Z dedykacją dla Any Black. Znów skopiowałam tekst Kapitana :shy: Znajdziesz go? ;)
Kiedy przybyłam do Hogwartu po raz pierwszy, czułam się strasznie zagubiona. Ciekawskie spojrzenia, szydercze uśmiechy i masa pytań przytłoczyły mnie już na samym wstępie. Myślałam, że tak będzie już cały czas. Oczywiście się myliłam. Już w pierwszym tygodniu zaprzyjaźniłam się Colem, Jace'a i Rosallie. Z chłopakami poznałam się przypadkiem. Idąc jednym z korytarzy, padłam ofiarą ich kawału: wylali na mnie zieloną, kleistą maź. Już na początku miałam szatę do wymiany. Przepraszali mnie chyba z milion razy dopóki im nie wybaczyłam.
Rosie spotkałam przypadkiem. Wydzierała się na pierwszorocznych, którzy oblali mnie wodą. Jako prefekt naczelna mogła sobie na to pozwolić. Uciekali, jakby goniło ich stado rozwścieczonych wilków. Od razu znalazłyśmy wspólny język.
Każde z nich jest wyjątkowe na swój sposób. Jace to ucieleśnienie psot i żartów. Prawie nigdy nie jest poważny, a nawet jeśli, to nie z własnej woli. Jego kufer wypełniają fajerwerki, czekoladki i rożnego rodzaju proszki. Zapewnił nas kiedyś, że przed opuszczeniem szkoły zrobi żart samemu Dumbledorowi i że ujdzie mu to na sucho. Założyłam się z Colem, że mu się nie uda.
Rosallie trudno zrozumieć. Czasami jest wredna i wybuchowa. Kiedy indziej emanuje dobrocią i ciepłem. Potrafi pomóc nawet wtedy, kiedy sama sobie nie radzi. Jej puchońska dusza i chęć wsparcia nieraz wyciągały nas z poważnych tarapatów.
Cole, jak przystało na Gryfona, jest cholernie odważny. Niestety ta odwaga nie zawsze przejawia się w taki sposób, w jaki powinna. Bez sensu naraża swoje życie, chcąc się popisać. Można powiedzieć, że jest bezczelną, dbającą o swój wizerunek gwiazdą. Dziewczyny po prostu mdleją na jego widok, a on tylko to wykorzystuje. Chodził chyba już z każdą dziewczyną w tej szkole. Tylko ja i Rosie przetrwałyśmy. Cole jest najbardziej popularnym chłopakiem w Hogwarcie. Ale wszystkie te rzeczy nie oznaczają, że nie jest moim przyjacielem. Nigdy się na nim nie zawiodłam i mogę mu zaufać w każdej sprawie, za wyjątkiem spraw sercowych. Nie jestem jeszcze gotowa, by zaufać mu do tego stopnia.
Ja nigdy nie okazywałam odwagi sama z siebie. Tak naprawdę to mocno zdziwił mnie fakt, że nie trafiłam do Slytherinu, jak moi krewni. To Jace i Cole zawsze byli duszami Gryffindoru, a ich wybryki były słynne na cały Hogwart. Z wyglądu też się szczególnie nie wyróżniam. Długie do połowy pleców czarne włosy, średni wzrost i piwne oczy. Rosie zawsze była piękna i to ona przyciągała wzrok. W naszej grupie byłam znana tylko z nazwiska. Ale jedno wiem na pewno: nie chcę być inna. Może i nie przepadam za sobą i swoim ciałem, ale tak przynajmniej nikogo nie narażam.
Mimo wszystko jednak można czerpać korzyści z nazwiska. Teraz przynajmniej żaden pierwszoroczny nie ma odwagi oblać mnie wodą.
***
Następnego popołudnia po wizycie u Hagrida wszyscy spotykamy się na błoniach. Postanowiliśmy na razie nie mówić Dumbledore'owi o naszych spostrzeżeniach. Na początku nie bardzo się z tym zgadzałam, ale Hagrid okazał się nieugięty.
Słońce mocno grzeje, więc Rosallie stwierdziła, że to idealny dzień na trening. Od jakiegoś czasu co miesiąc organizuje nam wyścigi. Dba o naszą kondycję bardziej niż my sami.
Razem z Jacem ustawiamy się na linii startu. Koło nas stoi Cole, obojętnie wpatrujący się w stoper, który trzyma w dłoni. Rosallie natomiast czeka na nas na mecie. Po każdym wyścigu zwiększamy dystans o 50 metrów. Tym sposobem dotarliśmy do 1000.
- Czemu jeszcze nie masz dziewczyny? - pytam Jace'a z uśmiechem na ustach. Uwielbiam wyprowadzać go z równowagi.
- Wiesz... Jakoś mnie do tego nie ciągnie - odburkuje.
- Gdybyś zaprosił Katie Bell, pewnie by się zgodziła.
- Dlatego nie zapraszam.
- Nie masz ochoty czy odwagi? - pytam złośliwie i zerkam na niego.
Jace wbija wzrok w trasę przed sobą.
- Nie mam czasu.
I to powiedziawszy, rusza przed siebie jak wystrzelony z armaty. Ja rzucam się zaraz za nim.
Nigdy nie sądziłam, że biegi mogą się stać moją ulubioną czynnością. Że na lekcjach będę tęsknić za wiatrem, rozwiewającym mi włosy i świstu powietrza w uszach. Uważałam się za straszliwego lenia, ale dzięki Rosallie udało mi się wyjść z tego stanu. Teraz codziennie biegam dla czystej przyjemności.
Zbliżamy się do mety. Mimo iż Jace jest ode mnie wyższy, nie jest tak strasznym przeciwnikiem. Moja kondycja wygrywa z jego wzrostem. Tuż przed metą go wyprzedzam.
- Wygrałam! - wykrzykuję z uśmiechem i rzucam się na trawę. Jace biegnie jeszcze chwilę, po czym potyka się o własne nogi kawałek dalej. Oboje nie możemy powstrzymać śmiechu.
- Miałaś.... farta.... - mówi w końcu chłopak.
- Chyba śnisz!
Większość popołudnia zeszła nam na kłótni. Często się kłócimy, ale nigdy nie jest to zbyt poważne. To nasze codzienne zajęcie. Zwykle kończy się na tym, że wspólnie z Colem musimy godzić Rosie i Jace'a. Ta dwójka bierze to wszystko zbytnio do serca.
Wieczorem jeszcze raz wychodzimy na błonia, żeby obejrzeć zachód słońca. Robimy to głownie ze względu na Rosallie. Jest straszną romantyczką i nigdy nam nie odpuści.
- Czy widzieliście w życiu coś piękniejszego? - pyta Puchonka, wpatrzona w horyzont.
- Mam zacząć wymieniać? - pyta zaczepnie Jace, ale Cole w porę szturcha go łokciem.
Nagle na tle zachodzącego słońca zauważam Silje, sowę moich rodziców. Przylatuje tylko wtedy, kiedy rodzice mają ważną wiadomość. Z niepokojem zerkam na przyjaciół. Wszyscy wiedzą, co to może oznaczać.
Szara sowa ląduje na moim przedramieniu. Głaszczę ją po głowie i powoli obwiązuję kopertę od jej nóżki. Pozostali tłoczą się wokół mnie, żeby tylko zobaczyć, co jest napisane w liście. Nie wiem, czy i ja chcę to zobaczyć. Wbrew samej sobie wyciągam kartkę z koperty.
Kochanie,
przepraszam, że ostatnio nie pisaliśmy. Śmierciożercy kręcą się coraz bliżej naszej ulicy. Razem z matką stwierdziliśmy, że złym pomysłem byłby twój powrót do domu na czas wakacji. To dla twojego dobra. Ten list udało mi się wysłać z biura, choć nawet tu nie mogę czuć się bezpieczny. Pamiętaj, że strasznie cię kochamy. Do zobaczenia.
Tata.
Nikt nie mówi nawet słowa. Wybuchają we mnie emocje, które starałam się przez ten cały czas tłumić. Żal. Tęsknota. Zawód... Rodziców nie widzę już drugi rok z rzędu. Kiedy tylko mam okazję ich odwiedzić, każą mi zostać w szkole. Dlaczego oni mi to robią?
Czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Ignoruję ją. Mój wzrok utkwionym jest w dolnym rogu kartki. W trzech inicjałach. Tata zawsze je pisze. Dzięki temu czuję się bliżej niego. Zamykam powieki. Przed oczami wciąż mam te inicjały. Wzbudzają we mnie pozytywne emocje.
R.A.B.
Regulus Arcturus Black...
Pierwsza!
OMG! To jest po prostu... GENIALNE!!!!!
Nawet nie wiesz jak się cieszę... Skaczę z radości w samochodzie, a mama dziwnie się na mnie spojrzała... Ale pomińmy to...
Brak mi słów, żeby to opisać... A nie, czekaj... Jakieś się znajdą.
Ona=tajemnicza
Rosie=trochę mnie przeraża
Jace=czy tylko mnie on przypomina Jay'a (przypadek? Nie sądzę!)
A Cole=
Po prostu... Dzięki temu opowiadaniu (i innych twoich, ale to jest szczególne, bo tu jest Cole) moje życie jest piękniejsze...
Czekam na nexta...