Była Śmierciożerczyni nie potrafi pogodzić się z faktem, że Lord Voldemort nie żyje, a młodzi Śmierciożercy nie rządzą światem. Postanawia coś z tym zrobić.
+18
Opowiadanie zawiera wulgarne słowa i scenę seksu.
Deportowali się prosto do salonu. Sebastian siedział na parapecie i ostentacyjnie nie zwracał na nich uwagi. Michael uśmiechnął się do dziewczyny i pokręcił głową, wyrażając tym samym swoją dezaprobatę co to dziecinności zachowania. Blondynka również zmusiła kąciki do uniesienia się. Nie było to takie trudne. Oboje mieli doskonałe humory, chociaż mężczyzna dąsał się nieco o ostatnią ofiarę, która przez przypadek została zaliczona na konto Christiny.
- Jest ktoś prócz ciebie? - zapytał w końcu.
Night nie odwrócił się ani o milimetr. Nie dał po sobie poznać, że w ogóle usłyszał głos przyjaciela.
- Jest ktoś? - Tym razem spróbowała Johnson.
- Taaa. W salonie siedzi Lessi i... Sherry. Angela chyba jest w swoim pokoju, chociaż nie jestem pewien. Słyszałem huk, może się deportowała. Wpadł na chwilę Zabini. Mówił, że fajnie, że cieszy się na powrót. Takie tam... pierdoły. Przyjdą jutro razem z Angeliną.
Mimo, że łaskawie się odezwał, mówił to wypranym z emocji głosem. Jak duch, jak automat bez uczuć. Merlinie, jak zraniona dziewczynka, pomyślała. Poszła do kuchni i nastawiła wodę na kawę. Zastanawiała się, która z kobiet postanowiła zadbać o kuchenny asortyment i wybrać się na zakupy. Dzięki tej dobrej duszyczce szafki nie świeciły pustkami, a lodówka wypełniona była alkoholem i niezdrową żywnością. Gwizdek dał o sobie znać, gdy wyciągała swoje ciało do granic możliwości, próbując sięgnąć pudełko z płatkami. Michael złapał ją jedną ręką w tali, a drugą zgarnął opakowanie. Odwróciła się i uśmiechnęła z wdzięcznością.
- Dzięki. Masakrowanie ludzi zawsze budzi we mnie apetyt.
- Zrób też dla mnie. Jak to jest – zaczął, siadając przy stole - że nie popaprałaś się ani odrobinę?
Wzruszyła ramionami. Zalała kukurydziane kółeczka zimnym mlekiem i patrzył jak powoli toną.
- Posypać kakao? - zapytała, nie odwracając głowy. Zaprzeczył. - A ja chętnie. Wracając do pytania, lata praktyki robią swoje. Ja nadal działam w... zawodzie. Nie zdziadziałam do reszty, jak co poniektórzy.
Rzucił jej oskarżające spojrzenie. Uniosła jedną brew w zabawnym grymasie i postawiła przed nim miskę. Jedli przez chwilę w milczeniu. Słychać było tylko stukające łyżki. Co jakiś czas mężczyzna siorbnął, przez co Christina marszczyła nos. Nie znosiła tego dźwięku.
- O, wróciliście. - Angie weszła do kuchni i od razu skierowała się do lodówki. Wyciągnęła kanapkę, którą musiała zrobić sobie wcześniej i wbiła w nią zęby, opierając się pośladkami o blat. Znowu zaległa niekomfortowa cisza.
- Chodźcie do salonu.
Michael odłożył łyżkę i spojrzał na dziewczyny. Zgodziły się bez namysłu.
Wchodząc do obszernego pokoju, skierowały się w stronę kanap. Siadając, usłyszały kroki i ciche chichoty kobiet, które właśnie schodziły z góry.
- Dobrze, że jesteście. Czas na naradę.
- Nie ma wszystkich - zauważyła Johnson zarzucając swoje długie nogi na podłokietnik. - Nie wiem. czy jest sens zaczyn....
- Nie mamy czasu, żeby sobie pozwalać na wieczne oczekiwanie. Chcesz zabić Pottera, czy nie?
- No chcę. Dobra, Misiek. Wyluzuj. - Przetoczyła oczami po suficie. Wyciągnęła różdżkę i przywołała sobie pozostawioną w kuchni kawę.
Zignorował jej słowną zaczepkę i potarł skronie.
- Moim zdaniem nie ma sensu atakować, gdy wszyscy będą w Norze. - zaczął.
Christina zakrztusiła się.
- C-co?
- Nie damy im wszystkim rady.
- Jak to nie? Jesteśmy Elitarną Jednostką Lorda Voldemorta. Jego Dziećmi Krwi. - Lessi przypomniała sobie jej pierwszą misję, kiedy to musiała zabić dwóch mugolskich stróżów prawa, bo wiedzieli za dużo. Po jej ustach błąkał się blady uśmiech.
- Poprawka. Byliśmy.
Spojrzeli po sobie. Pojedyncze zmarszczki już zagnieżdżały się na twarzach. Kiedyś żywe spojrzenia przygasły, powieki robiły się coraz cięższe. Uśmiechy były coraz bardziej sztuczne, wymuszone. Niegdyś wyrzeźbione mięśnie pokrywała otoczka tłuszczu. Refleks też nie był tak niezawodny jak dawniej. Wiedli zupełnie inne życie. Spokojne, stateczne. I tylko Christina była żywym wspomnieniem dawnych lat. Zatrzymana w czasie. Okrwawiona porcelanowa laleczka.
- Coś z nas zostało. - Poprawiła się w fotelu. - Sam całkiem nieźle sobie radziłeś w klubie. Przecież oddałeś niebiosom kilka ładnych duszyczek.
- Dwie - warknął przez zęby. Widząc, że za bardzo nie wie, o co mu chodzi, dodał: - Dwie cholerne ofiary. Dwóch typków, którzy napatoczyli mi się pod różdżkę. W czasie, gdy ty zrobiłaś sieczkę na parkiecie.
Otwierała i zamykała usta nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. Nie miała pojęcia, że tak kiepsko mu poszło. Nie wiedziała, że jej mistrz, że jej nauczyciel upadł i wcale nie podnosi się z klęczek. Michael, morderca który zabijał dziesiątki niewinnych istot w ciągu kilku minut. Michael, mentor, który nauczył ją wszystkiego, co teraz potrafi. Doskonale pamiętała te noce, kiedy siedzieli aż do świtu i trenowali. Nieraz miała ochotę go zamordować, albo chociaż dotkliwie zranić, ale wiedziała, że robi to dla jej dobra. Że każda łza wyciśnięta z jej szarych oczu zaowocuje w przyszłości czymś wielkim. O ile Czarny Pan miał ich wszystkich we władaniu, jak marionetki, to ona była osobistą zabaweczką Michaela. Zabaweczką do zabijania.
- A ja prawie dałem się złapać. Niewiele brakowało - powiedział Sebastian przerywając ciszę, która nastała.
- A ja jestem za wolna, żeby się błyskawicznie deportować. Co jakiś czas docieram do miejsc, w których nie chciałam być - przyznała Lessi. Gdy wszyscy spojrzeli na nią powątpiewająco, dodała: - Okey, okey. Mam zdecydowanie większy rozrzut niż dawniej, zadowoleni?
Ta uwaga rozładowała nieco napięcie, bo każdy przypomniał sobie ekscesy, które kiedyś wyczyniała Lestrange. Niejednokrotnie teleportowała się o kilka ulic dalej niż było to konieczne.
- No dobrze. Rozumiem, że trochę się wam zastało i przysypało kurzem. Ale na miłość Merlina mamy trochę czasu, żeby was doprowadzić do jako takiego porządku. I do jasnej cholery, jesteśmy Dziećmi Krwi! To do czegoś zobowiązuje.
Nawet nie zauważyła, kiedy wstała z fotela i zaczęła krążyć po pokoju.
- Michael, Sebastian, pogódźcie się i od jutra trenujecie to, co potraficie najlepiej. Ofiary znajdźcie sobie... nie wiem... na pewno kręcą się tu jacyś bezdomni. Sherry. mam nadzieję, że nadal pamiętasz jak się konstruuje pułapki. Odśwież warsztat i bierz się do pracy. Może nawet nie będą potrzebne, ale na pewno będziemy potrzebować twoich sprawnych paluszków.
Mężczyźni zachichotali. Christina przetoczyła wzrokiem po suficie i kontynuowała.
- Lessi, czas chyba odświeżyć naszą garderobę przebrań, nie uważacie? Charakteryzatornia, z tego co widziałam, trzyma się całkiem nieźle, więc musisz tylko omieść kurz, ponaprawiać meble i możesz znosić szpargały. Angie, w bibliotece na pewno jest multum zaszyfrowanych run. Musisz to ogarnąć. Zabini będzie musiał poćwiczyć na kimś oklumencje... W sumie może na nas, nam też przyda się ten trening. Okey... Angelina... eliksiry, to wiadome. Trzeba jej uprzątnąć pracownie. Dobra, zajmę się tym. Ale już nie dzisiaj. Dziś muszę wyciągnąć TO.
Ostatni fragment monologu mówiła bardziej do siebie niż do nich. Chociaż spijali każde słowo z jej ust niczym nektar. Z każdym dźwiękiem rodziła się w nich nowa nadzieja. Nadzieja na to, że w ich ciałach i umysłach pozostało coś z dawnych lat świetności.
***
Christina wskazała trzecie drzwi na lewo.
- Nasza biblioteczka?
- Tak. Słuchaj, - zaczęła - musisz na razie tu zostać, ok? Nie przekraczaj tego progu, pod żadnym pozorem, dobrze?
- Ale dlacz...
- Obiecujesz? - W oczach dziewczyny błysnęło coś takiego, że Sherry musiała się poddać i grzecznie poczekać w korytarzu.
- Okey.
Christina weszła do pomieszczenia. Dziewczyny zostawiły ją nieposprzątaną. W zasadzie i tak nikt tu nie przychodził. Po co komu książki, jak ma się różdżkę i każdą informację można wydobyć wprost z głowy autora? Nie było widać jednak śladów walki, która rozegrała się na kilka dni przed ostateczną bitwą. Skręciła w prawo i znalazła się na "polance" wśród regałowych drzew. Jednak zamiast trawy, czy chociażby dywanu, na podłodze leżały ciała. Martwe. Ich śmierć nie była spowodowana magicznymi pociskami. O dziwo, zmarli z przyczyn naturalnych. O ile naturalnym jest nóż wystający z piersi, albo szmaty okręcone wokół szyi.
Uśmiechnęła się pod nosem i obeszła ich pewnie. Zniknęła między regałami, podśpiewując sobie jakąś mugolską, infantylną pioseneczkę o umieraniu. Pasowała jak ulał. Doszła do ściany zastawionej półkami. Zaklęciem przywołała sobie mały stołek i weszła na niego. Przy swoim wysokim wzroście i tak potrzebowała dodatkowych centymetrów, żeby dostać się do najwyżej ustawionych ksiąg.
Zdecydowanym ruchem wyciągnęła opasłe tomisko i odrzuciła niedbale na podłogę. W kiepskim świetle zamigotały krwiste napisy na okładce. Tymczasem zanurzyła rękę w dziurze powstałej po wyciągnięciu książki i długimi palcami próbowała natrafić na coś twardego, ale zarazem miękkiego. Z triumfem na ustach wyciągnęła w końcu długie, oprawione w czarny welur pudełeczko. Podniosła wieczko i z radością stwierdziła, że długi, lśniący srebrem sztylet wciąż leży na swoim miejscu. Wyciągnęła go i ostrożnie położyła na zakurzonym stole. Wyćwiczonym ruchem różdżka znalazła się w jej dłoni. Dotknęła nią sztyletu. Skupiła się bardzo mocno, chcąc dokładnie przypomnieć sobie emocje towarzyszące pierwszemu morderstwu. Wyszeptała jakieś słowa w nieznanym języku. Koniec różdżki zaświecił się na błękitno, a chwilę później cały sztylet zapłonął niebieskim blaskiem. Gdy wreszcie zgasł, Christina schowała go do pudełeczka. Zdążyła jeszcze zerknąć z uwielbieniem na srebrnego węża wijącego się wokół rękojeści i ponownie wsadziła przedmiot za książki. Podniosła z ziemi "Teorię czarno magicznych zaklęć" i postawiła na swoje miejsce. Zadowolona wyszła zza regału i zobaczyła Sherry stającą pośród trupów, trzymającą w dłoni zardzewiały nóż i kierującą go we własne serce. Christina machnęła różdżką i podmuch wiatru wytrącił dziewczynie oręż z ręki. Caroline spojrzała zaskoczona najpierw na swoje dłonie, potem na nóż, a następnie na blondynkę, która stała ze skrzyżowanymi ramionami i z miną wyrażającą litość.
- Czy ja ci przypadkiem nie mówiłam, że pod żadnym pozorem masz tu nie wchodzić?
- No tak, ale... ale... ale ja... przepraszam.
Zwiesiła głowę.
- Nie mnie przepraszaj. Mogłaś zginąć.
Wyszły z pomieszczenia, kierując się w stroną małego saloniku na piętrze.
Tutaj, o dziwo, panował porządek. Oczywiście nie licząc ton kurzu zalegającego na podłodze i meblach. Gruntowne porządki omijały pomieszczenia, których i tak nie używano. Usiadły na kanapie.
- To było coś dziwnego. Weszłam tam i zobaczyłam tych wszystkich martwych ludzi. Nagle ogarnęło mnie pragnienie dołączenia do nich. Wyciągnęłam ten nóż z jakiegoś ciała i gdybyś nie przyszła... - urwała i poparzyła z wdzięcznością na Christinę.
- Ten pokój był zabezpieczony.
- To czemu nic się tobie nie stało?
- Bo to ja rzuciłam klątwę.
Na chwilę zaległa cisza. Blondynka dobrze wiedziała czemu. Sherry nie potrafiła sobie przypomnieć, co ważnego znajdowało się w bibliotece. Przecież nie mogło chodzić o książki.
- Sztylet Slytherina - powiedziała cicho Christina przerywając w końcu ciszę.
- Co?
- Sztylet Slytherina. To jego miałam ukryć. Dzień przed napadem Zakonników, wtedy, gdy zabili Edwarda. Czarny Pan poprosił mnie o jego ukrycie.
- Myślisz, że wiedział, że zostaniemy zaatakowani?
Blondynka wzruszyła ramionami, a jej włosy rozsypały się na plecach.
***
Stała pod drzwiami już od dłuższego czasu i przysłuchiwała się dźwiękom zza drewna. Głuchy odgłos kopnięć w manekiny ćwiczebne, zgrzyt rozcinanego materiału, który imitował krtań, huk zaklęć, które trafiały w wyszlifowane tarcze. Michael trenował. Sam.
Nagle ostatni świst przeciął ciężkie od potu powietrze i nastała przenikliwa cisza. Była tak nienaturalna, że gdy w końcu usłyszała brzdęk metalu i przesycone nienawiścią kurwa, podskoczyła nieco w miejscu. Uspokoiła serce kilkoma głębokimi wdechami i otworzyła cicho drzwi. Nawet nie skrzypnęły. Musiał je naoliwić, pomyślała przelotnie, zamykając je równie bezszelestnie.
Stał przy oknie, wspierając dłonie na oberwanym parapecie. Świtało, więc do pomieszczenia wpadało jasne, jaskrawe światło, które dawało magiczny efekt, kiedy załamywało się na jego ciele i pozostawiało tylko jego ciemny zarys.
Widziała, że był zdenerwowany, bo mięśnie ramion spinały się co jakiś czas i uwidaczniały nabrzmiałe żyły. Biała koszulka bez rękawków nasiąkła potem i kleiła się do ciała. Kiedyś byłby to niesamowity widok, dziś... nic spektakularnego. Zagubione mięśnie dopiero zaczynały szukać drogi na powierzchnię.
Podeszła do niego i położyła mu delikatnie dłoń na plecach, chcąc od razu uspokoić. Zdziała coś z goła innego. Odwrócił się całkiem szybko i próbował ją uderzyć, ale ona z łatwością sparowała atak, chociaż kość przedramienia zawyła bólem. Spojrzał przestraszony w jej stalowe oczy i zamarł.
- Kurwa mać.
Odsunął się od niej, pozwalając na opuszczenie reki. Warknął coś niezrozumiałego i rąbnął pięścią w ścianę, z której od razu, jak na rozkaz posypał się tynk.
- Michael!
- Jak ja mam brać udział w ataku skoro nawet nie słyszę jak do mnie podchodzisz? - zapytał. W jego oczach czaiła się rozpacz przemieszana z szaleństwem. Najgorsza mieszanka z możliwych. - Dobrze wiesz, że dawno temu owszem, pozwoliłbym ci do mnie podejść, ale tylko po to, żeby w ostatniej chwili złapać cię za gardło i udusić. Albo przynajmniej poddusić, żeby potem móc torturować godzinami. A teraz? Nie dość, że podeszłaś, dotknęłaś mnie, to jeszcze sparowałaś, jakbym nie był od ciebie dwa razy większy, tylko był małym, niewinnym gówniarzem w kołysce. Nie takiego siebie pamiętam. Nie takiego mnie pamiętasz ty. Wiesz, co jest zabawne? Że teraz to ty możesz uczyć mnie. Uczeń przerósł mistrza, gratulacje. Zdałaś egzamin. Możesz wyjść i bawić się z przyjaciółmi.
Nawet nie próbowała mu spojrzeć w oczy. Zresztą nie miała jak, bo odwrócił się od niej i znowu podparł dłońmi o parapet. Zauważyła, że drgał nerwowo.
- Ferula - wyczarowała zgrabny stosik śnieżnobiałych bandaży - Accio woda utleniona.
Niewielka buteleczka przyfrunęła po chwili z cichym świstem i spoczęła na jej wyciągniętej dłoni. Obeszła go i stojąc po prawej stronie bez pytania wzięła jego rękę, i zaczęła ją opatrywać. Robiła to tak delikatnie, z takim wyczuciem, że nawet nie czuł szczypiącego efektu. Druga sprawa, ze cały czas leciutko dmuchała na ranę, żeby pozbyć się wszystkich niedogodności. Następnie starannie zabandażowała dłoń. Dopiero wtedy spojrzała w górę. Uspokoił się. Nie dyszał już w szaleńczym tempie. Oddychał płynnie, w równych odstępach czasu. Wpatrywał się w nią z lekkim zdziwieniem. Oto mała, bezbronna dziewczynka opatruje ranę potężnemu wojownikowi.
- Nie mam już przyjaciół. Mam ciebie. Mojego mistrza i mentora. Tego, który mnie uczył. I nie obchodzi mnie, że aktualnie masz załamanie, że szukasz swojego dawnego wcielenia. Znajdziesz je. Może nie dziś i nie jutro. Ale znajdziesz, obiecuję ci to. Bo każdy z nas ma to coś w sobie. To coś, dzięki czemu nadal żyjemy, chociaż braliśmy udział w wielu krwawych bitwach. Chociaż byliśmy wysyłani na niemal samobójcze misje. Żyjemy. Przynajmniej większość z nas. W głównej mierze dzięki twojemu wyszkoleniu. Więc nie załamuj mi się tu, tylko pracuj i szukaj Michaela którego znam.
Pocałował ją. Schylił się, zebrał jej twarz w swoje dłonie i pocałował. Nie był delikatny, nigdy nie bywał. Ale w tym pocałunku nie było żądzy czy namiętności. Było pełno wdzięczności i prośby o jeszcze więcej pomocy.
Gdy się odsunął, znów miał w oczach strach. Zdawał sobie sprawę, co właściwie zrobił i w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Mogła zrobić z nim wszystko. Upokorzyć, zranić, zabić. Nie był w stanie jej powstrzymać. Musiał bronić się inaczej.
- Christina, ja... przepra...
- Ciii - uciszyła go kładąc palec na jego ustach. Uśmiechnęła się delikatnie, niepewnie, po czym złapała go za brodę i przysunęła do siebie. Tym razem to ona go pocałowała. Jednak to mężczyzna po chwili przejął kontrolę nad sytuacją. Złapał ją w tali i podniósł do góry, sadzając na parapecie, z którego posypały się małe odłamki. Znowu przywarł do jej ust. Był coraz bardziej zachłanny. Już się nie kontrolował, władze przejęły jego zmysły i popędy. To ona była zwierzyną, a on myśliwym.
Ściągnęła jego koszulkę i smukłymi palcami badała jego klatkę piersiową i plecy, które znalazły się w zasięgu jej ramion, gdy przybliżył się do niej i wpił ustami w wyciągniętą szyję. Zamruczała cicho, kiedy poczuła zęby na opalonej skórze. Oplotła go nogami i przyciągnęła jeszcze bliżej. Sama zaczynała wbijać paznokcie w jego ciało.
Powrócił do jej ust i brutalnie wepchnął język do jej gardła. Nie miało to nic wspólnego z finezyjnym, erotycznym tańcem. W międzyczasie zerwał z niej koszulkę i dobrał się do jej piersi, które dumnie leżały w wyprofilowanych miseczkach stanika. Zabawa przez materiał jednak szybko mu się znudziła i rozpiął haftki łączące obie części bielizny. Przywarł wargami do nabrzmiałych już i sterczących sutków. Ssał, podgryzał i lizał, a ona syczała z rozkoszy, przeczesując palcami jego włosy. Złapał ją za biodra i pociągnął do przodu tak, że uderzyła o zimną szybę. Na łopatkach czuła lodowaty chłód tafli szkła. Z jednej strony czuła zimno, a z drugiej gorące dłonie chłopaka, gdy zsuwał z niej spodnie przyszykowane do treningu. Przywarł do jej brzucha i zaczął go całować. Centymetr po centymetrze przemierzał połacie wyrzeźbionych mięśni, które pracowały pod wpływem dreszczy, które co jaki czas wstrząsały jej ciałem.
Zeskoczyła z parapetu i popychając go, przygwoździła do chropowatej ściany. Ściągnęła mu spodnie, a zaraz potem pozbawiła resztek ubioru ich oboje. Pozwoliła się podnieść w górę i automatycznie zaplotła swoje długie nogi wokół jego tali. Przyparł ją do ściany mocno i zdecydowanie. Czuła jak żłobienia wbijają się w jej ciało i przecinają skórę. Czuła krew, która powoli zaczynała spływać w dół pleców. Nie miała czasu się tym jednak przejmować, bo wszedł w nią płynnym ruchem. Ich ciała złączyły się i teraz pracowały ze sobą według nadanego rytmu. Wbijała paznokcie w jego plecy nie tyle z rozkoszy, co z poczucia bezpieczeństwa przed spadnięciem. On natomiast co jakiś czas drażnił zębami i gorącym oddechem jej wystający obojczyk. Fale dreszczy przechodziły jej ciało co jakiś czas. Czuła, że powoli zbliża się do momentu uniesienia, ale on wysunął się i niosąc na rękach, przeniósł na łoże tortur. Położył ją na nim, a właściwie rzucił i od razu przygwoździł swoim ciałem. Łańcuch od pozostawionych w nieładzie kajdan, wbijał się boleśnie w kark, ale nie mogła nic z tym zrobić, bo przyszpilił jej nadgarstki do brudnego, zakrwawionego materaca. Jęczała, ale nie zwracał na to uwagi. W końcu udało jej się przesunąć głowę tak, że łańcuch opadł na podłogę z głuchym brzdękiem.
Spojrzała na niego i wiedziała, że zaraz będzie szczytował. Widziała to po napiętych mięśniach i grymasie na twarzy. Dla niej cały urok gdzieś prysł, gdy zorientowała się, że jest tylko środkiem do zaspokojenia celu. Zabaweczką Michaela...
Zagryzła wargi, gdy poruszył się w niej po raz ostatni. Spojrzał na nią z błogim uśmiechem. Pogładził jej policzek, wygładził włosy i pocałował w czoło. A potem przykrył ją swoim ciałem.
- Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Mógłbyś podać mi wodę. Chyba tam stoi. - Wskazała na odległy kąt, w którym lśniły dwie butle krystalicznie czystej wody.
- Jasne mała, już służę.
Wstał i podreptał na drugi koniec pokoju. Gdy odwracał się, by spytać czy potrzebuje szklanki, już jej nie było, a wesoły uśmiech znikł z jego twarzy.
Jezu, no w końcu! Doczekać się nie mogłam. W ogóle na przestrzeni Twoich wszystkich części tego ff stwierdzam, że ten rozdział wyszedł Ci najlepiej. Jest bardzo obszerny, zawiera więcej opisów i pozwala lepiej poznać bohaterów (tylko mnie wykluczyłaś tutaj, płaczę ;< ). W ogóle idealnie oddajesz charaktery tej naszej starej ekipy, a szczególnie Dzikiego. Podoba mi się, że zamiast łączyć dwóch Śmierciożerców, Mistrza i uczennicę, stworzyłaś niezdrowy układ pana i zabaweczki. Przez to całe opowiadanie staje się ciekawsze...
A pomysł z klątwą uważam za genialny. Mam nadzieję, że szerzej opiszesz nam przygotowania całej ekipy do ataku na Norę. I obyś zrobiła to szybciej!