Przygód Ginny i Rona ciąg dalszy.
Ginny i Ron byli gotowi na wyprawę. W pokoju chłopaka zostawili list, w którym wyjaśnili, dokąd zamierzali się udać i co zrobić. Potem ramię w ramię weszli do lasu.
— Myślisz, że ta nimfa nam coś zrobi? — spytał Ron, odsuwając gałąź na bok.
Trawy były tak wysokie, że niemal dostawały Ginny do kolan. Na szczęście założyła rajstopy, bo gdyby nie one, już dawno poparzyłaby się pokrzywami znajdującymi się wręcz na każdym kroku. Ron niestety musiał się co chwilę drapać albo schylać przed każdą mijaną gałęzią, żeby potem nie wrócić cały obdrapany do domu. O ile w ogóle wrócą.
— Kto wie? Ostatnio machała nad moją głową, żeby przepędzić... coś. — Skrzywiła się.
Odgoniła jedną ręką owada, gdy drugą przytrzymała gałąź. Szła tuż za Ronem, który każdy krok stawiał ostrożnie, jakby spodziewał się, że nagle zza krzaków wyskoczy nimfa i ich zje.
Ginny naprawdę nie lubiła tego lasu. Ogółem niespecjalnie uwielbiała przebywać w miejscu, w którym w każdej chwili coś mogło ją zaatakować, a ów busz idealnie się w te kryteria wpasowywał. Czy to zwierzęta, czy to rośliny, czy nawet grunt: wszystko wydawało się niebezpieczne.
— Poza tym uznała, że to dla mnie jakiś prezent. Wzięła mnie za Indiankę i chyba myślała, że przepędzając to... coś, zrobi mi przyjemność. — Wzruszyła ramionami, mimo iż Ron nie mógł tego zauważyć.
Ginny czuła pod stopami twardą ziemię. W tym momencie zagłębiali się w tę część lasu, która była wyjątkowo gęsta. Drzewa rosły wysoko, wyżej niż dom Weasleyów, a trochę dalej zwiększała się ilość paproci i krzaków. Już wkrótce dojdą do rozłożystego krzewu ostrężnic, przy którym dwukrotnie zatrzymywała się wcześniej na przekąskę.
— W sumie wyglądasz na Indiankę. — Ron odwrócił głowę, żeby ujrzeć, jak twarz Ginny przybrała pochmurny wyraz. — Nie wiń mnie, tylko to, jak wyglądasz.
Puścił gałąź, która uderzyła Ginny prosto w twarz.
— Ach tak? Mów dalej — spytała gniewnie, w ostatniej chwili łapiąc kolejną witkę. Złamała ją na wpół i wyrzuciła w trawę, choć najchętniej cisnęłaby nią w głowę brata.
— Gdybyś przestała zaplatać tego warkoczyka albo nosić tę durną czapkę jak jakieś trofeum, może wzięłaby cię za normalną dziewczynę. A tak to proszę: czarowała coś nad twoją głową i wygadywała bzdury nie z tej ziemi. — Nagle zatrzymał się i odwrócił w stronę Ginny ze zmrużonymi od podejrzliwości oczami. — Czekaj... A co, jeśli jesteś zaklęta i właśnie prowadzisz mnie na śmierć?
Cofnął się o krok, kiedy Ginny prychnęła i zaplotła ręce na piersi.
— Nie wygłupiaj się. Gdybym była zaczarowana, poczułabym to.
Ron zeskanował wzrokiem Ginny od góry do dołu, nie będąc ani trochę przekonanym. Zrobił kolejny krok w tył.
— To samo powiedziałaby osoba zaczarowana.
Ginny przewróciła oczami i przepchnęła się obok Rona.
— W porządku, możesz zostać tutaj. Stań na czatach, a ja pójdę przodem. I tak jesteśmy już blisko.
I w rzeczywistości niewiele brakowało do strumienia. Słyszała z niedalekiej odległości uspokajający dźwięk płynącej wody. Powietrze było wilgotne i ciężkie; nawet ptaki nie ćwierkały, bo niedawno co skończyło padać.
— Pilnuj tyłów — rozkazała Ronowi, który wciąż nie nabrał zaufania do siostry, ale mimo wszystko kiwnął głową.
Ginny wzięła głęboki oddech, związała spuszone włosy w kitkę i ruszyła do przodu jak żołnierz idący na wojnę.
Z każdą przebytą stopą jej serce zamieniało się w ciasny supeł, a ręce coraz bardziej pociły. Nogi jakby automatycznie się poruszały, a plecy pozostawały wyprostowane. Ginny oczami wyobraźni widziała, jak wraca do domu z triumfem w oczach, a cała rodzina jest z niej dumna, bo zachowała się jak prawdziwa Gryfonka i pokonała nimfę. Weasley zaś nie posiadałaby się ze szczęścia, gdyby taki scenariusz naprawdę zaistniał. Szkoda jednak, że za wcześnie było, by spocząć na laurach.
Minęła oznaczone drzewo, a po chwili znalazła się przy strumieniu, u którego brzegu znowu przesiadywała nimfa. Teraz jednak siedziała cicho, wpatrując się w wodę, a żadne ptaki nie krążyły nad jej głową. Ginny pomyślała, że może dziewczynka znajdowała się myślami daleko stąd, ale w mig się otrząsnęła. Czy zamyślona, czy nie, nimfa odpowie na wszystkie pytania młodej Weasley i nie istniała żadna magia, by ją od tego planu odwieść.
Ginny skulona przebiegła na dół i, tak jak wcześniej, stanęła za nimfą. Tym razem jednak była nieuzbrojona, a jedyna pomoc w postaci brata znajdowała się wysoko ponad nią, kilka stóp dalej. Zacisnęła ręce w pięści i wyprostowała się, jakby przygotowując się do każdej możliwości ataku ze strony dziewczynki.
Odchrząknęła głośno i od razu zrobiła krok w tył, kiedy nimfa ocknęła się i odwróciła w jej stronę.
— Och, to znowu ty — westchnęła blondwłosa dziewczynka, odwracając się ku strumieniu. — Odganianie gnębiwtrysków pomogło?
Ginny zacisnęła usta w wąską linię. Nie miała zielonego pojęcia czym są gnębiwtryski, ale patrząc po nazwie, nie były zbyt dobrymi stworzeniami.
— Nie.
Nimfa zaatakuje teraz, czy za kilka minut, jak skończą pogawędkę?
— A szkoda. Na tatę to zawsze działa.
Ginny widziała po dziewczynce, że się zasmuciła. Znowu wbiła wzrok w strumień i poruszała nogami, wywołując falę. Woda była zaskakująco czysta, a na dnie Weasley zauważyła wiele kamieni.
— Siadasz? Woda z tego strumienia ma właściwości lecznicze, a twoim nogom się chyba przyda.
Ginny sapnęła z irytacji. Gdyby woda rzeczywiście leczyła, Weasley już dawno by o tym wiedziała.
— Wolę postać — stwierdziła butnie.
Nimfa wzruszyła ramionami. Na jej twarzy nie odbijały się żadne emocje, a pusty wzrok był zawieszony na strumieniu. Ginny nie sądziła, aby blondynka szukała czegoś konkretnego w wodzie, bo w przeciwnym razie nie siedziałaby bez ruchu, jakby wszelkie siły witalne opuściły jej ciało.
Weasley postanowiła więc wykorzystać sytuację, póki nimfa była myślami nieobecna.
— Dlaczego nie zamieniłaś się w syrenę, gdy oblałam cię wodą?
Odwróciła w jej stronę głowę, a Ginny przez moment zauważyła błysk zdziwienia w oczach dziewczyny.
— A dlaczego bym miała? Tak potrafią tylko magiczne stworzenia.
Ginny miała wielką ochotę potrząsnąć nimfą, byleby tylko przeszła do sedna. Nie lubiła, kiedy ktoś kłamał jej w żywe oczy, jeśli widziała dowód na swoją rację. A w tym przypadku jasno i dobitnie dziewczynka naprzeciwko udowodniła, że nie była człowiekiem.
— Przestań. Widziałam, jak rośliny zachowują się wokół ciebie. Obrastają cię jak królową.
Nimfa wciąż patrzyła na nią ze zdziwieniem, co tylko bardziej zdenerwowało Ginny. Splotła ręce na piersi i wysunęła lewą nogę do przodu.
— Więc mów, dlaczego się nie przemieniłaś. — Weasley zadarła podbródek i spojrzała z góry na dziewczynkę.
Nie przejmowała się, że blondynka ciągle wgapiała się w nią swoimi niebieskimi oczami. Ginny nie wiedziała, która w tamtym momencie wyglądała straszniej: ona czy nimfa. W końcu obydwie nie były piękne, a co dopiero po deszczu.
— Nie potrafię — odpowiedziała prosto dziewczynka, a jej ton przybrał pusty wyraz, niemal taki sam jak przewiercające Ginny na wylot oczy. — Gdybym umiała, rodzice byliby najszczęśliwszymi osobami na ziemi.
Odwróciła wzrok ku złączonym dłoniom, które, jak dopiero teraz Ginny zauważyła, w niektórych miejscach były poparzone i zaczerwienione. Ich widok sprawił, że poczuła obrzydzenie. Nienawidziła widzieć czyichś ran, bo to oznaczało, że kryły za sobą przykrą historię, a Ginny naprawdę nie lubiła rozpaczy i smutku. Poza tym oparzenia wyglądały okropnie, jakby nimfa próbowała się bronić przed żrącymi miksturami.
— Co ci się stało w ręce? — spytała Weasley, kiwając w stronę dłoni.
Może to się wydawało głupie, ale naprawdę zainteresowało ją, skąd u magicznego stworzenia pojawiły się takie rany. A jeśli miała dziś umrzeć, to czemu by nie dowiedzieć się czegoś więcej?
— Moja mama eksperymentowała z Eliksirem Bulgeye. Niestety straciła nad nim panowanie i wybuchł na cały pokój.
Ginny skrzywiła się na tę historię. Wolała sobie nie wyobrażać, w jakim stanie była matka tej nimfy.
— I co, twoja mama jest w jakimś ośrodku dla magicznych zwierząt?
Kiedy dziewczynka uniosła wzrok, Ginny zrozumiała, że to było bardzo nietaktowne zagranie. Z drugiej strony jednak niewiele ją to obchodziło.
— Jest w Św. Mungu — odpowiedziała niemalże lekko blondynka, mimo że twarz i oczy wskazywały, że aż tak lekko się nie czuła.
Ginny mrugnęła ze zdziwienia.
— W Mungu? Przecież tam przyjmują tylko czarodziejów.
— Moja mama jest czarownicą. Tata również jest czarodziejem.
Serce Weasley zatrzymało się na moment, kiedy nimfa-nie-nimfa wypowiedziała słowa. To było jak uderzenie w brzuch: nagłe i bolesne. Skoro dziewczynka naprzeciwko to nie nimfa, to w takim razie Ginny nie mogła liczyć, że wróci do rodziny z dobrymi wieściami o pokonaniu groźnego stworzenia. Całe marzenie rozpadło się w pył.
— Przykro mi — powiedziała Ginny pustym głosem.
Naprawdę chciała pokazać rodzinie, że była godna uwagi. Od dawna śniła o tym, iż rodzice poklepywali ją po plecach i mówili, jacy są dumni z takiej córki, jaką mieli. Teraz jednak czuła wielkie rozczarowanie, że nimfa okazała się zwyczajną dziewczynką i nikim ponadprzeciętnym. Gdzieś głęboko w podświadomości pragnęła stoczyć walkę z magicznym stworzeniem i wyjść z tej walki zwycięsko.
Usiadła obok dziewczynki i wpatrzyła w swoje odbicie w wodzie. Ukazywało przegranego, nudnego rudzielca z brakiem talentów, ze średnią urodą i żadną bliską osobą, która mogłaby ją pocieszyć.
— Chrapaki mają ją w opiece — odpowiedziała blondynka, zataczając nogami koła w wodzie.
Przez długą chwilę siedziały w ciszy, napawając się odgłosem szumu wody i szeleszczących liści. Niebo wciąż pokrywały szare chmury, jakby znowu miało zacząć padać. Ginny jednak się tym nie przejmowała. Jeśli miała wracać cała przemoczona do domu, niech i tak będzie. Przynajmniej dopełni obraz czystej porażki, jaką dzisiaj popełniła.
— Czemu tamten chłopak się tak na nas gapi? — spytała w pewnym momencie dziewczyna, kiwając głową w stronę drzew.
Ron mierzył ją wzrokiem jak wroga, co Ginny doskonale widziała nawet z tej odległości. Stał skulony z kapturem na głowie, wychylając się spoza krzaka niczym prawdziwy, nieudolny agent.
— To mój brat. Uważa cię za nimfę i myśli, że chcesz mnie zabić — wyjaśniła pokrótce Ginny, obserwując, jak pusta twarz dziewczyny powoli nabiera kolorów i przyjmuje zainteresowany wyraz.
— Och.
Weasley uznała, że „och" to dobry sygnał do poznania blondynki, skoro nie wydawała się chcieć zamordować Rona.
— Jak się nazywasz?
Odwróciła się od Rona, a na jej twarz wypłynął lekki, rozmarzony uśmiech.
— Luna Lovegood. A ty?
— Ginny Weasley. — Skinęła głową i wyciągnęła rękę w stronę nowej znajomej, którą ta szybko potrząsnęła.
— Nie wiedziałam, że Weasleyowie to Indianie.
Ginny wybałuszyła ze zdziwienia oczy i prędko opuściła rękę. Luna zaś, nic sobie nie robiąc z otępiałego wzroku Weasley, odwróciła się w stronę rzeki i wesoło zamachała nogami.
Wychodziło na to, że miały ze sobą wiele do omówienia.
***
Ron wręcz kipiał ze złości, kiedy wracali do domu. Ginny spokojnie podążała za nim, starając się ignorować gałęzie, których brat umyślnie nie przytrzymywał, tak aby cały czas uderzały ją w twarz. Zacisnęła zęby i bez słowa, jak potulny baranek, ruszyła za nim.
Będąc z tyłu, Ginny widziała napięte plecy Rona oraz zbielałe pięści. Doskonale wiedziała, co właśnie przeżywał: jedną wielką złość, która rozpływała się po całym ciele i odbierała mowę. Atmosfera w powietrzu była napięta i sugerowała, że brat nie wytrzyma długo w ciszy. Ginny już tylko czekała na wybuch.
Deszcz znowu zaczął padać, przez co ich humory znacznie się pogorszyły. Ginny słyszała głośne plaśnięcia przemoczonych butów w błocie i uderzające o liście krople. Powietrze cudownie pachniało wilgocią.
— Martwiłem się o ciebie — powiedział nagle Ron, nie zwalniając kroku i nie odwracając się w stronę siostry.
Brzmiał na zdenerwowanego, o co Ginny nie mogła go winić. Gdyby była na jego miejscu, już dawno wybuchnęłaby złością i krzyczałaby na cały las, dopóki ktoś z rodziny by ich nie usłyszał.
— Byłem nawet gotów rzucić się, żeby cię ratować.
— Nie musiałeś — odpowiedziała spokojnie Ginny, przytrzymując kolejną gałąź.
W tej chwili wolała zachować ostrożność i nie mówić niczego pochopnie. Naskakiwanie na brata mogło się źle skończyć, szczególnie kiedy był na granicy cierpliwości.
Przez chwilę szli w ciszy. Ginny mogła napawać się zapachem powietrza i pogodą ducha, która nagle zalała jej ciało. Lubiła, kiedy padało. Co prawda wolała wtedy siedzieć w domu i czytać książkę, kiedy na zewnątrz panowała szarość, jednak na ten moment wilgoć aż tak jej nie przeszkadzała.
— Nie musiałem? — sarknął Ron. — Jestem twoim bratem. Oczywiście, że musiałbym ci pomóc. Od tego jest rodzina.
Ginny nic nie powiedziała, choć na usta cisnęło jej się wiele niemiłych słów.
— I tak po prostu jej zaufałaś? A może ona właśnie chciała, żebyś uważała ją za niegroźną?
— Luna jest czarownicą, Ron. Nie zrobiłaby nam krzywdy.
— Oczywiście! No tak, jak mogłem o tym nie pomyśleć? Każdy, kto jest czarodziejem, automatycznie jest naszym przyjacielem!
Rzuciła mu zdenerwowane spojrzenie, kiedy machał rękami, nieomal trafiając ją w głowę. Przybrał tak fałszywie wesoły ton, na jaki go było stać, i wręcz z uśmiechem wykrzykiwał swoje zdanie. Gdyby tylko ktokolwiek znajdował się w pobliżu, natychmiastowo zwróciłby na nich uwagę.
— Było, minęło. Nie masz się co przejmować. Luna nie jest nimfą, sprawa zamknięta i możesz iść w spokoju spać.
— Och, dziękuję za przyzwolenie. W końcu zalała mnie ulga.
Ginny naprawdę musiała się powstrzymywać, żeby nie powiedzieć kilka niemiłych słów. Co prawda rozumiała powód zdenerwowania brata, ale i tak nie mogła się nie zdenerwować. W końcu wszystko się dobrze skończyło, prawda?
— W ogóle co ty sobie myślałaś, żeby pójść tam bez żadnej broni? Liczyłaś na łut szczęścia czy co?
— Po prostu chciałam skończyć sprawę najszybciej, jak się dało.
I w końcu udowodnić, że nie jestem nikim, dopowiedziała w myślach.
— W takim razie świetnie ci poszło. Zadowolona ze swoich wyników?
— Nawet bardzo — stwierdziła ponuro, pół kłamiąc, pół mówiąc prawdę.
Luna była naprawdę fantastyczna. Dzięki niej Ginny mogła choć na chwilę się zrelaksować i odejść do świata marzeń. Gdy nowo poznana dziewczyna opowiadała tak niestworzone historie, jak to Weasleyowie mogli stać się Indianami, Ginny wręcz zapomniała o Billu i Apolonii. Mimo wszystko jednak widmo odniesionej porażki, że nie pokonała nimfy, wisiało nad nią jak szare chmury zapowiadające deszcz.
— Zaraz będziemy w domu — poinformowała Weasley, widząc majaczący z daleka wysoki, kamienny komin.
Ze wstydem przyznała, że nie chciała wracać. Nie potrafiła spojrzeć rodzicom w twarz. Gdyby tylko ktokolwiek z rodziny wiedział o małym polowaniu na nimfy, zapewne stroiłby sobie z Ginny żarty aż do końca życia. Wystarczało, że Ron widział ową porażkę, jakiej doświadczyła.
— Mówimy rodzicom? — spytał, a Ginny wnet uniosła głowę i wykrzyknęła:
— Nie, na Merlina, nie! Jeszcze się pytasz? Będziemy mieli przechlapane, jak się dowiedzą.
Ron wzruszył ramionami z obojętną miną. Wydawało mu się wszystko jedno, czy ktokolwiek będzie wiedział, czy nie. Dla Ginny to sprawa życia i śmierci.
Spojrzała na niego kątem oka, gdy się zrównali. Może i jego twarz niczego nie wyrażała, ale Ginny doskonale zdawała sobie sprawę, że wciąż był na nią zły. Utkwił wzrok w jednym punkcie, co zawsze oznaczało, że starał się pozbierać myśli. Nawet nie patrzył, czy cokolwiek zagradzało mu drogę; po prostu szedł przed siebie i nic go nie obchodziło.
W pewnym momencie zatrzymała się tuż na skraju lasu. Widziała, że światła w oknach są zapalone, a gdy się przyjrzała, zauważyła Charlie'ego chodzącego po pokoju. Ściana deszczu jednak nie pozwalała ujrzeć niczego, co nie było oświetlone.
— Ron...? — powiedziała niepewnie, wciąż wpatrując się w Charlie'ego. — Możesz mi coś obiecać?
Brat obrócił się do niej z wyraźnym poirytowaniem.
— Może jak wrócimy do domu. Nie chcę się przeziębić.
— Proszę, nie mów nikomu o tym, co się dzisiaj stało — wypaliła, gdy już się odwracał, by pójść dalej.
Wlepiła w niego błagające spojrzenie. Mogła nawet paść na kolana, wyśpiewać życzenia, cokolwiek, byleby tylko nie musiała znosić upokorzenia.
Ron po dłuższej chwili z wolna pokiwał głową, choć wciąż wyglądał na tak samo nieugiętego z tymi swoimi zaplecionymi rękami, jak kilka minut wcześniej. Ginny westchnęła z ulgą, a stres opuścił jej klatkę piersiową jak za dotknięciem różdżki.
— Dziękuję — wymamrotała, a Ron znowu kiwnął głową.
— A teraz chodź. Już mi się zbiera na dreszcze i kichanie.
Ginny podbiegła do brata i razem przeszli drogę do domu. Zostawiali za sobą odciski butów i ślizgali się na błotnistej ścieżce, o mało się nie wywracając. Ginny czuła się strasznie nieswojo, gdy głośne klapnięcia zwiastowały długie mycie obuwia. W końcu jednak dotarli do drzwi.
Z obu stron wisiały malutkie latarnie, w których świeczki się powoli wypalały. Weasley aż do teraz nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo przemoknięta i zimna była. Jak dotąd wstyd skutecznie odpierał wszystkie inne uczucia. Teraz przynajmniej deszcz nie padał im na głowy; znaleźli się pod daszkiem, z którego zwisały w donicach czerwone kwiaty.
— Przepraszam — odezwała się nagle, czując, że tak powinna zrobić, mimo że wstyd znowu nie pozwolił jej spojrzeć bratu w oczy. — Za wszystko, co się dzisiaj stało. Że musiałeś się o mnie bać.
Zapanowała cisza. Ginny miętoliła kawałek bluzki, patrząc na swoje buty. Dawno nie była tak skruszona, jak dziś. Najchętniej schowałaby w tym momencie głowę w piach lub zamieniła się w jedną z tych roślin doniczkowych, które tak pięknie wyglądały jako ozdoba domu.
Ron westchnął i ścisnął ramię siostry. Dopiero teraz odważyła się unieść wzrok: jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz. Może i Ron łatwo popadał w zdenerwowanie, ale równie szybko złość z niego uchodziła jak z pękniętego balonika. W jednej chwili potrafił dyszeć z gniewu, a w drugiej śmiać się serdecznie z niedawnego wybuchu.
Ginny poczuła spokój zalewający jej ciało jak ciepła herbata w zimowy poranek. Lekki uśmiech brata spowodował, że ona również nie mogła powstrzymać się od półuśmiechu.
— Wybaczam — odpowiedział w sympatyczny sposób, który zawsze sprawiał, że Ginny czuła się bezpieczna. — Ale teraz właź do środka. Mam już dość deszczu.
Dziewczynka roześmiała się i weszła do domu. Nawet nie zauważyła, jak poczucie porażki przestało nawiedzać jej myśli, a dała porwać się radości. Dużo mówiła, a Ron słuchał, a potem na odwrót: Ron gadał, a ona się przysłuchiwała.
I gdyby nie fakt, że rzeczywiście nazajutrz się pochorowali, byłoby... zaskakująco dobrze.