Za każdym razem, kiedy Hana próbowała w jakiś sposób ukryć plakietkę otrzymaną od Martina - która była na tyle wyraźna, by każdy, kto mijał dziewczynę na korytarzu, dokładnie ją widział – chowając ją pod bluzą lub przypinając w mało widocznym miejscu, ta zaczynała przeraźliwie wyć. Po całym tygodniu dziewczyna miała tego serdecznie dość. Zawsze starała się pozostać w cieniu, krępowały ją spojrzenia innych – teraz nie tylko nieustannie wlepiano w nią wzrok, ale często też pokazywano sobie palcami czy zaczepiano w ten czy inny sposób.
Któregoś dnia, podczas obiadu, podeszła do niej jakaś starsza dziewczyna i powiedziała z uśmiechem:
„Pasuje do ciebie ta plakietka”, a następnie odwróciła się i odeszła, znikając w tłumie rozchichotanych koleżanek.
Dla Daniela również nie była to wymarzona sytuacja – coraz bardziej złośliwe uwagi pod jego adresem doprowadziły do tego, że jeden z jego prześladowców spędził dzień u higienistki, po tym jak chłopak cisnął w niego zaklęciem powodującym krwotok z nosa. Nie uszło to uwadze profesora Benesa, który przedłużył jego karę o kolejny tydzień.
Jeśli chodzi o Lukasa to sprawa była prosta – potrafił nastraszyć każdego, kto tylko krzywo na niego spojrzał, przez co już wkrótce rozpowszechniło się przekonanie, że naśmiewanie się z chłopaka to nie najlepszy pomysł.
Hana widziała w tym wszystkim jedną dobrą rzecz – Lukas od czasu przyłapania ich przez Martina nie tylko zaprzestał złośliwych komentarzy pod jej adresem, lecz także zdawał się omijać ją i Daniela szerokim łukiem. Cieszyła ją szczególnie świadomość, że zbędny był dalszy
„zabieg wychowawczy”, jak dziewczyna nazywała ich zemstę.
Nadszedł listopad, a wraz z nim nieustanne zachmurzenie. Temperatura bliska była zeru stopni w skali celsjusza, porywisty wiatr poruszał wierzchołkami nagich drzew, a krople deszczu nieprzerwanie bębniły w szyby. W trzech słowach - iście dołująca pogoda.
Pewnego ranka, kiedy siedziała w jadalni spożywając śniadanie (omlet z miodem) i rozmawiając z Danielem o arcybanalnych sprawach, Hana spostrzegła, że nauczyciel roznoszący pocztę położył kopertę wykonaną ze starego pergaminu tuż przy jej talerzu. Dziewczyna była zdezorientowana. Do tej pory nie dostawała listów, w końcu cała jej rodzina to byli mugole i nie mieli pojęcia o sowiej poczcie. Pewnie nawet nie próbowali się dowiedzieć. Nazwisko odbiorcy jednak wyraźnie wskazywało na nią.
- Co to? – zapytał Daniel z zainteresowaniem, patrząc znad podręcznika do transmutacji.
- Nie mam pojęcia. – Hana wzruszyła ramionami i wpakowała kopertę do torby. Zdecydowała, że później odczyta zawartość.
Po skończonym posiłku pożegnała się z Danielem i poszła w kierunku sali z numerem 3, gdzie odbywały się lekcje Podstaw Magii.
Profesor Vanesa Richterová siedziała przy biurku z przodu klasy, przeglądając zeszyt jakiegoś ucznia. Była jedną z tych nudnych, typowych nauczycielek, o których po skończeniu edukacji często się zapomina. Swoją pracę traktowała raczej jak uciążliwy obowiązek niż życiowe spełnienie, czego rezultatem była tak wielka obojętność ze strony uczniów.
Po chwili rozległ się cienki dźwięk kilkunastu dzwoneczków, który sygnalizował początek zajęć. Nauczycielka rozpoczęła wykład o różnych środkach czarodziejskiej lokomocji.
Hana sięgnęła do torby i wyciągnęła nieco pogniecioną kopertę, którą dostała przy śniadaniu. Była lekko wypukła i cięższa niż sam papier. W prawym rogu widoczny był odcisk zrobiony kubkiem od herbaty. Przyłożyła kopertę do ucha i usłyszała ciche tykanie. Jeszcze chwilę trzymała ją w rękach, a następnie zaczęła otwierać z wyjątkową ostrożnością, jak gdyby miała do czynienia z czymś niezwykle kruchym.
W środku znajdowała się zgięta wpół kartka papieru, zdjęcie, a także złoty zegarek na łańcuszku. Dziewczynę zadręczało coraz więcej pytań, a przede wszystkim jedno – kto przysłał jej list? Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Sięgnęła po zgiętą kartkę i zaczęła czytać:
Kochana Hano!
Już od dwóch godzin siedzę nad pustą kartką i myślę, co mógłbym napisać. „Wybacz, że Cię zostawiłem” wydawało mi się zbyt banalne i nieszczere. Niemniej właśnie to chciałem Ci powiedzieć.
Nie mam pojęcia, co mnie popchnęło do napisania tego listu. Być może dopiero, kiedy poczułem na twarzy oddech śmierci zdałem sobie sprawę, jak bardzo Cię skrzywdziłem.
Zrozumiem, jeśli nigdy mi nie wybaczysz. Sam też bym sobie pewnie nie wybaczył. Przeraża mnie jednak myśl, że odejdę z tego świata zapamiętany jako okrutnik, którym tak naprawdę jestem. Przeraża mnie, że za każdym razem, kiedy o mnie wspomnisz, mogłabyś odczuwać jedynie wstręt, nienawiść i smutek.
Nie chcę wchodzić z butami do Twojego życia. Nie liczę, że mi na to pozwolisz. Nie oczekuję, że będziesz widzieć we mnie bohatera. Sam czuję do siebie niechęć po tym, co zrobiłem.
Wiem, że w żaden sposób się nie usprawiedliwię, jednak może chociaż przybliżę Ci pełny obraz. Może wtedy choć w części mnie zrozumiesz.
Bardzo kochałem Twoją mamę i była dla mnie wspaniałą przyjaciółką, jednak nigdy nie było między nami nic więcej. Kiedy powiedziałem jej, że mam syna, sama chciała, żebym odszedł. Nie protestowałem. Wiem, że to było bardzo głupie, ale nie zostawiłem was na pastwę losu – wysyłam wam wszystkie pieniądze, jakie uda mi się zarobić. Musisz wiedzieć, że bardzo was kocham i zawsze będę Twoim tatą.
Nie wiem, czy jest coś, co mógłbym zrobić, abyś mi wybaczyła.
Pewnie proszę o zbyt wiele, ale chciałbym, żebyś nie widziała we mnie potwora, a swojego tatę.
Mam nadzieję, że dobrze się dogadujesz z Martinem i nie obwiniasz go za to, co zrobiłem.
Całuję,
Tata.
PS. Za tydzień masz urodziny, więc proszę przyjmij zegarek, który dostałem od mojego dziadka. Wszystkiego najlepszego.
Hana drżącą ręką otarła policzki, które były mokre od łez. Po czterech latach milczenia… Mieszanka najbardziej skrajnych emocji rozpierała jej małe ciało. W jednej sekundzie miała ochotę podrzeć list, by potem go spalić, a w drugiej ściskała go do siebie jak najcenniejszy skarb. Zapomniała o tym, że jest na lekcji, tak jak o wszystkim innym. Czuła się jak z innego wymiaru. Nawet myśli przestały ją nachodzić - jedynie czuła.
Przeczytała list jeszcze raz, dokładnie analizując słowo po słowie. Nie nienawidziła swojego ojca. Nawet go dobrze nie znała. Sięgnęła po malutką fotografię, która tkwiła na samym dnie koperty. Zdjęcie przedstawiało jej ojca, który trzymał trzyletnią Hanę na rękach, szeroko się uśmiechając. Poczuła niesamowity żal, kiedy go zobaczyła. Znów poczuła ochotę rozerwać list na strzępy. Odetchnęła głęboko i wyjęła ostatnią rzecz, która znajdowała się w kopercie - złoty, kieszonkowy zegarek z kwiecistymi zdobieniami na klapce, przymocowany do długiego łańcuszka. Dziewczyna wpatrywała się w niego kilka minut, a następnie założyła zegarek na szyję. Do końca lekcji pozostała w stanie zupełnego wyodrębnienia, siedząc z tyłu klasy z nadzieją, że nikt jej nie zaczepi. Bliższe spotkanie z człowiekiem niemal na pewno skończyłoby się łzami.
Kiedy znów zabrzmiał dzwonek, Hana porwała torbę i pobiegła w stronę drzwi do ogrodu, które znajdowały się w holu - zaraz za schodami prowadzącymi na piętro. Wyszła na zewnątrz i niemal natychmiast odczuła dotkliwy chłód, a wiatr rozwiał jej włosy, niemal całkowicie zasłaniając widoczność. Wzdrygnęła się i zaczęła iść wzdłuż kamiennej ścieżki, otoczonej z dwóch stron kolorowymi kwiatami. Wkrótce ścieżka rozwidliła się – jedna droga skręcała między wysoki żywopłot, który był swego rodzaju labiryntem, druga prowadziła do tej „właściwej” części ogrodu, gdzie znajdowała się rzeczka, ławki oraz bujna roślinność.
Hana weszła do labiryntu, dzięki czemu wiatr nie był tak odczuwalny. Usiadła zaraz na wylocie i wczuła się w bicie własnego serca.
Minęło ledwie kilka minut, kiedy usłyszała perlisty, dziewczęcy śmiech i trzaśnięcie drzwiami. Wychyliła głowę zza żywopłotu, by zobaczyć kto był na tyle głupi – oprócz niej – by wychodzić na dwór w taką pogodę. Poczuła silne ukłucie, kiedy okazało się, że właścicielką głosu była Veronika, a przyczyną rozbawienia – Daniel. Przywarła do żywopłotu i wysiliła zmysł słuchu, starając się usłyszeć choć strzępek rozmowy. Nie było to trudne – uczniowie zatrzymali się ledwie kilka kroków od niej.
- To… czemu chciałaś przyjść akurat tutaj? – zapytał chłopak, wyraźnie rozbawiony.
- A czemu nie? Jest taka ładna pogoda! – odparła, śmiejąc się wdzięcznie. Po krótkiej chwili ciszy odezwała się znów: – Pamiętasz, jak pomagałeś mi w eliksirach? Uznałam, że należałoby ci się odwdzięczyć.
- Nie trzeba, naprawdę! – zaprotestował dużo mniej pewnym tonem niż jeszcze chwilę temu.
Cisza. Zimno szczypało Hanę w nos i koniuszki palców. Dziewczyna miała ochotę wyjść im naprzeciw i zdradzić swoją obecność, jednak po tym, co usłyszała, sytuacja mogłaby zrobić się mocno niezręczna.
Sekundy mijały, a czwartoklasiści uparcie milczeli. Poza świszczącym wiatrem dało się słyszeć tylko ciche stuknięcie obcasów Veroniki, która najprawdopodobniej wykonała krok w kierunku Daniela, a także jego zakłopotane chrząknięcie.
W końcu Hana nie wytrzymała i wyjrzała zza żywopłotu. Widok tej sceny spadł na nią jak grom z jasnego nieba – Daniel stał przyparty do drzewa po drugiej stronie ścieżki, dziewczyna tuż przy nim, z dłońmi wspartymi na jego ramionach, a ich usta oddzielało najwyżej pięć centymetrów.
Drugoklasistka drugi raz tego samego dnia poczuła się przytłoczona nadmiarem emocji. Różnica polegała na tym, że wcześniej napływały one stopniowo – rosły wraz z ilością przeczytanych słów z otrzymanego listu – teraz zaatakowały naraz i z całej siły, bez ostrzeżenia. Schowała się z powrotem za żywopłot i osunęła na ziemię w bezsilnym geście. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego tak nią to wstrząsnęło – w końcu to normalne, że ludzie się całują, a jej nic do tego. Daniel to jej przyjaciel i nie istniał żaden powód, by miało być inaczej. Ta myśl wywołała w niej jeszcze większy ból. Nie wiedziała, dlaczego ten jeden obrazek spowodował, że zupełnie zapomniała o liście od ojca, który jeszcze przed paroma minutami wydawał się być najważniejszy. Wiedziała natomiast, że traci rozum. I wcale jej się to nie podobało.
Dziewczyna pochłonięta własnymi myślami nie usłyszała ani odejścia Daniela i Veroniki, ani dzwonka na lekcję. Otrząsnęła się w momencie, kiedy zimno przeniknęło ją do tego stopnia, że straciła czucie w palcach. Czując się, jakby miała ciało wykonane z ołowiu, powędrowała na Zaklęcia.
Po zajęciach dziewczyna - mając już dość zadręczania się ponurymi myślami - postanowiła porozmawiać z jedyną znaną jej osobą, która na względzie miała przede wszystkim jej dobro. Weszła do klasy z numerem cztery, a następnie przeszła pomiędzy rzędem ławek i zapukała do gabinetu profesora Benesa. Nie minęła chwila, a stanął przed nią Martin. Jego twarz wykrzywił blady uśmiech i Hana została wciągnięta do środka.
Przez dłuższą chwilę stała podparta o ścianę, przyglądając się zawartości stojących na półkach słoików, które wypełnione były nieznanymi jej substancjami – na widok niektórych dziewczyna dostawała dreszczy. Czuła na sobie wzrok brata, jednak nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. Ostatnio, kiedy z nim rozmawiała, z jej ust posypały się dość ostre słowa, czego teraz żałowała. Wiedziała, że Martin nigdy nie zrobił niczego, by jej zaszkodzić.
- Dostałam list od ojca… - zaczęła niepewnie, wbijając wzrok w prostokątny flakonik z gęstą, ciemnofioletową cieczą, na powierzchni której widoczne były małe pęcherzyki.
- Naprawdę? – dopytał Benes, wyraźnie poruszony.
Dziewczyna wyjęła kopertę wraz z zawartością i podała ją nauczycielowi. Z każdym przeczytanym słowem jego twarz przybierała coraz to smutniejszy wyraz. W końcu powoli pokiwał głową i zgiął kartkę wpół. Przez dobre kilka minut stali w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach.
- Przepraszam. - W końcu Hana powiedziała to, co cisnęło się jej na usta już od kilku dni. Wydobywając z siebie to jedno słowo odniosła wrażenie, jakby zrzucała z siebie wielki ciężar. Spodziewała się, że nauczyciel zaraz wyśmieje jej przeprosiny i odprawi do pokoju, albo przyjmie je z chłodną uprzejmością, w dalszym ciągu zachowując dystans. W najlepszym przypadku skończy się na godzinnym wykładzie o moralności. Była na to wszystko psychicznie przygotowana. Wolała żyć ze świadomością, że spróbowała i nie zostało jej przebaczone, niż pozostawić po sobie jedynie przykre wspomnienie, udając, że nic się nie zrobiło.
„To samo pomyślał tata…” – stwierdziła Hana ze smutkiem.
Kiedy spojrzała na Martina spostrzegła, że ten przygląda się jej z uśmiechem, a nawet lekkim rozbawieniem.
- Cieszę się – powiedział ledwo słyszalnie i – po chwili wahania - przytulił dziewczynę. Hanę oblało przyjemne ciepło zarówno na ciele, jak i na duszy – odczuła ulgę widząc, że brat nie zamierzał dłużej się na nią gniewać. Po chwili odsunęła się i spojrzała na niego z powagą.
- Obiecałam, że pomogę uratować tatę i nie zamierzam się z tego wycofywać. Musimy działać. – Benes pokiwał głową i podszedł do drzwi gabinetu, a następnie przekręcił klucz, który tkwił w zamku.
- Okej, więc udało mi się odkryć kolejny korytarz. Sęk w tym, że jest pusty jak łeb Lukasa.
Hana parsknęła śmiechem i usiadła na krześle po drugiej stronie biurka. Pomimo wydarzeń tego dnia czuła się o niebo lepiej niż jeszcze przed wejściem do gabinetu. Pocieszała ją myśl, że nie jest sama.
Po lekcji Astronomii, która odbywała się wieczorem przed wejściem do zamku Hana udała się do swojego pokoju. Usiadła na łóżku z ciężkim westchnieniem i podciągnęła kolana pod brodę. Przez cały dzień udało jej się nie spotkać Daniela, z czego była szczerze zadowolona – stanięcie z nim twarzą w twarz po tym, co zobaczyła, na pewno nie byłoby miłym przeżyciem.
Zerknęła na zegarek, który otrzymała od ojca. Za kilka godzin miała wraz z Martinem ponownie udać się do piwnicy w poszukiwaniu archiwum. Nieraz zastanawiała się, co będzie, kiedy już je znajdą. Co, jeśli nie ma tam żadnych informacji o Vraspirze? Cały trud pójdzie na marne, a oni po całym tym czasie wrócą do punktu wyjścia. Ale i co innego mogli zrobić?
Hana wyjęła z torby list od ojca i jeszcze raz wnikliwie go przeanalizowała.
„Być może dopiero, kiedy poczułem na twarzy oddech śmierci zdałem sobie sprawę, jak bardzo Cię skrzywdziłem.”
To jedno zdanie pozostało jej w głowie, czytane przez nią wciąż od nowa. Jej tata był bliski śmierci i mogła go już nigdy nie zobaczyć. Już może nigdy nie będzie miała okazji, by powiedzieć, że mu wybacza.
Sięgnęła po czystą kartkę papieru i pióro, usiadła przy stole i zaczęła pisać:
Drogi Tato.
Ja nie będę myśleć przez dwie godziny, bo nie mam tyle czasu. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że Ci wybaczam.
Z Martinem dogadujemy się bardzo dobrze. Jest naprawdę świetnym nauczycielem i wspaniałym bratem. Cieszę się, że go poznałam.
Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Pozdrawiam,
Hana.
PS. Dziękuję za zegarek. Jest naprawdę piękny.
Odetchnęła głęboko i zgięła list na cztery części. Już po chwili przemierzała ciemne korytarze, kierując się w stronę skrzynki na listy umieszczonej w holu. Z samego rana nauczyciel odpowiedzialny za pocztę wysyłał wszystkie wiadomości za pomocą szkolnych sów. Było już po ciszy nocnej, ale Hana nie chciała dłużej czekać. Zeszła po schodach na dół, uważnie nasłuchując obcych kroków. Przemknęła się do skrzynki, która znajdowała się w rogu pomieszczenia, niedaleko wejścia do jadalni i wzięła jedną kopertę leżącą na stoliku obok. Trzęsącymi się dłońmi wypisała nazwisko nadawcy i wrzuciła list do skrzynki. Stało się – już nie ma odwrotu.
Po powrocie do pokoju Hana sięgnęła po książkę, którą aktualnie czytała i zanurzyła się w lekturze. Cieszyła się, że mogła przez chwilę zapomnieć o dręczących ją codziennych sprawach i oddać się temu małemu światkowi, wykreowanemu przez jej ukochanego autora.
Spokój nie trwał długo, bo już po chwili usłyszała ciche skrzypienie otwieranych drzwi.
- Gotowa? – zagadał przyjaźnie Martin, wchodząc do pokoju i usiadł na łóżku obok dziewczyny.
- Tak – przytaknęła i stanęła naprzeciw niego. –
Let’s do it!
Kiedy Hana zamknęła za sobą drzwi doznała niemiłego wrażenia, że wychodzenie po ciszy nocnej drugi raz tej samej nocy nie skończy się dobrze. Cudem było, że do tej pory nikt jej nie przyłapał. Jednocześnie zastanawiała się, ilu jeszcze było uczniów, którzy tak lekceważyli zasady i ilu nauczycieli, którzy ich do tego namawiali. Sama jeszcze rok temu nie odważyłaby się wychylić nosa poza pokój. Zawsze tak się zaczyna – lekceważenie regulaminu szkolnego, opuszczanie zajęć, oślepianie kolegów z klasy… Zanim się obejrzy, skończy w Azkabanie!
Wraz z Benesem przeszła przez labirynt korytarzy i ponownie znalazła się w holu. Mijając jadalnię dziewczyna jeszcze raz zerknęła w stronę skrzynki na listy. Z nieznanych jej przyczyn ta jedna, krótka wiadomość stresowała ją bardziej niż nawet najtrudniejszy sprawdzian z historii magii.
Bezszelestnie przedostali się do korytarza prowadzącego do piwnicy i – po użyciu zaklęcia
Lumos - zeszli po betonowych schodach na dół. Hana rozejrzała się po korytarzu rozjaśnionym niebieskim światłem wypływającym z jej różdżki. Odniosła wrażenie, jakby piwnica była jeszcze bardziej szara i betonowa, niż ostatnio.
Kiedy dotarli do drzwi bez klamki, a Martin zabrał się za wystukiwanie kodu, usłyszała odgłos potężnych kroków dochodzący od strony schodów. Przez chwilę obaj zamarli, nasłuchując. Nie pozostały im żadne wątpliwości – ktoś zmierzał w ich kierunku. Jak tylko drzwi się otworzyły, obaj pośpiesznie przez nie przeszli i pognali następnym korytarzem. Nie zatrzymali się aż do momentu, w którym natrafili na rozdroże. Nieważne, którą drogą by nie podążyli – w końcu znaleźliby się w tym samym miejscu, w którym byli teraz. Ledwo Hana zdążyła przystanąć, ponownie usłyszała echo kroków dochodzące z korytarza za nimi. Martin chwycił Hanę za nadgarstek i pociągnął w korytarz skręcający w lewo.
- Patrz po ścianach i szukaj gwiazdy – nakazał mężczyzna, pozostawiając dziewczynę w tyle.
- Czego? – zapytała sama siebie, pobieżnie się rozglądając.
Szła powolnym krokiem, dokładnie oglądając każdy centymetr gołej ściany. Nie minęła minuta, kiedy ponownie usłyszała dudnienie czyichś kroków. Ktoś wyraźnie się zbliżał. Spanikowana dziewczyna pobiegła dalej, doganiając brata.
- Ktoś tu idzie! – wyszeptała drżącym głosem.
- Gdzie jest ta cholerna gwiazda… - powiedział Martin sam do siebie, wyraźnie poddenerwowany.
- Kto tam jest?! – rozległ się krwiożerczy głos, powodując u dziewczyny gęsią skórkę. Od razu go rozpoznała – nauczyciel historii magii deptał im po piętach.
Za mało Daniela. Zdecydowanie. Uwielbiam go bezgranicznie i mogłabyś o nim więcej pisać chociaż ze względu na mnie, żebym mogła go jeszcze bardziej wielbić
Rozdział jak zwykle trzyma poziom, także jestem bardzo zadowolona. Chociaż znalazłam gdzieś na początku kilka powtórzeń, ale czytałam tekst wczoraj i teraz nie chce mi się tego szukać, także wytykanie ewentualnych błędów zostawiam innym.
Lubię Twoje opisy i dialogi, poza tym masz bardzo przyjemny styl i dlatego czyta się lekko i długość tekstu nie jest odczuwalna. A długość jest naprawdę dość imponująca, także szacun!
Odnośnie samej treści: Rozkręca się dość powoli, ale czuję, że coś większego już się czai i nic, tylko czekać. Także pisz szybko, bo ja wiernie czekam