Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Salon przypominał jego gabinet. Wypełniały go stare meble i niezliczone ilości papieru. Ogromny regał zawalony był książkami, których prawdopodobnie nikt nie czytał. Tytuły wyryte na grzbietach foliałów dekorowały domy większości nadętych, wysoko postawionych urzędników. W założeniu miały sprawiać wrażenie, że ich właściciel należał do ludzi oczytanych, wykształconych, doświadczonych.
Idealnie pasowała do tego sofa w kolorze zgniłej zieleni – bardzo piękna i bardzo niewygodna, bo przecież tego pomieszczenia nie przeznaczono dla gości lecz dla odwiedzających. Leżący pod nią dywan ze skóry niedźwiedzia tylko potęgował niemiłe wrażenie, że w gruncie rzeczy nikt nie był tu mile widziany. Stolik do kawy zajmowały pękate teczki, poza tym wyglądał, jakby nie używano go od wielu lat.
Na komodzie, w kącie przy samej ścianie, obok bujanego fotela i w zasadzie w każdym wolnym miejscu leżały dokumenty. Nawet nad głową fruwało kilka kartek, chociaż nie w tak przytłaczającej ilości, jak w Ministerstwie Magii.
Gdy jednak tak się przyjrzał całemu pomieszczeniu, bez strachu i skrępowania, dopiero dostrzegł jego teatralność, jakby pokój udekorowany był pięknymi rekwizytami, budującymi konkretny obraz wymyślonego człowieka.
Gdyby wcześniej był bardziej wnikliwy, bardziej dokładny, zauważyłby. Zaślepiły go własne przekonania, to pewne, ale czy różnił się tym od pozostałych? Jak teraz o tym myślał, każdy na świecie balansuje na cienkiej granicy między rzeczywistością a iluzją.
Powoli nastawał zmrok – o tej porze roku dosyć wcześnie, krótko po porze obiadowej. Z czasem przestał widzieć złote wskazówki zegara, a jego otoczyła kojąca ciemność.
Spędził tam więcej czasu niż planował, ale to nawet lepiej. Kiedy do jego uszu dotarł zgrzyt otwieranego zamka, siedział niedbale w fotelu, ze złożonymi rękami w jakimś dziwacznym geście, który nie miał dla niego znaczenia.
"Cóż... niech będzie tak".
Słyszał ciche, ostrożne kroki osoby, która dostrzegła, że coś się nie zgadzało, że być może to urojenia, ale czy ktoś wdarł się do domu?
– Dzień dobry, panie ministrze – rzucił głośno Mike, naciskając na dwa ostatnie słowa.
– Mike Rogers? – w głosie Samuela Norintona wyczuł zdumienie, ale tak samo ulgę i już po chwili pomieszczenie wypełniło światło lamp gazowych.
Z jakiegoś powodu Mike oczekiwał, że minister będzie wyglądał inaczej, jak osoba której zdarto maskę. Jednak on prezentował się dokładnie tak samo jak zawsze – uprzejmy, ale niezbyt zainteresowany, przyjazdy acz poirytowany.
– Co cię sprowadza tak późna porą? Bez zaproszenia i bez klucza? – tym razem jego słowa zabrzmiały ostrzej, bardziej naturalnie, chociaż i tak były tylko częścią scenariusza.
– Sprawiedliwość – odparł Mike z nutą taniego dramatyzmu, idealnego wprost do tego marnego przedstawienia. Pozwolił ciszy dodać mocy jego słowom, ale nie na długo. Nie na tyle, by właściciel domu zdołał ułożyć w głowie jakikolwiek plan. – Wiedział pan, że Oliwer Watterson nie żyje? Ten chłopiec, którego matkę zamordowano wcześniej, w Hogsmeade.
– Sprawa na którą przyspieszyłem proces przesłuchania? Ta, która tak cię frasowała? - dopytał pozornie zdawkowo, w rzeczywistości badając grunt.
Mogliby to ciągnąć jeszcze przez co najmniej godzinę, ale czy tyle czasu aż potrzebował…?
– Zamordowała go na grupa mścicieli.... wyzwolicieli – dodał Mike, zerkając na staromodny zegarek na swoim nadgarstku. – Taka, którą nie interesowała jego przeszłość, liczyło się tylko to, by spalić wszystko na stosie własnego zacofania.
Nie patrzył na niego. Nawet nie wiedział, czy byłby w stanie znieść jego widok. Będąc na drugim końcu pomieszczenia, mógł zachowywać się neutralnie, nie okazując emocji. Zmniejszenie dystansu zagrażało tak samo jemu jak Norintonowi i minister to wiedział.
– Więc już wiesz – stwierdził Norinton bez cienia wątpliwości. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego, wręcz przeciwnie. Jego oczy zabłysły, jakby wszystko szło zgodnie z jego przewidywaniami – Kto ci powiedział? Ojciec? Pomijając to, do czego doszedłeś sam... już wcześniej widziałem, że jesteś blisko wielkiego odkrycia. Andrew na pewno przedstawił mnie w negatywnym świetle, to zrozumiałe. Jego kwintesencją jest pogarda. Dla wszystkiego, łącznie z tobą.
Nie pozwolił sobie na uśmiech. Podszedł do starego barku, po czym wyciągnął z niego butelkę ognistej whiskey. Wyczarował dwie szklanki z lodem i wypełnił je trunkiem, nie odrywając spojrzenia od złotego strumienia alkoholu. Pochylił się znacząco i przymknął oczy, pozwalając nozdrzom nacieszyć się specyficznym zapachem. Wziął do ręki jedną ze szklanek i posmakował, niczym wykwintny koneser.
– To jak? Nienawidzisz mnie? – zapytał niemal entuzjastycznie, jakby to wszystko było częścią jego planu. Odłożył różdżkę na blat, wypił całą zawartość szklanki i przesłał druga z nich do Mike'a.
On tylko przechwycił szkło i wylał trunek na stos papierów obok niego. Złoty płyn zabarwił zaświadczenia o zdolnościach magicznych, ale ani Mike ani Norinton nie wyglądali na przejętych.
– Uznam to za odpowiedź twierdzącą – rzekł minister. – To zrozumiałe, skoro widzisz tylko jedną stronę galeona. Jeśli jednak odłożysz na bok złość i uprzedzenia, dotrze do ciebie, że jestem najbliższą ci osobą. Być może nie spędzaliśmy razem czasu, ale przecież nie o to chodziło. To dzięki mnie powstałeś, więc w gruncie rzeczy jestem twoim prawdziwym ojcem.
Mike przymknął oczy, opierając tył głowy na oparciu fotela.
– Dostałeś ode mnie wszystko, czego mógłbyś potrzebować. Ciało duszę, wspomnienia, tożsamość... dałem ci dom, rodzinę, pracę i cały czas cię chroniłem, nie oczekując niczego w zamian. Dalej nie oczekuję niczego w zamian, ale mógłbyś chociaż spróbować to…
– Może pan oszczędzić sobie tej manipulacji – przerwał mu – jest jak prosto z podręcznika, który musiałem przeczytać na szkoleniu aurorskim.
– Więc przyszedłeś zadawać pytania, jak auror? – zaśmiał się Norinton, dopiero teraz pokonując dzielący ich dystans. Usiadł dosłownie kilka kroków dalej, na antycznym stoliku, z iście patriarchalnym wyrazem twarzy.
– Nie – odparł Mike, zaciskając palce na poręczach fotela. – Ja już znam wszystkie odpowiedzi. Większość elementów otrzymałem od innych, kilka wniosków nasunęło się samo, ułożenie tych puzzli to była już formalność. Wyszła z tego całkiem ładna historyjka, a zaczyna się jeszcze za czasów Doriana Rogersa. W sumie długo trwały te pana badania... byłeś wtedy tylko dowódcą w biurze aurorów, czy nie tak?
Odpowiedziało mu milczenie. Norinton nie potwierdził ani nie zaprzeczył, jedynie wpatrywał się w niego z prawdziwym, zupełnie innym niż do tej pory, zainteresowaniem.
– Nie wiem, jaka myśl ci przewodziła, nie obchodzi mnie to. Czy czterdzieści lat temu dopiero raczkowałeś w swoich badaniach czy odkrycie Doriana Rogersa było tylko ciekawym uzupełnieniem... ale jako jego przełożony doskonale wiedziałeś o śledztwie dookoła Syriusza Blacka. Ludzie Synjys, kimkolwiek nie byli, bardzo cie interesowali. Mogli popchnąć twoje badania, które szły zbyt wolno albo nie szły w ogóle, nie mam pojęcia, w jaki sposób. Jeśli jednak historia z Tchnienia była prawdziwa, mogłeś wreszcie znaleźć sposób na płynne rozdzielenie, każdego by to skusiło. Dlatego dałeś Dorianowi Rogersowi wolną rękę, a w cieniu podburzałeś go, żeby deptał Blackowi po piętach. W końcu jednak sprawy potoczyły się inaczej, niż zakładałeś i Black trafił do Azkabanu.
Uwięzienie go było ci jednak na rękę. Mogłeś bez problemu zdobyć dowody na jego niewinność, ale po co, skoro zamknięcie go w celi i ciążące na nim zarzuty dawały ci legitymację do przeszukania domu. Liczyłeś, że odnajdziesz tam klucz do świata Synjys albo jakkolwiek nazwiesz sobie ten dziwaczny kamień. Ten na twoje nieszczęście trafił w ręce Doriana Rogersa. Mogłeś nawet wiedzieć, że Black nosił go zawsze przy sobie, ale nie przyszłoby ci do głowy, że w grupie aurorów jest sadystyczna kretynka, która chciała mu to zabrać jako trofeum. W końcu tę zbieraninę wokół siebie rozumiał tylko Dorian Rogers.
Po uwięzieniu Blacka Dorian dalej prowadził śledztwo, ale zmierzał do czegoś zupełnie innego niż wcześniej – do ciebie. Dlatego się go pozbyłeś z biura, bo dyscyplinarka niejednego już pozbawiła złudzeń. To zresztą nie było trudne, w końcu Doriana Rogersa nikt nie lubił, nikt się za nim nie wstawił. Tylko że on uparcie prowadził śledztwo nadal na własną rękę. Zdążył cię zdemaskować, zanim go zabiłeś?
Mike wstał i podszedł do kominka, nie mogąc dłużej znieść spojrzenia Norintona.
– Ta część nawet nie była trudna do ułożenia. Jak tylko dowiedziałem się, że to ty kazałeś spalić dom, wiedziałem, że jesteś w to zamieszany, a nasza rozmowa w twoim gabinecie tylko to potwierdziła. Ta ckliwa historia, którą mi wtedy opowiedziałeś nie trzymała się kupy. Oczywiście mógłbyś z czystej głupoty podpisać rozkaz spalenia domu, ale ty nie jesteś głupi. Nie zniszczyłbyś śladów ze strachu, nie kiedy tak skrupulatnie budowałeś swoją karierę. W takich sytuacjach to najprostsze odpowiedzi okazują się trafnymi. Nie wiedziałem tylko, po co ci byli ci ludzie Synjys, jak daleko się posunąłeś. Tylko czy to ważne?
Nie pozwoliłbyś sobie na skupienie wszystkich swoich nadziei na plemiennej historii, której nawet nikt nie potwierdził. To była tylko jedna ścieżka, ale najbardziej widoczna, czy nie tak? Wcale nie dlatego, że najbardziej na niej polegałeś, po prostu w Anglii o wiele trudniej coś ukryć. Badania prowadziłeś w jakimś zapomnianym przez ludzi miejscu, chociaż nawet tutaj, do czasu aż Potter nie został szefem biura aurorów, mogłeś robić, co ci się rzewnie podobało.
Problem pojawił się wtedy, gdy to całe kółko naukowe rozbili czarodzieje z rodzin twoich ofiar. Uratowałeś własny tyłek i... no cóż. Tutaj sprawa nie była już taka prosta.
Pewnie nigdy bym nie dotarł aż tutaj, gdyby nie śmierć Helen. Nieudany eksperyment, to jasne, ale dlaczego nie zatarłeś za sobą śladów? Dlaczego pozwoliłeś Helen tak długo żyć w Hogsmeade z dzieckiem, którego dusza ci zagrażała? Byłem pewny, że spartaczyłeś robotę, ale nie. Nie w taki sposób. Oczywiście ona musiała w końcu zginąć. Nie z twojej ręki, to by od razu wyszło na jaw. Ale przecież wystarczyło po prostu w odpowiednim momencie dać znać mścicielom, prawda? Podszyć się pod osobę, która została wykorzystana tak jak oni. Nie chciała dołączyć do ich organizacji, ale anonimowo ich wsparła. Aż dziwię się, że dali się na to nabrać.
Brudną robotę odwalili oni, tylko dlaczego spaliłeś mój dom? Moja pierwsza myśl to "ten ktoś musiał usunąć ślady w domu Helen". Ale nie. Jakie ślady mogła ukryć nastoletnia dziewczyna bez tożsamości, skoro nieustannie pilnowałeś jej ty? Zresztą, nigdy byś nie przyspieszył procedury przeszukania, gdyby to przeszukanie ci zagrażało. Cóż... jeszcze pół godziny temu myślałem, że twoim celem była śmierć Andrew. To by nawet pasowało. Po naszej rozmowie przyjrzałeś się materiałom śledztwa i dostrzegłeś, jak daleko dotarliśmy. Andrew mógł wyznać mi całą prawdę, więc rozsądnie było się go pozbyć, tak samo jak Helen. Tylko że przecież ty chciałeś, żebym ją poznał. Dlatego popchnąłeś sprawę na teście, żebym mógł zostać aurorem, dlatego zostałem przydzielony do grupy zadaniowej w sprawie zabójstwa Helen. To po co?
Odwrócił się w stronę Samuela i spojrzał mu prosto w oczy.
– Sądzę, że miałem się dowiedzieć prawdy, ale nie całej prawdy. Nie miałeś pojęcia, nad czym tak naprawdę pracowała Helen, co chciała osiągnąć. Jednak kiedy zobaczyłeś, że ona nie zginęła w tak prosty i oczywisty sposób, jak oczekiwałeś, że przed atakiem tamtych ludzi poraniła ją dusza Olivera, zdałeś sobie sprawę, że Helen nie chciała zniszczyć duszy chłopca ale połączyć ją z jego prawdziwym ciałem. Nagle dotarło do ciebie, że być może nie wszystko tak świetnie zaplanowałeś, jak ci się wydawało. Nie wiem skąd, ale musiałeś wiedzieć, że Helen niedługo przed śmiercią przekazała wszystkie zapiski... mojemu ojcu. To one miały zniknąć. Nie twoje działania, ale inna perspektywa, w której nie jesteś stwórcą, ale zwykłym złodziejem.
Złapał za złoty woreczek z proszkiem fiuu i schował go do kieszeni szaty. Odwrócił się w stronę ministra, nie pozwalając sobie jednak na kontakt wzrokowy.
– Masz rację – rzucił Samuel Norinton, a cieniem uśmiechu na ustach. – Pięknie wnioskujesz, naprawdę. Oczywiście gdybyś wiedział wszystko, widziałbyś tę sprawę inaczej, ale na podstawie twojej wiedzy doszedłeś do naprawdę pięknych konkluzji. Mogę ci wszystko wyjaśnić, zasłużyłeś na to. – Wytarł chusteczką czoło, na którym jaśniało kilka kropel zimnego potu. – Zacznijmy jednak od tego, do czego powinieneś dojść sam. Nigdy nie musiałem podburzać Doriana Rogersa do grzebania wokół sprawy ludu Synjys, on sam interesował się nią w sposób chorobliwy. Domyślasz się, dlaczego?
– Polina – odpowiedział Mike, wzdychając ciężko.
– Tak. Polina była jedną z nich. Być może uciekinierką, być może mieszańcem, być może po prostu dobrze ukrytą. To wariactwo Rogersa wokół Blacka nawet mnie zdziwiło, bo mnie sprawy plemion interesowały, ale Dorian... on twardo stąpał po ziemi. Gardził każdym z Blacków, ale ta obsesja... ona tu nie pasowała. Jednak to, czym kierował się wtedy Rogers to strach. Bał się, że jeśli ten gówniarz Black odkryje prawdę o ludach Synjys, zdemaskuje jego rodzinę. Celowo, przez przypadek, to nie miało znaczenia. Rogers nie był durniem, wiedział, w jakim niebezpieczeństwie się znajdują z samego pochodzenia, ty nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić. Nie znasz strachu wywołanego Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dlatego Rogers kazał im wyjechać.
– Nie wiedział tylko, że najbardziej zagrażasz im ty…
– Ja? Nie bądź śmieszny, Mike. Gdyby nie ja, Andrew zapiłby się na śmierć w tej swojej dziurze. Ja pozwoliłem mu wyzwolić jego potencjał. Chyba nie sądziłeś, że umiejętności Andrew to coś, czego można się ot tak nauczyć? Ludzie Synjys nie interesowali mnie ze względu na tajemnicze legendy o dzieleniu duszy, ale właśnie ich zdolność do kreowania rzeczywistości. Kwestie jak najlepszego wykorzystania potencjału magicznego odkryłem sam o wiele wcześniej. Tylko że okazało się, że ciało potrzebuje czegoś więcej niż życie, które można mu wszczepić. Tożsamość. Coś, co ty posiadasz, dzięki czemu jesteś prawdziwym człowiekiem. Jednostką nie do zastąpienia. Do tego potrzebny mi był lud Synjys, do tego potrzebowałem Andrew.
– Jeden Andrew to jednak za mało? – zaśmiał się Mike. – Bardzo chciałbyś mieć ten klucz do Synjys, prawda?
Wyciągnął z kieszeni kamień, który dostał od Hansa Adelbacha. Trzymał go na otwartej dłoni, żeby Samuel Norinton doskonale go widział.
– To niesamowite, że znalazł się w twoich rękach. Jakby był ci przeznaczony. Widzisz? Twoje ciało doskonale współpracuje z twoją duszą. Nie cieszysz się? Jesteś silniejszy niż inni. Nie w pospolitym znaczeniu, ale dzięki zdolnościom, które pomogę ci poznać, uczynisz ten świat lepszym. Możesz zostać bohaterem, o wiele większym niż jakiś Albus Dumbledore czy Harry Potter.
– Bohaterem? Przez wejście do twojego bagna?
– A nie po to tu przyszedłeś? Chciałeś, żebym potwierdził twoje człowieczeństwo, żebym potwierdził twoją wersję i proszę bardzo. Potwierdzam! Odpowiem na wszystkie twoje pytania. W końcu wszystko, co czynię, robię dla ciebie. Taka jest prawda, Mike, jesteś tu po to, żebym cię poprowadził.
– Nie – parsknął Mike, wyciągając różdżkę. – Jestem tu po to, żeby cię zająć, aż dotrą tutaj aurorzy, aż sam im się do wszystkiego przyznasz. Tak, żebyś swoim zwyczajem nie zdążył uciec i wszystkiego ukryć. Poza tym, wolę osobiście pozbawić cię złudzeń.
Ścisnął w dłoni kamień, pozwalając by magia rozkruszyła go na drobne kawałki. Wszystko posypało się na drewnianą podłogę, kompletnie bez wartości.
– To koniec.
– Popełniasz błąd, Mike – Norinton pokręcił głową, ale z jego głosu wybrzmiała nuta paniki. – Co twoim zdaniem zrobią aurorzy, gdy poznają prawdę o tobie?
Mike ruszył w stronę wyjścia, chowając dłonie do kieszeni szaty.
– Miałeś przykład morderców Helen, to też byli aurorzy! Harry Potter, on tak samo niszczył już dusze, twoja historia go nie wzruszy!
Mike stanął na środku, pochylając głowę. "To prawda" pomyślał. "Oczywiście, że szef biura aurorów, który raz za razem niszczył części największego czarnoksiężnika świata, nie przejmie się MOJĄ historią".
– Ta ręka – powiedział powoli, wyciągając otwartą dłoń. – To ciało, ta dusza, wszczepione wspomnienia, tożsamość... nie są moje.
– Mike…
– Ale to wszystko... to wszystko, co zbudowałem przez te kilka lat należy tylko do mnie. Nie odbierzesz mi tego ani ty ani zabójcy Helen…
– Harry Potter…
– On też nie. Mogę być tylko częścią kogoś innego...
Za drzwiami usłyszał hałas grupy zbliżających się osób. Grupy uzbrojonych ludzi.
– … ale nawet w takiej formie wiem, że on zrobi z tobą porządek.
– MIKE!
– Trzeba było nie pozwolić im traktować mnie jak człowieka.
… aż sami uwierzyli, że nim jestem.
Wyszedł z salonu, mijając znanych mu aurorów.
Daniels, MacDorn, Thomas, Silver i... Autre. Spędził z nimi sporo czasu.
Uśmiechnął się do Jeroma, który wpadł do salonu z klątwą na ustawach. Zszedł po schodach ganku, słysząc krzyki Norintona.
Nic go to nie obchodziło.
Już nie.
Wybitny! | 100% | [1 głos] | |
Powyżej oczekiwań | 0% | [0 głosów] | |
Zadowalający | 0% | [0 głosów] | |
Nędzny | 0% | [0 głosów] | |
Okropny | 0% | [0 głosów] |
Czyżby to był ostateczny koniec? Całkiem lubię otwarte zakończenia, ale czasem irytują.
Seria bardzo mi się spodobała, dawno nie czytałam tutaj tak dobrego fanficku. To, jak kreowałaś bohaterów, jak powoli pozwalałaś am odkrywać historię, by następnie w finale wszystko się wyjaśniło - mistrzostwo. Chyba zerknę jeszcze na inne Twoje prace, a za tą bardzo dziękuję; cieszę się, że mogłam ją przeczytać