Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
– O czym?
Mike nie miał zamiaru okazywać jej kompletnego niezrozumienia, ale naprawdę – o czym ona bredziła?
– Horkruksy to jedna z form rozszczepiania duszy – wyjaśniła, a tak naprawdę zamieszała jeszcze bardziej. – Jedna z wielu i jednocześnie jedyna praktykowana w Anglii. Praktykowana… to za dużo powiedziane. W końcu to chyba najbardziej obrzydliwy przykład czarnej magii. Wyobraź sobie człowieka, który wyrywa z siebie fragment duszy i zamyka w cennych przedmiotach. Żeby się go pozbyć, musisz odnaleźć i unicestwić wszystkie jego części. A zniszczenie horkurksa jest o wiele trudniejsze niż zabicie człowieka, bo strzeże go czarna magia.
Wyciągnął z torby książkę o tytule „Magia duszy”. Nie zdążył jej dokładnie przeczytać, ale nie widział tam żadnej wzmianki o horkruksach. Mimo wszystko podał ją Lily.
– Ale to tylko jedna z form rozszczepiania, tak?
– Na pewno. – Przyglądała się okładce, marszcząc brwi, ale kontynuowała. – Eksperymentowanie na duszy to zakazane praktyki, ale przecież nieznane kusi, nie? Historia z Tchnienia pokazuje, jak kobieta umartwia chorą część duszy i ją wyrywa, a potem sprawia, że ta dziura zaczyna się łatać. Jednak to tylko legenda. W realnym świecie duszy nie da się odbudować. Jej rozszczepienie to wieczna rana, którą leczy tylko ponowne połączenie, o ile w ogóle jest możliwe. Tyle wiem, reszta to snucie teorii. Dlatego… tak, prawdopodobnie horkruksy są jednym z kilku sposobów, powiedziałabym nawet, że reliktem przeszłości.
– Widziałaś kiedyś takie coś?
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę i tym razem nawet przez myśl mu nie przeszło, by ją popędzać.
– Ze wspomnień obcych osób. Myślodsiewnia to mój najlepszy przyjaciel.
– Czyli wiesz, jak wygląda taka… hm… dusza? Przed zamknięciem jej w tym… naczyniu?
– Pytasz, czy przypomina swojego właściciela – rzuciła, ale nie czekała na potwierdzenie. – I tak i nie. Dusza powinna przyjąć kształt tego, w czym się ją umieszcza. Trochę jakby łączyła się z otoczeniem, zachowując jakieś cechy źródła. Nie myśl sobie, że skoro jesteś brunetem, to twoja dusza po wyrwaniu będzie miała to samo upierzenie. Każda jest inna i każda może wyglądać inaczej… ale każda jest niebezpieczna. Pozbawiona ciała, na które składa się również mózg, staje się niszczycielska, działa instynktownie.
– Na ciele Helen uzdrowiciel odnalazł ślady uszkodzeń w przepływie magii – rzucił, chociaż nie powinien. Tożsamość ofiary miał zachować w tajemnicy. – Czy ona…
Nawet nie chciał myśleć o tym, co zrobiła i jaki widziała w tym cel.
Pozostał mu jeszcze jeden fragment obrazka, nie pasujący do niczego. Istny absurd.
– Po co miałaby wzywać fragment własnej duszy do studni, gdzie ukryła kilkuletnie dziecko? – zapytał w zasadzie sam siebie, ale odpowiedziała mu Lily.
– Może chciała się w nim zaszczepić?
Podniósł gwałtownie głowę, patrząc w jej oczy o nieokreślonej barwie. Dostrzegł w nich dziwy rodzaj obojętności, jakby ich odkrycie wcale jej nie poruszyło.
– W człowieku? W dziecku? – wyjąkał.
– To możliwe. Chociaż ryzykowne. Dusza przyjmuje kształt tego, w czym się znajduje, pamiętasz? Tylko im starszy organizm, tym większe ryzyko „odrzucenia”. To jak z przeszczepem organu, musi wystąpić jakaś zgodność, w tym wypadku dotyczy to sfery psychicznej. Silna psychika zapanuje nad obcą duszą, słaba się jej podporządkuje w ten czy inny sposób. Tylko to znowu tylko snucie teorii.
– Po co? Co niby da podzielenie swojej duszy i włożenie jej do kogoś innego?
– Zapominasz, że eksperymenty wykonuje się dla samej idei odkrywania. Ludzie poświęcają życie dla nazwania pierwiastków, uwarzenie eliksirów, które nigdy nikomu się nie przydadzą. Chodzi o zaspokojenie własnej ciekawości. Ta cała… Helen? Nie musiała dostrzegać w tym żadnych korzyści, chociaż prawdopodobnie je widziała. Dusza jest nieśmiertelna, więc jej zamknięcie w drugim ciele daje jakby nowe życie. Do tego dołóż jeszcze dodatkową parę oczu, inne umiejętności i wszystko to, czego nie wiemy. Na twoim miejscu jednak zastanowiłabym się nad czymś innym. Ona z pewnością na rozszczepienie duszy nie wpadła sama, szczególnie jeśli inspirowała się Tchnieniem. Ktoś musiał za nią stać.
– Być może ten, kto ją zabił.
Jerom siedział pochylony nad stertą papierów, które zdobiły jego i tak niezbyt czyste biurko. Drapał się po nosie, nie dostrzegając siadającego na krześle Mike’a. Było to miejsce wyznaczone dla innego aurora, Jamesa Pottera, który zaglądał tam od święta. Dlatego wielu uznawało to za szczyt niesprawiedliwości, że Jerome otrzymał w prezencie dwa razy więcej przestrzeni niż wszyscy.
W czasie kiedy Mike badał trop wokół dzielenia duszy, on dokładnie sprawdzał historię Helen. Pytał sąsiadów, zaglądał do szkoły, grzebał w dokumentach. Niestety, nie dowiedział się tego, czego chciał. Badanie życia tej kobiety okazało się o wiele trudniejsze niż dojście do jej zainteresowań. Przede wszystkim na pierwszy rzut oka nie przydarzyło się jej nic ciekawego na tyle, by się temu przyjrzeć i dotrzeć „głębiej”.
W wieku dziesięciu lat wyprowadziła się w okolice zamieszkania Mike’a Rogersa, jako czarownica trafiła do Hogwartu, tam osiągała przyzwoite stopnie. Nie nawiązywała dziwnych relacji, nie rzucała się w oczy. Dopiero po siedemnastych urodzinach kierunek jej życia zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Rzuciła szkołę, zniknęła z rodzinnego domu. Jej rodzice zmarli rok później, rodzeństwa ani kuzynostwa nie posiadała.
W Hogsmeade zamieszkała dwa lata później, już z chłopcem wołającym do niej „mamo”. Ojca nigdy nikt nie widział.
Helen z nikim nie nawiązała przyjaźni. Posiadała sporo znajomych, ale te relacje pozostawały na etapie rozmów o pogodzie i planów na obiad.
– W całym tym nudziarstwie ciekawy jesteś tylko TY – powiedział znienacka Jerome, wskazując palcem na siedzącego obok aurora.
– Dzięki? – Mike nie wiedział, jak powinien zareagować, więc postanowił nie wnikać.
Jerome wręcz przeciwnie.
– Helen Waterson nigdy nie łaziła po domach, a do ciebie przychodziła o wiele za często.
– Zapraszałem ją o wiele za często, może byłem jakimś przelotnym zainteresowaniem?
– Nie rozumiesz mnie, Mike. – Jerome zaczął słodzić już od dawna zimną kawę, wrzucając do niej pięć kostek cukru. – Ja chcę zapytać… czy ty w ogóle widziałeś jej rodziców?
Mike znieruchomiał, zbity z tropu.
Próbował sobie przypomnieć rodzinę Helen, ale ta jakby została wymazana z jego pamięci. Rodzice na pewno z nią mieszkali, na pewno do nich wracała, ale tak naprawdę Mike nigdy z nimi nie rozmawiał.
Czy to możliwe…?
– Prawdopodobnie Helen Waterson związała się z jakąś sektą na długo przed śmiercią. Nie wiem, co to za grupa, ale wszystko wskazuje na to, że nie była taka święta, jak się wydawało. To tylko teoria, ale jej przeprowadzka sześć lat temu mogła być próbą ucieczki. – Jerom napił się kawy i usiadł. – Tylko, że Helen nie ukryła się. Nie zmieniła wyglądu ani imienia.
– Uciekła tak, żeby nikt nie wiedział, że w ogóle ucieka – wtrącił Mike. – To możliwe. Pasuje do tego, czego ja się dowiedziałem.
Jerome podniósł głowę i oparł brodę na łokciu. Czekał.
Dlatego Mike mu opowiedział wszystko, co odnalazł w bibliotece na temat ludu Synjys i zakazanych praktykach, o których opowiedziała mu Lily Potter. Jerome nie wyglądał na zatrwożonego pomysłami na dzielenie duszy, ale zmarszczył nos, jakby ktoś wrzucił mu do kawy końskie łajno.
– Najgorsze jest to, że szef wyjechał za granicę i nie ma nawet opcji, by przyspieszyć pozwolenie do przeszukania starego domu Helen – skomentował. – Próbowałem interweniować w Departamencie Przestrzegania Prawa, ale te stare urzędasy rzuciły mi w twarz kolejnymi papierami.
– Fantastycznie. Kocham ich.
– Jak każdy tutaj. Najchętniej by wysadzili Pottera ze stołka, żeby praca im nie zaburzała picia kawy, ale lud go kocha. To nasze szczęście, nie chcę nawet sobie wyobrażać, co będzie, jak stary pójdzie na emeryturę.
– Pójdę tam – rzucił Mike, wstając tak gwałtownie, że Jerome rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. – Spróbuję pogadać z ministrem.
– Nie bądź głupi.
– Nic nie szkodzi spróbować… i tak jest coś, o co chciałbym zapytać Norintona.
Jerome westchnął głośno.
– Jak chcesz. W razie czego będę ci krył tyłek.
– Wiem.
Pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę. Mike skierował się wprost do miejsca, gdzie spodziewał się spotkać zastępcę Ministra Magii.
To nie tak, że nigdy z nim nie rozmawiał. Z jakiegoś powodu Samuel Norinton darzył go sympatią, nawet jeśli nieuzasadnioną. Dlatego zdarzało im się wymieniać niezbyt fascynujące zdania, raz nawet Mike pił z nim kawę. To jednak nie zmieniało faktu, że ich relacja nie osiągnęła poziomu, w którym młody auror mógł prosić ministra o przysługę. Poza tym – to nie o przysługę tutaj chodziło.
„Nie mam pojęcia, kto wydał rozkaz, ale wykonał go Samuel Norinton”.
Te słowa wciąż dźwięczały w jego głowie. Nie miał za grosz zaufania do polityków… a politykom, którzy kiedyś pracowali jako łowcy czarnoksiężników nie ufał tym bardziej.
Jeśli minister spalił dom jego dziadka, to jego aktualne podejście do Mike’a wyglądało co najmniej ironicznie.
Spojrzał na zegarek. O tej porze Samuel Norinton zaglądał do starej herbaciarni, gdzie zawsze zamawiał to samo – czarną kawę i jabłecznik. Z tego akurat śmiała się połowa biura – facet wybierał się do miejsca, gdzie parzyli dobrą herbatę i zamawiał kawę, która smakowała jak szczyny. Do swojego biura kazał przysłać ponoć doskonały ekspres, ale ani razu z niego nie skorzystał – w przeciwieństwie do jego sekretarki.
Dlatego właśnie do herbaciarni udał się Mike. Rzadko tam zaglądał, ale nie nigdy, więc zawsze miał jakiś pretekst.
Było to przytulne miejsce, pełne wygodnych foteli, w których drzemali urzędnicy ministerstwa. W powietrzu unosił się zapach pomarańczy, a między stolikami krzątały się przyzwoicie ubrane kelnerki.
Zajął miejsce przy wejściu, zamówił miętę z cytryną i czekał. Siedział tak dobre pół godziny, nim Samuel Norinton wkroczył do herbaciarni z tym samym co zawsze przyjaznym wyrazem twarzy. Kiwnął głową Mike’owi i przeszedł przez salę, by zatrzymać się przy samym barze. Tam rozpoczął żywą pogawędką z właścicielką, oferując jej kilka zabawnych anegdot i całą masę komplementów. Ten nieśmiały i bardzo zachowawczy flirt trwał nie więcej niż kwadrans. Minister odebrał zapakowaną w tekturowe pudełko kawę i wyszedł, a jego śladem podążył Mike.
Śledzenie nie było jednak rozsądnym posunięciem.
– Panie ministrze – zawołał, licząc, że jego słowa zwrócą uwagę tylko Norintona.
Minister odwrócił się razem z kilkoma innymi osobami, wyraźnie zakłopotany, a Mike zaklął w duchu.
– Przepraszam, wiem, że nie wypada…
– Coś się stało, Mike? – zapytał Norinton, obdarzając go jednym ze swoich łaskawych uśmiechów, przeznaczonym dla bałwanów z nizin społecznych.
– Właściwie to tak – odrzekł już pewniej, bo jeśli miał skłonić ministra do rozmowy, nie mógł wyglądać jak zagubiony młokos.
Norinton słuchał, udając zainteresowanie.
– Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać. To delikatna sprawa, właściwie... – wyjaśnił, a wypowiedziane słowa czuł w ustach jak wymiociny. – Nie zawracałbym panu głowy, ale to naprawdę…
– Skoro to takie ważne, zapraszam do mojego gabinetu. Mam spotkanie za kwadrans, do tego czasu jestem do twojej dyspozycji – mówił bardzo sympatycznie, ale jego brew drgała w geście irytacji.
Niemal wycofał swoją prośbę. Być może nawet by tego dokonał, ale minister ruszył do swojego biura, więc poszedł za nim, karcąc się w duchu za słaby charakter.
– Jak ci się pracuje w biurze aurorów? – zagadał Norinton, popijając kawę. Skrzywił się po pierwszym łyku, ale jego twarz zaraz przybrała standardowy wyraz.
Mike dorównał mu kroku, próbując wyglądać najmniej sztywno, jak się da.
– To wyjątkowa praca – odpowiedział. – Mało takich, gdzie można robić coś intrygującego i pożytecznego jednocześnie. Coś dobrego.
Norinton kiwnął głową, niezbyt zainteresowany.
– Cały czas myślę... – przerwał w połowie, nie chcą wyrzucać z siebie potoku niepotrzebnych słów. – Nigdy panu nie podziękowałem.
W odpowiedzi usłyszał westchnienie. Nic więcej.
Miał nadzieję, że nie przekroczył jakiejś niewidzialnej granicy, zmowy milczenia, bo przecież nikt nie wiedział, jak bardzo Norinton wpłynął na wyniki egzaminów wstępnych.
Każdy krok powodował coraz większe zdenerwowanie, a Mike niemal się zaśmiał. Potrafił zachować zimną krew na najtrudniejszych misjach, a ostatnio zachowywał się jak szczyl na sumach.
W milczeniu dotarli do biura ministra. Przeszli obok sekretarki i wkroczyli do przestronnego pomieszczenia, gdzie urzędował Norinton.
Gabinet wcale nie wyglądał tak bogato, jak przypuszczał Mike. W porównaniu do innych pracowników na wysokich stanowiskach, minister urządził się nader skromnie. Przy nim nawet Harry Potter wydawał się rozrzutny, chociaż z drugiej strony – jego biuro urządziła Eve, bo przecież szef „nie ma czasu na takie pierdoły”.
Tutaj znajdował się komplet starych mebli, wysłużonych przez lata użytkowania. Uchwyty od szafy dawno odpadły, a porysowany stół konferencyjny chwiał się na wyblakłych nogach. Na komodzie stało puste pudełko po czekoladowej żabie, resztę powierzchni zajmowały papiery. Naprawdę, sterty dokumentów czekały wszędzie – w szufladzie, na dywaniku pod ścianą, pod sufitem, tańcząc wokół łysej żarówki, w kartonach blokując dostęp do skórzanego fotela. Wszędzie.
Samuel Norinton usiadł na wolnym krześle, stawiając przed sobą kubek z kawą i ciasto.
– Nie obrazisz się, jeśli zjem? – zapytał minister zmęczonym głosem. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko od razu zabrał się za smakowity kawałek jabłecznika, na widok którego Mike poczuł głód.
– Prowadzę teraz sprawę – wypalił. – Umarła kobieta, szukamy sprawców. Żeby to zrobić, potrzebny nam nakaz przeszukania. Procedura jest bardzo przewlekła, a tutaj czas gra ogromną rolę. Gdyby Harry Potter nie wyjechał, pewnie… ale go nie ma, a Departament wzrusza ramionami.
– Chcesz, żebym ci podpisał pozwolenie poza procedurą? – wymamlał z pełnymi ustami. – Bez poparcia szefa biura aurorów i zgody weryfikatora z Departamentu Przestrzegania Prawa?
– W zasadzie to tak – odparł szczerze Mike.
– Ech, Mike. – Norinton pochylił się nad ciastem i wpakował do ust kolejny kawałek. – Tego nie mogę dla ciebie zrobić. Chciałbym, ale jesteś młodym aurorem. Nie wyjaśniłbym tego przed ministrem magii.
Mike usiadł naprzeciw niego, przeczesując włosy.
– Warto chociaż spróbować – rzucił, udając swobodę, której nie czuł od dobrych kilku tygodni. – Ale to nie dlatego tutaj jestem.
Norinton podniósł głowę, tym razem nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Być może poruszyła nim zmiana tonu, którym zwracał się do niego Mike… albo po prostu jak zwykle udawał.
– Dowiedziałem się o pewnej sprawie sprzed lat, bardzo starej. Chodzi o Doriana Rogersa.
Tym razem przez twarz ministra przeszedł cień, ledwie widoczny. Zacisnął palce na plastikowym widelczyku, a nad brwią pojawiła się zmarszczka.
– Był pan jego przełożonym, jeszcze w biurze aurorów. Zanim go wyrzucono z pracy.
Oczekiwał potaknięcia, ale Norinton jedynie wbijał w niego spojrzenie, dokładnie analizując każde słowo.
– Wiedziałem o tym od dawna, ale myślałem, że to nie ma żadnego znaczenia. Przecież ktoś musiał być jego przełożonym – kontynuował o wiele poważniej. – Tylko, że ostatnio dowiedziałem się o sprawie, którą prowadził przed śmiercią. Może pan powie mi coś więcej.
Norinton odetchnął głośno i oparł się o tył krzesła, kładąc łokcie na stole.
– Mike, wybacz mi, ale nie pamiętam, czym zajmował się Dorian Rogers. To prawda, że pracował w moim departamencie, ale miałem wtedy pod sobą wielu aurorów. Nie potrafiłbym wymienić własnych dochodzeń, które sam prowadziłam. Naprawdę…
– Kłamie pan – wypalił i zacisnął zęby, żeby nie wypowiedzieć słów, których mógłby potem żałować. Po chwili jednak zebrał się w sobie. – Nikt by nie zapomniał sprawy, w której ginie jeden z byłych aurorów. Tym bardziej takiej, w której otrzymuje się rozkaz spalenia jego domu.
Plastikowa łyżeczka wylądowała na stole, przełamana w połowie.
Norinton wstał gwałtownie, a krzesło przewróciło się za jego plecami na ziemię. Z niespotykaną jak na siebie złością ruszył do drzwi i otworzył je, a wtedy Mike był pewien, że minister go wyrzuci. Jednak ten wyszedł sam i zwrócił się do swojej sekretarki.
– Przełóż moje spotkanie, niech nikt nam nie przeszkadza.
Trzasnął drzwiami i wrócił do stołu. Odsunął krzesło na bok i uderzył pięściami w blat.
– Masz rację, Mike. Nikt nie zapomina takiej sprawy. Ja też nie. Nie zapomniałem i wyciągnąłem z niej wnioski. Takie, że życie aurora nie jest nic warte, że nikt się twoich nędznym losem nie przejmie. Chcesz wiedzieć, czym się zajmował Dorian Rogers?
Wziął głęboki oddech i spojrzał Mike’owi prosto w oczy.
– Nie. Mam. Pojęcia.
Teraz to Mike wstał, nie ukrywając już irytacji.
Być może ten wyraz młodzieńczego oburzenia zrobił na nim wrażenie, bo Norinton przetarł dłonią twarz i podszedł już o wiele spokojniej do szafki, na której stała karafka z wodą.
– Dorian to był jeden z tych aurorów, który zawsze robił, co mu się rzewnie podobało. Nie lubiłem go, bo nikt go nie lubił, ale jego skuteczność kazała mi trzymać język za zębami. Składał raporty na czas, a że nigdy w nich nie ujawniał swoich prawdziwych zamiarów, trudno.
Nalał do dwóch szklanek wody, jedną z nich podał Mike’owi.
– Nawet mnie nie obchodziło, co on tam naprawdę robił, skoro wypełniał cele w Azkabanie. Tym bardziej, że wiek też niespecjalnie nas różnił. Po prostu on nie podobał się wysokim urzędnikom, z tym swoim wiecznym skwaszeniem i świętej wierze w bzdury.
– A jednak to on jako jedyny próbował udowodnić niewinność Syriusza Blacka – wtrącił Mike. – Czyli to wiara nie tylko w bzdury.
– Jeszcze się wtedy nie urodziłeś, chłopcze, nie masz pojęcia, o czym mówisz. Dorian nie obstawiał za niewinnością Blacka z logicznych pobudek; nawet jeśli jakieś rozsądne argumenty miał, to z nikim się nimi nie dzielił. Liczył, że po raz kolejny ludzie zawierzą mu na słowo, ale tutaj to nie miało racji bytu. Black to była sprawa publiczna, a jego winę potwierdzali wszyscy. Słowo jednego zadufanego aurora nie mogło nikogo uwolnić, ale to nie ta sprawa zakończyła jego karierę w biurze. Dorian robił coś poza pracą, zaniedbywał obowiązki, dlatego dostał wypowiedzenie. Kilka miesięcy później odnaleziono go martwego w jego domu, popełnił samobójstwo… i nic dziwnego, stracił wszystko. Żona go zostawiła, w biurze o nim zapomnieli, a jego śledztwo doprowadziło go donikąd. Widziałem ten dom, wypełniały go bezsensowne wskazówki, podejrzewam, że pod koniec życia Dorian stracił rozum.
Zamilkł i napił się wody.
– Mimo to, kiedy dostałem rozkaz spalenia całego wnętrza, odmówiłem. Żaden szanujący siebie auror nie niszczy śladów, dopóki ich nie zbada, nawet jeśli zostawił je szaleniec…ale wyciągnęli na mnie wszystkie brudy, więc dotarło do mnie, że to wszystko nie jest tego warte. Jesteś młody, możesz doszukiwać się w tym drugiego dna, ale prawda wygląda tak – dom Rogersa spalono, bo z tymi rozrysowanymi czarnomagicznymi formułami godził w porządek magicznego świata. Wtedy robiono naprawdę wiele durnych rzeczy.
– Kto wydał ten rozkaz? – zapytał Mike, o wiele spokojniej, chociaż krew się w nim gotowała.
– Szef biura aurorów, z polecenia prawdopodobnie ministra magii. Korneliusz Knot był tchórzem, równie dobrze mógł nim manipulować były Śmierciożerca.
– Rozumiem – powiedział cicho. Stracił ochotę na dalszą rozmowę, chociaż tak naprawdę niewiele się dowiedział. Odwrócił się w stronę drzwi.
– Mike, nie jestem z tego dumny. Nie chciałem poświęcić się dla sprawy, jak zrobił to twój dziadek… ale wtedy, gdy cię zobaczyłem… pomyślałem, że powinienem zrobić chociaż to. Wiedziałem, że kiedyś mnie o to zapytasz, ale błagam cię: zostaw przeszłość za sobą. Ona ciebie nie dotyczy.
– Myli się pan – rzekł Mike, patrząc na wyjście. – Moje aktualne zadanie w biurze dotyczy głównie przeszłości.
– Chodzi ci o śmierć Helen Waterson?
Mike odwrócił się, zaskoczony, ale minister już na niego nie patrzył.
– Skąd…?
– Doskonale wiem, co się dzieje w biurze aurorów. Być może już nie jestem jednym z nich, ale to nie znaczy, że zapomniałem. – Pochylił się nad biurkiem i zaczął notować coś na pergaminie. Po chwili podał to Mike’owi. – Przekaż tę wiadomość szefowej Departementu Przestrzegania Prawa. Nie zrobię nic poza procedurą, ale mogę znacząco ją przyspieszyć. – Widząc pytające spojrzenie Mike’a, dodał: – Pozwolenie na przeszukane dostaniesz jeszcze dziś przed końcem dnia.
ej no, halko, chyba "żywnie"! #mikasa_mode_off
Ogólnie, mimo że rozdział porządkujący, jak to nazwałaś, to całkiem fajnie mi się go czytało. No i czuję, że miałam rację co do Lily, że nie stoi za nią tylko poza i teatralność, ale ona faktycznie ma dużo do powiedzenia i wie co mówi. Fajnie zbudowane napięcie i wątek z ministrem. Nie mam się serio do czego przyczepić, moim zdaniem to chyba najlepszy rozdział i chociaż nie ma akcji w takim powszechnym rozumieniu, to jednak dużo się dzieje i pewne rzeczy zaczynają się nakreślać. Czuję się zaintrygowana : D.