Severitus | AU 5 tom
Rozdział 4
Zagrajmy
Każdy jest więźniem własnej gry i wszyscy, póki żyjemy, jedynie podbijamy stawkę.
— Emil Cioran
Ministerstwo wypełniał znajomy gwar, choć był on trochę bardziej nerwowy niż zazwyczaj. Niedawne wydarzenia zdążyły odcisnąć piętno na całej magicznej społeczności Anglii. Czarodzieje, którzy wcześniej skończyli pracę, znikali pośpiesznie w kominkach, nie tracąc czasu na tradycyjne wymienianie się nowinkami czy zaproszeniami na podwieczorki.
Nagle w atrium rozbrzmiał krótki okrzyk, a następnie hol rozświetlił błysk fleszy. Trzy znane postacie czarodziejów okrążała grupa reporterów, która w tym momencie bardziej przypominała hordę wściekłych chochlików na głodzie niż poważanych członków dziennikarskiej profesji. Młodziutki Harry Potter uśmiechał się, trochę nieśmiało i niezwykle niewinnie, wywołując westchnienie wśród grupy kobiet o wysoko rozwiniętych instynktach macierzyńskich (Jak takie dziecko mogło doświadczyć tylu okropieństw!? Biedactwo... — wyszeptała jedna z nich). Chłopiec kroczył obok najznakomitszych aurorów: Kingsleya Shacklebolta i Marthy Davies.
Szepty uniosły się o oktawę, wypełniając pomieszczenie jednostajnym szumem.
— Co pana sprowadza do ministerstwa, panie Potter?!
— Czy plotki o uprowadzeniu były nieprawdziwe?
— Jak udało się panu ocalić z ataku?
— Czy to prawda, że ledwo uszedł pan z życiem?
— Gdzie się pan ukrywał?
— Co sądzi pan o działalności zapobiegawczej ministra?
Dziennikarze przekrzykiwali się nawzajem, szturchając się i potrącając. Fotografowie lawirowali wokół przybyłych z nadzieją zdobycia lepszego ujęcia. Jednej z kobiet zsunęła się z głowy tiara, kiedy próbowała przepchnąć się do pierwszego rzędu. Kiedy już jej się to udało, jej elegancki żakiet koktajlowy był całkowicie pognieciony, a jednej ze stóp brakowało pantofelka. Chyba tylko cudem ocaliła pióro i notes.
Można było odnieść wrażenie, że dziennikarze absolutnie nie czują się zniechęceni tym, że nie są w stanie zbliżyć się do przybyłych na odległość mniejszą niż półtora metra. Zaklęcie ochronne Shacklebolta skutecznie im to uniemożliwiało, ale Davies i tak z niezadowoleniem mruczała coś o „niezbędnych dwóch metrach”.
Im dalej trójka zmierzała ku centrum atrium, tym zainteresowanie wzmagało się. Jak tylko pracownicy ministerstwa zorientowali się, że oto właśnie przybył Harry Potter, ten Harry Potter, o którym cały dzień rozpisywano się w gazetach, że prawdopodobnie jest więziony lub po prostu martwy, w jednej chwili przystawali zaciekawieni, jakby zapominając, że dopiero co spieszyli się do swoich domów. Każdy chciał na własne oczy zobaczyć to legendarne dziecko, które stało się przyczyną upadku Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Nagły Sonorus sprawił, że czarodzieje wzdrygnęli się.
— Przyszedłem do Ministerstwa Magii, aby wydać oświadczenie — powiedział czystym głosem Harry Potter, który wspiął się na brzeg fontanny, idealnie służący za podwyższenie. — Jak widzicie, jestem cały i zdrowy, ale nie jest to w tej chwili istotne... choć pan Shacklebolt jest na tyle miły, że odpowie na wasze pytania jutro o dziewiątej. Każdy, kto jest tym zainteresowany, może zgłosić się do jego biura. — Zawiesił na chwilę głos i spojrzał przepraszająco na Kingsleya. Nie mieli teraz czasu na roztrząsanie, jak Harry Potter po raz kolejny przeżył. Albus-Harry upewnił się, że cała uwaga skupiona jest właśnie na nim, po czym kontynuował: — Dziś stanęliśmy w obliczu zagrożenia. Zagrożenia, które dotyczy nas wszystkich. Voldemort... — Ludzie zadrżeli. Parę osób pisnęło, a kilka kobiet zasłabło i musiały zostać podtrzymane przed upadkiem przez najbliżej stojących kolegów. Dumbledore westchnął w duchu. — ...nie pozwoli być neutralnym w wojnie nikomu, czy to czarodziejowi czy to magicznemu stworzeniu. Nadszedł czas, w którym każdy z was będzie musiał wybrać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe1.
Czternastolatek ponownie rozejrzał się po zgromadzonym tłumie. Pracownicy ministerstwa obserwowali go, jedni z zaskoczeniem, inni z oszołomieniem. W ich oczach Harry Potter był kimś niezwykłym — osobą o wyglądzie dziecka, kimś, kto nie miał prawa być bardziej doświadczonym od dorosłych, a jednak właśnie ten chłopiec został wrzucony w sam środek wojny i przeżył. Jak tak krucha istota mogła pozbawić mocy czarodzieja, którego nie byli w stanie pokonać nawet najbardziej odważni, utalentowani i zdeterminowani aurorzy? Czy posiada jakąś niezwykłą moc? Na dodatek, kiedy okazało się, że Harry Potter rzeczywiście był świadkiem odrodzenia Voldemorta, gazety z wręcz maniakalną obsesją zajęły się spekulacjami dotyczącymi tamtej nocy na cmentarzu oraz analizowaniem ataku na Privet Drive.
Jednak oprócz konsternacji i niepewności, w oczach ludzi można było dostrzec obawę o życie własne i bliskich. Wielu wyglądało także na po prostu zagubionych. Nikt też nie odważył się przerwać ciszy. W sali rozbrzmiewało jedynie skrzypienie piór po pergaminie, kiedy dziennikarze notowali każde słowo spływające z ust Wybrańca.
— Poddając się i nie robiąc nic, aby go powstrzymać, sprawimy, że Voldemort wygra. A on nie zostawi tego świata takim, jaki był. Wiecie, do czego jest zdolny i wiecie, tak samo jak ja, że go zniszczy. Wczoraj wykonał pierwszy ruch. Mój dom został zaatakowany, ponieważ Voldemort spodziewał się, że bez oporów zabije mnie i tym samym wywoła panikę wśród czarodziejskiej społeczności. Zresztą... powodem mógł być także fakt, że żywi do mnie urazę za to, że pozbawiłem go mocy jako niemowlę. — Słowa te spowodowały krótkie rozbawione parsknięcia i nerwowe chichoty. Chłopak uśmiechnął się lekko, a w jego oczach pojawiły się wesołe błyski. — Nie dziwię się, że jest tym odrobinę sfrustrowany. Stara się mnie zabić, od kiedy sięgam pamięcią, ale wciąż nie bardzo mu się to udaje.
Rozbrzmiały kolejne śmiechy i napięcie nieco opadło. Część zgromadzonych kręciła głowami z mieszaniną niedowierzania i zdumienia, kiedy stało się jasne, że Harry Potter nie jest w żadnym stopniu przerażony tym, że na jego życie czyha najgroźniejszy czarnoksiężnik współczesności. Kobiety z rozwiniętym instynktem macierzyńskim westchnęły jeszcze głośniej niż poprzednio (Taki młody, a taki odważny! Niebywałe!).
Przede wszystkim jednak ludzie zaczęli zadawać sobie pytanie: czy Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać rzeczywiście jest niepokonany, skoro czternastolatek tyle razy był w stanie udaremnić jego plany?
— Wczoraj aurorzy bez problemu powstrzymali śmierciożerców, ratując życie wielu niewinnym ludziom. Udało się to, ponieważ zjednoczyliśmy się. Walcząc razem, jesteśmy w stanie zwyciężyć, walcząc osobno będziemy umierać. Nie pozwólcie, by uprzedzenia i strach obezwładniły wasze serca, tak jak ja nie pozwalam, aby wypełniły moje.
Szczupła twarz chłopca ściągnęła się w powadze i skupieniu, kiedy wypowiadał następne słowa:
— Zarówno ja, Zakon Feniksa, jak i założyciel organizacji Albus Dumbledore, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pokonać Voldemorta. Liczymy jednak na zaufanie, wsparcie i pomoc Ministerstwa Magii, jak i każdego z was. — Spojrzenie zielonych oczu zatrzymywało się na niektórych twarzach, jakby kierował te słowa właśnie do nich. — W tych mrocznych czasach każda zdrada może wyrządzić nieodwracalne szkody, tak jak i każda słuszna decyzja przyczynić się do zwycięstwa. Zbliża się wojna. — Stanowczy głos potoczył się po nienaturalnie cichym atrium. — Tylko od was zależy, jaki będzie jej wynik.
Kingsley uśmiechnął się i spojrzał na Albusa wzrokiem mówiącym: niezła robota, dyrektorze. Ludzie sprawiali wrażenie poruszonych przemową, jakby nagle postawiono przed nimi perspektywę życia niepozbawionego możliwości. Dumbledore wiedział, że ludziom niepotrzebne są teraz puste zapewnienia, że „wszystko będzie dobrze”, ale utwierdzenie, że ich los nie jest przesądzony.
Davies również posłała uśmiech. Harry'ego Pottera poznała dopiero dzisiaj. Była dość młodą aurorką, więc nie brała udziału w Pierwszej Wojnie. Kiedy Kingsley poinformował ją, że potrzebuje zaufanej osoby do delegacji Chłopca Który Przeżył, zgodziła się natychmiast. Przez cały czas przemowy uważnie oceniała czternastolatka i musiała przyznać, że swoją postawą w zupełności skradł serca publiczności. Davies z początku przypuszczała, iż mimo oczywistej idealizacji Wybrańca w gazetach, ludzie nie będą chcieli słuchać dziecka. Widać jednak czarodziejska społeczność była na tyle wystraszona ostatnimi wydarzeniami, że w swojej desperacji, zawierzyła jego słowom niemal bez zastrzeżeń.
Oczywiście nie dotyczyło to wszystkich. Paru czarodziejów przypatrywało się chłopcu z niesmakiem i niechęcią. Davies rozpoznała w nich głowy kilku czystokrwistych rodów i wiedziała już, po której stronie staną w tej wojnie. Wciąż istniały rodziny, które wierzyły w ideały, jakie posłużyły Voldemortowi do zdobycia poparcia podczas Pierwszej Wojny.
Nagle ciszę przerwał czyjś lodowaty głos:
— Brawo, Harry Potterze, cóż za wzruszająca przemowa. Widać, że Dumbledore dobrze wychował swojego pupilka.
Wśród tłumu nastąpił moment dezorientacji, ale już w następnej sekundzie wybuchła panika. Wokół rozległy się histeryczne krzyki. Ludzie zaczęli wpadać na siebie oraz tratować się, byle tylko oddalić się od wysokiej sylwetki czarnoksiężnika, który spoglądał na powstałe zamieszanie z pogardą. Niechęć wyraźnie odznaczała się w czerwonych źrenicach, błyszczących w półcieniu niczym dwa rubiny.
Voldemort zdawał się być kompletnie niewzruszony zmierzającymi w jego kierunku grupami aurorów. Już po chwili okazało się dlaczego. Z nicości zaczęli materializować się śmierciożercy. Było ich coraz więcej, i więcej, i więcej... Nie wyglądało to jednak na aportację ani podróż świstoklikiem. Zresztą ministerialne zabezpieczenia bezwzględnie uniemożliwiały stosowanie obu środków komunikacji. Davies zmrużyła oczy. Dotąd nie spotkała się z zaklęciem zwodzącym, które pozwalało na całkowitą niewidzialność, a to wyglądało tak, jakby ciała śmierciożerców były materią utkaną z powietrza; zupełnie niewidoczną dla oka, ale już po chwili przenikającą do realnego świata.
Nagle kobieta uśmiechnęła się groźnie. Czymkolwiek był ten czar, nie działał długo. Słudzy Voldemorta za nic w świecie nie przegapiliby możliwości atakowania z ukrycia.
Rozpoczęła się walka.
Tylko niewielka część czarodziei posiadała na tyle przytomności umysłu, aby wyciągnąć własne różdżki. Cały ciężar ochrony przed zabłąkanymi czarami i kierowaniem ludzi w bezpieczną części budynku spoczął na członkach Zakonu. Wznosili ponad głowami tłumu ochronne tarcze, które wspólnie utworzyły delikatną sieć. To otrzeźwiło tych, którzy w pierwszej chwili rzucili się do ucieczki. Reporterka w koktajlowym żakiecie odrzuciła pióro oraz notes i teraz bez obu pantofelków stała pewnie na nogach, wysyłając własny czar ochronny. Widząc to, coraz więcej osób odwracało się, aby dołączyć własne zaklęcia. Już po chwili utworzona stawała się coraz bardziej widoczna, aż zaczęła jarzyć się jasnym blaskiem.
— Witaj, Riddle. — Dumbledore wiedział, że Harry zwracał się czarnoksiężnika tylko na dwa sposoby: po mugolskim nazwisku lub po imieniu, jakie świadomie przybrał. Riddle zmrużył gniewnie oczy. Wokół mógł panować chaos, ale świat zatrzymał się na nich dwóch. Śmierciożercy nie pozwalali atakować swojego pana, ale też nie mieli sposobności, by atakować Harry'ego Pottera. Wyglądało to, jakby ta dwójka miała rozstrzygnąć losy wojny tak, jak miało miejsce w przypadku Albusa i Grindewalda. — Dawno się nie widzieliśmy — zakpił.
Albus z początku nie chciał prowokować Voldemorta, ale miał przeczucie, że to właśnie odpowiedziałby Harry. Musiał też jak najdłużej skupić całą uwagę czarnoksiężnika na sobie.
Grymas złości wykrzywił wężową twarz.
— Jesteś dużo odważniejszy w otoczeniu obrońców, nieprawdaż? Jeszcze miesiąc temu drżałeś ze strachu, chowałeś się za nagrobkiem, krzyczałeś od mojego dotyku... Powiedz, Harry, jakie to uczucie być zupełnie sam?
Voldemort widocznie obrał taktykę zastraszania i rozpraszania przez przywoływanie złych wspomnień. Niedoczekanie.
— Stanąłem przeciw tobie. Walczyłem. Twoje słowa nic nie zmienią.
Albus nie był pewny kto pierwszy wyciągnął różdżkę. Błysnęły zaklęcia. Wokół zawirowało od magii.
— Widzę, że masz nową różdżkę, Harry — syknął Voldemort, po części z zadowoleniem, po części ze złością. — Kto by przypuszczał, że Ollivander tak szybko się postara? Ale dla wybawcy czarodziejskiego świata wszystko na kiwnięcie palcem, prawda? Jak myślisz, czy i tym razem dopisze ci szczęście, skoro nie posiadasz już bliźniaczej różdżki? Kto cię tym razem uratuje? — Z paskudnym uśmiechem wskazał na walczących. — Nie liczyłbym na nich.
Zielony promień świsnął koło kruczoczarnej głowy i rozprysł się na statule. Voldemort miał rację. Sam Albus to przewidział. Wokół panowało zbyt duże zamieszanie i ani Shacklebolt ani Davies nie mieli szans być dla niego wsparciem.
Grad różnokolorowych zaklęć znowu przeciął powietrze. Dumbledore używał tylko tych, które mógł znać Harry, jednak nawet z tak ograniczonymi możliwościami pojedynek był wyrównany. Chociaż Albus musiał przyznać, że ciało Harry'ego było dla niego szczególnie kłopotliwe; małe i kruche było w użyciu zupełnie inne od jego własnego. Miał jednak tego świadomość, kiedy decydował się na tę mistyfikację.
— Co ci to da, Voldemort? — zapytał Harry-Albus. Kątem oka obserwował śmierciożerców, którzy przypierali atak. Zdawało się to zupełnie bezcelowe. Stawiający opór tłum uniemożliwiał im jakikolwiek znaczący ruch. Zakon natomiast ochraniał ludzi i wyprowadzał z budynku wyjściem ewakuacyjnym od strony wyższego piętra. Zmieniało się ono co roku i tylko Wizengamot oraz Departament Obrony wiedzieli, którędy wyprowadzić ludzi w razie niebezpieczeństwa. — Przecież dobrze wiesz, że nie wygrasz. To było głupie atakować ministerstwo po tym jak aurorzy skopali wam tyłek.
Albus zachichotał w duchu na minę Voldemorta. Ach, ten młodzieżowy kolokwializm! Już dawno chciał coś takiego powiedzieć Tomowi. W odpowiedzi Dumbledore otrzymał serię zaklęć. Kilka zablokował, a przed kilkoma uchylił się.
— Nie możesz trafić?
Och, taaak... zdecydowanie dobrze się bawił. Starość pozbawiona jest jednak pewnych zalet.
— Kiedyś pozbędę się twojego ciętego języka, chłopcze. Wyrwę ci go.
Voldemort przekrzywił głowę i utkwił czerwone ślepia w chłopcu. Wydawało się, że coś analizuje; trochę z ciekawością, ale i niepewnie, jakby coś nie dawało mu spokoju. Dumbledore domyślał się, co chodzi po głowie czarnoksiężnikowi.
— Co się stało, Riddle? Czyżby Lucjusz Malfoy cię okłamał?
Jedno spojrzenie na wężowatą twarz utwierdziło Dumbledore'a, że trafił w sedno.
— Nie wykluczałem, że jego zapewnienia mogą być... nieco przesadzone. Choć nie spodziewałem się cię tu spotkać, Harry Potterze. I to w pełni sił. To zbyt niezwykłe nawet jak na ciebie.
— Nie wiesz jednego, Riddle. I właśnie dlatego nie możesz dojść do tego, dlaczego słowa Lucjusza Malfoya okazały się nieprawdziwe. — Albus dał Voldemortowi chwilę na przyswojenie sobie jego słów. To, co następnie powie, będzie prawdą, nawet jeśli tak mało brakowało, aby było kłamstwem. — Wiesz coś o woli, Riddle? Na pewno wiesz. Musisz zdawać sobie sprawę, że aby rzucić niektóre zaklęcia lub im się przeciwstawić trzeba mieć silną wolę. Zaklęcia Niewybaczalne nigdy nie będą na mnie działać tak, jak na innych ludzi. Umiem obronić się przed Imperiusem i umiem przetrwać Cruciatusa. Lucjusz Malfoy nie miał wystarczająco czasu, aby mnie złamać.
— Znalazł cię w lesie. — Stwierdzenie zdawało się być jednocześnie pytaniem.
— Znalazł.
— Ale został rozbrojony, a ty nadal żyjesz.
— Gdybym był nim, uznałbym, że to głupi pomysł przyznawać się do porażki.
I już. Ziarnko zostało zasiane. Malfoy straci wszelkie poparcie i przywileje w Wewnętrznym Kręgu. Arystokrata mógł przyprowadzić Harry'ego Pottera do rąk Czarnego Pana, ale nie zrobił tego. Postanowił sprzeciwić się rozkazom i rozprawić z chłopakiem na swój własny sposób. I zaprzepaścił tym niepowtarzalną szansę, jaka trafiła się ciemnej stronie. Na koniec informacja, jaka przyszła z Azkabanu, była fałszywa.
Tymczasem walka trwała.
Atrium zaczęło pustoszeć, choć nadal pozostali aurorzy i ci, którzy pomagali ostatnim cywilom przedostać się do tylnych schodów lub otwartych kominków. Część mężczyzn walczyła ze śmierciożercami — ci, którzy pragnęli zemsty za dawne krzywdy, ale także ci, którzy nie chcieli dopuścić do zwycięstwa Czarnego Pana. Mimo iż nadal więcej jak połowa niezdolna była do walki ze strachu, przemowa dała efekty. A teraz każda pomoc liczyła się na wagę złota.
Nagle kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Albus zbladł tknięty jakimś okropnym przeczuciem. Voldemort wykrzywił wargi w okrutnym uśmiechu, a w całym ministerstwie włączył się ogłuszający alarm. Z różdżki Voldemorta wypełzł język ognia, formując się w koszmarne monstrum, gotowe połknąć wszystko, co spotka na swojej drodze. Atrium utonęło w krzyku.
* * *
Severus w pierwszej chwili miał zamiar poszukać w laboratorium zapasowej fiolki z wywarem Żywej Śmierci oraz przedyskutować z madame Pomfrey jego użycie. Nie był pewny, czy posiada tutaj ten eliksir, bo większość czasu spędzał w Hogwarcie. Prince Manor oczywiście dysponowało swoim własnym składzikiem, ale Snape gromadził w nim głównie takie mikstury, których uwarzenie było niezmiernie pracochłonne, a termin przydatności rozciągał się na lata.
Kiedy jednak Severusowi zaburczało głośno w brzuchu, doszedł do wniosku, że sprawa Pottera nigdzie nie ucieknie. Poza tym dyskusja z pielęgniarką będzie dużo łatwiejsza, jeśli matrona wpierw oswoi się z propozycją, jaką jej chwilę temu przedstawił. Drugie donośne burczenie oznajmiło mu, że zdecydowanie to, co zjadł w swoim laboratorium, zostało już dawno przetrawione. Natychmiast udał się do jadalni, by skonsumować drugą kolację.
Mało kto wiedział, że pomimo szczupłej sylwetki, a nawet można by powiedzieć wręcz chudej, Severus Snape wcale nie unikał jedzenia. Mężczyzna nie miał pojęcia czemu wszyscy sądzili, że ma zwyczaj głodowania, kiedy nikt nie patrzy. Owszem, gdy pracował, wykonywane zadanie stawało się priorytetem i wszystko inne schodziło na dalszy plan. Nie miał wtedy głowy, aby zajmować się tak prozaicznymi rzeczami jak pilnowanie posiłków. Podobnie rzecz miała się, kiedy w życie wkradał się stres. Miał wtedy wrażenie, że żołądek wiąże mu się w supeł, nie pozwalając czegokolwiek przełknąć. Ale niech Merlin uchowa przed McGonagall i Sinistrą, które od czasu do czasu wszczynały kampanię pod tytułem „Dokarm Severusa”...
Snape wzdrygnął się. To nie były miłe wspomnienia.
Zasiadł więc za stołem z jasnego cedru i w tym samym momencie pojawił się skrzat. Severus dokładnie przekazał wytyczne i zanim się obejrzał, rozkoszował się czarną herbatą i grecką sałatką. Obok talerza rozłożył Proroka Wieczornego i zatopił się w lekturze. Wolał być na bieżąco z wydarzeniami, które ostatnio zmieniały się w zawrotnym tempie.
Od czasu do czasu jego myśli podążały w kierunku tego, co działo się obecnie w ministerstwie. Był jednak spokojny; ufał Dumbledore'owi — zarówno jego magii jak i rozumowi, nawet jeśli pokrętnemu i lekko zdziwaczałemu.
Mężczyzna był w trakcie rozkoszowania się lekkim deserem, kiedy w pokoju pojawił się srebrny patronus. Świetlisty łabędź zawisł przed mistrzem eliksirów, a kiedy otworzył swój dziób, przemówił nerwowym głosem madame Pomfrey:
— Potrzebuję cię, Severusie. Przyjdź natychmiast.
Mistrz eliksirów warknął w poirytowaniu. Co znowu? Już zaczynał mieć serdecznie dość tego, że jego życie zatrzymało się w miejscu i zaczęło kręcić wokół Pottera. Nie tylko moje życie, przypomniał mu sarkastyczny głosik, cały cholerny czarodziejski świat kręci się teraz wokół tego bachora.
Severus miał wiele powodów, aby nienawidzić chłopca.
Pierwszym było to, że Snape reagował wręcz alergicznie na wszystko, co wiązało się w jakiś sposób ze słowem „Potter”. Lily Evans, ze wszystkich ludzi na kuli ziemskiej, musiała związać się właśnie z Jamesem Potterem. Mężczyzną, który uczynił piekło ze szkolnych lat Snape'a jak i wielu innych uczniów. To były aż dwa powody w jednym, aby z całego serca znienawidzić tego człowieka i jego nazwiska. Taki typek jak James Potter nie zasługiwał na Lily. Snape nieraz rozważał, czy ten bydlak nie podał jej eliksiru miłosnego albo czy nie kontrolował ją za pomocą Imperiusa lub przynajmniej Confundo. Aż do ukończenia Hogwartu Lily nie darzyła Pottera nawet szczątkową sympatią, wręcz przeciwnie. Nie mógł więc pojąć, jak mogło się to później zmienić.
Jej związek z Potterem był przyczyną wielu ostrych słów Severusa, ale jedyne co mógł zrobić, to czekać, aż Lily sama przejrzy na oczy. Potter był kobieciarzem. Nie mogło więc zająć wiele czasu, aż ten ją zdradzi. Była też druga strona medalu. W pewnym momencie Severus zaczął podejrzewać, że Potter robi awantury swojej dziewczynie za to, że się z nim przyjaźni. Każdy dzień utwierdzał go w tym przekonaniu. Był więc wściekły, bo Lily oddalała się od niego i zaczął obawiać się, że ją straci. I to bezpowrotnie.
Ale kiedy dowiedział się, że Lily wychodzi za mąż i spodziewa się dziecka, dziecka Pottera, wpadł w furię.
A potem Voldemort napadł na dom Potterów w Dolinie Godryka. Czara trującej goryczy przepełniła się, kiedy Snape zrozumiał, że gdyby chłopiec w ogóle się nie urodził, Lily by żyła.
I tak ród Potterów zniszczył wszystko, co Severusowi było drogie.
Kiedy Snape pierwszy raz zobaczył jedenastoletniego Harry'ego Pottera, był wstrząśnięty. Oto do Wielkiej Sali weszła idealna miniaturka Jamesa Pottera. Nawet głos mieli kropka w kropkę identyczny. Jedyne, co odróżniało chłopca od jego dawnej nemezis to niezwykle zielone oczy i blizna na czole, która kształtem przypominała błyskawicę.
Żeby tego było mało, już na pierwszej lekcji eliksirów okazało się, że Harry Potter jest tak samo arogancki jak jego ojciec. W ogóle nie uważał na to, co Snape mówił, a kiedy postanowił utemperować chłopaka, ten odpyskował bezczelnie. Krew zawrzała Snape'owi w żyłach. Nigdy w całej jego profesorskiej karierze żaden dzieciak, a tym bardziej pierwszoroczny, nie odważył się na taką impertynencję. Następne miesiące tylko utwierdziły mężczyznę w przekonaniu, że bachor jest równie rozpieszczony, nieodpowiedzialny i spragniony rozgłosu, co bezczelny.
Severus z całych sił starał się zachowywać profesjonalnie, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało mu ciśnienie podnoszące się za każdym razem, kiedy dzieciak pojawiał się w zasięgu jego wzroku. Salazarze! Chyba nawet Longbottom, ze swoją umiejętnością tworzenia śmiertelnej trucizny nawet z najprostszego eliksiru, nie potrafił doprowadzić go do tak szewskiej pasji, do jakiej doprowadzał go Potter.
Jednak Severus Snape był bardzo dumnym człowiekiem i kochał Lily całym sercem. Była jego jedyną przyjaciółką oraz ostoją, gdy był młody. I kiedy poprosiła go o ochronę dla syna, zanim ten osiągnie pełnoletność, zgodził się. Czasy były niepewne, a ona i Potter należeli do opozycji. Snape nie rozumiał, czemu przyszła akurat do niego. Już wtedy musiała zdawać sobie sprawę, że przystąpił do śmierciożerców. Jednak w jakiś sposób była przekonana, że zgodzi się na jej prośbę i dotrzyma złożonej przysięgi.
I Snape mógł nienawidzić, mógł wściekać się, ale dopóki to było w jego mocy, starał się uchować Pottera w jednym kawałku.
Tak więc Severus wstał i ruszył schodkami na górę. Kiedy otwierał drzwi, tknęło go złe przeczucie. I okazało się, że jest ono w pełni uzasadnione.
Potter oddychał chrapliwie i rzucał się na łóżku, wstrząsany drgawkami. Zerknięcie na madame Pomfrey utwierdziło mężczyznę w przekonaniu, że jest bezradna. Rzadko kiedy zawodziła ją moc uzdrawiania i ten widok był równie niecodzienny, co zobaczenie Yeti w Afryce. Pamięć Severusa sięgała tylko do jednego podobnego wydarzenia. To było wtedy, kiedy jeden z uczniów zachorował na smoczą ospę. Chłopca zabrano go do św. Munga, ale nawet tam nie udało się go uratować. Był to jeden z nielicznych przypadków tej choroby kończących się śmiercią.
Snape odwrócił się na pięcie, mówiąc krótko:
— Wrócę za minutę.
Oby ten cholerny wywar Żywej Śmierci był w jego magazynie, bo jak nie...
Nagle Snape zamarł. Przypomniał sobie wszystko to, co dzisiaj zobaczył i wszystko, czego się dowiedział. Albus nie miał racji. Chłopak umrze. I to jeszcze dzisiaj.
Stop.
Znajdzie ten eliksir i wepchnie Potterowi do gardła. Niech tylko bachor odważy się skonać w Prince Manor, to pożałuje!
Severus ruszył do przodu z taką prędkością i determinacją, że portrety zawieszone na ścianach śledziły go z zaintrygowaniem.
Snape wpadł do magazynku, niemal wyłamując drzwiczki z zawiasów. Smukłymi palcami przesuwał po etykietkach przytwierdzonych do różnego kształtu flakoników i fiolek. Większość z nich były stara i zakurzona, ale napisy dawało się odczytać bez większych problemów. Mistrz eliksirów zaklął ze złością. Prince'owie nałożyli na składzik zaklęcie antyprzywołujące, a on nie zrobił nic, aby je zdjąć. Wcześniej uznał, że jest to przydatne, jako że miało to zapobiec kradzieżom. Teraz jednak miał ochotę posłać do diabła swoją paranoiczną naturę.
W końcu znalazł to, czego szukał. Maleńka buteleczka opróżniona była do połowy. Odkorkował ją, aby upewnić się, że opis zgadza się z zawartością, po czym zamknął z powrotem i równie szybko, co przyszedł, wrócił na górę.
Sytuacja nie uległa zmianie. Poppy musiała przywiązać Pottera do łóżka magicznymi więzami, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Nagle powietrze zgęstniało. Przedmioty wokół zaczęły drżeć i wibrować. Severus uniósł brew w zaskoczeniu. Wyglądało to tak, jakby magia chłopca zaczęła wymykać się spod kontroli, ale nie powinna być aktywna! Co się tutaj do cholery dzieje?
Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Bez słowa podał pielęgniarce eliksir. Nie musiała pytać. Wiedziała, co to jest.
— Wiesz, że po tym może zapaść w śpiączkę? — zapytała Poppy roztrzęsionym głosem.
Severus kiwnął głową twierdząco. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Podanie takiego eliksiru równie dobrze mogło zaszkodzić, co pomóc. Ryzyko, że chłopak nigdy się nie obudzi, zwiększało się dwukrotnie. Wolał jednak zaryzykować, niż czekać aż po prostu umrze.
— Trzy krople. Starczy na trzy dni. Do tego czasu skończę eliksir i zobaczymy, czy mu pomoże.
Pielęgniarka zawahała się. Severus, widząc to, warknął:
— Na co czekasz? Sam z siebie nie przestanie się rzucać. Nie licz na to.
— Nie minęły dwadzieścia cztery godziny.
— Co? — W pierwszej sekundzie nie zrozumiał, czemu mu to mówi. Och. Stężenie magiczne. Nie minęły dwadzieścia cztery godziny, od kiedy przyprowadził tu Pottera. Było za wcześnie na podawanie kolejnych eliksirów.
Severus potarł dłonią skroń. Spojrzał najpierw na bladego chłopca, potem na Poppy i w końcu na buteleczkę z wywarem. Przedmioty, wcześniej zaledwie podrygujące, teraz zaczęły skakać jak opętane.
— To młody organizm, a do pełnego cyklu nie zostało wiele czasu, pięć, góra sześć godzin. Trzeba spróbować.
Pielęgniarka nie miała wyboru. Odmierzyła trzy krople.
W pierwszej chwili wydawało się, że eliksir nie podziałał, ale już po paru sekundach wszystko zaczęło się uspokajać. Stolik przestał się kołysać, ustawione na nim buteleczki brzęczeć, a kanapa znieruchomiała. Oddech Pottera z chrapliwego przeszedł w ciężki, a następnie w bardzo płytki. Na końcu zamarł zupełnie. Severus chwycił nadgarstek chłopca. Nie wyczuwał pulsu.
To było dziwne; wiedzieć, że Potter żyje, ale widzieć go jako martwego. Snape przez chwilę przyglądał się temu obrazkowi; bladość na twarzy chłopca wyraźnie odznaczała się na tle kruczoczarnej czupryny i wyglądała wręcz upiornie w połączeniu z głębokimi cieniami na młodych powiekach. Mężczyzna myślał, że przez chwilę poczuje jakieś ukłucie lęku. Wszak jeśli było coś, czego się obawiał, to tego, że nie dotrzyma przyrzeczenia złożonego Lily. Czuł jednak jedynie obojętność.
A może po prostu sytuacja stała się na tyle krytyczna, że w końcu przestał czuć cokolwiek więcej poza wyczerpaniem?
— To tyle — stwierdził machinalnie i odwrócił się do pielęgniarki. — Radzę ci teraz odpocząć. On przez te dni będzie w zastoju, a ty wyglądasz równie koszmarnie co Potter.
I nie czekając na ripostę, wyszedł z pomieszczenia.
* * *
Wszyscy, którzy jeszcze do tej pory walczyli, zaczęli uciekać w popłochu. Shacklebolt złapał za ramię Harry'ego-Albusa i pociągnął go w stronę wyjścia. Dumbledore jednak wyszarpnął się. Jeśli nic nie zrobi, ten ogień połknie wiele istnień. Nie mógł na to pozwolić.
— Uciekaj! — syknęła Davies. — Nic nie zrobisz!
— Nie — uciął Albus.
Skierował różdżkę na monstrum, które powiększało się z każdą chwilą i w tym momencie sięgało już wysokiego sklepienia. Potwór pochłaniał wszystko na swojej drodze, włącznie z tarczami ochronnymi. Wykrzyczane przez niektórych Aguamenti zamieniało się w parę. Albus skupił całą swoją moc na inkantacji:
— Ignis conversio glacie!
Na ich oczach ogień zaczął zamarzać. Sekunda po sekundzie potwór zamieniał się w lodową statuę. I kiedy już miała się przechylić i runąć...
— Expulso!
Wszędzie rozprysły się lodowe odłamki. Były ostre i kaleczyły wyciągnięte ręce oraz nieosłonięte twarze, jednak nie wyrządzały większych szkód niż płytkie draśnięcia.
Voldemort z czystym niedowierzaniem wbił wzrok w miejsce, w którym stał Harry Potter. Był to jednak ledwie ułamek sekundy. Dumbledore wiedział, że czarnoksiężnik dostał to, po co przyszedł. Voldemort chciał, aby czarodziejski świat podjął grę. I on również przystał na ryzyko. I po części przegrał. Zanim zmogło go osłabienie, widział jak Voldemort i śmierciożercy opuszczają ministerstwo.
Potem była już tylko ciemność.
Shacklebolt chwycił ciało chłopca w samą porę, aby ochronić go przed upadkiem.
— Davies, pomóż mi!
Aurorka spojrzała rozszerzonymi oczami na Kingsleya. Była w szoku i ten wcale jej się nie dziwił. Nie była członkinią Zakonu, więc nie miała pojęcia o eliksirze wielosokowym. On sam był pod wrażeniem wyczynu Albusa. Mógł tylko wyobrazić sobie, jak zareagowałby, gdyby sądził, że dokonał tego czternastolatek. Transmutacja żywiołów była najwyższym poziomem transfiguracji, trudniejsza od transmutacji ludzkiej, a według niektórych również od animagii. Nawet nie uczono jej w Hogwarcie.
Pytanie, czy Voldemort zacznie teraz coś podejrzewać, czy po prostu uzna, że Harry Potter jest niezwykle potężnym czarodziejem?
Davies w końcu otrząsnęła się i chwyciła omdlałe ciało z drugiej strony. Na wszelki wypadek wyczarowała też wokół nich tarczę.
Schody. Skręt. Korytarz. Znowu schody. Droga dłużyła się. Musieli wydostać się tylnym wejściem, gdyż kominki były zupełnie zniszczone. Po drodze mijali kolejne ciała i nie mieli pewności, czy są tylko nieprzytomne czy martwe. Kiedy wydostali się na jedną z ulic Londynu, ujrzeli ogromne zamieszanie. Wielu czarodziei było zupełnie rozhisteryzowanych. Stażyści ze św. Munga nie nadążali z rozdawaniem uspokajających eliksirów.
Tymczasem, kiedy buteleczki z cennym wywarem szły w ruch, magomedycy transportowali ciężko rannych do szpitala, a tych z mniejszymi obrażeniami opatrywali na miejscu. W pewnym momencie niski i wyglądający wyjątkowo żałośnie mężczyzna w średnim wieku próbował aportować się. Zanim jednak mu się to udało, rozszczepił się. Po ulicy rozniósł się przestraszony krzyk, kiedy oderwana noga nie znikła, tak jak reszta jegomościa, ale spoczęła na asfalcie. Shacklebolt skrzywił się. Jeden z uzdrowicieli od razu naprawił „problem”, ale widok nie był przyjemny.
Nagle przy nich znaleźli się Tonks i Lupin.
— Wszystko w porządku?
— Tylko zasłabł — zapewnił Shacklebolt i zwrócił się do Marthy: — Damy już sobie radę. Mamy przygotowany świstoklik na powrót do bezpiecznego miejsca.
— Jesteś pewny, że nie powinien znaleźć się w Mungu? — zapytała zaniepokojona, kiedy spojrzała na bladą twarz chłopca.
Kingsley pokręcił głową w zaprzeczeniu.
— Tam, dokąd się udamy, mamy własnego uzdrowiciela, więc wszystko będzie z nim w porządku. Tonks?
Nimfadora podeszła do nich i uwolniła Marthę od ciężaru. Zanim dotknęła świstoklika, zwróciła się jeszcze do Remusa:
— Spotkamy się na miejscu. Uważaj na siebie.
— Nic mi nie będzie. Do zobaczenia wkrótce.
W sekundę później znajdowali się już w holu wejściowym Prince Manor.
* * *
Kiedy Snape usłyszał głosy dochodzące z holu, natychmiast sprawdził, co się dzieje.
Gdy ujrzał troje mocno sfatygowanych czarodziejów, nie zdziwił się. Nie podejrzewał, żeby Voldemort potraktował ich łagodnie. Albus-Harry podtrzymywany był przez dwie pary rąk. Shacklebolt miał tak poszarpaną szatę, że sprawiało to wrażenie, jakby właśnie przeżył bliskie spotkanie z jakimś ostrozębnym potworem, a na włosach i ramionach Tonks osiadła cienka warstwa sadzy. Dumbledore wcale nie prezentował się lepiej od nich, choć na swoim ciele nie miał żadnych obrażeń.
— Co się wydarzyło? — zapytał, kiedy przenosili Albusa-Harry'ego do jednego z pokoi na parterze.
Kingsley streścił krótko wydarzenia w ministerstwie.
Severus był pod wrażeniem. Nie był ekspertem od transmutacji, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma wielu metod na powstrzymanie Szatańskiej Pożogi. Zaklęcie to klasyfikuje się do ściśle czarnej magii, gdyż kontrolę nad nim posiada wyłącznie wywołujący. Nie ma nic wspólnego z Incendio, który jest naturalnym ogniem, i który można ugasić za pomocą Aguamenti. Severus nie mógł poradzić na dreszcz, który nagle przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Za nic nie chciałby zginąć taką śmiercią.
Kiedy Severus przywołał odpowiednie eliksiry lecznicze, Albus zaczął wracać do swojej właściwej postaci. Musieli szybko powiększyć ubranie, gdyż zaczęło pękać w szwach, kiedy szczupłe ciało zamieniało się w dużo większe i niemal o połowę wyższe.
Zaaplikowanie odpowiednich dawek zajęło zaledwie chwilę. Właściwie nie istniały przypadki śmiertelnego wyczerpania magicznego, więc nie musieli się niepokoić. Wszystkie incydenty, jeśli już miały miejsce, były związane z obrażeniami ciała. Według wyliczeń Snape'a już rano Albus odzyska świadomość i będzie zachowywał się tak samo irytująco jak zawsze.
Gdy drzwi do pokoju otworzyły się, mistrz eliksirów uśmiechnął się mrocznie. Nie oglądając się za siebie, powiedział:
— Poppy, dziękujemy za troskę, ale umiem zająć się dyrektorem.
Pielęgniarka zignorowała go i podeszła, by zrobić własny skan. Kiedy wyniki ją usatysfakcjonowały, wyszła bez słowa.
— Co jej wcześniej powiedziałeś? — zaciekawiła się Tonks. Nie było szans, żeby w czasie, kiedy oni byli w ministerstwie, Severus nie zrobił czegoś pielęgniarce.
— Po prostu wyraziłem swoje spostrzeżenie.
I nie mówiąc ani słowa więcej, również wyszedł.
_______________________________
[1] Zupełnie przypadkowo wyszła mi parafraza słów Dumbledore'a z ostatniego rozdziału "Czary Ognia". Beta zwróciła mi uwagę, że to zdanie znamienne jest dla Dumbledore'a, więc wyszukałam odpowiedni fragment, a brzmi on tak: "Pamiętajcie o nim, gdy nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe".
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: DYLEMATY I ROZWIĄZANIA
No cóż znowu widzę tu dużo fajnych pomysłów. Pożoga - to było dobre, ale chyba Voldemort skapnie się, że Harry nie mógł sobie z tym poradzić i że jest raczej wąskie grono czarodziejów, które by to potrafiło. Ogólnie wszystko wskazuje na Dumbledore'a. Kolejny długi rozdział i widzę, że po pierwszej części gdzie było aż 27 komentarzy, mało osób czyta dalej No nic ja nie kończę na tej części i idę czytać dalej ;]