Ginny niespodziewanie odnajduje sojusznika podczas oddawania skradzionych książek.
Kolacja przebiegała jak zawsze pośród krzyku i ciągłego plecenia Percy'ego, który starał się zagłuszyć harmider. Właściwie wyglądała jak każdego wieczoru od sześciu lat jej życia z dwoma wyjątkami: pustym krzesłem Billa i skupionym na Ginny wzroku Rona. Nie wiedziała, które rozstrajało ją bardziej nerwowo.
Postanowiła jednak skupić uwagę na jednym problemie: Ronie. Co chwilę rzucała mu krzywe spojrzenia znad talerza, a on odwdzięczał się niewinnymi mrugnięciami oczu, jakby zachowywał się specjalnie grzecznie, aby wyciągnąć od niej informacje.
Nic z tego, przekazała mu bezgłośnie, a Ron znowu, jak na złość, zamrugał.
Odwróciła od niego wzrok i skupiła się na Percym.
— Ktoś mi kradnie książki! Przez ostatnie dwa tygodnie notorycznie znikają mi księgi z półki. Musimy coś z tym zrobić!
— Oczywiście, Percy — odpowiedział znudzony tata, wkładając do ust spory kawałek kurczaka.
— Gdyby to się zdarzyło na tle publicznym, nie miałbym żadnych oporów, aby zgłosić to aurorom! Ale skoro złodziejem jest ktoś z rodziny, to wystarczy odgnamianie ogrodu i tygodniowe zmywanie naczyń.
Ginny prychnęła cicho pod nosem. I tak miała zamiar zwrócić książki Percy'emu, gdy tylko skończy sprawę z nimfą.
Spojrzała ukradkiem na Rona i zauważyła, że zmarszczył w zamyśleniu brwi, a nieobecny wzrok skierował na Percy'ego. Najwidoczniej jakieś głębsze procesy myślowe musiały się odbywać w jego głowie.
— A o czym ci te książki znikają? — wtrącił Charlie.
Percy wolno skierował na niego wzrok z miną wyrażającą czyste oburzenie oraz, co zdziwiło Ginny, podejrzliwością. Jakkolwiek Percy wywyższał się ponad innych, tak nigdy nie próbował tego na Charlie'em. Wyznawał zasadę, że starszym się nie podskakiwało, bo tak według niego było rozsądniej. Teraz jednak, garbiąc się i taksując spojrzeniem brata jak wroga, dziewczynę obleciała myśl, iż Percy już dawno wyszedł z cienia rodzeństwa i stał na równi z nimi.
— O magicznych stworzeniach. — Pokręcił szklanką wody, nie spuszczając z oczu Charlie'ego. — Twój temat, co nie?
Charlie zamarł z otwartymi ustami oraz uniesioną ręką. Ginny naprawdę mu współczuła, bo nic nie mogło uchronić się od gniewu Percy'ego: nawet własna rodzina. Ale też, szczerze powiedziawszy, nie chciała zwracać na siebie uwagi. Za bardzo bała się konsekwencji, jakie mogłyby na nią spaść, gdyby w tym momencie przyznała się do kradzieży tuż przed całą rodziną. Skoro miała szansę oddać książki – to je odda, ale bez przyznawania się do winy.
— Nie ukradłem ich — powiedział słabo Charlie, pokrywając się czerwienią.
Ginny skrzywiła się na nędzny ton głosu brata. Nigdy nie miał tak mocnego charakteru jak Bill i wolał wziąć na siebie konsekwencje, niż bronić się przed atakiem. Ginny uważała, że to czyniło go słabym.
— Jasne, a ja spadłem z nieba. Powiedz mi: jak to zrobiłeś? I nie chodzi mi tu o samo wejście do mojego pokoju, ale o to, jak pokonałeś sumienie. W końcu musiało się jakoś odezwać, co nie? — Uśmiechnął się perfidnie znad szklanki, przybierając jak najbardziej zainteresowaną minę.
Gdyby tylko nie był tak okropny, może udałoby mu się zostać dobrym aktorem, pomyślała Ginny.
Charlie poczerwieniał jeszcze bardziej.
— T-to nie byłem ja — wyjąkał, spuszczając się niżej na krześle.
Ginny rzuciła okiem na rodziców: pogrążyli się w rozmowie, więc kompletnie nie słyszeli, co działo się tuż pod ich nosami. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
— Kłam tak dalej, a może w końcu upodobnisz się do Billa — stwierdził Percy, upijając łyk wody i nie bacząc na brata.
Charlie nie uniósł głowy znad talerza do końca kolacji. Percy'ego z kolei nie interesowało, co działo się ze starszym rodzeństwem, bo dołączył do rozmowy rodziców o miotłach i eliksirach. Wydawał się, jakby całkowicie zapomniał o dyskusji, która dopiero co się skończyła; tak bardzo pochłonęły go nieistotne w tym momencie tematy.
A Ginny wyrzucała sobie, że jednak nie wzięła głosu w rozmowie. Może wtedy, gdy tylko patrzyła na Charliego, jej samej nie ściskałoby się serce na widok tego, jak bardzo starał się zasłonić włosami.
***
Tego samego dnia, gdy zapadła ciemna noc, rozchyliła po cichu okna i zeskoczyła na daszek tuż pod parapetem. Stopniowo zaczęła wykładać książki Percy'ego, których, jak się okazało, wzięła zaskakująco dużo. I jakim cudem Percy nigdy nie nakrył Ginny na kradzieży? Nie miała pojęcia.
Słyszała pohukiwanie sowy i cykanie świerszczy. Rześkie powietrze wtargnęło do jej płuc, dzięki czemu mogła nacieszyć się powoli kończącym się latem. Dokładnie tak samo pachniało w dniu, w którym Bill uciekł z domu: czymś w rodzaju wilgoci, jakby zaraz miało padać. Pamiętała, że orzeźwiło ją ono, jak gdyby na znak, że zaraz wybudzi się ze słodkiego snu, który trwał zdecydowanie za długo.
Z jeszcze większą energią przyłożyła się do wykładania książek. Bill ją zostawił i koniec – mleko się wylało. Gdyby istniała możliwość cofnięcia się w czasie, Ginny pewnie ponownie pozwoliłaby mu odejść i ponownie przeżywałaby katusze związane z samotnością.
Zła na siebie, że pozwoliła, aby melancholia ją dopadła, wyciągnęła ostatnią książkę i postawiła przed sobą. Teraz musiała tylko obejść naokoło daszek domu, żeby dostać się do pokoju Percy'ego. Z lewej strony znajdował się balkon. Nie dała rady się na niego wspiąć, bo był ogrodzony barierkami, więc musiała obrać okrężną drogę, to znaczy przejść przez sypialnię Billa, Rona, Charlie'ego, bliźniaków i w końcu do Percy'ego. Jeśli którekolwiek z nich nie spało, miała przechlapane.
Wzięła więc głęboki oddech i ruszyła w drogę z trzema książkami u boku. Na początku pokój Billa. Może i stał pusty, ale nigdy nie wiadomo, czy ktoś tam akurat nie wszedł.
Wychyliła się bezpiecznie zza kąta i zajrzała do środka. Nic. Sypialnia pozostała w dokładnie takim samym stanie, jak ją zostawiła dwa tygodnie temu. Odetchnęła więc z ulgą ruszyła dalej.
Często nachodziły ją pytania co takiego stało się z Billem i dlaczego Apolonia została zamordowana. Starała się je zagłuszać nauką o nimfach (z której w końcu nic nie wynikło) i skupiać się na teraźniejszości, na ostatnich chwilach lata, ale nie zawsze jej to wychodziło. Zazwyczaj niepokój łapał ją w nocy, gdy kładła się spać, przez co następnego dnia wyglądała jak zombie. Albo raczej jak Ron, który po prostu od zawsze miał duże wory pod oczami, nieważne jak długo by spał. Czasami dręczyły ją koszmary, w których Bill leżał w kałuży krwi, z pustymi oczami skierowanymi ku górze. Budziła się z niemym krzykiem na ustach i gorzkim poczuciem samotności na ustach.
I te głupie sowy, które raz po raz przypominały jej o tej felernej nocy, kiedy Bill odszedł... Czasami chciała je zastrzelić, ale zaraz potem uświadamiała sobie, że jeszcze nie mogła czarować różdżką.
Kolejny pokój należał do Rona. Widziała, że leżał w łóżku, bo kołdra unosiła się i opadała, a ruda głowa się spod niej wychylała. Najciszej, jak tylko potrafiła, przeszła do sypialni kolejnych braci, aż w końcu, gdy reszta już spała, stanęła przy oknie Percy'ego. O dziwo, nie było go w pokoju. Natychmiast obleciał ją stres, a serce skurczyło się do wielkości fasolki, gdy uświadomiła sobie, że brat może znajdować się gdziekolwiek – nawet za jej plecami.
Powoli obróciła się do tyłu, ale nikogo nie znalazła. Jedynie gwiazdy były świadkami tego, co miała zamiar zrobić.
Niczym wąż wpełzła przez otwarte okno do sypialni. Potrąciła mały wazon z kwiatami, który w porę chwyciła, nim się przewrócił. Wydawało się, że serce jej zaraz wyskoczy z piersi, a drżące ręce same z siebie coś stłuką i wtedy będzie po wszystkim. Nawet oddechu nie mogła uregulować, tak przestraszona była.
Po prawej i lewej stronie stały ogromne biblioteczki, które aż po brzegi wypełniały książki. Niektóre księgi leżały również w idealnie ułożonej kupce na podłodze i na biurku, tworząc kilka wysokich wieżyczek. Zewsząd aż raziła ilość niebieskiego: czy to na ścianach, czy to na podłodze, czy to nawet na meblach. Ginny stwierdziła, że Percy nie miał za grosz gustu. Wszystko było perfekcyjnie jednolite. Nawet jego głupie koszule o takim samym kroju.
Podeszła do biblioteczki po prawej i położyła na niej trzy książki. Nie martwiła się nad poukładaniem ich według wielkości, bo tym akurat zajmie się jutro Percy.
Kiedy skończyła, ruszyła z powrotem w stronę okna, które rozchyliła nieco bardziej, żeby nie przeciskać się między nim a parapetem jak gad. Zostały jej zaledwie trzy tury: każda po cztery książki i w końcu będzie mogła pójść spać.
Nie spodziewała się jednak, że kiedy wróci po księgi, na daszku napotka również Rona.
— A co ty tu robisz? — szepnęła wściekle, patrząc, jak brat powoli uniósł wzrok znad książek.
— To są Percy'ego? — Kiwnął głową w stronę sterty, nie odpowiedziawszy na zadane pytanie.
Ginny milczała jak zaklęta. Zacisnęła usta i splotła ręce na piersi.
— Czyli tak. — Potaknął, znowu odwracając się do książek.
Przez pewien czas na nie patrzył, aż w końcu westchnął i podrapał się w kark.
— Zgaduję, że potrzebujesz pomocy.
— Nie, nie potrzebuję. — Uniosła wyżej głowę i zmrużyła oczy.
Ron uśmiechnął się powoli i wziął do rąk książki.
— Z pewnością. Percy nie będzie zadowolony, kiedy wróci do pokoju, a tam napotka swojego długo tropionego złodzieja.
— Ty... Skąd wiedziałeś?
Wzruszył ramionami, błądząc wzrokiem gdzieś po daszku.
— Jak Percy powiedział, że znikają mu książki o magicznych stworzeniach, łatwo się domyśliłem, że to twoja robota. W końcu sama mi powiedziałaś, że polujesz na nimfy wodne.
— Polowałam — poprawiła automatycznie, a Ron się skrzywił. — A poza tym nie pomyślałeś, że mogę blefować?
Zamyślił się, robiąc minę, z której Ginny zawsze się śmiała. Wyglądał, jakby tworzył nową teorię świata albo jakby główkował nad skomplikowanymi runami, jak to miał w zwyczaju Bill. Tym razem jednak Ginny nie było do śmiechu, szczególnie kiedy cisza przed odpowiedzią Rona dłużyła się bardziej niż ego Percy'ego.
— Właściwie... nie przeszło mi to przez myśl — przyznał.
Ginny prychnęła.
— A więc jesteś idiotą.
— Albo po prostu wierzę, że siostra by mnie nie okłamała.
Opadły jej ręce.
— Zatem jesteś głupim idealistą.
Wzięła do rąk cztery księgi i wyminęła Rona, ruszając z powrotem do pokoju Percy'ego. Słyszała, że brat podążał za nią; nie zachowywał się specjalnie cicho. Nawet umarły by go usłyszał, bo Ron stąpał po daszku jak słoń, a w dodatku mówił normalnym tonem, niezniżonym do szeptu.
— Co to znaczy idealista? — spytał, tym samym powodując, że Ginny musiała wziąć głęboki oddech, aby powstrzymać się od rzucenia w niego książkami.
— Zapytaj Percy'ego, skoro tak pilnie go słuchasz.
— Ty również, skoro przejmujesz jego słownictwo.
Zatrzymała się gwałtownie, przez co Ron o mało na nią nie wpadł. Dobrze, że daszek nie był mokry, bo spadłby na sam dół, rozbijając tym samym ciało o niezbyt miękką ziemię.
— Posłuchaj — powiedziała, odwracając się w jego stronę i unosząc podbródek tak wysoko, jakby przemawiała do sługi. — Nie wiem, co ty tutaj robisz ani jaki masz w tym cel, ale dobrze ci radzę: spadaj stąd, zanim cię przez przypadek zepchnę.
Ron uniósł brwi i rozejrzał się dookoła, a na jego twarz wystąpiła ta sama mina, której Ginny nie cierpiała: niewiniątka. Bardziej niż kiedykolwiek chciała go uderzyć albo porządnie nakrzyczeć, ale nie mogła – nie kiedy znajdowali się w nocy na daszku domu, próbując przemycić książki do pokoju Percy'ego.
— Czemu zawsze we wszystkim doszukujesz się celu? Czy nie możesz chociaż raz uwierzyć, że ktoś ma dobre serce i próbuje pomóc rodzinie, mimo że ta zadziera nosa wyżej niż na to zasługuje? Jako brat, w dodatku starszy, powinienem ratować ci tyłek.
— I męczyć swoją obecnością, mimo że mówię, że poradzę sobie sama — odszepnęła, nim Ron zdążył cokolwiek więcej dodać. — A w życiu nie ma nic za darmo. Musisz czegoś chcieć.
Ron prychnął, uśmiechając się kpiąco pod nosem.
— Nie jestem jak ty. Wiem, co to szlachetność.
Ginny nabrała gwałtownie powietrze i wydęła policzki.
— A co to ma z kolei znaczyć?
— Tylko to, że daleko ci do ideału Gryfonki, do którego tak dążysz. Mam rację?
Utrzymała spojrzenie Rona, nawet przez chwilę nie myśląc, aby odwrócić wzrok. Nikt nie będzie twierdził, że nie nadawała się na Gryfonkę, a w szczególności jej brat. Gdyby nie fakt, że w głowie miała denerwujący głosik, który szeptał, iż Ron mówił prawdę, czym prędzej kontynuowałaby potyczkę słowną.
Poprawiła książki na ramieniu i postarawszy się, aby jej ton był spokojny, powiedziała:
— Może i masz. Ale to nie znaczy, że tego ideału nie osiągnę.
Odwróciła się na pięcie i przemknęła jak cień do pokoju Percy'ego, a w nim znowu ułożyła księgi w biblioteczce. Ron po chwili podszedł do okna i bez ani jednego słowa podał książki. Kiedy odszedł, Ginny pozwoliła sobie na mały uśmiech satysfakcji – wygrała malutką bitwę pomiędzy nią a bratem. Nawet sowa pogratulowała, wydając odgłos hukania.
W ciszy minęła im reszta akcji odkładania książek na półkę, a gdy skończyli, odeszli bez słowa pożegnania do swoich pokoi. Ginny, mogąc wreszcie spać spokojnie, położyła się z uśmiechem na ustach. To był dobry dzień, z wyjątkiem tej „nimfy". Ale co do niej również miała plan. Wystarczy, że jutro z kimś porozmawia.
***
— Mam ci pomóc z tamtą nimfą, na którą polowałaś? Zwariowałaś?!
Ginny westchnęła, kiedy Ron prędko wstał od stołu i stanął obok zlewu, w którym magicznie myły się naczynia. Oparł się o niego, przez co wyglądał dokładnie tak samo jak Bill, kiedy coś szło nie po jego myśli. Widziała, jak Ron gorączkowo myślał nad tym, o co go właśnie poprosiła: cały się zaczerwienił i utkwił wzrok w kranie, jakby ten miał mu dać odpowiedzi na wszystkie pytania świata.
— W końcu mówiłeś, że chcesz być dobrym starszym bratem i mi pomóc.
— O nie, nie. Nie wykorzystuj moich słów przeciwko mnie. — Wskazał na nią palcem, a przy tym cały się krzywił i ciskał gromy z oczu.
— Rozumiem, czemu jesteś taki zdenerwowany, ale pomyśl... Może to nie była prawdziwa nimfa. Przecież nie dostała ogona, kiedy oblałam ją wodą.
— Ty oblałaś... CO?! Czyś ty już kompletnie oszalała?
Wzruszyła ramionami, a Ron wziął głęboki oddech, zwracając głowę ku górze.
— Gryffindorze, chroń mnie przed głupotą mojej siostry — powiedział, splatając ze sobą palce jak do paciorka.
Ginny prychnęła pod nosem i pociągnęła łyk soku pomarańczowego.
— Byłam uzbrojona, nic by mi się nie stało.
— Ach tak? To jaką broń wzięłaś? Tę czarnuszkę, która cię kiedyś zaatakowała w rękę?
Ginny zmrużyła oczy i głośno siorbnęła, co miało w zamierzeniu zdenerwować brata jeszcze bardziej. Jak widać, udało się, bo Ron był czerwieńszy niż szkarłat na godle Gryffindoru.
— Procę i kamienie.
— Ty... skąd ty w ogóle masz procę?
— To długa historia. — Machnęła ręką, jakby to był nieistotny szczegół. — A poza tym już jej nie mam. Zostawiłam przy strumieniu, gdy postanowiłam uciec.
— Cudownie. Więc jak zamierzasz zaatakować nimfę jeszcze raz?
Ginny odchyliła się do tyłu, a na usta powoli wstąpił jej uśmieszek zadowolenia. Przypominała kota, który wreszcie dostał to, na co oczekiwał.
— Z tobą w roli przybocznego. Będziesz mnie chronił od góry, kiedy ja pójdę porozmawiać z tamtą dziewczyną.
Ron nie wydawał się przekonany jej słowami, bo wygiął usta w niepewnym geście i skierował wzrok na podłogę.
— Skąd możesz wiedzieć, że ta dziewczyna wciąż będzie nad strumieniem? Albo co jeśli cię zaatakuje, a ja nie będę w stanie cię ochronić?
— Coś mi się wydaje, że jest raczej pokojowo nastawiona. Co prawda dziwnie się zachowywała, jak ją pierwszy raz spotkałam, ale każdy jest na swój sposób dziwny. A ty w razie czego będziesz świadkiem zdarzenia. Jak mnie porwie, to przynajmniej ktoś zda relację aurorom.
Ginny obserwowała, jak Ron przetrawiał informacje w mózgu, oczekując na ostateczny wynik. Naprawdę chciała raz na zawsze wyjaśnić sytuację z tamtą dziewczyną, ale do tego potrzebowała pomocy kogoś innego. Podświadomie też pragnęła wygadać się komuś bliskiemu, a skoro Billa nie było, pozostawał Ron. Tylko on podzielał okropne wrażenie odtrącenia przez resztę rodziny, a przez to istniało większe prawdopodobieństwo, że zgodzi się na współpracę. W końcu lepiej działać we dwójkę, niż stać na uboczu Weasleyów.
Ron potaknął i w końcu spojrzał na Ginny z czymś, co chciała ujrzeć: zdecydowaniem i zgodą.
— A co jeśli to mnie zaatakuje?
— To wtedy postaram się uciekać jak najszybciej, żeby podczas pogrzebu wygłosić ci piękną mowę pożegnalną.
Ron prychnął, choć na usta wystąpił mu mały uśmiech.
— Tak myślałem. — Usiadł naprzeciwko Ginny, chwytając za swoją szklankę z sokiem. — Ale chcę czegoś w zamian.
Dziewczyna spojrzała na niego z niemym pytaniem.
— Opowiesz mi, co się stało poprzednim razem, gdy poszłaś na nimfę.
Zgodziła się, choć na pewno nie z radością. Mimo tego przywołała na usta fałszywy uśmiech i z głosem przepełnionym radością, oznajmiła:
— Opowiem ci jutro w drodze. A teraz wypijmy. — Uniosła do góry szklankę z sokiem. — Za książki i nimfy!
— Za książki i nimfy!
Stuknęli się szklankami i zaczęli rozmowę o tak parszywych magicznych stworzeniach, o jakich mogli tylko pomyśleć.