Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
O pomocy i determinacji.
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Chodził w te i z powrotem po długim korytarzu, czekając na informacje od młodej urzędniczki o jasnych włosach i wyniosłym spojrzeniu. Spędził na oczekiwaniu cały dzień, ale był przekonany, że depcząc pod drzwiami szefa Departamentu Przestrzegania Prawa osiągnie więcej niż podczas siedzenia w biurze.
Nigdy nie odwiedził Helen w jej domu rodzinnym. Może Jerome nie mylił się i tak naprawdę poza nią nikt tam nie mieszkał. Jakie tajemnice skryła w tej niewielkiej budowli? Czy w ogóle jakieś?
Prychnął zdenerwowany.
To oczywiste, że coś tam ukryła. Nie bez powodu budynek wciąż tam stał, nieodwiedzany przez nikogo. Zresztą, nie da się żyć i nie zostawić po sobie żadnych śladów. Nawet w Hogsmeade pokaźna kolekcja książek, tak niepozorna, doprowadziła go do praktyk rozszczepienia duszy.
Jako nastolatka Helen pewnie działała mniej ostrożnie, przynajmniej na to liczył. Tylko… co właściwie spodziewał się znaleźć?
Nawet nie wiedział. Jeśli jednak wpadnie na choćby najmniejszy trop…
Dlaczego to tak długo trwa?
Niecierpliwił się i chociaż wiedział, że to bez sensu, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Ta rozsądna część niego przypominała, że jeden dzień nic nie zmieniał. Mimo to miał złe przeczucia.
Po co w ogóle czekał na to pozwolenie! Co by mu zrobili, gdyby przeszukał miejsce wcześniej?
„Wywaliliby cię z roboty” odpowiedział sobie i westchnął.
Spojrzał na zegarek. Zbliżała się szósta, całe ministerstwo powoli pustoszało i na stanowiskach zostali tylko wmanewrowani w pracę zmianową.
Poczeka jeszcze kwadrans, z czystego szacunku do Norintona. Jeśli zaraz nie dadzą mu tego cholernego pozwolenia, oleje to.
„Jakbym to pierwszy raz włamywał się do mieszkań” zaśmiał się w duchu.
… dobra. Nigdy jeszcze tego nie robił, ale musi być ten pierwszy raz.
Odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia, kiedy na korytarz wyszła młoda urzędniczka, z tym samym niechętnym wyrazem twarzy, co kilka godzin wcześniej.
– Proszę – podała mu kopertę, a Mike rozerwał ją pospiesznie, wyciągając świeżutkie pozwolenie. No wreszcie.
Spojrzał na dziewczynę, która uniosła brew z pogardą. Miał ochotę ją pocałować, ale na całe szczęście wychowanie w społeczeństwie go powstrzymało.
– Dzięki – powiedział i pobiegł do punktu teleportacyjnego, gdzie mógł się przenieść prosto do doskonale znanej mu miejscowości.
Zamiast na rodzinne podwórze, udał się na polanę – w połowie drogi między domem jego i Helen.
Jednak to nie zieleń i zapach natury go przywitały.
Coś jest nie tak.
Wiedział to, jeszcze zanim cokolwiek zobaczył. Dom Helen wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, w którym zobaczył go po raz pierwszy.
Z drugiej strony jego uwagę przykuła żółta plamka. Ta plamka z każdą chwilą stawała się coraz większa, a on stał, jak sparaliżowany, aż do jego uszu dotarł paniczny krzyk hipogryfów.
Serca waliło mu jak młotem. Mimo to teleportował się ponownie – do domu, w samo centrum szalejącego ognia.
W kilka sekund jego szata zapaliła się jak polana olejem, a jego skórę pokryły pęcherze. Rzucił na siebie zaklęcia chroniące przed płomieniami, ale w tych warunkach na niewiele się to zdało. Tyle, że chociaż zagłuszyło ból.
Do głównego budynku nie miał szans się dostać. Cała konstrukcja rozpadała się na kawałki, jakby wszystko zbudowano ze zużytych zapałek. Mike mógł tylko błagać los, żeby w środku nie było ojca.
Kątem oka dostrzegł otwarte drzwi od szopy, więc pobiegł w tamtą stronę.
W środku poczuł swąd powoli zapalającego się drewna i siana ale zdążył przebiec obok pustych boksów. Znalazł się w przedsionku piekła, budynek zaczęły otaczać jasne płomienie, jakby chciały połknąć go w całości.
Zanim dotarł na koniec szopy, sucha trawa zajęła się ogniem. Przeskoczył przez kłodę, ale to nie uchroniło go przed upadkiem. Uderzył kolanami w twardy grunt i syknął z bólu.
– Tato! – Jego krzyk zagłuszył dym, powoli odbierający mu świadomość, ale nie poddał się. – TATO!
Znalazł go w ostatnim boksie – klęczącego na ziemi, pochylonego nad ciałem martwego hipogryfa.
Mike złapał go za ramię, ale mężczyzna nie zareagował. Nie odrywał spojrzenia od magicznego stworzenia, które nie zdołało uciec przed żarem.
– Myślałem, że niczego nie przeoczyłem – bełkotał, kiedy Mike szarpał go za ręce.
– Tato, uciekajmy stąd, błagam – wysapał, nim zadławił się głośnym kaszlem.
Dopiero ten dźwięk zwrócił uwagę ojca. Mężczyzna wstał gwałtownie i puścił się biegiem do wyjścia, a za nim ruszył Mike.
Razem wydostali się z płonącego budynku, nie zważając na oparzenia, które rozrastały się na ich ciałach.
Mike rzucił zaklęcia granicy, które zatrzymywało niebezpieczne języki ognia, a ojciec gasił je wodą, chociaż ledwo trzymał się na nogach. W ten sposób zdołali opóźnić rozprzestrzenienie się pożaru na okoliczne lasy, na jego całkowite unicestwienie nie mieli szans. Tym bardziej, że Andrew Rogers z trudem oddychał, a jego czary z każdą sekundą słabły.
Pomoc z Ministerstwa Magii nadeszła lada chwila, ale tak bardzo za późno.
Młody auror zobaczył, jak czarodzieje biegają wokół tego, co zostało z jego domu. Jednak ogień pokrył sąsiednie pola i miejsce, które miał przeszukać Mike.
– Wy skurwysyny – powtarzał Andrew, a Mike potrafił tylko się śmiać, bo w tej chwili stracił nie tylko własny kąt, ale i najważniejszy trop w sprawie morderstwa Helen.
W Szpitalu św. Munga jak zwykle panował chaos, bo kto by zapanował nad ofiarami źle użytych zaklęć albo paskudnych klątw, których skutki znały tylko szuje, najczęściej z zasznurowanymi ustami. W takich warunkach łatwiej zwariować niż wyzdrowieć, chyba że ktoś znajdował się w takim stanie, że świat dookoła niego mu zobojętniał. Taka osoba najczęściej siedziała nieruchoma jak posąg, ewentualnie kiwając się w przód i tył, czasami mrucząc coś pod nosem.
W takim towarzystwie, między czasowymi szaleńcami, siedział Mike, z zabandażowaną ręką, sącząc antidotum oczyszczające. Podobnie jak oni walczył z demonami we własnej głowie, chociaż sprawiał wrażenie twardo stąpającego po ziemi.
Już przyjął porządną dawkę różnych eliksirów, czekał tylko na wypis… którego sam zażądał, bo uzdrowiciele chcieli go zatrzymać na dobę na oddziale. Z jakiegoś powodu nie znosił szpitali, czego nie potrafił uzasadnić. Ta niechęć ujawniała się tylko, kiedy próbowali go położyć na pogrążonej w bieli sali.
Teraz zresztą miał inne zmartwienia – stan jego ojca przedstawiał się o wiele gorzej. Andrew za dużo czasu spędził w dymie, który niemal zniszczył jego płuca. Ta heroiczna walka o życie hipogryfów rzuciła go na łóżko szpitalne na kilka tygodni, ale to i tak niewielka cena po takim piekle.
Na ten moment uzdrowiciele podali mu serum usypiające, ale w końcu mężczyzna będzie musiał się zmierzyć z rzeczywistością… a w niej nie miał dachu nad głową ani ukochanego stada, bo kilka ocalonych hipogryfów przetransportowano do Hogwartu.
– Trzymasz się, Mike? – zapytała go Agnes, która jako pierwsza przybyła na oddział, zaraz jak usłyszała o pożarze.
– Nic mi nie jest – odparł niezbyt szczerze, w końcu poparzona skóra wciąż boleśnie piekła.
– Niedługo wpadnie tu Jerome, musisz z nim pogadać.
– Nic nie muszę.
– Mike – Agnes usiadła obok niego i położyła dłoń na jego kolanie – Musisz, dobrze o tym wiesz. Milczenie niczego nie załatwia, a my nie możemy być typowymi ofiarami ataków. Każdemu z nas pewnego dnia przytrafi się coś paskudnego, dlatego nie będę ci ani współczuć, ani cię głaskać. – Odgarnęła swoje krótkie włosy i wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy. – Do kawalerki zastępczej, wydębiłam od Eve. Na razie twój tata zostanie tutaj, ale potem coś dla wam wymyślimy. – Widząc zaskoczoną minę Mike’a, dodała – Chyba nie planowałeś spać tutaj? Mieszkanie jest na Pokątnej, tuż obok Magicznych Dowcipów Weasley’ow. Jerome cię tam zabierze, ja muszę wracać do Olivera.
„Dziękuję” chciał powiedzieć Mike, ale coś ścisnęło mu gardło, więc jedynie kiwnął głową i poczuł się jak skończony idiota.
Agnes poklepała go po ramieniu, najpewniej chcąc go pocieszyć, ale nie wiedząc jak. To nawet nie była litość, tylko szczere współczucie dla ofiary losu. Musiał to docenić.
Kiedy tylko zniknęła z jego pola widzenia, zaczął się zastanawiać… kalkulował możliwe straty przy pracy aurora. Nie wziął pod uwagę, że te straty obejmą aż tyle.
Miejsce, w którym spędził najważniejsze chwile swojego życia… aż zacisnął zęby w złości. Jeszcze ojciec… gdyby coś mu się stało…
Odnajdzie ich. Choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu. Już on znajdzie sposób. Prędzej czy później…
– Mike?
Poderwał się z miejsca i zobaczył Jeroma, z zatroskaną twarzą i współczuciem w oczach, za co Mike chętnie posłałby go do diabła.
– Jak ojciec?
– Lepiej – odpowiedział beznamiętnie, siadając ponownie w ławce.
– W takim razie możemy iść – stwierdził Jerome głosem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nigdzie…
– Zbędna dyskusja. Znajdź swój rozsądek i chodź.
Odwrócił się w stronę wyjścia i poszedł, a Mike podreptał za nim. Nie miał weny na sprzeczki, tym bardziej, że ta trzeźwa część umysłu doskonale rozumiała, że tutaj, w takim stanie, w ten sposób – ojcu nie pomoże.
Teleportowali się na Ulicę Pokątną, tuż obok najgłośniejszego magicznego sklepu w Londynie, a pewnie i całej Wielkiej Brytanii. Magiczne Dowcipy Weasley’ów za każdym razem robiły na Mike’u piorunujące wrażenie i to wcale nie ze względu na sprzedawane tam produkty. Niesamowite było to, że ten sklep potrafił w kilka chwil za pomocą paru lipnych różdżek i (nie)śmiałków zmienić człowieka – z gbura w kawalarza, z nudziarza w wesołka.
Właściciel sklepu, George Weasley, o dziwo wydawał się wycofany, jakby wiecznie nadąsany. Potrafił rzucić celny przytyk to tu, to tam, ale poza rudymi włosami nic w nim do tego miejsca nie pasowało. W gruncie rzeczy przypominał Mike’owi ojca, z tym, że ten zamiast w tłocznym sklepie zamknął się na ogrodzonym gospodarstwie. Różnica niby ogromna, a tak naprawdę żadna – w tłumie człowiek mógł być tak samo samotny jak w szopie hipogryfów.
Słyszał, że George Wealey był kiedyś jednym z największych żartownisiów w historii Hogwartu. Uwielbiali go wszyscy, chociaż nie zawsze się do tego przyznawali. Wojna odebrała mu cząstkę niego samego i była to tylko jedna z wielu smutnych historii sprzed dwudziestu lat.
Jedną z nich zbudował jego ojciec. Andrew Rogers nigdy nie opowiadał o przeszłości, ale od zawsze towarzyszył mu cień tajemnicy z dawnych lat, która ukształtowała go takim, jakim był dziś.
Mike nie pamiętał twarzy matki, wspomnienia o niej mieszały się ze sobą, jakby kojarzył ją z jakiegoś mugolskiego filmu, ale nie potrafił określić jego tytułu. Na wszystkich obrazach z dzieciństwa widział ojca – jak odpoczywali na klifie, obserwując uderzające o skałę fale. Czasami chodzili na ryby, raz jeden ojciec pozwolił mu polecieć na hipogryfie i ten dzień zapisał się w pamięci Mike’a najlepiej – wciąż potrafił przywołać uczucie szybowania w przestworzach na magicznych zwierzęciu, kiedy wiatr rozwiewał mu włosy, a pod sobą czuł nieustanną prace mięśni hipogryfa. Opierał się wtedy o plecy ojca i mógł bez problemu obserwować, jak ludzie zamieniali się w małe kropki, jak wyprzedzali ptaki i wpadali w kłęby wilgotnych chmur.
Teraz o tym myślał i… ojciec był obecny we wszystkich kluczowych wydarzeniach w jego życiu. Zawsze wiedział, kiedy działo się coś ważnego, nawet jeśli Mike mu o tym nie opowiadał.
Ta ich ostatnia kłótnia… była naprawdę zbędna.
– Chcesz coś kupić? – z zamyślenia wyrwał go głos Jeroma.
– Nie – odparł szybko, zerkając na niego kątem oka.
Razem weszli do trzypiętrowej kamienicy, gdzie na partnerze mieściło się mieszkanie zastępcze dla aurorów. Zwykle stało puste i Mike wolałby, żeby tak pozostało…. ale czasu nie mógł cofnąć.
Kawalerka była w pełni wyposażona w niezbędny sprzęt i podstawowe meble. Wyglądała lepiej niż niejeden dom aurora.
Mike usiadł na kanapie, opierając łokcie na kolanach. Powinien wziąć porządny prysznic i zmyć z siebie sadzę, zamiast zostawiać ślady na nie swoich meblach. Olał to.
– Musimy o tym porozmawiać, Mike – Jerome usiadł w fotelu naprzeciw niego.
– Nie musisz mnie traktować jak ofiarę zbrodni – wycedził, – Wiem, że musimy o tym pogadać. To mój dom spłonął, nie mózg.
Jerome prychnął, nie kryjąc irytacji, nie drążył jednak tematu. Czekał.
– Nie zdążyłem dotrzeć do domu Helen – wyrzucił w końcu. – Jak tylko teleportowałem się na polanę, zobaczyłem pożar w moim domu. To nie był normalny ogień, wszystko paliło się jak papier. Wydostałem stamtąd ojca, dopiero wtedy zobaczyłem płomienie z drugiej strony.
– Myślisz, że ktoś specjalnie to zrobił? Zaatakował twój dom, żebyś nie trafił na czas do niej?
– Tak to wygląda. Tylko dlaczego teraz? Śledztwo trwa już tyle czasu, skąd wiedzieliby, że akurat dzisiaj tam zmierzam? Nie wierzę w zbiegi okoliczności…
– To nie zbieg okoliczności. – Jerome nalał do szklanki wodę i opróżnił ją jednym haustem. – Skład grupy zadaniowej to żadna tajemnica, a i o procedurze wie sporo osób z całego departamentu. Musieli spodziewać się, że wpadniemy na ten trop prędzej czy później. Nie chcieli robić przedwcześnie zamieszania, dlatego zamiast na początku spalić dom, woleli poczekać. Mogli ustawić czujkę deportacyjną, która dała im cynk, kiedy wylądowałeś w pobliżu dowodów.
– Czyli to nas czeka? Gdy trafimy na odpowiedni ślad, będą palić nasze rzeczy, zagrażać bliskim? Mój ojciec prawie zginął. – Z trudem tłumił złość, ale ta niemal wypływała z niego, powodując drętwienie palców, drżenie szczęki.
– Przestań panikować! Nic mu nie jest, dramatyzowanie nic nie zmieni. Musimy rozwiązać tę zagadkę, od tego jesteśmy. – Zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.
– Przestań palić to gówno, bo zaszkodzisz dziecku.
– Nie wiedziałem, że jesteś BRZEMIENNY.
– Nie mam nastroju do żartów.
– Nie palę przy Mirabelle.
Mike zamilkł i spojrzał w stronę okna, przez które widział kolejną kamienicę i pewne przy odpowiedniej dawce czujności mógł śledzić życie sąsiada.
– Nie straciliśmy wszystkich tropów – powiedział Jerome. – Dzisiaj poszperam jeszcze w sprawie tej przeprowadzki, a jutro rano zobaczymy się u Agnes, może dzieciak się otworzy.
Wyrzucił niedopałek do zlewu, ku oburzeniu Mike’a.
– Ogarnij się – dodał. – Na rozczulanie przyjdzie pora, gdy złapiemy tych świrów.
Po tych słowach wyszedł, a Mike przykrył się kocem i leżał, patrząc w sufit. Nie miał ochoty ruszyć się z miejsca, chociaż drażnił go smród spalenizny.
Nie zasnął. Leżał, aż otoczyła go ciemność, głucha cisza. Aż z ulicy zaczęły dochodzić krzyki dostawców i małe eksplozje ich towarów. Aż niebo zaczęło jaśnieć, a słońce wychyliło się znad budynku.
Dopiero wtedy podniósł głowę i powoli zwlekł się z kanapy. Prysznic zajął mu więcej niż zazwyczaj. W lodówce znalazł pudełko śniadaniowe, o które musiała zadbać Agnes. Kompozycja wyglądała smakowicie, ale Mike i tak czuł, jakby przeżuwał proch.
Zebrał się do kupy przed południem… za późno.
Z początku wszystko wydawało się działać, jak przewidywał. Korytarze wypełniali chorzy, między nimi od czasu do czasu krzątali się uzdrowiciele. Dopiero na oddziale dziecięcym dostrzegł nieprawidłowość. Była nią trójka aurorów na czele z Eve Margery.
Sama jej obecność obudziła w nim nieprzyjemne uczucia. Kobieta ta pojawiała się tylko tam, gdzie nic nie szło zgodnie z planem.
– Co jest? – zapytał Mike, kiedy już stanął twarzą w twarz z aurorem, której twarz wyrażała gniew.
– Ktoś wtargnął do szpitala i porwał chłopca – rzuciła chłodno.
Jednak to nie Oliver ją tutaj sprowadził. Mike to wiedział, dlatego czekał, aż kobieta rozwinie wypowiedź, chociaż aż się w nim gotowało.
– Agnes też zniknęła.
– Jak…? – Nie potrafił ukryć szoku, wytrzeszczył oczy, wytrącony z równowagi, kiedy Eve pozostawała tak samo opanowana jak zawsze.
– Próbujemy się z nią skontaktować przez lustro kierunkowe i zaklęcie namierzające – dodała. – Nikomu nie udało się jej zlokalizować, rozpłynęła się w powietrzu, podobnie jak chłopiec.
Złapał się za głowę, wbijając spojrzenie w Eve. Zgubić ślad aurora? To niemożliwe. Od wielu lat w biurze stosowano środki, które miały zapobiegać takim sytuacjom. Lusterko to jedno, ale zaklęcie… nawet Mike nie potrafił go ściągnąć.
– Muszę zobaczyć miejsce porwania – powiedział stanowczo, gotowy iść tam choćby w tej sekundzie.
– Panie Rogers – wtrąciła młoda uzdrowicielka i czepku i maseczce. – Muszę pobrać panu krew.
– To nie czas na głupoty – warknął.
– Właśnie, że czas – syknęła, łapiąc go za nadgarstek.
Spojrzał na nią i dostrzegł liczne piegi wokół oczu.
– Idź, Mike – powiedziała Eve. – Potem dołączysz, te kilka minut nic nie zmieni.
Zbity z tropu poszedł za „uzdrowicielką” aż do schowka na miotły.
Dopiero tam młoda kobieta ściągnęła czepek i pozwoliła, by rude włosy rozsypały się na jej ramiona.
– Lily Potter – wydyszał. – Jeśli chciałaś zrobić wrażenie jak z Czarownicy…
– To mi się nie udało – dokończyła. – Musimy pogadać.
– To nie jest dobry czas. Właśnie…
– Porwano dziecko ze szpitala. Rozszczepieńca, mówiąc brzydko.
– … co?
Lily rozejrzała się dookoła, jakby spodziewała się intruza, po czym wyciągnęła różdżkę.
– Muffliato – rzuciła. – To nie najlepsze miejsce, ale musi wystarczyć. Słuchaj, Mike, poszperałam trochę w tej twojej książce, popytałam znajomych i…
Mike wycofał się aż do ściany, żeby w ciasnym pomieszczeniu móc na nią spojrzeć.
– Kilka lat temu w środowisku badaczy mówiono o czymś takim jak concisio esse… jakoś tak, w tłumaczeniu to coś jak dzielenie istnienia – rzekła, przytykając palec do nosa. – Cała zabawa polegała na tym, że duszę rozszczepiano, a następnie wkładano do żyjącego organizmu. Kiedy mi powiedziałeś o tych ranach Helen, sądziłam, że jej część wszczepiono właśnie w dziecko. To by się nawet zgadzało, genetycznie nie istnieje między nimi podobieństwo, ale ona opiekowała się jakby sama sobą. Tylko wtedy zadałam sobie pytanie: czym jest ta zjawa, która niby cię zaatakowała?
– Skąd….? – chciał jej przerwał, ale ona nie zwróciła na niego uwagi.
– Doszło do mnie coś zupełnie innego! Mike, to dusza tego chłopca została podzielona i z jakiegoś powodu pozostaje ona wolna. Ta Helen pewnie miała stanowić odbiorcę, ale z jakiegoś powodu coś nie wyszło. Może zaplanowali to na później albo… nie, to bez sensu.
Wyciągnęła z torby książkę, która jeszcze niedawno spoczywała w rękach Mike’a. Magia duszy, był pewien, że spłonęła razem z jego domem.
– Jakim cudem…?
– Nie podam ci żadnych wiarygodnych badań, ale w tej książce napisano, że korzyści z zaszczepionej duszy mogą być dwie: emocjonalny kontakt ze źródłem lub przejście umiejętności. Przy czym im później tym gorzej. Obca dusza wypełnia naczynie i cząstka przybiera jej kształt. Jeśli wszczepisz ją w osobę dorosłą, ona zacznie ją odrzucać, chyba że jest w tym coś, o czym nie wiem… a to bardzo możliwe. Dlatego odnajdę tego chłopca z tobą i zasięgnę informacji bezpośrednio – zakończyła, mocno podkreślając ostatnie zdanie.
– Nie. Nie zgadzam się. – odparł automatycznie, jeszcze zanim rozważył jej propozycję. Próbował ją wyminąć i wyjść, ale w tak ciasnym pomieszczeniu było to niemożliwe. Dlatego złapał ją za ramiona i odsunął na bok.
– Masz takie prawo – powiedziała, kiedy złapał za klamkę. – Tylko to nic nie zmienia.
Odwrócił głowę i zobaczył, że Lily ściągnęła z siebie strój uzdrowicielki i stanęła przed nim w samej bieliźnie.
Nie powinien patrzeć… no ale jak?
– Jeśli porywacze od wielu lat w tajemnicy zajmują się czymś tutaj bezwzględnie zakazanym, nie zostawili po sobie śladów – kontynuowała, kompletnie nieprzejęta płonącym wzrokiem młodego aurora. Wyciągnęła z torebki żółtą sukienkę i strzepała z niej okruchy. – Reasumując, ja wcale cię nie proszę, byś zaprosił mnie do swoich poszukiwań nieśmiałka w lesie. – Ubrała się w swój letni strój, po czym zaczęła zaciągać na stopy fioletowe skarpety z froty. – To ja cię zapraszam do mojego dochodzenia z drugiej strony boiska. – Założyła białe sandały i sama wyszła, z niemal obojętnym wyrazem twarzy.
Poszedł za nią, bo nie wyobrażał sobie lepszej decyzji. Nawet jeśli po wszystkim Harry Potter go zabije.
– Co właściwie chcesz zrobić? – zapytał, kiedy już znaleźli się na tłocznej ulicy pełnej mugoli.
– Mam pewien plan, ale pójdzie o wiele szybciej jeśli mi pomożesz. Jeśli oboje sobie pomożemy. Ty mi wskaż ślad, a ja sprawię, że trafimy do jego źródła.
– Mówisz o miejscu porwania? Miejscu zbrodni?
– Mówię o czymś mniej oczywistym.
Zmrużył oczy. Odpowiedź przyszła mu do głowy tylko jedna. Miał tylko nadzieję, że tam porywacze zostawili coś więcej niż w szpitalu. Jeśli Lily miała rację, a sprawiała wrażenie, jakby zawsze ją miała, sprawcy skupili się na oczyszczeniu miejsca, gdzie szukanie było kluczowe. Pozostałe powinny stworzyć więcej możliwości.
– Chodź! – Złapał ją za rękę i wciągnął w pustą uliczkę, przy której stały pełne kubły na śmieci. Smród zawrócił mu w głowie, mimo to nie zatrzymał się aż do samego końca, w ślepym zaułku. – Złap mnie za ramię, poprowadzę nas.
– Nie lubię teleportacji – jęknęła Lily, ale wykonała polecenie, więc już po chwili mógł zabrać ją do domu...
… którego już nie było.
O mój Boże. Jestem zupełnie skołowana.
Gdy przeczytałam o porwaniu chłopca i Agnes, byłam pewna, że zakończenie jest już blisko. Tak to zwykle bywa, że na sam koniec sypią się katastrofy i akcja gna z prędkością światła.
I pojawiła się Lily.
Jej wmieszanie się w to wszystko otwiera pole dla nowych rozdziałów, kolejnym zagadkom i następnym katastrofom...
Al, kolejny raz będę się roztkliwiać nad Twoimi porównaniami. Nie ma ich już tyle, co na początku, co normalne, ale cały czas są. i to one tworzą taki specyficzny klimat Twoich opowiadań. Nie zapominaj nigdy o nich!!
Coraz bardziej podoba mi się Jerome.
I Lily. jest trochę inna, niż na początku. Może dlatego, że wtedy tylko opowiadała teorie, w jakiś sposób górowała nad Mikiem, a teraz stała się jego partnerką.
jak zwykle zagadka pogania zagadkę, coraz bardziej mnie ściska, żeby Wiedzieć i jednocześnie chętnie poczytałabym jeszcze dziesiątki rozdziałów w Twoim wykonaniu!
Buziaki i powodzenia przy pisaniu!!!
Anni