Przyjaciółki zdobyły potrzebne lekarstwo. W tym rozdziale ponownie spotkają się ze starymi znajomymi. Konsekwencje tego mogą okazać się bardzo bolesne...
Przedzierałam się przez tłum czarodziejów, czarodziejek i ich dzieci. Cieszyłam się, że dowiedziałam się więcej o właścicielu restauracji, ale plułam sobie w brodę. Szukanie dziewczyn w tym zbiorowisku ludzi to jak szukanie jakiejkolwiek godności w Malfoyu. Coraz bardziej wzbierało we mnie zdenerwowanie. Byłam na siebie zła. Miałyśmy się trzymać razem! Zauważyłam na krańcu korytarza charakterystyczną fikuśną fryzurkę Nior. Ulżyło mi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Całe szczęście, że udało mi się je znaleźć. Podeszłam bliżej.
Liliana i Nioryginalle żywo dyskutowały z jednym z uzdrowicieli. Pewniejsza siebie ruszyłam w ich stronę. Wyglądał na skrajnie przemęczonego. Nie dziwiłam mu się, pewnie pracował o wiele za długo, niż powinien. Gestykulował tak żywiołowo, że miałam wrażenie, że kogoś przez przypadek uderzy. Mimo zmęczenia sprawnie wymachiwał swoimi żylastymi kończynami. Jego siwizna podpowiadała mi, że wiele już przeżył.
- A co niby jest ważniejsze od pani zdrowia? - zdziwił się uzdrowiciel. Podrapał się po brodzie. Jego jasnoszare oczy z zaciekawieniem przyglądały się mojej przyjaciółce. Rzeczywiście wyróżniała się w tłumie: nie tylko jej fryzura sprawiała, że łatwo ją można było zauważyć. Ubiór również podkreślał jej szaleństwo: za długa koszulka o neonowym kolorze, bojówki w pasy i wszystko to zwieńczone ciężkimi butami i podpiętymi do paska łańcuchami. Od razu rozmówcy przeczuwali, że wygranie z nią dyskusji może być trudne. – Nalegam, by została pani na kilka dni u nas. Zrastanie się kości jest dość uciążliwe i bolesne. Poza tym będziemy mogli przygotowywać pani eliksir na bieżąco, co powinno wspomóc leczenie i przez to je skrócić…
- Gdybym miała czas, to zapewne bym została. Jednak jak pan już wie, czasu nie posiadam – odpowiedziała powoli, dobitnie Nior, która nie kryła swojego poirytowania. Oparła obie ręce na biodrach i lekko wydęła wargi. Lijka niespokojnie delikatnie ruszała głową. Widać było, że hałas i to, ile ludzi było wokół niej, przytłaczało ją. Pierwszy raz odkąd oślepła znajdowała się wśród tłumu. Martwiłam się o nią. Zbliżyłam się, dotknęłam lekko jej ramię i złapałam za dłoń. Chociaż tyle mogłam dla niej zrobić. Wierzyłam, że odegramy się na tych, którzy zabrali jej piękne oczy. – Niech mi pan da zapas eliksiru czy co tam mi tę rękę uleczy i wypuści. Nie mogę tu zostać!
- Jest pani niesamowicie uparta – westchnął uzdrowiciel i machnął ręką. Kilka zmarszczek wyraźnie zarysowało się na jego czole. Wyglądało na to, że w końcu się ugnie. – Widzę, że nie uda mi się pani przekonać. Mam jedynie nadzieję, że nie będzie musiała tu pani wracać w dużo gorszym stanie. Wtedy nie wypuszczę pani tak łatwo, jak dzisiaj. Zaraz pani przyniosę co trzeba, proszę poczekać przy tamtej sali.
Wskazał drzwi za nami. Kiwnął głową w moją stronę i odszedł lekko przygarbiony pomrukując coś o niecierpliwej młodzieży.
W końcu udało nam się przedrzeć do wyjścia ze szpitala. Nior otrzymała kilka fiolek, które włożyła niechlujnie do plecaka. Gdy wychodziłyśmy, uzdrowiciel pożegnał nas marudzeniem. Lekko uśmiechnęłam się pod nosem. Myślałyśmy, że jesteśmy bezpieczne. Oj, jak bardzo się pomyliłyśmy! Zobaczyłam menela, którego Defons potraktowała z liścia jeszcze tego samego dnia. Facet rozmawiał z trzema młodymi mężczyznami. Rozpoznałyśmy ich bardzo szybko. Natychmiastowo poczułam ucisk w żołądku. Miałam wrażenie, że zaraz pożegnam się z wnętrznościami. Zawróciło mi się w głowie, lekko mnie zemdliło. Zaatakowali nas w restauracji. Na moje nieszczęście jeden z nich to ten, który tak bardzo przypominał mi Cedrica! Nior zatrzymała Lijkę i od razu szeptem wyjaśniła, dlaczego zrobiłyśmy nagły postój. Pomimo otaczającego nas hałasu wydawało mi się, że wokół panowała pustka. Skupiłam wzrok na tamtych trzech facetach. Czy już nas zauważyli? Lijka mocno ścisnęła moją dłoń. Odwzajemniłam gest. Czułam, jak po plecach spływał mi ciurkiem zimny pot. Gorączkowo poszukiwałam wyjścia z sytuacji. Zamarłyśmy we trójkę w miejscu. Przechodniom nie bardzo się to podobało. Ich niezadowolenie docierało do mnie jakby z oddali. Zrobiłam niepewny krok w tył. Tak jak wcześniej miałam rozkminę, czy zostałyśmy przez nich zauważone, tak w tamtej chwili rozwiałam wszystkie moje wątpliwości. Menel wskazał nas swoim umazanym błotem paluchem z szyderczym uśmieszkiem. Gardło potwornie mnie paliło. Mężczyźni skinęli mu głowami, włożyli do łapy gotówkę i ruszyli w naszym kierunku.
To, co się wtedy działo, pamiętam jak przez mgłę. Drżącą ręką wyjęłam różdżkę z kieszeni. Dla pewności, że nie wypadnie mi z dłoni, kurczową ją ścisnęłam. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi i zacznie tańczyć bongo pod stopami. Adrenalina wtłaczana w moje żyły gotowała krew aż do wrzenia. Musiałam jak najszybciej zareagować. Machnęłam różdżką jednym, zdecydowanym ruchem. Wymówiłam pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mi wtedy do głowy. Z mojej różdżki wyleciała czerwona struga. Zamarłam. Trafiłam w… kloszarda. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już w moją stronę leciały zaklęcia. Mugole wokoło byli równie przerażeni, co ja. Kątem oka zarejestrowałam jak rozpierzchli się po całym chodniku. Niektórzy wybiegali nawet na ulicę. Słyszałam krzyki, zawołania, rzucane w naszym kierunku przekleństwa. Nie mogłam się nimi przejmować – teraz albo przeżyję, albo nie. I tak nie będę miała z tego żadnych konsekwencji. Wojna to wojna. Tu moralność i zasady przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam metaliczny posmak własnej krwi.
Ulica przemieniała się w arenę. Kostki w dłoni trzymającej różdżkę zbielały. Byłam jak gladiator. Gladiator skazany na pożarcie przez wściekłe lwy! Rozgorączkowana rzucałam na ślepo zaklęcia. Biegłam przed siebie, potykając się o własne nogi. Co jakiś czas z przerażeniem odwracałam głowę. Liliana krzyczała piskliwie. Ześwirowała! Dopiero co wyszłyśmy z św. Munga, na litość Merlina! Nagle Nior zamiast uciekać, odwróciła się prosto w stronę śmierciożerców. Nie zdążyłam zareagować. Z moich ust wyrwał się krzyk. Defons rzuciła się na nich biegiem. Zwinnie omijała wszelkie zaklęcia celowane prosto w nią.
Zrozumiałam jej plan. Chyba. Mocno pociągnęłam Lilianę za rękę. Zasyczała. Musiałam zwrócić na sobie jej uwagę. Powiedziałam tak, by mnie usłyszała: atacadoi! Kiwnęła głową. Wyglądało na to, że również pojęła. Nagle rozległ się charakterystyczny dźwięk teleportacji. Ledwo powstrzymałam odruch wymiotny nagłym przemieszczeniem się. Wydawało mi się, że przez sekundę słyszałam chichot Nior…
Z Lilianą znalazłyśmy się tuż za plecami naszych prześladowców. Podniosłyśmy w tym samym czasie różdżki. Śmiech Nior gotowej do akcji wypełnił całą przestrzeń. Obłąkana osoba wydostała się w końcu na żer. Czy to moja przyjaciółka, a może Bellatrix? Defons mocno odbiła się obiema nogami od podłoża. Wzbiła się wysoko. Śmierciożercy rozglądali się niepewnie. Dezorientację wykorzystała Nior, która obdarowała ich celnie wymierzonymi expelliarmusami. Nasza kolej!
- Briachiabindo! – krzyknęłam razem z Lilianą. Nior otrzepała się. Śmierciożercy miotali się. Nie mogli wydostać się z niewidzialnych więzów. Defons całkowicie pewna wygranej luźnym krokiem podeszła, podniosła ich różdżki i złamała je na ich oczach. Westchnęłam. Wyglądało na to, że jakimś cudem nasza taktyka w praktyce była całkiem skuteczna. Wcześniej nie miałyśmy okazji na jej sprawdzenie. Doskonale, że udało nam się ją teraz przetestować. Byłyśmy względnie bezpieczne, ale żadna z nas nie do końca wiedziała, co powinnyśmy z nimi zrobić. W Ministerstwie panował chaos, do Hogwartu też raczej nie miałyśmy wstępu, a same nie zaniesiemy ich do Azkabanu.
- Dlaczego aż tak się na nas uwzięliście? – zapytałam ostro. Krew nie ostygała. Strach i chęć przeżycia ustąpiły miejsca wściekłości. Miałam ochotę zdzielić każdego z nich osobno serią bolesnych ciosów. Dziewczyny stanęły obok mnie. Obdarowałam je wzrokiem, który mógłby zabić. Cofnęły się. Dobrze mnie znały, wiedziały, że lepiej odsunąć się ode mnie, gdy wpadałam w szał. Ponownie zwróciłam się w stronę pokonanych. Bawiło mnie, jak potulnymi owieczkami się stali. Niedawno tak silni, a w tamtej chwili obawiali się jednej, zdenerwowanej nastolatki. – Jak żałosnym trzeba być, by atakować niewinne osoby? Czy Voldemort wam zlecił zabicie nas, czy sami wpadliście na tak świetny pomysł? Czy wasz jaśnie wielki pan nie pozbędzie się was po tym, jak dowie się, jak cudownie trwonicie czas? Dlaczego akurat to nas śledzicie, nas chcecie zamordować?
- Przez twoją rodzinę siedzieliśmy w Azkabanie! – rzucił jeden z nich.
Zamurowało mnie. Wszystkie wspomnienia wróciły. Uderzyły mnie niczym kowadło spadające z siódmego piętra. Poczułam bardzo nieprzyjemny ucisk w żołądku. To oni napadli moją rodzinę, to oni skrzywdzili moich rodziców, to oni zamordowali Benjamina! Mój braciszku, mój kochany! Przed oczami migały mi dawne wydarzenia niczym klisze. Poczułam nieprzyjemny smak wymiocin. Przypomniała mi się tamta noc, gdy zostaliśmy napadnięci. Krzyk mamy wybrzmiał mi w uszach. Miałam wrażenie, że uszkodzi mi bębenki. Złapałam się za głowę. Serce wypełnił mrok, zżerał całą mnie. Jedyne, o czym wtedy marzyłam, to poczuć słodki smak zemsty. Chciałam odwetu za krzywdy: za śmierć mojego ukochanego brata, za zranienie rodziców, za oślepienie Liliany. Wkradła się we mnie pustka. Nigdy wcześniej jej nie doświadczyłam. Wydawała mi się wtedy przyjemnie cierpka. W końcu mogę odwdzięczyć się za wszystko, co mnie zraniło. – Myślisz, że bycie ssanym codziennie przez dementorów jest wspaniałe? Przez twoją rodzinę nie czułem szczęścia przez przeszło siedem lat! Co ty, mała gówniaro, możesz o tym wiedzieć?
- Zabrałeś mi Bena! – wrzasnęłam i nie myśląc wycelowałam różdżkę pomiędzy jego oczy. – Nędzny robaku! Za morderstwo nie należy ci się szczęście!
- Tanya, wiem, że jesteś wściekła, ale jeśli to zrobisz, będziesz taka sama jak oni. – Usłyszałam szept. Nior, już za późno. Poddanie się byłoby teraz głupotą! Miałam szanse ich pomścić, nie mogłam tego zaprzepaścić. – Crucio!
Patrzyłam, jak najstarszy z mężczyzn upada na kolana. Napawałam się tym widokiem. Zwijał się z bólu, widocznie cierpiał. Jego twarz wykrzywiała się pod wpływem męczarni, jakie wywołało trafione go zaklęcie niewybaczalne. To był mój pierwszy raz, gdy je zastosowałam. Jak czarne miałam serce? Jak zranione, skoro potrafiłam zadawać własną wolą katusze drugiemu człowiekowi? Ludzie wokoło przyglądali się odgrywanej przez nas scenie. Czułam ich przerażenie. Większość z nich pierwszy raz widziało magię. Magię tak przerażającą, mroczną, napisaną przez samego diabła. Ktoś złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Opuściłam rękę, tym samym uwalniając człowieka z cierpienia. Przerażony skulił się i łkał cicho. Pozostała dwójka patrzyła na mnie wylękniona. Widziałam strach w ich oczach. Zemdliło mnie. Byłam tak wyczerpana, że nawet nie opierałam się przyjaciółce. Żołądek nie wytrzymał opresji. Zwymiotowałam. W ustach pozostał przykry smak. Nogi postanowiły odmówić mi posłuszeństwa, zamieniając się w watę. Upadłam na kolana, brudząc spodnie wymiocinami. Zakręciło mi się w głowie. Potem już opatuliła mnie ciemność. Pierwszy raz przyjemna, dodająca otuchy. Czy od teraz i ona będzie moją przyjaciółką?
Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Skronie pulsowały przypominając niedawne wydarzenia. Nie otwierałam jeszcze oczu. Starałam się najpierw rozeznać, gdzie byłam. Wokoło panowała względna cisza. Jedyne, co docierało do moich uszu to szepty z oddali. Próbowałam wyrównać oddech, zrozumieć co miało przed chwilą miejsce. Naprawdę to zrobiłam, ja zadawałam ból! Usłyszałam zbliżającą się osobę. Stawiała kroki cicho, jakby nie chciała mnie obudzić. Lekko otworzyłam oczy. Nade mną stała Nioryginalle z nietęgą miną. Widząc, że mój oddech wrócił do normy, uklęknęła przy mnie i dotknęła delikatnie czoło.
- Dobrze, że wróciłaś do żywych – rzuciła z troską. Nie wyglądała na szczęśliwą. Czy to ja tak ją skrzywdziłam? – Jeśli poczujesz się lepiej, to powiedz, pomogę ci wstać. Musimy się stąd jak najszybciej wynieść. Jeśli inni śmierciożercy nas namierzą, to uwierz, nie będzie za fajnie.
- Co się stało po tym, jak upadłam? – zapytałam z trudem wydobywając z siebie dźwięk. – Czy któraś z was została skrzywdzona? Dorwę drani!
- Obie żyjemy – odpowiedziała chłodno. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek użyła do mnie tak lodowatego tonu. Zmroziło mnie. Poczułam wstręt do samej siebie. Całe życie unikałam bycia gnidą dla innych. Tymczasem rzucając zaklęcie niewybaczalne z tak dobrym skutkiem zostałam jedną z nich. Stałam się potworem. Ucisk w żołądku, ból głowy były niczym do cierpienia mojego serca. Naiwna, dziecięca duszyczka, którą w sobie nosiłam, łkała. Jej rzewne łzy sprawiały, że nie umiałam oprzeć się wkradającej się po cichu goryczy. Za Nior pojawił się młody mężczyzna. Spojrzałam na niego. Cedric! Nie, to tylko jeden ze śmierciożerców. Mimowolnie rzuciłam krzywe spojrzenie w jego stronę. Co on tu robił?
- Tanya, dobrze widzieć, że już się obudziłaś. – Podszedł do mnie. Zmarszczyłam brwi. Najwyraźniej udało mi się pokazać mu wystarczająco mocną pogardę, bo zawahał się. Potrząsnął głową i pomimo mojej niechęci usiadł blisko mnie. – Wiem, że masz prawo mnie nie chcieć widzieć. Pomimo to chciałbym ci się wytłumaczyć. Jak sama zauważyłaś, łatwo jest dać się owładnąć chęci zemsty. Uświadomiłaś mi, że od lat idę nie tą drogą życiową, co powinienem. Bo wiesz, ja… miałem dość bycia tym drugim. Zawsze rodzice porównywali mnie do Cedrica, mojego kuzyna. Zawsze on robił coś lepiej, sprawniej, miał więcej umiejętności, no a do tego był piekielnie przystojny i każda laska chciała być jego dziewczyną. Zazdrościłem mu, a z biegiem lat nienawidziłem coraz bardziej. Przyłączyłem się do tej bandy potworów, bo nie umiałem poradzić sobie z tymi wszystkimi złymi emocjami, które zjadały mnie raz po raz. Dopiero spotkanie się z tobą twarzą w twarz uświadomiło mi, że pomimo wrogości Ced był zawsze skłonny mi podać pomocną dłoń. Przypomniałaś mi, że utrata go zabolała mnie bardziej niż bycie porównywanym do tak fajnego człowieka. Chciałbym jakoś… jakoś odkupić winy pomagając wam. Proszę, pozwól mi na to, proszę! – Patrzyłam na niego. Zamurowało mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać rzewne łzy. Nie umiałam wziąć się w garść.
- Dobrze. Bądź z nami – wydusiłam z siebie. – Może w ten sposób i ja odkupię swoje winy.
wspaniałe porównanie <3
Podoba mi się ten rozdział, akcja jest wartka, a opisy ciekawe i trzymające w napięciu. Trochę brakowało mi tylko Lijki - mam wrażenie, że zeszła mocno na boczny plan, jednak wiem, że ma teraz ograniczone pole do manewru. Jestem ciekawa, jakie konsekwencje (bo jakieś na pewno) będzie miało zetknięcie dziewczyn ze śmierciożercami. No i jak teraz będzie kształtować się relacja między nimi? Przemiana kuzyna Cedrika nastąpiła jakoś zbyt... nagle? Cała jego przemowa brzmiała też średnio przekonująco, więc jestem ciekawa, czy nie jest to jakiś podstęp z jego strony.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to mam wrażenie, że opisy miejscami były przesadzone. Wiem, że narracja pierwszoosobowa jest bardzo trudna, ale niektóre zdania przez swoją wyniosłość wydawały mi się aż niepoważnie i sztuczne, przez co wybrzmiewały wręcz śmiesznie ("mój braciszku, mój kochany", "naiwna, dziecięca duszyczka płakała", a wiem, że nie taki był zamysł w tych miejscach ;D
Wydaje mi się też, że niepotrzebnie używasz tylu krótkich zdań. Dobrze oddają one emocje przy wartkiej akcji, jednak gdy chodzi o zwykły opis, jak chociażby przeżycia Tanyi po obudzeniu, to nadmierna ilość kropek tylko zakłóca płynność czytania.
Niemniej pracę odbieram zdecydowanie pozytywnie i czekam na kontynuację!