Tanya, Lilianna i Niorginalle musiały opuścić dom Szarców. Potrzebowały natychmiastowej pomocy Uzdrowicieli, zatem udały się do Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Tam panna Swan zauważa ich wybawcę.
Jakże cudowne uczucie! Wiedzieć, że nie trzeba podejmować samemu decyzji. Ktoś zrobi to za mnie! Tak mnie to rozleniwiło, że nie miałam ochoty myśleć sama za siebie. Gdzieś intuicja mówiła mi, że przypłacę to złudne szczęście życiem swoim lub kogoś bliskiego. Nie obchodziło mnie to! Stałam i czekałam na upragniony głos, który zaserwuje mi instrukcje. Rozluźniłam mięśnie, powoli oddychałam. Wtem wreszcie się odezwał: "Defons nie jest nam tu potrzebna. Zlikwiduj ją, zanim ona zrobi to samo z tobą!".
Cel był jasny jak słońce. Powoli stawiałam kroki w stronę Nior. Czy jednak chciałam to zrobić? Była moją przyjaciółką. Zbliżałam się do jej sypialni, którą dzieliła z Lijką. Różdżka, którą trzymałam od niechcenia, była w gotowości w razie przeszkód stojących mi na drodze. Właściwie to celem było uśmiercenie człowieka. Nie docierało do mnie wtedy, co chciałam zrobić. Albo co byłam zmuszona zrobić, bo kto o zdrowych zmysłach ot tak idzie zabić swoją przyjaciółkę? Zapukałam do drzwi prowadzących do pokoju dziewczyn, jednak nikt mi nie odpowiedział. Odczekałam chwilę i z rozmachem je otworzyłam. Pomieszczenie wyglądało na w pośpiechu opuszczone. Wściekłam się, znaczy ten głos we mnie, bo moja intuicja cieszyła się z tego. Podeszłam do okna, by sprawdzić, czy moja ofiara nie uciekła właśnie tamtędy, lecz nic nie zauważyłam. Przeszukałam więc szafę i miejsce pod łóżkiem, ale i tam nikogo nie było. Stanęłam na środku pokoju i podrapałam się po głowie, jak to miałam w zwyczaju, gdy myślałam. Olać to zadanie, czy szukać dalej? Właściwie to po co?
"Mamy ją. Ty też nie jesteś nam już więcej potrzebna" - zadudniło mi w głowie. Nagłe poczucie beztroskiego szczęścia zniknęło tak szybko, jak wcześniej się pojawiło. Opuściły mnie wszelkie siły i padłam na kolana. Próbując złapać oddech, starałam się zrozumieć, co się stało i skąd się wzięłam w pokoju dziewczyn. Myśli urządziły sobie gonitwę w mojej głowie, która jak nigdy dotąd pulsowała. A potem dotarło do mnie, co to było za uczucie przed chwilką. Oznaczało to, że Niorginalle i Liliana miały przerąbane. Wstałam, cała dygocząc.
Przeszukałam cały dom, lecz nigdzie nie było żywego ducha. Martwego też nie. Czułam się pogubiona w zaistniałej sytuacji. Usiadłam w jadalni i patrzyłam pustym spojrzeniem na widok za oknem. Samotność szybko wkradała się do mojego serca i powoli robiła tam spustoszenie. Westchnęłam kilkakrotnie. Co niby miałam począć? Żaden pomysł nie przychodził mi do głowy.
- Szulc to jednak pajac! - usłyszałam. Podskoczyłam. Nie zauważyłam wszak, że ktoś wszedł. Musiałam być bardziej ostrożna następnym razem, o ile taki w ogóle zaistnieje.
- Zdaje się, że mówiłam to już dużo wcześniej – odparłam, lecz nie odwróciłam głowy. Teraz rozpoznałam, kto mnie zaskoczył. - Nic wam nie jest, Nior?
- Nie mam tylko kości w jednej ręce, trafił mnie dziad jeden! - Oburzenie aż skapywało z jej głosu. Ciężko klapnęła obok. Otworzyła usta, potem zamknęła i znów otworzyła. Poprawiła opadający kosmyk włosów. - Lijka żyje, chociaż jedna dobra wiadomość.
- Gdzieście były? - zainteresowałam się. Usiadłam prosto, skrzyżowałam ręce przy klatce piersiowej. Ulżyło mi ciutkę. Rękę dało się naprawić, na to był przecież eliksir. - Skąd wiedziałyście, że trafią mnie Imperiusem?
- A trafili? My uciekłyśmy stamtąd zaraz potem, jak zobaczyłyśmy Bellatrix. Nie mogłyśmy cię nigdzie znaleźć, więc wycofałyśmy się. Szybko nas znaleźli. Dzięki Bogu, że jestem niezdarna, bo gdy się potknęłam, pociągnęłam Lijkę za rękaw i obie na ziemię upadłyśmy i uniknęłyśmy zaklęć. Na szczęście Lijka umie się teleportować, co nas uratowało. Prawie, bo zdążył mnie trafić, kretyn jeden. Zastanawia mnie, czemu nie strzelał Avadą tylko takim badziewiem. Śmierciożercy od siedmiu boleści, tfu! Jednak czy tobie nic się nie stało? Zostawiłyśmy cię samą... - słuchałam Nior uważnie, ale i z lekkim rozbawieniem. Mogła tego nie przeżyć, mogliby ją urządzić w bardzo nieprzyjemny sposób, a ta marudzi, że nie oberwała dużo groźniejszym zaklęciem! Kiedyś taka postawa mnie dziwiła, ale przyzwyczaiłam się po tylu latach przyjaźni.
- Nic, ucierpiała tylko moja duma. Gdzie Liliana i Patryk? Musimy się stąd ulotnić, i to jak najszybciej! - odpowiedziałam. Wstałam gwałtownie, przez co krzesło huknęło o podłogę. Skrzywiłyśmy się obie. Podniosłam je i wyprostowałam się.
- Oni są już daleko stąd – rzuciła Nior i wskazała drzwi do pomieszczenia, w którym byłyśmy. - Przyszłam tu tylko po ciebie, więc jeśli łaska, rusz cztery litery i chodźmy już. Patryk potrzebuje nas teraz chyba najbardziej. Zdradzony przez własnego tatka...
Znalazłyśmy się wkrótce w ich ogródku. Rzuciłam jeszcze jedno czy dwa spojrzenia na niczym niewyróżniający się dom. Dobrze wiedziałam, że to była tylko jedna z przystani w moim życiu. Żegnaj, domie Szarców. Tęsknić za tobą nie będę!
Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie mnie zaprowadziła Nior. Jeśli mam być szczera, nie obchodziło mnie to. W tamtym momencie chciałam być tylko w miarę bezpieczna oraz upewnić się, że na pewno nie mają już nade mną kontroli. Nie chciałabym sięgnąć po różdżkę przeciw tym, których teraz bardzo potrzebowałam. Zza pazuchy wyciągnęłam magiczny zegarek od dziewczyn, ten sam, który wskazywał na to, jak się czują. Wskazówka Lijki pokazywała na zmęczenie. Nior natomiast na ogromne poirytowanie, aż jej barwa zmieniała się na soczystą czerwień. Zerknęłam na nią kątem oka – faktycznie, zegarek zdawał się nie kłamać. Siedziała sama, w cieniu drzew. Słońce miało się ku zachodowi, leniwie kończąc swoją dzisiejszą pracę. Zatrzymaliśmy się gdzieś w lesie, na jakiejś małej polanie. Jednak nic poza tym nie udało mi się wywnioskować. Może byłam bardzo blisko domu, a może na drugim końcu świata – cóż, tak czy siak względne bezpieczeństwo zostało zachowane. Wstałam i wyprostowałam się. Nie widziałam Patryka, co mnie niepokoiło. Ponoć prosił, by mu nie przeszkadzać i udał się na zachód, kontemplując swoje istnienie. Martwiłam się o niego, nie wracał.
Siedziałyśmy w trójkę jedząc to, co znalazła Nior. Leśne owoce, trochę orzechów. Zabrały ze sobą także paszteciki, nim uciekły z domu Szarców, więc je też ze smakiem zajadałyśmy, zostawiając ze dwa, na wypadek, gdyby Patryk wrócił. Musiał kiedyś, prawda? Nie spałam dobrze tamtej nocy, wciąż się przebudzałam. Plecy pulsowały bólem, a chłód przenikał każdy centymetr mojego ciała. Możliwość wstania i rozruszania się była istnym błogosławieństwem.
- Jakie mamy plany, dziewczęta? - zapytałam. Szybko podsumowałam kilka ostatnich dni. Lijka wciąż była niewidoma, Patryk nie wrócił, Nior nie miała kości w ręce. Sytuacja totalnie źle wyglądała. – Zastanawiam się, czy nie powinnyśmy jednak odpuścić…
- Zwariowałaś? Miałabym teraz zaprzestać, kiedy ceną były moje oczy? Tanya, nie ma takiej opcji! – wybuchła Lilianna. Przyjrzałam się jej uważniej. W ciągu kilku dni całkowicie się zmieniła. Wydawało mi się, jakbym miała przed sobą kogoś innego. Z racjonalnej dziewczyny nagle stała się kobietą żądającą zemsty. Jak najszybszej zemsty. Czy Puchoni jednak są zdolni do tak olbrzymiej chęci skrzywdzenia innych, by poznali smak sprawiedliwości? Brzmiało to dla mnie totalnie absurdalnie, ale jednak... ja też gdzieś na dnie serca odczuwam potrzebę zranienia ich za to, że odebrali mi coś bliskiego. Oczy Lijki właśnie takie dla mnie były. Wojna od dzieciaka wydawała mi się być okrutna, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak zmienia ludzi. Każdy z nas będąc zagrożonym nagle zmienia się w oprawcę. Czy to znaczy, że wszyscy jesteśmy źli, tylko jedni bardziej od innych? Skąd całe to zło na świecie? Nie powinnam była wtedy tego roztrząsać. Najpierw misja, potem dzikie rozmyślania. – Dorwę ich, Tanya. Dorwę! Nawet ślepota nie przeszkadza przy śmierdzących przeciwnikach!
- Nior, ręka pewnie dalej cię boli, prawda? – Skierowałam się w stronę Nior. Ta jedynie przytaknęła. Westchnęłam ciężko. Szlag by to wszystko trafił, byłby spokój przynajmniej. Skoro nasz Mózg Akcji aktualnie nie był za sprawny, to ja postanowiłam przejąć pałeczkę. – W takim razie idziemy do św. Munga, moje drogie. Tobie dadzą eliksir, ciebie nie uratują, ale może chociaż cokolwiek pomogą, nie wiem. Same dalej nic nie wskóramy, niestety. Zostawimy Patrykowi kartkę, gdzie jesteśmy. Jeśli pamięta nasz kod, spokojnie nas znajdzie.
Ulice Londynu jak zwykle o tej godzinie były bardzo zatłoczone. Wokoło harmider bardzo nas drażnił. Zwłaszcza Lijkę, którą z Nior prowadziłyśmy za ręce, informując ją o każdym krawężniku, schodach, nierównych powierzchniach i kałużach. Za każdym razem po takiej informacji burczała coś pod nosem. Nie do końca rozumiałam co, ale postanowiłam to olać. Pewnie dziewczyna potrzebuje w jakiś sposób przelać frustrację, która się w nas już niemal gotowała. Gdy tak szłyśmy, przy pewnym zaułku zaczął śledzić nas jakiś typ, który wyglądał na typowego menela. Podążał za nami, próbując udawać, że wcale tak nie jest. W końcu kiwnęłam głową Nior, ta mnie zrozumiała bez słów. Szepnęła coś na ucho Lijce. We trójkę nagle się obróciłyśmy. Mężczyzna, zdziwiony, nie zdążył inteligentnie zareagować. Zrezygnowany podszedł do nas i wysunął brudne ręce w naszą stronę.
- Panienki mają jakiego grosza przy sobie? Takie ślicznotki na pewno są miłe, poratują mnie jakoś? – wyrzucił z siebie, uśmiechając się. Zęby miał żółte i obleśnie dziurawe. Wydawało mi się, że połowy z nich nie miał, co jeszcze bardziej od niego odpychało. Spojrzał się na mnie, ale szybko przerzucił wzrok na Nior. A dokładniej na wysokość trochę niżej niż miała twarz. Defons szybko to zrozumiała. Jej policzki błyskawicznie zmieniły barwę na czerwoną. Wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. Doskonale ją znałam, szybko zrozumiałam, co zaraz nastąpi. Natychmiast szepnęłam Lijce na ucho: „Nior się odpaliła, będzie niezła jazda!”. Rzeczywiście, Defons kilka kroków wykonała bardzo sprawnie i z gracją niemalże. Była teraz blisko mężczyzny. Uśmiechnęłam się krzywo, Lijka również. Nie minęło kilka sekund, a Nior wzięła długi zamach... i usłyszałyśmy charakterystyczny dźwięk uderzenia dłoni o czyjąś twarz. Gościu cofnął się i spojrzał zdziwiony. Przyłożył swoją rękę do policzka. Gdy ją zdjął, dalej widać było czerwonawy odcisk dłoni zdenerwowanej Nior. Obróciła się na pięcie, wcześniej plując mu pod nogi. Zadarła głowę wysoko i wróciła do nas.
- Chodźmy, dziewczyny. Nie przejmujmy się tym olbrzymim bucem i prostaczkiem – rzuciła tylko. Zaczęłam się śmiać. Cała ta sytuacja była absurdalna. Nior patrzyła na mnie lekko zdziwiona, jakby dla niej to, co zrobiła, było naturalną reakcją. Wyciągnęła chusteczki z torebki i wytarła nimi ręce tak, jakby nagle cały brud się na nie przeniósł.
Ach, Klinika Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, jak mnie tu dawno nie było! Z kilka lat na pewno. A mimo to nic się ten budynek nie zmienił. To samo wejście, ta sama izba przyjęć, te same korytarze z tymi samymi kryształowymi kulami, które oświetlały te same obskurne korytarze. Normalnie prawie jak w domu. Nie mogłam powstrzymać kąśliwych uwag, jakie od razu przyszły mi do głowy. Szłyśmy właśnie w stronę odpowiedniego oddziału, w którym miałyśmy nadzieję otrzymać pomoc dla Nior, gdy minęłyśmy dziwnie znajomą sylwetkę. Zatrzymałam się. Dziewczyny poszły dalej, wciąż dla bezpieczeństwa trzymając się za ręce. Przyjrzałam się bliżej owej sylwetce. Teraz nie miałam złudzeń, to był właściciel restauracji, w której nas zaatakowano! Rozmawiał z jakąś niską brunetką, która na ramieniu trzymała dziecko bawiące się lalką. Żywo o czymś dyskutowali. Zanim przemyślałam sprawę, zbliżyłam się do nich.
- To pan nas wtedy uratował! – wyrzuciłam z siebie, przerywając im rozmowę. Kobieta spojrzała na mnie z wyrzutem, a mężczyzna uśmiechnął się lekko. Dziewczynka również na mnie zerknęła, ale szybko się mną znudziła i dalej postanowiła się bawić.
- Cóż za brak manier! Czy każda czarownica w jej wieku jest tak bezczelna? – rzuciła w moją stronę kobieta. Już miałam jej odpowiedzieć, czy każda mugolka jest tak chamska i bezpośrednia, ale mężczyzna położył jej na ramieniu dłoń i powiedział:
- Spokojnie, kochanie. Po tym, co przeszła razem z przyjaciółkami, nie powinnaś jej tak surowo oceniać. Witaj, miałem nadzieję, że wszystkie uszłyście z tego zamieszania z życiem. Widziałem jak któryś z nich trafił w twoją przyjaciółkę, czy wszystko z nią w porządku? – Zerknął na mnie i uśmiechnął się szerzej, jakby chciał dodać mi otuchy. Gdy nie odpowiadałam przez chwilę, zrobił zmartwioną minę. Najwyraźniej doskonale zrozumiał, że niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Staliśmy tak w niezręcznej dla wszystkich ciszy. Jedynie dziewczynka coś nuciła pod nosem. Taka to miała fajnie, niczym nie musiała się przejmować! Była blisko mamy, miała zabawkę i swój świat. Bez walki o przetrwanie, bez jakichkolwiek zmartwień. Też bym chciała tak mieć! Ciszę przerwała kobieta:
- A mówiłeś mi, że więcej już nie będziesz używał magii, Richardzie! Obiecałeś mi to! – powiedziała z wyczuwalnym zdenerwowaniem.
- Ależ kochanie, nie używałem jej przez tyle lat! Tym razem to była sytuacja bardzo niebezpieczna! Przecież wiesz, że nasze czasy przestały być bezpieczne! Gdybym nie zareagował, tej dziewczynie, jak i moim klientom mogło się stać coś naprawdę strasznego! Poza tym, miłości moje, to, że mam sprawną nogę jest zasługą jedynie interwencji pracujących tu magią Uzdrowicieli! – odpowiedział szybko, potykając się niemalże o słowa. Rozbawiło mnie to; okazało się, że wybawiciel to czarodziej pod pantoflem mugolskiej kobiety. Oczywiście życzyłam im jak najlepiej! Spojrzałam na bawiącą się cały czas dziewczynkę. Ciekawe, czy ona również ma w sobie magię? Czy jeśli tak, to czy matka ją zaakceptuje? Nie każdy mugol potrafi zrozumieć i pokochać prawdziwe oblicze swoich małych czarodziejów. Jedna zagadka mniej, tak czy siak. Zorientowałam się, że zgubiłam Lijkę i Nior. Podziękowałam wybawicielowi, dusząc w sobie śmiech spowodowany po raz kolejny jego brwiami. Ukłoniłam się teatralnie i pomachałam dziewczynce, która zawstydzona schowała się w ramieniu mamy. Nie wytrzymałam i zaśmiałam się w głos. Chyba dalej miałam w sobie resztki optymizmu, co mnie niezwykle ucieszyło. Rozejrzałam się po korytarzu. Westchnęłam. Jak ja mam je w tym chaosie znaleźć?
Ogólnie fajny rozdział, dobrze i szybko się czytało, ale mam kilka "ale" ;D Po pierwsze, widzę, że bardzo starasz się pisać poprawnie dialogi i w większości przypadków faktycznie robisz to dobrze, ale masz problem, gdy dialog kończy się znakiem zapytania. Wtedy automatycznie każde słowo po myślniku zaczynasz od wielkiej litery, a to jest niepoprawne. Gdy po dialogu występują takie słowa jak: odpowiedziała, rzekła, zapytała, stwierdziła itp., to zawsze piszemy je z małej litery, bo jest to jakby kontynuacja zdania z dialogiem.
Druga sprawa, to czasami zbyt ukwiecasz zdania, przez co nie pasują, wytrącają z rytmu, bądź denerwują. Ogólnie osobiście lubię, gdy w książkach używa się trochę innych słów niż zazwyczaj albo składni przypominające stare czasy, ale musisz jeszcze popracować nad wyczuciem. Przez takie ukwiecanie czasami osiągasz odwrotny efekt do zamierzonego - zamiast stworzyć atmosferę, psujesz ją i mi np. ciężko było odczuć tą całą akcję z imperiusem.
Poza tymi paroma mankamentami rozdział bardzo udany. Ciekawa historia, chciałabym się dowiedzieć, co stało się z Patrykiem. Trochę historia żula nie ma dla mnie sensu, na razie wygląda to na zapychasz, ale poza tym naprawdę na plus. Czekam na kolejny rozdział!