Richard stał na podwyższeniu, nerwowo oczekując, aż wszystko się rozpocznie. Mimo niewyobrażalnego szczęścia, jakie go przepełniało, zaczynał odczuwać tremę. Jeden z londyńskich parków już od samego rana otoczony został zaklęciami antymugolskimi. Ludzie, którzy spacerowali ulicami Londynu, widzieli na zamkniętej bramie parku tabliczkę informującą o wiosennych porządkach, przycinaniu drzew i malowaniu ławek. Aż do południa trwała krzątanina, pośród której liczni czarodzieje próbowali rozstawić namiot, podczas gdy inni biegali tam i z powrotem z delikatnym szkłem lub walizkami wypełnionymi magiczną aparaturą. Na szczęście pogoda postanowiła być wyrozumiała dla zestresowanego Aurora, dzięki czemu dzień równonocy wiosennej można było uznać za pogodny - jak na brytyjskie standardy.
Żadne poważne wydarzenie nie mogłoby odbyć się bez opóźnienia. Było tak i tym razem. Wszyscy zebrani siedzieli już na ustawionych poniżej podium krzesłach. Wśród nich były takie osobistości jak Szef Biura Aurorów, sam Harry Potter i jego żona Ginny. Fakt ten wcale nie pomagał Richardowi w uspokojeniu skręcających się z nerwów kiszek. Stojąc tak sam na podium, miał wrażenie, że kurczy się w sobie. Ubrany w czarny smoking, co chwila poprawiał swoją muchę albo naciągał rękawy, mając wrażenie, że ciągle nie wygląda wystarczająco idealnie.
W końcu z jednego z namiotów wyszła kobieta ubrana w długą, białą suknię. Prowadzona była przez starszego czarodzieja. Był to ojciec Grace, którego Richard miał okazję poznać parę miesięcy wcześniej. Auror uważał go za twardego człowieka, który żelazną ręką trzymał w ryzach drużynę "
Strzał z Appleby". Choć jego jedyna córka twierdziła, że jest najmilszym czarodziejem na świecie, to Richardowi nie udało się tego zauważyć. Podczas pierwszej kolacji, którą jadł w domu rodzinnym Grace, miał wrażenie, jakby tłum śmierciożerców celował w niego różdżkami, czekając, aż ten popełni choćby najmniejszy błąd. Każde pytanie zadane przez ojca Grace zdawało się wtedy być ogromną łajnobombą czekającą tylko na detonację.
W końcu oboje dotarli do podium, gdzie Gregory Robbins pomógł swojej córce wejść na podwyższenie, po czym mierząc Aurora groźnym wzrokiem, usiadł obok swojej żony - Beatrice - na jedynym pustym krześle w pierwszym rzędzie.
Ceremonia mogłaby się w końcu rozpocząć, pomyślał. Strach, który wręcz pożerał Richarda przez ostatnie kilkanaście minut, zniknął w momencie, w którym spojrzał na twarz Grace. Znalazł oazę spokoju w swoim umyśle. Wszystko wokół przestało mieć znaczenie. Liczyła się tylko osoba stojąca przed nim w śnieżnobiałej sukni. Wpatrywał się w jej bystre, błękitne oczy, czując się najszczęśliwszym czarodziejem na świecie. Nawet nie zarejestrował chwili, w której oboje powiedzieli sakramentalne "
Tak". Umysł Richarda wypełniała w całości Grace Woodward. Świadomość tego, co przed chwilą się wydarzyło, zaczęła docierać do Aurora, dopiero kiedy ten zakończył pierwszy taniec, a jeden z braci Grace krzycząc radośnie "
odbijany", porwał pannę młodą między roztańczone tłumy. Richard nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, kiedy nie było przy nim Grace. Usiadł przy stole i sącząc szampana, patrzył jak jego żona tańczy żywiołowo ze swoim bratem. Unoszące się nad parkietem srebrne balony pękały co jakiś czas, wysypując z siebie deszcz złotego konfetti, które opadało powoli na bawiących się czarodziejów. Richard z uśmiechem przywitał swojego szefa, który niespodziewanie pojawił się obok.
- Gratuluję, Richardzie. Poznałeś już moją żonę, Ginny? - zagadnął Potter, przedstawiając panu młodemu wysportowaną kobietę o długich, ognistych włosach.
- Miło mi panią poznać. Bawicie się dobrze? - zapytał, wstając.
- Dobrze to mało powiedziane - odpowiedziała Ginny. - Chcieliśmy jakoś podziękować wam za uratowanie Harry'ego, więc uznaliśmy, że należy się wam miesiąc miodowy.
- Naprawdę nie trzeba...
- Ależ ty jesteś miły - zaśmiała się Ginny, po czym wręczyła Richardowi kopertę. - Jutro wyruszacie do uroczego domku w Prowansji i nie przyjmuję odmowy.
Richard ostrożnie wziął fioletową kopertę i uśmiechnął się niepewnie.
- Lepiej nie odmawiać Ginny. Kiedy już podejmie decyzję, nic nie jest w stanie jej od tego odwieść. - Harry przytulił lekko swoją żonę, chcąc powiedzieć coś jeszcze.
- Czyż to nie Harry Potter?! - Dało się słyszeć gdzieś z głębi sali. Szef Biura Aurorów przewrócił oczami i zerknął wymownie na swoją żonę.
- Wybacz, Richardzie, ale musimy na chwilę się ulotnić. Baw się dobrze - odpowiedziała szybko Ginny, po czym złapała swojego męża pod ramię i pociągnęła go energicznie w kierunku przeciwnym do tego, skąd dobywało się gromkie wołanie. Chwilę później z tłumu wygramolił się podstarzały czarodziej, który lekko zataczał się, kierując w stronę stołu, gdzie siedział Richard.
- Widziałeś Pottera? Córka prosiła mnie o jego autograf. - Jego spiczasty kapelusz przechylił się niebezpiecznie, kiedy mężczyzna poklepywał się po szacie, wyraźnie czegoś szukając. - Na gacie Merlina! Zapomniałem pióra! Wendyyy!! - zakrzyknął czarodziej, po czym zniknął wśród tańczącego tłumu.
Noc mijała, a zabawa zdawała się nie mieć końca. Samonapełniające się kieliszki okazały się być niezastąpioną pomocą dla kelnerów, lecz szybko okazało się, że zapomniano zabezpieczyć je zaklęciami chroniącymi przed rozbiciem. Co jakiś czas wśród dźwięków muzyki i rozmów rozbrzmiewał brzęk tłuczonego szkła.
Dopiero przed północą Grace udało się ponownie zaciągnąć Richarda na parkiet. Tańczyli powoli, przytuleni do siebie, ciesząc się swoją bliskością. Auror wtulił się w gęste, jasne włosy swojej żony, na co ta szepnęła mu delikatnie do ucha:
- Jeszcze tylko parę godzin i w końcu będziemy sami.
Richard mruknął w odpowiedzi i pocałował ją delikatnie w policzek. Jedyne, o czym teraz marzył, to by położyć się w swoim łóżku i zasnąć, trzymając w ramionach śpiącą Grace.
***
Gęsta, ciemna krew spływała powoli po ściętym konarze, na którym leżało ciało krępego mężczyzny.
"Lig an fhuil conquered an foréigean de íospartach neamhchiontach, líonadh an áit seo a fuinnimh" zdawały się szeptać zielone liście dębów rosnących wokół szkarłatnej ofiary, wtórując spokojnemu zaśpiewowi nagiej kobiety, która z uniesionymi rękami klęczała przed ściętym drzewem, spijającym składany mu dar. Spomiędzy konarów drzewa wypełzły trzy czarne węże, które dołączyły się do posiłku dawno już martwej rośliny. Kiedy po krwi pozostał już tylko czerwonawy kolor drewna, las zamarł. Trzy gady zaczęły krążyć wokół konaru, podczas gdy naga kobieta podeszła do ciała mężczyzny. Jej długie, czarne, kręcone włosy zakryły bladą twarz, kiedy pochyliła się, obejmując zdeformowane, bezwładne kończyny. Wstała, unosząc zsiniałe ciało, po czym nie ukrywając wysiłku, wyniosła je poza mroczny krąg utworzony przez stare dęby. Na ich korze wyryte były dziwne symbole, które zdawały się delikatnie błyszczeć, kiedy promienie wiosennego już słońca na nie padały. Nagle rozległo się głuche tąpnięcie, które na moment przerwało trwającą ciszę. Czarnowłosa kobieta wróciła na miejsce, gdzie wcześniej klęczała. Położyła ostrożnie różdżkę na ściętym konarze, po czym wyprostowała się i uniosła ręce w górę. Magiczny oręż leżał dokładnie pośrodku licznych czarnych słojów. Rozpoczęła cichy śpiew, do którego dołączyły zielone liście. Mimo braku wiatru, gałązki dębów kołysały się lekko, naśladując kobietę.
"Ciúin Annan, a ghlacann cúram de dúinn, ag féachaint ar an bara.
Lig an gol de Badb penetrate an anam an nádúir.
Banríona Morrigan, glacadh leis an íobairt an domhan thíos.
Lig d'fhéadfadh an triumvirate cumhachta cainéal an chumhacht a goidte ag an wicked."
Trzy czarne węże podpełzły do wystających korzeni ściętego drzewa. Kiedy dotknęły końcówkami swoich rozwidlonych języków popękanej kory, leżąca nieopodal różdżka zaczęła pękać. Z uszkodzonych miejsc wysunęły się wątłe pędy, które zwijały się i skręcały podczas swojego nienaturalnego wzrostu. Na licznych gałązkach zaczęły pojawiać się czarne punkty, które przeobrażały się w dębowe liście. Węże rozjarzyły się szkarłatem, podczas gdy ścięty konar starego dębu prawie już zniknął pod plątaniną powykręcanych łodyg pnących się ku górze. Nowe drzewo o czarnych niczym noc liściach wzrastało ku ciemniejącemu już niebu.
W końcu zaśpiew ucichł, a wraz z nim i mroczny dąb przestał rosnąć. Swoimi rozmiarami przewyższał otaczające go drzewa, a spomiędzy popękanej kory i powykręcanych gałęzi powoli wyciekała ciemnoczerwona żywica. Trzy węże wpełzły na dąb i wpatrywały się intensywnie w nagą kobietę.
- Przyniosłam wam niewinną krew. Pierwszy z wielu kurhanów emanuje pierwotną mocą wydartą wam wieki temu przez nikczemników niemających poszanowania dla magii - rzekła pewnym siebie głosem.
Węże zerknęły ku czarnym liściom. Czerwone oczy gadów błysnęły, a z ich gardeł wydobył się złowieszczy syk. Mroczny dąb znów ożył, by tym razem owinąć węże swoimi gałęziami, tworząc kokony wzrastające ciągle do momentu, w którym rozmiarami przewyższały przeciętnego człowieka. W końcu gałęzie zaczęły się kruszyć, pozwalając, by zamknięte wcześniej węże mogły się uwolnić, lecz nie były to już węże.
Z kokonów wyszły trzy dostojne kobiety ubrane w szkarłatne, błyszczące szaty, które przylegały ciasno do ich ciał.
- Ach - westchnęła najwyższa z nich, zaciągając się powietrzem. - Znów czuję, że żyję. Świetnie się spisałaś, choć zajęło ci to nieco więcej czasu, niż zapowiadałaś. - W głosie kobiety słychać było, że nie jest w pełni zadowolona.
- Wybaczcie mi. Mój plan zawiódł, jednak mimo to wiele krwi czarodziejów się przelało i...
- Nie masz za co przepraszać - wtrąciła się najniższa z wężowych kobiet. - Czas nie ma dla nas znaczenia. Czekałyśmy parę tysięcy lat, by znów móc oddychać pełną piersią. Miesiąc czy dwa wydają się ledwie niezauważalnym tchnieniem wiatru. Czas byśmy i my zasmakowały piękna ludzkich lęków. Wkrótce strach, panika i zniszczenie zaczną szerzyć się wśród innowierców. Kontynuuj swoje zadanie, moja droga, wskrzeszaj pozostałe kurhany, a my zajmiemy się resztą.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Poprzednie losy bohaterów możecie przeczytać w cyklu
Przesyłka niezgody -
klik
No i jest wreszcie, długo kazałeś na siebie czekać. Cieszę się, że teraz starasz się wszystko dopracować w pełni.
Przyznam się od razu, że ja się w tę część bardzo wciągnęłam. Może wynika to z tego, że znam już dobrze bohaterów i wszystko przeżywam razem z nimi.
Ślub wyszedł ci świetnie, chociaż bardzo się go obawiałam. W sumie dobrze, że nie ominąłeś to całe "tak, wyjdę" i przygotowania ślubne. Trochę jakbyś tupnął nogą i powiedział "Grace i Ricz forever, bujajcie się". To jest też zupełnie nowa część, więc też może lepiej, że mamy ich miłość czarno na białym.
To jest mój ulubiony fragment
Już ci to pisałam osobiście, ale nie do końca trafia do mnie obecność Harry'ego na weselu. Szefa nie zaprasza się na takie przyjęcie... na ślub może. No ale to nie przeszkadzało mi aż tak - Potter chciał podziękować i spoko.
Ostatni akapit zacny, chociaż ten motyw wyjdzie w praniu, nie?