Rekord osób online:
Najwięcej userów: 313
Było: 09.10.2025 22:15:27
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Nicram_93
W Hogwarcie rozpoczyna się nowy rok szkolny. Hermiona wraz z przyjaciółkami ma pierwsze zajęcia i...
>> Czytaj Więcej
Nicram_93
W Hogwarcie rozpoczyna się nowy rok szkolny. Hermiona wraz z przyjaciółkami ma pierwsze zajęcia i...
>> Czytaj Więcej
Ewa Potter
O pomocy i determinacji.
>> Czytaj Więcej
Nicram_93
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Nicram_93
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nicram_93
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej




[P]Louise Lainey ostatnio widziano 17.12.2024 o godzinie 15:44 w Błonia
Valerie Adams ostatnio widziano 02.07.2023 o godzinie 13:40 w Stacja kolejowa
Valerie Adams ostatnio widziano 27.06.2023 o godzinie 21:20 w Błonia
Valerie Adams ostatnio widziano 23.06.2023 o godzinie 16:46 w Sala transmutacji
Valerie Adams ostatnio widziano 22.06.2023 o godzinie 19:04 w VII piętro
Valerie Adams ostatnio widziano 12.06.2023 o godzinie 18:15 w Dziedziniec Transmutacji
– Gratuluję.
– Co? – Jerome wyrzucił niedopałek do starej popielnicy i dalej przeglądał książki na regale, których było więcej niż w domach wszystkich aurorów razem wziętych.
– Agnes mi powiedziała, że ta twoja jest w ciąży. – Mike szukał na ścianie znaków magii, które mogłyby świadczyć o nałożonej iluzji, tajnym przejściu lub ukrytym mechanizmie.
– Ano.
– No to gratulacje.
Jerme przyglądał się Mike’owi, przygryzając policzki, ale po chwili wrócił do zadania.
– Dzięki.
Nie znaleźli nic podejrzanego. Dom był po prostu okazem normalności, do bólu pospolitym. Tylko ilość literatury zwróciła ich uwagę, zupełnie jakby czytanie należało do jedynych zajęć Helen w ciągu dnia. Gdyby nie martwa sklątka w piwnicy, która mogła znaczyć wszystko i nic, miejsce to nazwaliby mugolskim. Nawet sprawdzane wcześniej dzienniki okazały się bezwartościowe – większość z nich była pusta. Resztę wypełniały przepisy kucharskie, których treści nie zmieniły nawet zaklęcia.
– Szukam tu jakiegoś klucza, czegoś, co łączy te zmarnowane drzewa – rzucił Jerome, kiedy już zabrakło mu cierpliwości. Schował do kieszeni spodni własnoręczny spis, który na ten moment przydał mu się aż do niczego. – Ale… to jakaś wielka kupa. Bzdury i bzdurności. Stare romanse, Historia Hogwartu. Książka o sprzątaniu. Ogarniasz? O sprzątaniu. Znajdzie się kilka okazów, ale wychodzi na to, że dziewczyna trzymała je dla zaspokojenia próżności.
– He? – Mike siedział na kanapie, przecierając czy. Był potwornie zmęczony.
– Nie ma na nich żadnych śladów czytania. Co ja mówię? Żadnych śladów wyciągnięcia ich z regału. Nie są nowe, niektóre to egzemplarze kolekcjonerskie, ale nie ruszano ich od wielu miesięcy, pewnie lat. Zresztą, Agnes powiedziała, że ten chłopiec nigdy nie widział matki, jak czytała.
– Czegoś jeszcze się dowiedziała?
– Gadanie z nim idzie jak krew z nosa. To gówniarz po traumie, w dodatku dziwny, jakby nie do końca odnajdywał się w rzeczywistości. Może ty z nim pokonwersujesz? Macie coś wspólnego.
– Tobie akurat bliżej do posiadania dzieci.
– Jednego dziecka i już mam syndrom starego zgreda. Dobra, Mike, zwijamy się. Słoneczko zaszło, nic nie znajdziemy w ciemności.
Wyszli z domu otoczonego taśmą, by przejść na skraj polany, gdzie mogli teleportować się do biura. Nieopodal widoczna była studnia, otulona zmierzchem, powoli zatapiająca się w mroku.
Mike zatrzymał się gwałtownie, nagle nawiedzony przez dziwną myśl… taką, której nie potrafił sprecyzować, ale która pchała go wprost w objęcia kamiennych murów.
Ruszył przed siebie i tylko wyuczona ostrożność powstrzymała go od biegu.
– Mike? – Jerome złapał go za rękaw szaty, ale ten wyrwał się z uścisku. – Mike, gdzie idziesz?
Dlaczego Helen kazała synowi wejść do studni? Przecież to niebezpieczne, cholernie niebezpieczne miejsce pozbawione drogi ucieczki.
Przed czym chciała go chronić? Czarodziejami, którzy pozbawili jej życia? Czy potworem, który niemal zabił jego?
Ostatnie kroki stawiał powoli. Nie mógł przewidzieć, czy nie zostanie zaatakowany. O tej porze niewiele widział, co ułatwiało zadanie mrocznym zjawom. Ścisnął w dłoni różdżkę, wsłuchując się w szeleszczące na wietrze liście. Dotknął chłodnego kamienia, zaplatał dłonie w liny.
Musiał tam zejść.
Zanim Jerome zdążył dobiec, Mike wskoczył do studni, głębokiej na co najmniej trzydzieści stóp. Zaklęcie lewitujące uratowało go przed wypadkiem.
Aż po kolana zatonął w błocie. Zaatakowały go chłód i wilgoć. Drażnił dźwięk kropel wpadających w kałuże – leniwie, bez pośpiechu. Coś metalowego uderzało o ścianę, wywołując niepokój.
„To tylko moja wyobraźnia” pomyślał, chociaż na jego rękach pojawiła się gęsia skórka.
– Mike? – usłyszał w oddali głos Jeroma. – Mike, ty debilu, żyjesz tam?!
– Tak, w porządku! – zawołał zapalając różdżkę.
Gdyby nie miał pewności, że coś tu znajdzie, porzuciłby poszukiwania po pierwszym odnalezionym martwym szczurze. Miejsce wydawało się tylko siedliskiem syfu. Jednak kiedy wodził palcami po kamiennych ścianach, badał dno, brodził w szlamie w końcu odnalazł ślad magii. Był niemal niewidoczny. Okalał wyryty na podłożu znak.
– Weź, wyłaź Mike! To nie jest dobry czas na takie grzebanie!
Mike kiwnął głową, wiedząc, że Jerome i tak tego nie zobaczy.
Użył dwudziestu zaklęć czyszczących, sześć notujących, dwa odwracające i dopiero wtedy na jego dłoni pojawił się znak – arabskie słowo, którego nie znał.
Nagle usłyszał ryk. Głośny, przeraźliwy dźwięk, odbijający się echem w studni.
Znał go – to ten sam, który wydawał potwór odnaleziony w dniu śmierci Helen. Potwór unieszkodliwiony przez szefa… więc…
Zamarł. Zanim zdążył odetchnąć, nad nim wariowały odgłosy ciężkiej walki. Latające w powietrzu zaklęcia powodowały gęsią skórkę, a świadomość, jakie sprowadził na nich niebezpieczeństwo, paraliżowała. Wiedział, że powinien się ruszyć i pomóc, ale nie potrafił wymyślić żadnego dobrego posunięcia.
Aż nad studnią pochyliła się postać – obrzydliwa postać bez twarzy, której głowę okalały jasne, mokre włosy, a z rąk ciekła krew. Złapała się kamiennego muru i zaczęła schodzić po nim w dół, jak obrzydliwy, wyrośnięty pająk.
„Czym ty do cholery jesteś?” myślał gorączkowo, ale żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy.
Spojrzał na znak na jego dłoni.
„Co tu robisz?”
Z ust potwora wyleciały cuchnące wymiociny, była coraz bliżej, a on… on nie wiedział, gdzie miałby uciec.
Wtedy z góry uderzyły w nią oślepiające płomienie i spadła w dół, tuż obok Mike’a, wrzeszcząc w walce z morderczym ogniem. Gorąco dotknęło jego skóry, tak silne, że w kilka sekund na ramieniu pojawiły się pęcherze.
– Wyłaź stamtąd, słyszysz?!
Jerome pochylał się nad studnią z różdżką w ręku, a Mike chwycił mocno za linę i zaczął się wspinać, pomagając sobie wszystkimi znanymi czarami.
– Spieprzajmy stąd – rozkazał Jerome, łapiąc go za rękę i wyciągając na polanę.
Teleportowali się, zanim potwór znowu przystąpił do ataku. Wylądowali jednak nie w biurze, lecz w ogrodzie Mike’a, padając twarzą w żywopłot.
Jerome usiadł na ziemi, oddychając ciężko. Rękaw jego szaty był podarty, a z nosa ciekła krew. Mike wpatrywał się w rękę, chociaż po tajemniczym znaku zniknął wszelki ślad. Za to jego skórę zdobiły rozległe oparzenia.
Wyciągnął z kieszeni szaty eliksir i zaczął pospiesznie smarować nim ramię. To zadanie przerosło jego możliwości i padł na trawę, a obserwujący go Jerome wywrócił oczami.
Mike zrozumiał. Musieli porozmawiać. Jednak teraz nie znalazł na to siły.
Jerome pomógł mu wstać i razem weszli do domu. Pozwolili, by podłoga skrzypiała pod ich nogami, pewnie budząc przy okazji ojca. Razem padli na łóżko w pokoju gościnnym i tam zasnęli.
Obudził ich świergot ptaków i skrzek hipogryfów. Jeden z nich uderzył dziobem o szybę, aż Mike zerwał się do pozycji siedzącej, co bardzo negatywnie odebrały jego plecy.
– Więc jednak – usłyszał gburowaty głos ojca.
Spojrzał w stronę otwartych drzwi, a w progu zaiste stał Andrew Rogers, z wielkimi rękawicami założonymi na dłonie i kolejnym wiadrem w jego życiu, tym razem wypełnionym martwymi szczurami.
Martwy szczur… zaraz się zrzyga.
Jerome przetarł oczy, rozkojarzony. Pewnie na ten moment nie wiedział, gdzie się znalazł i dlaczego.
– To nie jest… – zaczął Mike.
– Ech – przerwał mu ojciec. – I tak nie chciałem wnuków.
Po tych słowach odszedł, pozostawiając syna w stanie zażenowania.
– Ja pierdole – rzucił, łapiąc się za głowę.
– Kogo ty niby pierdolisz? Chyba sam siebie – wymamlał Jerome, którego sytuacja najwyraźniej nie poruszyła. – Poza tym, od kiedy ty przeklinasz? To nie w twoim stylu, komunijny chłopcze.
Mike prychnął urażony, ale nic nie powiedział. Rzucaniem mięsem nie było w jego stylu, ale to on sam o tym decydował. Nie cuchnący petami auror, wcale nie mądrzejszy od niego.
Nie miał jednak ani ochoty, ani mocy, żeby się o to kłócić. Chciał spać.
Jerome nieprzejęty wstał z łóżka i przeczesał dłonią włosy.
– Nigdy więcej nigdzie z tobą nie idę, pokurwieńcu – rzucił do niego bez cienia urazy. – Ja chcę żyć. – Poprawił pasek od spodni i skierował się do wyjścia. Jednak tam zderzył się z ojcem Mike’a.
Andrew zaklął głośnia, a Jerome uderzył o framugę drzwi.
– O, pan Rogers, dzień dobry – wydyszał Jerome, kiedy tylko tępy ból pozwolił mu otworzyć oczy. – Miło było zobaczyć, ale muszę lecieć.
Mike schował nos w poduszce, nie chcąc uczestniczyć w tej kompletnie nieinteresującej wymianie zdań.
– Ach, a w razie wątpliwości – dodał auror – nie sypiam z pana synem. – Zabrzmiało to zdawkowo, najzwyczajniej na świecie, jakby tłumaczył to niejednokrotnie.
– A sypiaj sobie z kim chcesz – burknął Andrew. – To wolny kraj.
– Ta też robię. Sypiam, z kim chcę, czyli nie z pana synem.
Andrew zaśmiał się, a Mike prawe zszedł ze zdziwienia.
– Co jest? – zapytał ojca, niezbyt uprzejmie, ale dziś było mu wszystko jedno.
– Ciul z ministerstwa wylazł z kominka. Dał mi wiadomość od jakiegoś Agnes.
Jerome wyciągnął rękę, a starszy mężczyzna wręczył mu zawinięty w rulon pergamin i wyszedł, zostawiając na posadzce ślady błota… oby błota.
Jerome przeczytał wiadomość, ignorując fakt, że zaadresowano ją do jakby kogoś innego, a Mike zanotował w głowie, żeby później zdzielić go za to jakąś klątwą.
– No fajnie – westchnął Jerome, przeczesując włosy.
– Co fajnie? – wymamlał Mike, czując, że treść tej wiadomości wcale go nie uszczęśliwi.
– Agnes zrobiła badania. Ten chłopiec, Oliver, nie jest synem Helen Watterson.
Mglista forma Mike’a stała na dnie studni, a na wierzchu dłoni wyryty miała znak, przypominający słowa w języku arabskim. Dwaj mężczyźni wpatrywali się w nią, przy czym dla jednego sprawa wyglądała jasno, dla drugiego skomplikowała się jeszcze bardziej.
– To nic innego jak słowa „çağrı”, em… wołanie? Może sposób pisania jest bardziej krętny, ale oznacza tylko tyla – powiedział starszy kelner, stawiając przed nim… coś tureckiego.
– Dzięki, Adem.
Mike jadł powoli, próbując poukładać myśli. Od ataku potwora minął cały dzień, a on wciąż czuł się tak, jakby dopiero co opuścił tę przeklętą studnię.
Czy to przypadek, że potwór zaatakował ich w momencie, w którym znak pojawił się na jego dłoni? „Wołanie”… zupełnie jakby Helen specjalnie przyzwała zjawę, żeby chronić chłopca. Jeszcze ten drugi czarodziej… bestia rozszarpała go bez litości, więc jeśli pilnowała wejścia do studni, to on musiał chcieć się do niej dostać. Sprawca? Jego różdżka to wykluczała… ale morderca zapewne nie działał sam.
Tylko w jakim celu Helen poświęciła życie dla Olivera? Dlaczego siedemnastolatka rzuciła szkołę, by opiekować się cudzym dzieckiem?
Cudze dziecko… ta informacja wcale nie wstrząsnęła nim tak, jak sądził. W gruncie rzeczy nie potrafił sobie wyobrazić Helen jako matki.
Odłożył sztućce na pusty talerz i westchnął.
Siedział w orientalnej knajpie, w której zawsze podawano dania tanie i niewiadomego pochodzenia. Miejsce to przypominało stary pub, z tym że obwieszony kolorowymi kocami. Nad klientami lewitowały stare lampy, na stolikach leżały czerwone serwety, w powietrzy unosił się zapach kadzidła bananowo-orzechowego. W środku przebywało kilka osób, ale nieskończona ilość ozdób sprawiła, że pomieszczenie wydawało się przepełnione.
Wszystkie miejsca w czarodziejskim świecie miały swoją docelową grupę odbiorców. Pub Pod Świńskim Łbem gromadził podejrzane typy, Pod Trzema Miotłami uczniów i kadrę Hogwartu, Dziurawy Kocioł podróżnych. „Płonący Smok” skupiał głównie aurorów, w zasadniczej części tych starych albo sentymentalnych. Do drugiej grupy należał właśnie Mike.
Zazwyczaj wtapiał się w otoczenie. Naprawdę, aurorzy to dziwaki. Przy nich wyglądał niemal jak mugol, w tym swoim pospolitym stroju, z marną myślodsiewnią. Jednak jeden z gości z jakiegoś powodu uznał go za na tyle interesującego, że śledził wzrokiem każdy jego ruch.
Mike starał się nie patrzeć w jego stronę. Wolał go nie płoszyć, tym bardziej, że mężczyzna wydawał się stary i schorowany. Miał ciemne sińce pod oczami, krzywą szczękę, a jego prawa ręka nieustannie drżała. Gdyby nie to, wyglądałby również pospolicie jak auror, którego obserwował.
Świetny kamuflaż. Zamiast próbować stać się kimś innym, lepiej być po prostu nikim.
– Znamy się? – zaczepił go Mike, rezygnując z udawania ślepego.
– Nie przypominam sobie – odparł obojętnie mężczyzna. Jego głos był nijaki, jakby wszelkie emocje uznawał za niepotrzebny ciężar. – Za młody jesteś, żebym cię znał.
Mierzyli się spojrzeniami, aż Mike odpuścił. Usiadł na swoim miejscu i jadł dalej. Cały czas pozostawał jednak skoncentrowany na lustrze, którego odbicie pokazywało wszystkie czynności wykonywane przez starszego mężczyznę.
W końcu obcy wstał, zostawił sowity napiwek i, po krótkiej wymianie zdań z właścicielem knajpy, wyszedł.
Mike ruszył za nim. Trzymał się sto kroków z tyłu, żeby nie wzbudzać podejrzeń, dla bezpieczeństwa użył też zaklęcia kameleona.
Mężczyzna skręcił w ciasną uliczkę między dwoma budynkami, prosto do miejsca aportacyjnego. Na szczęście Mike zdążył rzucić na niego „ślad”. Dzięki niemu mógł go odnaleźć nawet na drugim końcu świata.
Warwickshire?
Teleportacja nie sprzyjała jego zadaniu, pozostawiając za sobą huk głośniejszy od uderzenia buchrożca w mur. Jeśli źle wymierzy…
Zrobili to niemal w tym samym momencie. Mike był ledwie sekundę za nim, przez co głośny trzask trwał tylko odrobinę dłużej.
Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Najwyraźniej emerytura uśpiła jego czujność… o ile w ogóle był aurorem. Przecież Mike nigdy go nie widział.
Znaleźli się w starej, mugolskiej wiosce – tego typu, gdzie mieszkańcy całą uwagę skupiali na wypasaniu bydła i sadzeniu drzew, odrzucając przy okazji zdobycze nowoczesności. Zapatrzeni we własne racje, pluli na rozwój, a gdyby ktoś im pozwolił, pewnie dalej paliliby czarownice na stosie.
Dziwne miejsce do życia dla czarodzieja…
Dotarli do niewielkiego domu, zbudowanego w całości z drewna. Wyglądał… normalnie. Mike spodziewał się starej rudery, zamiast tego zobaczył zwykły, typowy dla ukrywającego zdolności czarodzieja, budynek.
Może się pomylił? Dostawał już fioła od tych wszystkich zagadek. Przecież nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś się gapił. Wszyscy się gapią. On sam gapił się bez przerwy.
Teraz co? Będzie się snuł po cudzym życiu, grzebał w domach, łaził za obcymi, bo ktoś śmiał na niego spojrzeć?
Kompletne szaleństwo.
Uderzył ręką w skrzynkę pocztową, śmiejąc się z siebie. Nie było w tym radości, prędzej irytacja. Czuł się, jak skończony idiota. Tym bardziej, że przez przypadek wywalił na mokrą ziemię kilka listów.
Może nikt nie zauważy…
Schylił się po ubrudzone koperty, mrużąc oczy. Po co czarodziejowi skrzynka? Przecież sowy dostarczają wiadomości bezpośrednio.
Ach tak… mugole.
Zerknął na sposób adresowania wypracowany przez ludzi niemagicznych. Tylko na to… i zamarł.
Hans Adelbach
Stał tam przez długi czas, nie panując nad chaosem myśli, który powstał w jego głowie. Nie potrafił chwycić nic logicznego, przed oczami wirowały mu obrazy – kompletnie bezsensowne i niezwiązane ze sprawą.
– Nie przypominam sobie, tak? – rzucił pod nosem.
Wtargnął na podwórko. Przeszedł przez porośnięty mleczami trawnik i zaczął walić w drewniane drzwi, ledwie powstrzymując emocje.
– Już idę! – usłyszał zdenerwowany głos. – Merlinie, spokojnie!
Otworzyła mu kobieta pospolitej urody i twarzy tak rozeźlonej, że samym spojrzeniem mogłaby spalić całą wioskę.
– Słucham? – warknęła.
– Muszę porozmawiać z Hansem Adelbachem.
– Musisz porozmawiać? – wydyszała, a żyła na jej skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować. – Dlatego rozwalasz mi drzwi i budzisz dziecko?
Dopiero teraz usłyszał kwilenie w tylnej części domu.
– Spadaj prostaku. – Chciała mu zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale Mike zatrzymał je butem.
To musiało ją przestraszyć, bo chwyciła leżący na stoliku dzbanek i rzuciła wprost na jego głowę.
– Wystarczy, Kate – burknął stojący na końcu korytarza mężczyzna. – Lazł za mną aż z Pierdzącego Smoka, to żółtodziób z biura aurorów.
Mike zatrzymał się zszokowany, ale ocuciła go drobna pieść uderzająca w jego szczękę.
Drobna, ale diabelsko silna.
– Dla mnie możesz sobie być nawet synalkiem Ministra Magii. Jeszcze jedna taka akcja, a będziesz wąchał kwiatki od spodu – powiedziała z morderczą miną. – Nie muszą mnie szkolić na łowcę czarnoksiężników, żebym bez problemu skopała ci dupę.
– Kate – przerwał jej Hans, podchodząc do drzwi. – Margaret zaraz się zadławi tym beczeniem.
– Masz szczęście! – Pogroziła mu palcem i wcale nie wyglądało to zabawnie.
Oddaliła się, pozostawiając mężczyzn samych. Ci mierzyli się spojrzeniem, szukając fałszu, ale w końcu Hans skinął głową i Mike wszedł do środka.
Był pewien, że zostanie zaprowadzony do salonu. Zamiast tego poszli schodami na górę, aż do niewielkiej, surowej sypialni. Poza wysokim łóżkiem i kilkoma egzemplarzami dębowych mebli, niewiele się tam znajdowało.
– Wiem, kim jesteś – przerwał milczenie Mike, kręcąc się niespokojnie po pomieszczeniu. – Hans Adelbach, byłeś w grupie uderzeniowej z Dorianem Rogersem.
– No i?
– Dlaczego mnie obserwowałeś?
Hans nie odpowiedział, a Mike nie musiał pytać, dlaczego.
– Jestem Mike. Mike Rogers. Dorian był moim dziadkiem.
Alette dnia 25.10.2018 07:19
aż mam motywację, żeby dalej pisać haha!
natomiast historia starego aurora... hm... no się okaże. Na pewno ta historia wpłynie na głównego bohatera.
Scarllet dnia 27.10.2018 09:58
Alette dnia 28.10.2018 20:02
Przeklinanie jeszcze dla mnie trochę nieporadne, szczególnie z tym "****em" w pokoju Mike'a, ale poza tym wszystko na plus!
Alette dnia 27.11.2018 15:50
Tym bardziej, że rozdział pochodzi z... dawna.
Aneta02 dnia 29.12.2019 22:04

Krnabrny dnia 05.02.2020 21:15
Alette dnia 07.02.2020 07:23
Sam Quest dnia 23.03.2020 16:34
Alette dnia 28.03.2020 21:24
Alette
fuerte
Katherine_Pierce
Sam Quest
Shanti Black
A.
monciakund
ania919
ulka_black_potter
losiek13
Czytałam z zapartym tchem. Serio. Nie wiem czy nie zapomniałam oddychać w momencie, kiedy pojawił się potwór przy studni. No kurczę, mega wychodzi Ci to pisanie, nie wiem ile razy to już powtarzałam, ale mówię znów
Rozdział świetny. Trzymający w napięciu, jeszcze bardziej gmatwający całą akcję. Ha! Chłopiec nie jest synem Mike`a, wiedziałam, że takie proste rozwiązania nie są w stylu Al
Z innych wątków to zabawna sytuacja z tym spaniem razem aurorów, a tata Mike`a mistrz
Dzięki Al za kolejną część i już czekam na następną!