James dowiaduje się, że świątynia, którą odwiedził we śnie nie istnieje od setek lat. Mecz Gryffindoru ze Slytherinem zostaje niespodziewanie odwołany.
James wszedł za profesorem Jaysonem i Longbottomem do gabinetu dyrektora. Odruchowo zerknął w stronę miejsca, gdzie stała Maska Świętego Maga... i nadal tam była, jakby nikt jej nie ruszał. Chłopak stał jak wryty gapiąc się w przedmiot. Przecież sam słyszał jak dyrektor i nauczyciel zielarstwa rozmawiali o przeniesieniu jej z podziemi! A to na pewno nie było najbezpieczniejsze miejsce na ukrycie Maski.
- To replika, panie Potter - powiedział Jayson, gdy zauważył na co patrzył chłopiec. - Doskonała, to fakt, z dbałością o szczegóły. O tutaj. - Wskazał palcem maleńką rysę pod okiem maski, której James wcześniej nie zauważył: - Jest ślad, który prawdziwej masce został, gdy pewien śmiałek spróbował ją ukraść ze Świątyni. Oczywiście zakończyło się to niepowodzeniem. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało. Jedni mówią, że zginął, drudzy że gdzieś tam nadal żyje, a jeszcze inni, że został pozbawiony ciała i chodzi po tym świecie jako duch, którego jednak nikt nigdy nie widział.
- Kto stworzył tą kopię? I dlaczego jest w pańskim gabinecie? - zapytał zaciekawiony James. W myślach przetwarzał sobie informacje o tym śmiałku. Co jeśli to właśnie on opętał Albusa?
- Ja - odpowiedział dyrektor z nutką dumy w głosie. - Nie zrozum mnie źle, chłopcze. Nigdy nie chciałem zdobyć prawdziwej Maski Świętego Maga. Od dawna interesuje mnie ten przedmiot, to prawda, ale w sferze teoretycznej. Nie miałbym odwagi przekonać się o jej potędze na własnej skórze - dodał, widząc jak na twarzy Pottera pojawiła się mieszanina lęku i zaskoczenia. - Przejdźmy do rzeczy. Co wiesz o tej masce? - zapytał, patrząc Jamesowi prosto w oczy.
- Nic - skłamał chłopak.
- To bardzo ważne, James, musisz powiedzieć prawdę, wszystko co wiesz - powiedział łagodnie, lecz stanowczo Longbottom.
Młody Potter opowiedział o fragmencie książki z Pokoju Życzeń na temat Maski Świętego Maga. O drugim śnie i wreszcie wszystko co wydarzyło się dosłownie przed chwilą. James zawahał się przez chwilę, ale w końcu zdecydował się powiedzieć czego dowiedział się od Ala w skrzydle szpitalnym.
- Oczy i ludzka skóra na wieszaku? - zapytał blady jak ściana Jayson. - Wiedziałem, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane.
- Dziadkowie Rose i Hugo nie byli pierwszymi ofiarami, prawda panie profesorze? - Potter zapytał o to, o co chciał spytać odkąd usłyszał, że obie sprawy są ze sobą powiązane.
- Nie, do tej pory ofiar wśród mugoli było kilkanaście. Zaczęło się zanim Albus zatruł sok. Twój ojciec pracuje nad tą sprawą, ale morderca nie zostawia żadnych śladów. Obawiamy się, że wkrótce może zacząć zabijać czarodziei - odpowiedział Jayson. - Ale dość, nie to powinno cię interesować. Tymi morderstwami zajmuje się Biuro Aurorów. My mamy inny problem - dodał stanowczo, widząc że James chciał jeszcze o coś zapytać.
- Opętanie Ala - powiedział bardziej do siebie niż do dyrektora chłopak. - Czy da się jakoś wypędzić z niego tego... ducha? - spytał z nadzieją.
- Dopóki nie wiemy z kim konkretnie mamy do czynienia, obawiam się, że nie - odparł ponuro Jayson. - Trzeba podjąć środki bezpieczeństwa - zdecydował, siadając za biurkiem. - Nie odwołam meczu quidditcha, nie chcę wywoływać niepotrzebnej paniki. Będziemy musieli rzucić ochronne zaklęcia na stadion. I patrolować korytarze. Personelu szkoły jest za mało, więc potrzebujemy pomocy aurorów. Profesorze Longbottom, proszę natychmiast wysłać sowę do Biura Aurorów.
Neville tylko skinął głową i opuścił gabinet.
- Myśli pan, że Albus powinien grać w meczu? - zapytał zaniepokojony James. - W końcu nie wiadomo co on może wtedy zrobić. - Bał się o Lily i Hugo.
- Musi. Nikt przecież nie uwierzy w opętanie, bo oprócz ciebie nikt nie widzi, że z nim jest coś nie tak - westchnął dyrektor. - Drużyna Ślizgonów jeszcze pomyśli, że to zostało zmyślone, żeby pozbawić ich szukającego. No dobrze, przejdźmy do powodu, dla którego cię tu przyprowadziłem - powiedział, prostując się w fotelu i patrząc prosto w oczy Jamesa. - Usiądź. - Wskazał mu krzesło, na którym posłusznie usiadł. - Więc twierdzisz, że w ostatnim śnie byłeś w Świątyni Świętego Maga? - zapytał.
- Tak - odpowiedział Potter. - Ale Maski tam nie było.
- No i to jest zagadka, James. Świątynia, o której mowa, została zniszczona przed wiekami. Jedyne, co się zachowało, to postument, na którym kiedyś stała Maska Świętego Maga. Jest chroniony silnymi zaklęciami, których do tej pory nikomu nie udało się złamać - wyjaśnił profesor, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę strachu, ale i fascynacji. - Sama Maska również zaginęła. Niektóre źródła donoszą, że ów śmiałek, już jako duch, powrócił by ponownie spróbować ją skraść, lecz fakt, że dawny ołtarz pozostał nienaruszony, dowodzi że znów mu się nie udało.
James nie mógł wykrztusić ani słowa. Serce waliło mu tak, jakby za chwilę miało uciec z piersi. Z czoła spływały kropelki potu, a oddech był tak szybki, że można by pomyśleć, iż właśnie przebiegł maraton. Był w świątyni, która od setek lat nie istniała? Jakim cudem? Chyba nie przeniósł się w czasie w swoim śnie? Ostatnie pytanie zadał na głos Jaysonowi.
- Trudno to stwierdzić - odpowiedział dyrektor. - Nie istnieją żadne zrozumiałe zapiski dotyczące Świątyni, więc nie mamy pewności jak wyglądała, a co za tym idzie, czy to, co odwiedziłeś we śnie, było prawdziwe.
- Te znaki na ścianie świątyni... one coś... znaczyły? - zapytał James. Nie dlatego, że go to ciekawiło. Chciał tylko zająć czymś swoje myśli.
- Jestem w trakcie badania tych tajemniczych symboli - odpowiedział Jayson. - Mam jednak pewną trudność, bo widzisz, świątynia była jedynym miejscem, w którym znajdowały się te znaki. Dysponuję tylko szkicami, ale są dość niewyraźne i wcale nie jestem pewien czy symbole na ścianach świątyni rzeczywiście tak wyglądały.
- W tej książce w Pokoju Życzeń były symbole. Wyglądała na bardzo starą, ale trzymała się wyjątkowo dobrze. Czułem bijącą od niej magię - odparł szybko James.
- O co mam poprosić, by wejść tam, gdzie ta księga? - zapytał Jayson.
- O bibliotekę. Ja tak zrobiłem. Pokój Życzeń spełnia teraz tylko proste życzenia - odpowiedział chłopak.
- To i tak więcej niż się spodziewałam. Myślałam, że po tej Szatańskiej Pożodze przed laty całkowicie przestał działać - stwierdził dyrektor. - Pójdę tam. Możesz już wracać do dormitorium i najlepiej nie opuszczaj wieży Gryffindoru samemu, jeśli nie będzie to konieczne - powiedział, wstając zza biurka.
- Dobrze, panie profesorze - odparł James. - I powodzenia - dodał, gdy stał już przy drzwiach, po czym wyszedł z gabinetu.
***
James wszedł do Pokoju Wspólnego Gryfonów pogrążony w myślach. Jak to możliwe, że znalazł się w świątyni nieistniejącej od setek lat? Wiedział, że to na pewno nie był tylko sen. Zbyt realne, ale... jak coś, czego już nie ma, może być rzeczywiste? Z zamyślenia wyrwał go fakt, że właśnie na kogoś wpadł. Chłopak odruchowo schylił się, żeby pomóc tej osobie pozbierać notatki. To była Jane. Chłopak niewiele myśląc pocałował ją. Stali tak na środku pokoju wspólnego w długim pocałunku, zapominając o całym świecie. James chciał, by ta chwila trwała wiecznie. Liczyli się tylko on i Jane. Nawet opętany Albus nie mógł tego przerwać... Nikt nie mógł... Nikt prócz...
- Ekhm, ekhm. - Odskoczyli od siebie jak oparzeni, słysząc kaszlnięcie. - Może byście poszli gdzieś w ustronne miejsce, zakochańce? - zapytał rozbawiony Nathan.
James poczuł, że się rumieni. Zapomniał gdzie byli i teraz wszyscy Gryfoni gapili się na nich z rozdziawionymi buziami. Niektórzy się uśmiechali, a inni łypali zazdrośnie.
- Może pójdziemy się przejść? - zaproponowała Jane nie mniej czerwona od Pottera.
- Tak... pewnie - odparł niezbyt przytomnie James. - Co? Chwila... Nie, chodźmy do mojego dormitorium. - Pociągnął dziewczynę w stronę schodów. Chciałby zabrać ją na błonia, ale byłoby to zbyt ryzykowne w obecnej sytuacji.
Spędzili razem cudowne popołudnie. Potter był szczęśliwy, że mimo całego zamieszania z Albusem, było coś dobrego. Jane była dla niego jak promyczek słońca w ciemną noc. Spędzili razem miłe popołudnie, rozmawiając tylko o przyjemnych rzeczach. James unikał tematu Albusa jak ognia. Wieczorem, podczas kolacji w Wielkiej Sali głównym tematem rozmów było to, że najstarszy syn Harry'ego Pottera chodzi z Jane Danerwich. Niektóre dziewczęta łypały zazdrośnie na dziewczynę. W całym pomieszczeniu była tylko jedna osoba, która wydawała się nie być zainteresowana parą. Albus siedział przy stole Slytherinu, patrząc w bliżej nieokreślony punkt jakby nieprzytomnym wzrokiem. Nagle drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i weszła grupa czarodziei, których James widział parę razy, gdy ojciec zabierał go do ministerstwa magii. Oczy wszystkich zwróciły się ku nim. Dyrektor wstał i chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Moi drodzy, nie będę owijał w bawełnę. Nie jest dobrze. Otrucie panny Danerwich to tylko wierzchołek góry lodowej. Na szczęście udało się ją uzdrowić i jest tu teraz z nami. Jestem zmuszony ogłosić, że Hogwart jest zagrożony, dlatego nad waszym bezpieczeństwem będą czuwać nauczyciele i aurorzy. Proszę was, żebyście nie opuszczali dormitoriów po zmroku. Dotyczy to także prefektów. Na lekcje będziecie odprowadzani przez któregoś z profesorów. Każda niesubordynacja będzie surowo karana. Przede wszystkim trzymajcie się z dala od młodszego pana Pottera. Dla własnego i jego bezpieczeństwa. - Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na Albusa, lecz ten nadal patrzył w nieokreślony punkt, jakby nie usłyszał słów Jaysona. - Do tej pory minister magii uznawał, że nie ma potrzeby was o tym informować, ale w obecnej sytuacji macie prawo i powinniście wiedzieć. W świecie mugoli grasuje seryjny morderca. Wiadomo tyle, że jest to czarodziej. Zabójstwa niemagicznych i ostatnie wydarzenia w Hogwarcie prawdopodobnie są ze sobą powiązane. Obawiam się, że ten tajemniczy zabójca może wkrótce zacząć zabijać czarodziei. Zachowajcie wszelką ostrożność. Jeśli zobaczycie lub usłyszycie coś niepokojącego, zgłoście się do któregoś z nauczycieli lub aurorów. Pod żadnym pozorem nie chodźcie sami. Dziękuję, teraz możecie zacząć jeść.
Ale nikt nie sięgnął do półmisków, które właśnie napełniły się potrawami. Wszyscy szeptali i ukradkiem spoglądali na Albusa.
- Czemu ministerstwo zataiło morderstwa mugoli?
- Dlaczego mamy unikać młodszego Pottera?
- Zachowuje się jakoś dziwnie, nie sądzicie?
Rose wstała od stołu Krukonów i podeszła do Jamesa, którego już zdążyli otoczyć Lily, Hugo, Fred i Nathan. Żaden z Gryfonów nie zwrócił uwagi, gdy Weasley usiadła na wolnym miejscu obok brata.
- Co się dzieje? Dlaczego mamy unikać Ala? - zapytała Rose, starając się zachować spokój, co nie było łatwe. Jednymi z ofiar tajemniczego mordercy byli jej dziadkowie...
James jednak milczał. Nie wiedział czy powinien mówić im o opętaniu Albusa. Im mniej wiedzieli, tym byli bezpieczniejsi. Cała jego radość wygasła. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej spędził najlepsze chwile w swoim życiu.
- Może będziemy mogli pomóc, James - zauważyła Jane, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie sądzę. Poza tym nie chcę narażać was na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż te, które wisi nad nami obecnie - odparł chłopak.
Nagle jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Albusa. Jego zimne, zielone oczy pozbawione uczuć przez moment zaświeciły się jak wtedy, gdy znalazł go opętanego w lochach. Starszy Potter zerknął na siostrę, kuzynów, dziewczynę i przyjaciela, ale tak jak się spodziewał, żaden nie zauważył co stało się z oczami Ala. Ponownie spojrzał na brata, ale ten był już odwrócony do niego tyłem.
***
Napięcie w szkole wzrosło jak chyba jeszcze nigdy w historii. James martwił się zbliżającym się meczem quidditcha. Bał się co zrobi Albus. Bał się także o niego. Gdyby nie opętanie, nigdy by go nie skrzywdził. Gryfon był tego pewien... Podczas śniadania w dniu meczu nie mógł niczego przełknąć. Co jakiś czas zerkał na brata. Sprawiał wrażenie spokojnego, zbyt spokojnego.
- Uważajcie na siebie, proszę - szepnął do Lily i Hugona.
- Jak chcesz, to mogę przywalić Alowi tłuczkiem - zaoferował Nathan.
- Nie! - odparł nieco zbyt głośno James, bo parę głów odwróciło się w jego kierunku.
- Naprawdę powinieneś coś zjeść. Jeśli Albusa naprawdę coś opętało, musisz mieć siły, żeby szybko złapać znicz i zakończyć mecz - powiedziała Jane.
- Nie mam apetytu - mruknął chłopak.
Po śniadaniu James razem z drużyną udał się do szatni, gdzie przebrali się w szkarłatne szaty do quidditcha. Już miał przypomnieć taktykę omawianą na treningach, gdy do pomieszczenia wszedł profesor Longbottom.
- Mecz został odwołany - oznajmił.
- Ale... co... jak to? - zapytała Lily. Podobnie jak Hugo była ciekawa swojego pierwszego meczu, choć też trochę zestresowana.
- Pojawiły się pewne... okoliczności, które nie pozwalają, żeby mecz się odbył - odpowiedział Neville. - Wracajcie do swojego dormitorium. James, chodź ze mną. Szybko.
Potter, nie rozumiejąc o co chodzi, podążył za nauczycielem. Nie pytał, ale był pewien, że zmierzali do gabinetu dyrektora. Musiało stać się coś złego, co ma związek z Alem. Inaczej nie odwoływaliby meczu...
Bardzo uderzył mnie jeden fakt, który totalnie tutaj nie pasuje i jest okropną abstrakcją w tej całej historii:
Dyrektor nie odwoła meczu qudditcha, narażając uczniów na ogromne niebezpieczeństwo ze strony opętanego Ślizgona, ale jednocześnie uważa, że należy sprowadzić do szkoły aurorów, broniący uczniów przed czym? Bo jeżeli przed Alem, to to wszystko jest na opak. Jeśli masz jakąkolwiek władzę nad osobą, która jest zagrożeniem dla innych, to puszczasz ją wolno i innych ochraniasz? Czy może zamykasz tę osobę w odosobnieniu, by łatwiej, szybciej i skutecznej zlikwidować zagrożenie? Przemyślałaś to? ;> A już w ogóle ten fragment bardzo wymownie pokazuje nam jak nieprofesjonalnym dyrektorem jest Jayson:
Co tam opętanie, co tam Al, co tam morderstwa, Maska Świętego Maga i inne fakty! Przecież nie możemy dopuścić, by Ślizgoni oskarżyli Dyrektora o wspomaganie Gryfonów w wygraniu meczu, to jest najważniejsze!
Nie chcę wyjść na cynika, ale te fragmenty naprawdę tak brzmią. Mam wrażenie, że trochę już się gubisz w tej opowieści. Technicznie jest zdecydowanie lepiej, najlepiej chyba jak dotąd, ale już merytorycznie... nie przemyślałaś głównego wątku. Tak na logikę Alem powinni zająć się uzdrowiciele ze Św. Munga na czele ze specjalistami z Ministerstwa Magii. I to od razu, gdy tylko dyrektor zauważy zagrożenie. Skoro już tak lecisz z tym Alem, jaki on jest dziwny i niebezpieczny, to dyrektor przede wszystkim powinien kierować się zasadą zapobiegać zamiast leczyć. Jeśli istnieje zagrożenie, należy je jak najszybciej zniwelować. U Ciebie się to przysłowiowo nie trzyma kupy.