Tanya, Lijka i Nior wyruszają na poszukiwania Miecza legendarnego Godryka. Po drodze jednak zgłodniały i zatrzymały się w mugolskiej restauracji. To co działo się potem...
Dedykuję tą część Juliettcie115, Bad Wolf, która betowała mi ten tekst, fullmoon oraz Portasowi, dzięki któremu się nigdy nie nudzę.
Czarny pan, ale nie Voldemort
Przeraziłam się i czułam, że serce może zaraz wyskoczyć mi z mojego ciała, które lubiłam, mimo że nie jest idealne. Wiedziałam, że w domu byli tylko moi rodzice i wujek z ciocią, i Zafrina. Nagle olśniło mnie - no tak! Zafrina! Czemu od razu się nie zorientowałam? Jestem żałosna i tyle. Przecież to było takie oczywiste! Odwróciłam się w stronę Zafriny, która ciągle miała swoją dłoń na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się. Ona nie odwzajemniła uśmiechu, lecz puściła mnie i zrobiła poważną minę. Trochę mnie to rozśmieszyło, to było do niej niepodobne. Zawsze robiła sobie ze wszystkiego żarty. Spojrzałam na nią - jej długie, białe włosy związane były w warkocze, a w oczach ujrzałam dziwny smutek, może nawet troskę. Jednak zgasiłam swój uśmiech, bo wydał mi się nieodpowiedni.
- Idę z wami - powiedziała. Już miałam zaprzeczyć, ale ona powtórzyła swoją wypowiedź. - Idę z wami.
- Nie możesz... - zaczęłam, ale dobrze wiedziałam, że jestem bezsilna w tej sprawie. Jeśli coś powiedziała, zrobi to. Tyle razy to powtarzała, żebym na pewno wiedziała, że nie odpuści. Jednym słowem była uparta. Uparta jak osioł. Westchnęłam. Wiedziałam, że bez Dumbledore'a Hogwart nie jest już bezpieczny. Niestety, jeżeli Zafrina nie pojedzie, Śmierciożercy się o tym bardzo szybko dowiedzą. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by jej zrobili. My to co innego - jesteśmy już dorosłe, mamy po siedemnaście lat i możemy zdecydować, czy chcemy opuścić Hogwart czy nie, obojętnie za jaką cenę. Z resztą... o czym ja w ogóle myślę?
- Pojedź do Hogwartu. Będziemy się komunikować za pomocą kominka z pokoju dziadka.
- Idę z wami - powtórzyła raz jeszcze. Zignorowała mnie! A to dopiero urwipołeć! Postanowiłam postawić na swoim, nawet jeśli miałaby być na mnie obrażona do końca życia. A często mi tym groziła. Tylko że po pięciu minutach stwierdzała, że kłótnia nie ma sensu. Wtedy zawsze śmiałam się i przyznawałam jej rację. Myślę, że obydwie pasujemy do Puchonów. Prawdę mówiąc, nie widziałam i nadal nie widzę się wśród Gryfonów, Krukonów, a tym bardziej Ślizgonów.
- Nie. Jedziesz do Hogwartu! - powiedziałam wyraźnie i wyszłam na dwór. Nie zamknęłam drzwi, co było błędem. Dziewczyna wybiegła za mną. Czy ja mówię po chińsku, że nie rozumie tych prostych słów?!
- Powiedziałam coś! Masz jechać do Hogwartu, jasne?! - rzuciłam w jej stronę naprawdę zdenerwowana. Czemu ona taka jest? To nie tak, że jej nie lubię - jest naprawdę słodka, miła i w ogóle, ale czasem zamienia się w upartego osła i nikt nie może nic na to poradzić. A już najgorszy jest ten wzrok w stylu pieska, który błaga o kiełbaskę. Ma wtedy wielki oczy, a kąciki ust są skierowane ku ziemi. Zazwyczaj nie wytrzymuję tego spojrzenia, ale dziś było inaczej, za co dziękowałam Bogu. Czułam się jak przeterminowana czekolada, która nie musi się już bać, że ktoś ją zje.
- Wracaj do domu - powiedziałam, starając się uspokoić na tyle, by nie krzyczeć. Jednak nadal byłam podenerwowana i mówiłam podniesionym głosem, a Zaf się zdziwiła. Prawie nigdy tak nie robię. Wskazałam palcem nasz dom. - Oprócz tego miecza Gryffindora, muszę znaleźć dziadka... coś czuję, że nie ma się teraz najlepiej...
- Ale będziesz na siebie uważać? - odburknęła niezadowolona Zaf. TAK! Wreszcie coś do niej dotarło! To moja i dziewczyn misja, nie jej! Cieszyłam się, że postanowiła mnie posłuchać, jakby łaskę mi robiła, ot co! Westchnęłam jakby to, co zaraz powiem, było oczywiste.
- No jasne! Coś nie widzi mi się być torturowaną przez Malfoya czy jeszcze gorzej: Goyle'a!
Dziewczyny niepokoiły się. Nasza rozmowa z Zafriną trwała dość długo, słońce nieśmiało pojawiało się już na widnokręgu. Przeprosiłam przyjaciółki bezgłośnie mówiąc "siostra", a one tylko pokiwały głowami. Zrozumiały. Ruszyłyśmy przed siebie, zostawiając za sobą mój dom, rodzinę, znane zakątki. Musiałyśmy znaleźć Pottera i pomóc mu odszukać miecz Godryka, co na pewno będzie trudne. Ale ja mam także odnaleźć swojego kochanego dziadka, bo czuję w kościach, że coś nie gra. Zazwyczaj pojawiał się z babcią na naszych małych uroczystościach, spotkaniach rodzinnych. Fakt, czasem nie przychodził - wtedy wszyscy wiedzieli, że musi się dziać coś strasznego i nie chodzi mi o gorączkę czy jakąkolwiek inną chorobę!
- Tanya, żyjesz? - zapytała niespokojna Nior, która szła obok Liliany z przodu. Dopiero teraz zauważyłam, że mówi do mnie od dobrych kilku minut. - Coś blada jesteś.
- Nior, ona zawsze jest blada, przecież to albinoska - westchnęła Liliana. Uśmiechnęłyśmy się, bo nie stać nas było na śmiech. Powinnam się obrazić na Lijkę za to, co powiedziała, w końcu mogło to trochę rasistowsko zabrzmieć czy coś w tym stylu, ale od zawsze miałam inny pogląd na świat od reszty ludzi. I jakoś mi to nie przeszkadzało.
- Co mam na to poradzić? Taka się po prostu urodziłam - powiedziałam szybko, próbując sprawić, aby mój głos wydał im się smutny. One zaczęły mnie przepraszać za to, co przed chwilą od nich usłyszałam. Ja tylko uśmiechnęłam się wesoło. Podobno byłabym niezłą aktorką.
Zbliżałyśmy się do Dziurawego Kotła. Wokoło kręciło się dużo ludzi, którzy mają pilne sprawy do załatwienia, są na randce lub przechadzają się ze znajomymi. Wyglądali na beztroskich. Zazdrość powoli zżerała mnie od wewnątrz.
- To jaki mamy plan? - zapytała Nior. Nie przypominała dawnej siebie, przynajmniej z wyglądu, bo charakter nadal miała taki sam. Odkąd stwierdziła, że długie włosy są fajne, ale trzeba stanowczo za dużo o nie dbać, ma teraz zabawną, krótką fryzurkę. Wygląda w niej uroczo, przynajmniej według mnie, bo Lijka wolała ją w długich włosach. Ale cóż - każdy ma inny gust, prawda? Zastanowiłam się jak odpowiedzieć na pytanie przyjaciółki, ale przeszkadzała mi myśl, że jestem cholernie głodna. Nie musiałam się wysilać, bo kochana Liliana odpowiedziała za mnie:
- Najpierw chodźmy coś zjeść, a potem wyruszymy za Potterem. - Podziękowałam jej w duchu za ten jakże mądry pomysł. Najbardziej podobała mi się jego pierwsza część, ta o jedzeniu.
Tam, gdzie weszłyśmy, było ciepło i przyjemnie. Jednak najważniejsze było, że przepięknie pachniało dobrze przyrządzonym jedzeniem. Rozejrzałam się. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało na zaniedbane, jednak im dłużej tam byłam, tym bardziej mi się podobało. Już chyba dziewiąty raz zaburczało mi w brzuchu. Miałam farta, że nikt tego nie usłyszał. Inaczej nie byłoby fajnie, że tak powiem. Znajdowałyśmy się w jakiejś mugolskiej restauracji, gdzie podawano włoskie przysmaki. Usiadłyśmy przy stoliku, który stał zaraz przy wyjściu, aby w razie potrzeby móc jak najszybciej opuścić budynek. Lijka zamówiła spaghetti, Nior makaron z pesto, a ja oczywiście pizzę. Nie byle jaką - HAWAJSKĄ! Po chwili delektowałyśmy się smakowitymi potrawami. Myliłam się, mugole jednak potrafią dobrze gotować!
Do restauracyjki weszli jacyś dziwni panowie w czarnych ubraniach i takich samych okularach. Dziewczyny nie zwracały na nich uwagi, ale ja wiedziałam, że nie są to po prostu głodni mugole, którzy przyszli akurat tutaj przez przypadek. Za dużo przeżyłam we wczesnym dzieciństwie, aby dać się nabrać na takie bajeczki. Nie ze mną takie numery, panowie!
- Oni są Śmierciożercami! - powiedziałam szeptem, by nie usłyszeli. Nawet nie zwrócili się w moją stronę, gdy to mówiłam.
- Taaak, na pewno - odparła pochmurnie Lijka i spojrzała na zegarek. Wiem, że powinnyśmy się pośpieszyć, ale bez przesady. Według mugoli szybkie jedzenie nie działa dobrze na żołądek czy coś takiego. Lijka zawsze była najpoważniejsza z nas. No i starała się nie oceniać ludzi po wyglądzie. Zazwyczaj. Mówię zazwyczaj, bo kiedyś nie wytrzymała i na widok Malfoya palnęła, że nigdy nie widziała tak beznadziejnego przypadku jak on. Tak w sumie to miała rację - jego twarz wyglądała jakby ją traktor przejechał, a potem jeszcze ludzie po niej deptali, a następnie skakali. Do dziś nie mogę zapomnieć miny Draco! A gdy tylko sobie to przypomnę, od razu mam dobry nastrój. Zaśmiałam się cicho. Liliana ma rację - muszę pozbyć się głupich nawyków. Przecież ci panowie wyglądali na miłych, sympatycznych ludzi. Jeden bardzo przypominał mi Ceda, mojego najlepszego przyjaciela, który potem zginął z rąk Sam-Wiesz-Kogo na cmentarzu. Byłam z niego dumna, że właśnie go wybrała Czara Ognia, a nie jakiegoś Gryfona. Tylko że potem musiałam patrzeć jak zamyka się jego trumna. Westchnęłam z tęsknoty. Tęskniłam za nim. Za nim i za jego szalonymi pomysłami. Znowu zajęłam się jedzeniem, ale jakby straciło swój wyśmienity, niepowtarzalny smak.
Gdy spojrzałam znowu na panów w czerni, jeden z nich wyjął różdżkę i powiedział:
- Macie iść z nami, jasne?! Bo inaczej zginiecie!
Przerażone byłyśmy. Nie wiedziałyśmy, co mamy zrobić. Postanowiłyśmy, że po prostu będziemy ich słuchać. Wyjęłyśmy różdżki, aby w razie potrzeby je użyć, ale jeden z nich - ten, który tak bardzo przypominał mi Cedrika, powiedział wyraźnie:
- A, jeszcze jedno. Oddajcie różdżki.
No to kicha. Przegrałyśmy.
Bardzo mi się podoba Mam tylko jedno zastrzeżenie: ja bym zjadła przeterminowaną czekoladę
Oprócz drobnych literówek nie zauważyłam większych błędów. Wszystko ładnie ze sobą współgra. Przypadł mi do gustu twój styl pisania i czekam na następny rozdział. A, i dzięki za dedykację :*