A/N: Zanim przejdziecie do lektury, koniecznie kliknijcie na ten link. Znajduje się tu przygotowane przeze mnie drzewo genealogiczne rodu Snape'ów. W pewnym momencie poniższego rozdziału stanie się ono dla was bardzo pomocne.
Rozdział 19. Odkrycia
Nie ma nic tak odległego, by było poza naszym zasięgiem, a
ni nic tak ukrytego, by nie dało się odkryć.
— Kartezjusz
Harry siedział z plecami opartymi o pień buku. Oczy miał zamknięte i wsłuchiwał się rechot żab z pobliskiego stawu. Minęły trzy dni od „rozmowy” ze Snape'em i życie wróciło do normy, choć atmosfera wciąż bywała niezręczna. Obaj też nie wspominali więcej tego, co zobaczyli we własnych wspomnieniach.
Zgodnie z obietnicą Syriusz wrócił następnego dnia. Gdy tylko się pojawił, Harry miał ochotę zapaść się pod ziemię. Co jego ojciec chrzestny musi teraz o nim myśleć? Że ma takiego mazgaja za chrześniaka? Ojej, Snape go nienawidzi i zachowuje się podle. No i co z tego? Żadna nowość. To nie powód do rozklejania się.
Momentami zupełnie siebie nie poznawał i nawet jeśli Snape wyjaśnił, że to normalne — że szkody w systemie nerwowym wyrządzone przez Lucjusza wpływają na jego reakcje i uczucia, ciężko było to zaakceptować. Przez lata wszak bez problemu sobie radził. Pomimo pragnienia posiadania kochającej rodziny i smutku zgniatającego mu niekiedy z tego powodu serce, ostatecznie porzucił marzenia, że ktoś go uwolni od Dursleyów, i nawet przestał się przejmować. W Hogwarcie natomiast pokonał Voldemorta, walczył z bazyliszkiem, niemal stracił własną duszę i przeszedł Turniej Trójmagiczny. Z każdej sytuacji wychodził silniejszym i żył dalej jakby nigdy nic.
A potem wszystko się rozpadło.
Odrodzenie Voldemorta, śmierć Cedrika, napad na Privet Drive, tortury Lucjusza, paraliż, spowodowana tym bezradność, dowiedzenie się prawdy o ojcu, zupełna zmiana życia oraz wyglądu — każda z tych rzeczy wydarzyła się tak szybko i zdawała się coraz bardziej przytłaczać Harry'ego. Nie żywił do Snape'a wielkich uczuć, ale coś się zmieniło. Zaczął lubić spokojne życie w Prince Manor, a nawet zrodziła się w nim cichutka nadzieja, że może los wreszcie się odmieni. I kiedy wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart, nagle… nagle to było za dużo.
Może to było potrzebne, pomyślał w końcu. Może czasem trzeba coś zburzyć, żeby w to miejsce zbudować coś nowego.
Ich obecna relacja w niczym nie przypominała poprzedniej. Harry naruszył wspomnienia Snape'a, a jednak zamiast dalej upokarzać, naprawdę pozbawiać jedzenia i trzymać w zamknięciu przez resztę wakacji, mężczyzna przyznał się do błędu. Natomiast jeśli wcześniej podejrzewał Snape'a o zaglądanie na dno duszy w celu odcedzenia prawdy od kłamstwa, to odkrył, jak bardzo się mylił. Pomimo bystrego umysłu, wprawy w szpiegowaniu i umiejętności legilimencji Snape zwyczajnie oczekiwał po nim tylko najgorszego. Dopiero teraz, z przyprawiającą o ciarki precyzją, przewidywał jego reakcje, intencje i myśli. Stał się też bardziej otwarty i cierpliwy, a mniej uszczypliwy. Gdyby nie to, że nadal każdego ranka podczas lektury
Proroka Codziennego mruczał pod nosem jadowite komentarze, Harry mógłby przysiąc, że ktoś podmienił Snape'a.
Ale mimo to przyłapywał się na tym, że tylko czekał, aż mężczyzna złamie obietnicę daną Syriuszowi. Racjonalna część umysłu przypominała mu, że wcześniejsze postępowanie Snape'a było wynikiem piętrzących się między nimi nieporozumień. Te z kolei już nie istnieją, bo obaj zobaczyli swoje prawdziwe oblicza we wspomnieniach. Ponadto zmiana zachowania Snape'a była wystarczającym dowodem na to, że nie zamierzał Harry'ego głodzić i zwyczajnie musiało minąć kilka dni, żeby ochłonął. Jednak ta druga część umysłu, która jak nie ufała Dursleyom, tak nie chciała zaufać Snape'owi, obserwowała go uważnie, wciąż powtarzając „a co jeśli…”.
Aczkolwiek Harry musiał przyznać Snape'owi jedno. Jeśli coś sobie postanowił, potrafił być w tym zatrważająco dobry. Bo wyglądało na to, że postawił sobie za cel zrobić wszystko, by nieufna część umysłu Harry'ego straciła czujność. Nie miał pojęcia, czemu
w ogóle Snape'owi na tym zależy. Owszem, wiedział, że bardzo poważnie podchodzi do rodowych obowiązków. Wiedział, że ich relacje nigdy nie będą takie jak wcześniej z prostego powodu; przestali być zaledwie uczniem i nauczycielem. I w końcu wiedział, że mają nie tylko odgrywać rodzinę przed innymi, ale też są rodziną w prawdziwym sensie. Mimo to żaden z tych powodów nie wydawał się dla Harry'ego wystarczający. Dursleyowie jakoś nie mieli oporów przed traktowaniem go jak najgorsze zło nawet pomimo pragnienia uchodzenia za przykładową rodzinę.
Harry westchnął i ze zmrużonymi oczami spojrzał w niebo. Słońce wisiało już wystarczająco wysoko, więc nadchodziła pora powrotu do domu. Snape nie chciał zdradzić, na czym będzie polegała dzisiejsza lekcja. Za każdym razem enigmatycznie się wykręcał. Ostatecznie Harry stracił pewność, czy chce wiedzieć, co go czeka.
* * *
Harry wybałuszył oczy.
— Co chcesz zrobić?
— Nauczyć cię tańczyć.
— Ale ja nie tańczę!
Na usta Snape'a zakradł się uśmieszek.
— Tak, podczas balu bożonarodzeniowego było to widać.
— Ha-ha, bardzo śmieszne — mruknął Harry i łypnął na mężczyznę spod grzywki. Jak na jego gust, Snape był zdecydowanie zbyt rozbawiony, ale przynajmniej rozwiązała się zagadka, czemu dzisiejsza lekcja odbędzie się w sali balowej leżącej w lewym skrzydle domu. Promienie słońca wpadały przez liczne okna, oświetlając wypolerowany parkiet.
— Nikt nie wymaga od ciebie bycia tancerzem. Jednak jeden szczególny taniec musisz opanować, żeby nie ośmieszyć się przed towarzystwem oraz zachować dobre maniery. Jeśli zostaniemy zaproszeni na bal, etykieta wymaga partycypowania w tańcu chociaż raz. Inaczej obrazisz gospodarzy.
— Dlaczego? Nie rozumiem.
Księga o czarodziejskich tradycjach nie wspominała nic na ten temat. Jedynie zaznaczyła, że tańczenie jest ważnym elementem kultury z magicznych względów — w dawnych czasach taniec wchodził w skład niektórych rytuałów i zaklęć.
— Ponieważ zainsynuowałbyś, iż nie bawisz się dobrze, co z kolei oznaczałoby, że gospodarze nie postarali się wystarczająco, wyprawiając bal.
Harry wywrócił oczami. Czasami tradycje czarodziejskie były naprawdę głupie.
Snape usiadł na wyczarowanym krześle i dystyngowanie założył nogę na nogę. Następnie czekał. Gdy Harry jedynie stał osłupiały, poważnym tonem wyjaśnił: „A teraz mówisz: czy mógłbym prosić panią do tańca?”. To przepełniło czarę. Harry wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.
— Prze-pra-szam — wykrztusił. — Ale to jest zbyt zabawne...
Snape spojrzał na niego surowo, ale nie ukróciło to okazyjnych chichotów. Ostatecznie mężczyzna pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wstał.
— Połóż tu rękę — poinstruował, chwytając dłoń Harry'ego i ustawiając na własnym biodrze, a drugą ujmując w swoją. Natychmiast Harry przestał się śmiać. — Wyprostuj się i spójrz mi w oczy. Nie musisz patrzeć nigdzie indziej. Poczuj ciało, a ono samo cię zaprowadzi. Dobrze. A teraz prawą nogą zrób krok do przodu. W prawej dłoni trzymasz różdżkę, więc łatwo skojarzyć. Następnie lewa noga idzie w bok. Na koniec natomiast dosuwasz prawą nogę do lewej. Właśnie tak. Lewa noga w tył, prawa w bok, lewa do prawej. I od nowa. Prawa w przód, lewa w bok, prawa do lewej…
Po kilku powtórzeniach Harry załapał, o co chodzi. Nie było to wcale takie trudne, jak się z początku mogło wydawać, a kiedy doszła muzyka, stało się to jeszcze łatwiejsze. Snape wiedział, co robi, a ruchy przychodziły naturalnie. Cały czas też wykonywali to samo.
— Gratulacje, Harry, właśnie nauczyłeś się podstawowego kroku walca angielskiego.
Harry spojrzał na Snape'a z zaskoczeniem.
— Nazwałeś mnie Harry.
Snape zmarszczył brwi.
— Naprawdę?
— Tak.
— No cóż, najwidoczniej właśnie przełamałem kilkuletnie przyzwyczajenie.
Harry parsknął i zgubił krok, ale mężczyzna natychmiast pomógł mu odzyskać rytm.
— To zabrzmiało, jakbyś informował mnie, że dzisiaj padało, choć miało wyjść słońce. Ale chyba najwyższy czas, skoro nie jestem tak naprawdę Potterem.
— W rzeczy samej — potwierdził Snape, a następnie zademonstrował, jak zrobić skręt.
Gdy wreszcie Harry'emu udało się wykonać ruch poprawnie, zapytał niepewnie:
— Tak sobie myślałem… Jak mam się do ciebie zwracać w Hogwarcie?
— W klasie i wśród nauczycieli per „profesorze Snape” lub „sir”. Nic się w tej kwestii nie zmienia. W towarzystwie natomiast powinieneś mówić mi po imieniu lub „ojcze”, ewentualnie „tato”. Zasadniczo etykieta wymaga tego drugiego, ale ponieważ według historii wymyślonej na nasze potrzeby zostałeś wychowany przez matkę, będzie uzasadnione, jeśli użyjesz mojego imienia. Patrz mi w oczy, Harry. Widok butów nie powinien cię interesować.
Harry utkwił wzrok w twarzy Snape'a pomimo przemożnej chęci spojrzenia w dół.
— Um, czy mogę już teraz zacząć? Potem ciężko będzie się przestawić. No i już od jakiegoś czasu zwracam się do ciebie na „ty”.
Snape lekko skinął głową w potwierdzeniu.
— Zauważyłem.
— Dlaczego mnie nie poprawiłeś? Zawsze dbałeś, aby uczniowie odnosili się do ciebie z szacunkiem.
— Zgadza się, ale nie jesteś
tylko moim uczniem. Nie wydawało się na miejscu zmuszanie cię do używania zwrotów grzecznościowych. Więc — wzruszył ramionami — zwyczajnie zignorowałem to.
Harry wyszczerzył zęby.
— Ale wciąż nazywałeś mnie Potter.
— Stary zwyczaj niełatwo przemija, panie Potter.
* * *
To było nawet ciekawe popołudnie, stwierdził Harry ze zdziwieniem godzinę później. Ron zapewne określiłby tańczenie ze Snape'em jako jeden z najgorszych koszmarów, jaki mógłby przyśnić się uczniowi Hogwartu, ale choć z początku bliskość onieśmielała, wkrótce Harry odkrył, że przyjemnie było robić coś wspólnie. Wiele czasu spędzali razem, ale głównie jako uczeń i nauczyciel. Mimo że i tym razem Snape go uczył, nie było przepytywania ani książki, za którą mężczyzna się krył. Cała uwaga skupiała się wyłącznie na Harrym i to było zaskakująco miłe uczucie.
Po lekcji tańca zrobili krótką przerwę, a później przeszli do pokoju przylegającego do salonu z trunkami. Powrót do Hogwartu zbliżał się wielkimi krokami, wiec przed wyjazdem konieczne było poznanie historii pokoleń Snape'ów. Co więcej, jako członek czystokrwistego rodu musiał wiedzieć, jakie łączą go relacje z innymi rodami — kto jest przyjacielem, kto wrogiem, a kto zupełnie nie ma znaczenia dla statusu rodziny.
Skupił wzrok na pergaminie leżącym na stole. Przedstawiał drzewo genealogiczne. Dokument wyglądał na stary i miał kilka pieczęci, między innymi Ministerstwa Magii i Wydziału Dziedzictwa Czarodziejskiego, który wchodził w skład Departamentu Rodziny. Na niebieskim herbie widniało godło: czarny kruk, a na złotej wstędze litery układały się w słowa GLORIA PURO SANGUINI, co oznaczało „chwała czystej krwi”. Na szczycie drzewa natomiast, zaraz nad Severusem Snape'em i Lilith Evans, znajdowało się jego własne imię i nazwisko.
Śledząc purpurowe tarcze z wygrawerowanymi nazwiskami, policzył na palcach.
— Dlaczego tylko sześć pokoleń?
— Tylko tyle jest wymagane do udokumentowania statusu czystości krwi. To ponad pół milenium pozostania wierności ideałom. Nobilius Snape przyszedł na świat w tysiąc trzysta dwudziestym roku i żył równo sto osiemdziesiąt lat. Zamknij usta, Harry. Dumbledore jest w podobnym wieku. Im potężniejszy czarodziej, tym dłużej żyje.
Harry zmarszczył brwi.
— Ale mama urodziła się w rodzinie mugoli. Jak mogę być czarodziejem czystej krwi?
— Nie możesz. Dlatego na potrzeby innych zrobimy małą modyfikację. Na szczęście nie trzeba fałszować dokumentów, bo teczka jest utajniona. Tylko my mamy do niej dostęp.
Przez chwilę studiował pergamin. Nagle wykrzyknął:
— Mulciber i Lestrange! Bez obrazy, ale przodków mamy okropnych.
— Niekoniecznie. — Snape wskazał palcem na poszczególne rodziny Gampów, Prewettów i Macmillanów — Wszystkie trzy rodziny należały do domów od wieków opowiadających się po jasnej stronie. Pomimo zamiłowania Snape'ów do czarnej magii, nie zawsze pozwalano sobie na wybrzydzanie, gdy w grę wchodziło zachowanie czystości krwi. No i nie zapomnij o tym, że twoja babcia, Eileen, pochodzi od Prince'ów. Macmillanowie nawet zasymilowali się z domem Potter. Meladie miała siostrę, która poślubiła Pottera, ale pomimo unii domów nie łączą nas więzy krwi. Gampowie natomiast słynęli z dokonań w eliksirowarstwie, o czym będziesz się uczył w szóstej klasie. Natomiast co do Prewettów… Nie widać tego na drzewie, bo została tu zapisana głównie linia przekazania nazwiska, ale syn Teodora i Kallisto, Ignatus Prewett, poślubił Lukrecję Black, wydając na świat Gideona, Fabiana i Molly Prewett, która z kolei wyszła za mąż za Artura Weasleya. W żyłach Weasleyów płynie więc nie tylko krew Blacków i Prewettów, ale również Snape'ów. Ty i Ron jesteście dalekimi kuzynami, choć nie wydaje mi się, żeby twój przyjaciel miał świadomość bycia spokrewnionym ze mną w jakikolwiek sposób.
Harry parsknął śmiechem.
— Założę się, że nie wie. Pewnie padłby trupem, słysząc taką wiadomość. — Następnie dodał z podekscytowaniem: — Ale to super nowina! Od zawsze traktowałem Weasleyów jak rodzinę i nawet nie wiedziałem, że jesteśmy spokrewnieni!
— Czarodziejskie społeczeństwo jest małe. Przeważająca część rodzin jest w jakiś sposób ze sobą powiązana. Dla przykładu Prince'owie skoligacili się z Rosierami. Zanim Czarny Pan zapanował, rodzina ta miała całkiem porządną reputację. Pradziadek Nathan Prince ożenił się z Martą Rosier. Wydali na świat Sebalda Prince'a, Howarda Prince'a i Lindsay Prince. Lindsay poślubiła Ariona Vance i urodziła Emmelinę, która z kolei stała się członkinią Zakonu Feniksa i przyjaciółką twojej mamy. Howard natomiast poślubił Aurelię Prewett. — Wskazał palcem na Theodora i Kalisto. — Jak widzisz, nazwisko pojawia się na drzewie genealogicznym zarówno Snape'ow jak i Prince'ów, bowiem Theodor miał brata.
Harry z uwagą słuchał słów Snape'a, po czym pochylił się ponownie nad pergaminem.
— Dlaczego Francesca Lestrange nie nazywa się Snape? — zapytał ciekawie.
— Została wydziedziczona przez ojca, po tym jak odmówiła zawarcia zaaranżowanego małżeństwa. Przybrała panieńskie nazwisko matki i wróciła do Francji, którą Lestrange'owie, śladem Malfoyów, opuścili kilka dekad wcześniej. Nie mam pojęcia, co się z nią dalej stało i czy wciąż żyje. Wyjechała z Anglii na długo przed moimi narodzinami, więc nigdy nie poznałem cioci Franceski.
— Um, skoro zmodyfikujesz mi przeszłość, to chyba trzeba też wybrać nowe imię.
— Ach, istotnie. Jakieś konkretne preferencje?
Harry uniósł brwi.
— Myślałem, że tradycja nakazuje nadawanie imion po przodkach.
—
Tylko na drugie. Poza tym wątpię, żebyś chciał nazywać się Suprimus, Nobilius, Angus czy Peregrine.
Harry zadrżał.
— Eee, nie, dzięki.
— A więc moje propozycje to Orion Snape lub Alan Snape, albo po prostu Alan Orion Snape. Orion po twoim prapradziadku, Alan z kolei to dość pospolite czarodziejskie imię. Dzięki niemu nikt nie będzie zastanawiał się dwa razy nad twoim pochodzeniem. Pomyśl nad tym. Jeśli będziesz wolał coś innego, możemy to później przedyskutować.
Harry zgodził się, wdzięczny, że ma wybór. To był kolejny aspekt nowego oblicza mistrza eliksirów. Wcześniej zwyczajnie oczekiwano od Harry'ego przyjęcia wszystkiego bez protestu. Wciąż pamiętał pierwszy oficjalny dzień w Prince Manor, kiedy Snape ogłosił plany dotyczące jego przyszłego życia, oczekując, że będzie jedynie słuchał i przytakiwał.
* * *
Syriusz Black kroczył dumnie między długimi kontuarami, przy których gobliny skrobały piórami w księgach rachunkowych, odważały stosy monet czy oglądały przez lupy drogocenne kamienie. Nie obawiał się rozpoznania. Użył eliksiru wielosokowego, a dopóki nie przybywał w celach rabunkowych, goblinów nie obchodziła jego prawdziwa tożsamość. Mógł być azkabańskim zbiegiem, Merlinem w nowym wcieleniu, a nawet Voldemortem — dla Gringotta nie miało to znaczenia, bo nie mieszał się do polityki czarodziejów.
Obok, w purpurowej szacie ozdobionej złotą nicią, szedł Dumbledore. Niekiedy skłaniał głową grzecznie w powitaniu, na co gobliny odpowiadały z podobnym szacunkiem. Kuriozalne, pomyślał Black, wystarczy ofiarować tym stworzeniom odrobinę uznania, żeby przestały łypać na ciebie złowieszczo.
— Przybyliśmy otworzyć skrytkę numer tysiąc osiemnaście — przemówił Albus do siwowłosego goblina, pomarszczonego niczym wyjątkowo zasuszona figa. — Jakiś czas temu wysłałem w tej sprawie list.
— Mają państwo klucz?
— Oczywiście — odrzekł Albus, wyciągając z kieszeni rzeczony przedmiot.
— Hm, hm — mruczał goblin podczas badania złotego kluczyka. Następnie wyciągnął spod kontuaru oprawiony w skórę rejestr i po minucie wertowania znalazł szukaną stronę. —Tak, tak, wszystko się zgadza. Dokładnie tydzień temu wnioskował pan o wydanie specjalnego zezwolenia. Garold! Zaprowadź panów do rady.
Ubrany w szkarłatno-złotą liberię goblin wskazał drogę do obszernego pokoju, znajdującego się dokładnie nad marmurową salą, w której przyjmowano klientów. Tu i ówdzie stały oszklone biblioteczki z pergaminami i zabezpieczone zaklęciami skrzynki, a przy okrągłym stole siedziała sześcioosobowa rada.
Po wymienieniu uprzejmości przeszli do sedna sprawy, ale jak Syriusz się spodziewał, gobliny nie zamierzały ułatwiać im zadania.
— To może zaważyć o losach wojny…
— Która nie jest naszym problem — skwitował krępy goblin, szczerząc ostre jak szpilki kły.
— I myślicie, że tak zwyczajnie zostawi Gringott w spokoju? — warknął Syriusz z niedowierzaniem.
— Nie zaryzykuje drugiej wojny — zaprzeczył najstarszy z nich. — Złamanie traktatu spowoduje natychmiastowe wycofanie z obiegu wyemitowanych monet. A kiedy zabierzemy swoje złoto, co wtedy zrobią czarodzieje, hm?
Reszta goblinów uśmiechnęła się paskudnie.
— Nie doceniacie Voldemorta — ostrzegł Albus poważnym tonem. — Prędzej czy później zmusi was do zmiany decyzji, bo nie spocznie, dopóki nie ustąpicie. Ponadto skrytka, o którą toczymy spór, według naturalnego prawa dziedziczenia należy do rodu Weasleyów, nawet jeśli Gringott nie podpisał z Septimusem aktu przekazania w razie śmierci.
— Skarby są czarodziejom wypożyczane jedynie na określony czas! Nie są ich własnością!
— O ile są rękodziełem goblinów, zgadza się? Septimus nie posiadał goblińskich wyrobów. — Wyciągnął zza pazuchy oficjalnie wyglądający dokument. — Tutaj mam oświadczenie Artura Weasleya pozwalające mi dokonać ewaluacji skrytki, jak również zabrać znajdujące się tam pergaminy i księgi. Wszelkie inne aktywa, w tym pieniądze oraz rodzinne pamiątki powinny zostać przetransferowane na jego konto.
Gobliny wyglądały na wielce niepocieszone. Debatowały przyciszonymi głosami, burcząc po goblińskiemu i strzygąc uszami. Syriusza zastanawiało, czy ostatecznie zaryzykują interwencję Wizengamotu. Jeśli odmówią, Artur będzie miał prawo wejść na drogę sądową, a konflikt, wbrew temu, co twierdzili, nie byłby korzystny dla Gringotta.
Ostatecznie jeden z nich pstryknął palcami, przywołując z gablotki dokument. Na samym dole złożył podpis i w milczeniu przekazał Albusowi. Syriusz spojrzał na pergamin i wyszczerzył zęby. Rada zadecydowała zaakceptować Artura jako prawowitego spadkobiercę i zezwolić na otworzenie skrytki.
Garold obrzucił Syriusza nieufnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Wspólnie wrócili do atrium i minąwszy tylne drzwi, wpakowali się do metalowego wózka. Wkrótce pędzili z zawrotną prędkością labiryntem krętych korytarzy, mijając podziemne jeziora oraz bezdenne przepaście. Gdy zatrzymali się w jednym z najniższych poziomów, Syriusz wymruczał:
— Naprawdę nie cierpię tych przejażdżek.
Albus uśmiechnął się do bladego czarodzieja, bezskutecznie próbującego doprowadzić do porządku zmierzwione od wiatru włosy i przekrzywioną brodę.
— Rekomenduję wstążki — zachwalił, wskazując na aksamitkę przepasaną w połowie srebrnej brody.
Syriusz rzucił na nią okiem i zmarszczył nos.
— Nie, dziękuję. — Wygramolił się chwiejnie z wózka. — Są zupełnie nie w modzie.
— Spodziewałbym się, że ktoś, kto spędził połowę młodzieńczych lat na grze w quidditcha, nie będzie miał problemów ze zwykłym wózkiem.
— Z wiekiem pewne rzeczy się zmieniają — wyjaśnił urażonym tonem. — Ponadto nad miotłą mam kontrolę. Nie lubię być miotany na każdym zakręcie ze świadomością, że jedyne, co mogę zrobić, to próbować nie wypaść.
Garold przytknął do powierzchni drzwi zakrzywiony żółtym paznokciem palec i przekręcił klucz. Zawiasy zaskrzypiały, a pochodnie zapłonęły. Im oczom ukazała się pokaźna ilość pergaminów, kilka skarbów i nawet całkiem sporo złota. Albus zatarł ręce wyraźnie zadowolony i obaj weszli do środka.
— Myślisz, że znajdziemy tu coś wartego uwagi?
— Zdecydowanie. Septimus przechowywał w tej skrytce wszystkie kopie prac. Pomóż mi to posegregować.
Następne kilka godzin spędzili na zabezpieczaniu pergaminów, które mogłyby zawierać kluczowe informacje, oraz zmniejszaniu ich zaklęciem i wpakowywaniu do torby.
Nagle Syriusz wydał z siebie zduszony okrzyk.
— Albusie! Popatrz na to! — Jego oczy niemal wyskoczyły z orbit, gdy skanował pergamin. Kiedy uniósł głowę, błyszczały w nich łzy. — Wiedziałeś, prawda?
Albus pochylił się nad ramieniem Syriusza i zlustrował tekst, a następnie dyskretnie rzucił zaklęcie uniemożliwiające pilnującemu wejścia goblinowi ich podsłuchać.
— Jakimś sposobem Septimus był zamieszany w badania Voldemorta.
Kiedy i
jak to się stało, mogę tylko zgadywać. Jednak gdybym miał bawić się w zgaduj zgadulę, powiedziałbym, że zdarzyło się to dość wcześnie, kiedy jeszcze świat znał Toma Riddle'a jako poukładanego i utalentowanego młodzieńca z godnym podziwu pociągiem do wiedzy. Ponieważ Septimus był badaczem i w swoim życiu wiele podróżował, w którymś momencie widocznie ich drogi się skrzyżowały. Dlaczego Voldemort nie uznał go później za zagrożenie, jest kolejną zagadką. Może zwyczajnie stwierdził, że Septimus posiadał za małą wiedzę, żeby odkryć coś ważnego. To nie pierwszy raz kiedy ogarniony pychą nie docenił innych.
— Ale Septimus był członkiem Zakonu i nigdy nic nie powiedział!
— Czy wiesz, że zaraz po wydarzeniach w Dolinie Godryka opuścił kraj?
Syriusz przełknął z wysiłkiem.
— Tak.
— Wyjechał do na stałe Amazonii. Tylko czemu akurat wtedy? Każdy sądził, że zwyczajnie poświęcił się pasji, ale prawda jest daleka od przypuszczeń. Ostatni raz widziałem go w noc upadku Voldemorta. Powiedział wtedy: „Ne było ciała, Albusie, a jednak zniknął. Jesteś pewny, że nie żyje?”. Kiedy zobaczyłem, że Mroczny Znak Severusa jedynie zbladł, słowa Septimusa powróciły do mnie. Jestem jednak przekonany, że na tamten moment nie miał pewności, ile w istocie zawiera się w nich prawdy. Dopiero później miał wystarczająco wiele czasu, żeby dojść do odpowiednich wniosków. To dlatego posłał po mnie przed śmiercią i przekazał wspomnienia oraz wskazał miejsce, w którym przechowywał klucz do skrytki w Londynie. Chciał ujawnić to, co Voldemort dokonał, a co on sam w końcu odkrył. Voldemort jest…
— Nieśmiertelny… — wyszeptał Syriusz, patrząc z przerażeniem na zapiski.
— Dokładnie. Jeśli ktokolwiek go teraz zabije, odrodzi się ponownie.
— Jak to powstrzymać? — wychrypiał Syriusz.
— Najpierw przejrzymy to, co zostawił Septimus. Może na którymś z pergaminów opisał, w jaki sposób Voldemort zdobył nieśmiertelność. Dopiero potem będziemy się martwić, co z tym zrobić. Na świecie istnieje kilka rodzajów długowiecznych stworzeń, ale każde z nich można pokonać. Wystarczy tylko znaleźć słaby punkt; coś, co przywiązuje je do ziemi i uniemożliwia przejście przez zasłonę.
Syriusz kiwnął głową z determinacją i zabrał się dalszej pracy. Po godzinie dorobek Septimusa został spakowany. Kiedy wyszli ze skrytki, towarzyszący im goblin wyglądał jeszcze bardziej ponuro.
Taka twoja praca, pomyślał Syriusz mściwie,
żeby siedzieć cicho i czekać, aż klienci skończą. Garold chrząknął coś po goblińsku i Syriusz zmarszczył nos. Naprawdę nie lubił tych stworzeń. Jedynie Stworek ich przebijał — akurat on był paskudny do szpiku kości.
Nagle wózek ruszył gwałtownie i Syriusz przestał myśleć o goblinach, skrzatach czy nieśmiertelności. Zwyczajnie trzymał się krawędzi, skupiając się na tym, by nie wypaść.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: NIESPODZIEWANE SPOTKANIE
Taniec ze Snape'em rozwalił system. Rozumiem reakcję Harry'ego na polecenie Snape'a, żeby poprosił go do tańca, bo sama zaczęłam się śmiać. Ogólnie bardzo mi się podoba, zastrzeżeń nie mam (no chyba że do długości, serio mogłoby być krótsze ), ale zastanawiają mnie dwie rzeczy - dlaczego matkę Harry'ego nazwałaś Lilith i czy przy propozycjach nowego imienia dla niego przypadkowo znalazł się "Alan", czy też ma to związek z tym, że jest to imię Rickmana?