Severitus | AU 5 tom
Rozdział 17. Złamane przyrzeczenie
Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych.
— Philip Pullman „Bursztynowa luneta”
Snape puścił go gwałtownie. Straciwszy równowagę, Harry zatoczył się na ścianę, po czym zamarł z przerażenia. Twarz mężczyzny wygięła się w koszmarnym wyrazie wściekłości, zupełnie jak tego dnia, w którym został oskarżony o gwałt. Choć zaciśnięte w pięści dłonie drżały, cała sylwetka napięła się tak mocno, że sprawiała wrażenie wyciosanej z kamienia.
— Zejdź mi z oczu — wysyczał Snape śmiertelnie cichym głosem. — Zanim zrobię coś, czego będę później żałował.
Harry wzdrygnął się, po czym niezdarnie wycofał do drzwi. Przez cały czas obawiał się, że Snape jednak straci opanowanie i zrobi coś strasznego. Gdy minął próg, popędził przed siebie i zatrzymał się dopiero, gdy dotarł do własnego pokoju. Tam, z plecami przyciśniętymi do drzwi, po prostu stał, nie mając pojęcia, co robić dalej.
Czy Snape przyjdzie, żeby go ukarać? Co teraz z nim będzie?
Nagle w kącikach oczu poczuł pieczenie. Mimo pokusy nie miał zamiaru zaglądać do wspomnień Snape'a. Wiedział dokładnie, czym może się to skończyć. Jednak głupi przypadek sprawił, że zahaczył o taflę myślodsiewni, a kiedy już wpadł do środka, nie był w stanie wyjść. Pociągnąwszy nosem, podszedł do łóżka i przebrał się w piżamę. Następnie zanurkował pod kołdrę i zwinął kłębek, marząc o tym, aby wszystko okazało się jedynie złym snem.
Pomimo wyczerpania tej nocy sen nie chciał przyjść. Zbyt dużo obaw wirowało w głowie Harry'ego, przez co wciąż przewracał się z boku na bok.
Po raz kolejny bezwiednie wrócił myślami do myślodsiewni. Zupełnie nie wiedział, co ma o tym sądzić. Wiele rzeczy się wyjaśniło, jak relacja Snape'a z mamą czy powody, dla których mężczyzna przystąpił do Voldemorta, a później go zdradził, ale Harry nie był przygotowany na to, co zobaczył. James i pozostali Huncwoci nie okazali się lepsi od Dudleya i jego bandy, a biorąc pod uwagę, jak trudne życie miał Snape, nie dziwiło, dlaczego wyrósł na tak zgorzkniałego i zimnego człowieka.
Momentami okropna złość na dostarczenie Voldemortowi przepowiedni ściskała Harry'emu gardło. Nigdy nie miał możliwości poznać mamy i żyć wśród kochającej rodziny, a wszystko przez kilka głupich słów wypowiedzianych przez Trelawney i jeszcze głupszej decyzji Snape'a. Potem jednak przypominał sobie, że Potterowie byli członkami Zakonu i Voldemort planował ich śmierć już dużo wcześniej.
Z frustracją uderzył pięścią w poduszkę, przekulgał się na plecy i wbił wzrok w ciemność. Nie było pewnych odpowiedzi.
Choć bardzo pragnął obwiniać Snape'a, nie potrafił. Zbyt żywo pamiętał przyjaźń, jaka łączyła go z Lily. Jak Harry czułby się, gdyby w tak podły sposób zdradził Rona i Hermionę, nawet o tym nie wiedząc? Na samą myśl jego żołądek wykonywał nieprzyjemne salto.
Gdy w końcu udało mu się zasnąć, sny pełne były niepokojących cieni, śmiechu Voldemorta, mówiącego: „Może się zdarzyć, Harry, że eliksiry, które tak pilnie ze mną przygotowywałeś, zyskają jeszcze jedno, specjalne zastosowanie”, oraz bezwzględnej twarzy Snape'a wyznającego bez ogródek, że musi Harry'ego zabić, bo inaczej Voldemort odkryje ich rodzinne więzy i Zakon straci szpiega. „To konieczność”, wyjaśnił, zbliżając się z wycelowaną różdżką „Ale nie ma powodów do obaw. Umiem zrobić to szybko i bezboleśnie. Zapytaj Rosiera Seniora”.
Rano Harry obudził się zlany potem. Zanim jednak zdążył uspokoić oddech, z paniką odkrył, że zostało tylko pięć minut do śniadania.
Zerwał się z łóżka tak nagle, że zahaczył nogą o skraj kołdry i runął na podłogę. Sycząc oraz rozcierając bolące miejsca, popędził do garderoby i chwycił pierwsze z brzegu ubranie. Kuśtykając na jednej nodze, a na drugą usiłując włożyć skarpetkę, wpadł do łazienki. Hedwiga drzemiąca na żerdzi otworzyła jedno żółte oko, gdy zza drzwi dobiegł trzask upadających przyborów toaletowych i siarczyste przekleństwo. Chwilę później Harry wybiegł z pokoju, rzucając Sigurowi przelotne „cześć”.
W jadalni Snape już siedział przy stole. Wciąż wyglądał na rozgniewanego, co bez trudu można było rozpoznać po sztywno wyprostowanych plecach czy braku potwierdzenia, że w ogóle zauważył przybycie Harry'ego. Jednak kiedy mężczyzna uniósł głowę, z czarnych oczu ziała tak duża ilość odrazy, że Harry żywo przypomniał sobie lekcje eliksirów, podczas których nauczyciel patrzył na niego, jakby był czymś obrzydliwym, co przykleiło mu się do butów. Niespodziewanie poczuł w piersi bolesne ukłucie. Tu, w Prince Manor, Snape nie spojrzał na niego w ten sposób ani razu.
Ostrożnie usiadł do stołu. Po zerknięciu na leżące półmiski stwierdził, że cały jego apetyt zniknął jak za pomocą trafnie rzuconego Evanesco. Mimo to zmusił się do nałożenia na talerz tostu z dżemem.
Przez całe śniadanie Snape nie odezwał się ani razu. W panującej ciszy szczęk sztućców czy zwykłe odstawienie filiżanki brzmiały nienaturalnie głośno. Kilka razy Harry otwierał usta, by przeprosić, ale za każdym razem paraliżował go strach, że jeśli wspomni o wczorajszym incydencie chociaż słowem, tylko pogorszy sytuację.
Kiedy śniadanie dobiegło końca, Harry wydukał niezręcznie:
— To ja… pójdę do biblioteki…
Jedno pojrzenie Snape'a zamroziło go w miejscu.
— Dzisiejsze zajęcia zostają odwołane. Masz zakaz wychodzenia ze swojego pokoju z wyłączeniem posiłków. Nie obchodzi mnie, czy czegoś potrzebujesz, może nawet zjawić się Czarny Pan we własnej osobie. Jeśli tylko zobaczę, że się panoszysz, pożałujesz tego. Codziennie wieczorem Milly odprowadzi cię do piwnicy i pod jej nadzorem będziesz czyścił stanowisko i kociołki. Laboratorium ma błyszczeć, zrozumiano?
Harry przełknął ślinę i przytaknął.
— Tak, sir.
Po tych słowach Snape pozwolił mu udać się do pokoju. Nie mając pomysłu, co ze sobą zrobić, Harry usiadł w fotelu przed komikiem. Oparłszy łokcie na kolanach, zanurzył dłonie we włosach i przez długi moment trwał tak, rozmyślając, jak będzie teraz wyglądało życie w Prince Manor. Niestety wysunięte wnioski nie przedstawiały tej perspektyw kolorowo. W końcu z westchnieniem uniósł głowę i jego wzrok padł na księgę o czarodziejskich tradycjach, którą niedawno otrzymał. Chwycił opasły tom, a następnie odetchnął głęboko kilka razy, by opanować nerwy i pozbyć się nieprzyjemnego ucisku w żołądku.
Przez kilka następnych godzin odciął się od rzeczywistości. Po raz pierwszy lektura okazała się upragnionym wytchnieniem i na chwilę mógł zapomnieć o problemach. Czarodzieje posiadali niezwykle bogatą kulturę i Harry wreszcie zrozumiał, dlaczego Snape tak bardzo naciskał na edukację. Uczęszczał do Hogwartu już cztery lata, ale tak naprawdę jego wiedza o czarodziejskim świecie nie obejmowała nawet ułamka procenta. Bez niej równie dobrze mógłby przyczepić sobie na czole plakietkę z napisem „mugolak”. Nie pojmował, czemu Hogwart umożliwia uczęszczanie na mugoloznawstwo, ale już nie na czarodziejoznawstwo.
Oparł głowę o zagłówek fotela, dumając nad ostatnim rozdziałem. Czarodzieje kładli ogromny nacisk na etykietę i postępowanie podczas uroczystości. Wszystko miało swój własny rytuał, określony czas przygotowania i sposób ubioru. Istniała do tego cała gama zaklęć i sprecyzowanych kontraktów. Nawet zaakceptowanie do rodziny skrzata domowego czy przyjęcie ucznia na praktykę przez mistrza wymagało osobnych formuł.
Niektóre obrzędy były bardziej skomplikowane od innych, jak na przykład zaślubiny. Para młoda stawała przed decyzją, którą z wielu rodzajów więzi chce zostać połączona. Od tego zależała cała reszta. W najbardziej klasycznej formie państwo młodzi nosili białe szaty wykonane z jedwabiu oraz symbole rodowe — w przypadku mężczyzn były to głównie szerokie na pięć centymetrów bransolety na prawy nadgarstek z wytłoczonym herbem domu, a w przypadku kobiet przekazywane z pokolenia na pokolenie diademy lub naszyjniki. Harry'ego zastanawiało, czy zachowało się cokolwiek z pamiątek rodzinnych Potterów. Co prawda w skrytce u Gringotta widział jedynie stosy monet, ale nigdy nie wchodził do środka, żeby sprawdzić, czy kryje się tam coś więcej.
Z drugiej strony jakie to ma teraz znaczenie? Mimo że odziedziczył w spadku majątek, ród wygasł bezpowrotnie. Nie posiadając w sobie ani jednej kropli krwi Potterów, Harry nigdy nie będzie mógł użyć ich symboli.
Reszta dnia minęła przewidywalnie. Wspólne posiłki spędzali w napięciu, przez co podczas obiadu Harry z nerwów stłukł filiżankę. Snape naprawił ją jednym machnięciem różdżki, ale nie bez wcześniejszego wyzwania go od oferm. Od tego momentu starał się być niewidzialny i zachować tak cicho, jak tylko potrafił. Wieczorem Milly odprowadziła go do laboratorium i spędził cztery godziny na skrobaniu, szorowaniu, myciu, wycieraniu i zamiataniu. Kilka trafnie rzuconych zaklęć zrobiłoby porządek, więc bezcelowość zadania tylko przygnębiała Harry'ego.
Następny dzień wyglądał tak samo. Zajęcia były odwołane, Harry nie opuszczał pokoju, a wieczorem odbywał karę. Snape nie odmawiał mu jedzenia ani nie zamykał na klucz jak Dursleyowie, ale przytłaczająca atmosfera przypominała aż nadto tą z Privet Drive.
Dlatego też w końcu podjął decyzję, że musi przeprosić Snape'a, choćby miało go to zabić. Problem tkwił w tym, że cokolwiek by nie zrobił, sprowadzał na siebie gniew Snape'a. Wystarczyło jedno słowo, żeby mężczyzna gromił go spojrzeniem lub wygłaszał cięte uwagi. Z każdą kolejną nieudaną próbą Harry czuł się coraz bardziej zniechęcony i wyczerpany. Mimo to próbował nie tracić nadziei, że jeśli w końcu uda mu się wytłumaczyć, dlaczego znalazł się w myślodsiewni, to może Snape zrozumie, że nie miał zamiaru wściubiać nosa w nie swoje sprawy i że jest mu przykro.
Zagryzając wargę, stanął niepewnie przed wejściem do laboratorium. To była ostatnia szansa, bowiem nadchodził termin dostarczenia Voldemortowi eliksiru z księgi Salazara. Kto wie, w jakim Snape będzie nastroju po takim spotkaniu? Co się wtedy stanie? A jeśli nastąpi kolejny atak?
Harry wziął głęboki wdech i zapukał.
— Wejść! — warknął Snape. Gdy jednak zobaczył, że to nie Milly stoi w progu, odłożył mieszadło z trzaskiem. Kociołek z eliksirem zadrżał, rozlewając za brzeg część zawartości. — Mówiłem ci, że masz nie opuszczać swojego pokoju. Czy choć raz nie możesz zrobić tego, co się do ciebie mówi?!
— Sir… ja…
— Wynocha! — wrzasnął Snape.
Harry skrzywił się. Snape prawie nigdy nie podnosił głosu.
— Proszę… Niech pan mnie posłucha… Chciałem tylko…
Jednak nie dokończył, bo w trzech krokach Snape znalazł się przy Harrym. Chwyciwszy chłopca za ramię, wyciągnął go za próg i poprowadził korytarzem.
Wszystko poszło zupełnie nie tak, pomyślał Harry z rozpaczą.
— Skoro masz moje słowa za nic, nie pozostawiasz mi wyboru.
Wepchnął Harry'ego do pokoju i zatrzasnął drzwi. Następnie rozległo się kliknięcie zamykanego zamka.
Przez sekundę Harry wpatrywał się w drzwi osłupiały. Nie wiedział czemu, ale ta jedna rzecz zszokowała go bardziej, niż wszystko inne, co Snape mógłby zrobić.
Zamrugał gwałtowanie i usiadł na łóżku. Poczucie rozczarowania i beznadziejności pozostawiło go pustym, jakby dementorzy wyssali jego duszę, pozostawiając jedynie skorupę. Hedwiga podleciała i skubnęła czule w palec, ale choć Harry spojrzał na nią i pogłaskał białe pióra, nie potrafił się uśmiechnąć. To był jeden z tych momentów, kiedy wszystko wydaje się tak ponure, że żadna myśl nie daje pocieszenia. Mimo że życie jest pasmem wzlotów i upadków, chwil szczęścia i smutku, trudno uwierzyć, iż za tydzień, miesiąc, czy rok los może się odmienić.
Tym razem nie śnił o Voldemorcie, Cedriku, czy Glizdogonie, ale błądził w ciemności. To nie był tylko brak światła. Ta ciemność zdawała się być czymś żywym, czymś co oplatało ręce, nogi i tors, spowalniając każdy ruch. Mimo strachu nie przestawał iść. Jeden krok… drugi…
Nagle zobaczył światło. Migotało lekko, rozświetlając mrok.
Napiął mięśnie z całych sił, ale niewidzialne ramiona pociągnęły go w tył, bawiąc się nim jak kukiełką. Jeden krok… drugi… trzeci… Już prawie. Upadł, zanim mu się to udało.
I wtedy dreszcz grozy przeszył Harry'ego jak elektryczny prąd. W ciemności zabłysły blond włosy, a zimne, szare oczy spojrzały na niego z okrucieństwem.
Harry obudził się nagle z poczuciem, że śniło mu się coś strasznego, ale za nic nie mógł przypomnieć sobie szczegółów. Oślepiające promienie słońca padały przez okna, pogrążając pokój w pogodnym nastroju, tak odmiennym i obcym od tego, co czuł wczoraj. Po spojrzeniu na zegar westchnął ciężko, czując jak głód skręca mu żołądek. Była jedenasta.
Powlókł się do łazienki, by wziąć krótki prysznic. Po przebraniu się w czyste ubranie, wrócił do pokoju i spojrzał na drzwi. Czy nadal są zamknięte? Milly nie zostawiła jedzenia, a więc Snape musiał wiedzieć, że bez ich odblokowania nie będzie możliwe uczęszczanie na posiłki. Niepewnie chwycił za klamkę.
Drzwi nie drgnęły.
Harry poczuł nagłą pustkę w brzuchu, jakby schodząc ze schodów, nie trafił na stopień. Jednak chwilę później wypełniła go oślepiająca wściekłość. Załomotał w drzwi pięściami i krzyknął z całych sił:
— Wypuść mnie, łajdaku!
Nagle rozległo się pyknięcie i Milly zmaterializowała się.
— Niech panicz Harry nie robi hałasu. Pan będzie bardzo zły, jeśli panicz Harry będzie robił hałas.
— Natychmiast mnie stąd wypuść — zażądał Harry, po raz pierwszy mając gdzieś to, co pomyśli sobie Snape.
Milly wykręciła ręce bezradnie.
— Pan powiedział, że Milly ma nie słuchać panicza. Milly musi wykonywać rozkazy Pana.
— A możesz chociaż przynieść coś do jedzenia? Umieram tu z głodu! — warknął Harry, nienawidząc się za to, jak żałośnie musi teraz brzmieć. Ostatnie dni były piekłem dla jego nerwów. Ledwo był w stanie cokolwiek przełknąć pomimo permanentnego uczucia głodu i ostatnie co teraz potrzebował, to całkowite opuszczenie posiłku.
Milly tylko potrząsnęła przecząco głową, patrząc na Harry'ego wielkimi, niebieskimi oczami.
— Pan powiedział, że Milly nie może usługiwać paniczowi. Pan nie dał Milly rozkazu przynosić jedzenia.
— Dobra! — wrzasnął Harry. — Niech wsadzi sobie to jedzenie w d…
Ale nie dokończył, bo z piskiem przerażenia Milly uciszyła go zaklęciem.
— Panicz Harry nie może wypowiadać się tak brzydko o panu! Pan byłby bardzo, bardzo zły, gdyby usłyszał, jakich brzydkich słów panicz używa.
Harry krzyknął bezgłośnie z bezsilności, po czym w przypływie buntu pokazał Milly środkowy palec. Chwila satysfakcji była krótka, ponieważ sekundę później odkrył, że ma sklejone wszystkie palce. Czerwony na twarzy ze złości założył ramiona na piersi i tupał niecierpliwie nogą, czekając, aż Milly zwyczajnie zniknie. Nie ma co prosić ją o cofnięcie zaklęć, skoro „nie może usługiwać paniczowi”. Podły skrzat.
Milly jednak wciąż stała w pokoju. Harry uniósł brwi, mając nadzieję, że zostanie to zrozumiane jako „czego chcesz?”.
— Pan kazał przekazać, że za pół godziny rozpoczną się lekcje oklumencji. Milly ma odprowadzić panicza do pokoju ćwiczeń.
Gdy znikła, ramiona Harry'ego opadły, a cała złość wyparowała jak z nagle przekłutego balonika. Przygryzł wargę ze zmartwieniem. Jeśli wcześniejsze lekcje oklumencji były okropne, to jak będą wyglądały teraz? Pogrążony w ponurych myślach nawet nie zauważył, kiedy oba zaklęcia przestały działać.
Milly wróciła zdecydowanie zbyt szybko i wkrótce Harry stał naprzeciw Snape'a, który wyglądał tak groźnie i wymagająco jak zawsze.
Inwazja było brutalniejsza niż zwykle. Harry prawie opadł na kolana pod siłą ataku. Obrazy zmieniały się tak szybko, że z trudem odróżniał jedno wspomnienie od drugiego.
— Żałosne — podsumował Snape po przerwaniu zaklęcia. — Nie sądziłem, że to możliwe, ale jest gorzej niż na początku. Profesor Dumbledore naiwnie wierzy, że w końcu opanujesz sztukę oklumencji. Jednak moim zdaniem jesteś beznadziejnym przypadkiem.
Ha!, pomyślał Harry, a czyja to wina? Gdyby Snape nie był tak żałosnym nauczycielem…
Nagle mężczyzna zmrużył oczy i Harry przełknął głośno. Miał nadzieję, że Snape nie czytał mu przed chwilą w myślach.
Ponowny atak nie był łagodniejszy. Tym razem jednak wspomnienia zmieniały się dużo wolniej i z przerażeniem Harry zdał sobie sprawę, że Snape ogląda najbardziej zawstydzające i okropne momenty z jego życia.
Rówieśnicy śmieją się do rozpuku, a Ślizgoni błyskają plakietkami „Potter cuchnie”… Harry wchodzi nagi do basenu prefektów i odkrywa, że Jęcząca Marta podglądała go podczas kąpieli… Voldemort szydzi z niego na cmentarzu, pokazując śmierciożercom, jak bardzo jest słaby… Lucjusz Malfoy podnosi różdżkę, by rzucić Crucio, a on leży bezbronny w błocie, nie mogąc nic zrobić…
— Przestań! — krzyknął Harry, z całych sił próbując wyrzucić Snape'a z umysłu.
— To sam mnie wypchnij — odrzekł Snape i naparł jeszcze mocniej.
Wspomnienia zmieniły się.
— Zrobiłem dla ciebie obrazek — wyseplenił mały Harry, patrząc pełnymi nadziei oczami na ciocię.
Bardzo pragnął jej zaimponować. Pragnął, żeby była z niego dumna i ucałowała go tak jak Dudziaczka. Raz zobaczył, jak kuzyn podarował jej własnoręcznie namalowany obrazek. Ciocia rozpłakała się ze szczęścia, a następnie tuliła syna do piersi, nie zważając na głośne protesty. Potem zawiesiła obrazek na lodówce, żeby móc podziwiać za każdym razem, gdy coś wyjmowała.
Harry nie wiedział, czemu ciocia i wuj nigdy nie są z niego zadowoleni, mimo że bardzo starał się być grzecznym chłopcem. Nic nie potrafił poradzić na te wszystkie dziwne rzeczy, które działy się wokół, a które z jakiegoś powodu tak bardzo ich gniewały. Wymyślił jednak, że jeśli zrobi to samo, co Dudziaczek, a więc podaruje własnoręcznie namalowany obrazek, to może ciocia wreszcie zobaczy, jakim to dobrym chłopcem jest Harry. Dlatego przez długi czas zbierał połamane kredki, które kuzyn wyrzucał do kosza.
Ciocia wzięła od niego kartkę i przez kilka sekund wpatrywała się w nią ze zdziwieniem. Brzuszek Harry'ego aż bolał z obawy. Co jeśli obrazek się nie spodoba? Może powinien dłużej nad nim popracować? Harry nie był zbyt dobry w malowaniu. Do tego słabo widział, a w komórce pod schodami zawsze było ciemno nawet pomimo zapalonej żarówki.
— Czy to kredki Dudleya? — zapytała nagle ciocia, a jej głos brzmiał surowo. — Co ja mówiłam o kradzeniu cudzych rzeczy?
Za karę zdzieliła go po rękach drewnianą łyżką. Harry pisnął, a w zielonych oczach zabłysły łzy. Obrazek wylądował w koszu na śmieci.
— Nie masz nic lepszego do roboty? Zmykaj, ale już…
W kolejnym wspomnieniu Harry leżał na łóżeczku rozpalony i kaszlał. W komórce było ciemno i duszno. Chłopiec zwinął się w kłębek, bardziej naciągnął na siebie kocyk, po czym zadrżał. Zużyte, pomiętoszone chusteczki leżały na podłodze, ale ostatnią, jeszcze czystą, wciąż trzymał w dłoni. Pomimo zatkanego nosa nie odważył się jej użyć.
Nagle drzwiczki otworzyły się, ukazując w progu sylwetkę ciotki Petunii.
— Masz — syknęła, wciskając w ręce Harry'ego pigułkę i szklankę wody. — Przez twoje charczenie Vernon nie może spać.
Z trudem uniósł szklankę do ust. Nie poprosił o pomoc, wiedząc, że ciocia nie zaprzątała sobie głowy takimi głupstwami, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Połknął pigułkę, a następnie opróżnił szklankę do dna. Od godziny chciało mu się pić, ale był za słaby, żeby wstać i pójść do kuchni. Po chwili drzwi komórki zatrzasnęły się, zostawiając go samego…
Tym razem Harry miał pięć lat i uciekał przed psem ciotki Marge. W ostatniej chwili udało mu się wspiąć na drzewo, ale pies i tak zdążył chapnąć go w kostkę. Stający nieopodal Dudley śmiał się do rozpuku, gdy pies odbijał się od pnia, próbując dopaść Harry'ego…
Dwaj chłopcy w wieku dziewięciu lat trzymali go za ramiona, gdy trzeci, najgrubszy i największy ze wszystkich, który przypominał prosiaka, zadawał ciosy. Cała zabawa polegała głównie na gonieniu i zastraszaniu, bo przy swojej małej posturze Harry nie stanowił w bójce wyzwania dla dwukrotnie większych osiłków. Szybko się więc znudzili.
Powolnym krokiem wrócił do domu, przez cały przyciskając dłoń do wargi, by zatamować krwawienie. Gdy przekroczył próg, ciotka Petunia zacmokała z niezadowoleniem.
— Znowu się biłeś?
— To sprawka Dudleya — warknął Harry.
— On kłamie! — krzyknął Dudley z salonu, gdzie oglądał telewizję.
— Już dobrze, Dudziaczku, mamusia ci wierzy — odpowiedziała Petunia uspokajająco. Następnie spojrzała na Harry'ego groźnie. — Jeśli jeszcze raz usłyszę podobne kłamstwa, to Vernon się z tobą policzy. A teraz marsz do komórki…
Dużo starszy Harry leżał na łóżku, wpatrując się nieszczęśliwie w sufit. Popołudniowe słońce przenikało przez zakratowane okno, a przez klapkę w drzwiach, zaryglowanych na kilka zamków, ktoś przecisnął miskę zupy… Słońce prażyło w kark, gdy przez cały dzień pielił ogródek. Od czasu do czasu z zazdrością spoglądał przez okno, gdzie w chłodnym wnętrzu salonu Dudley pochłaniał lody… Na spotkaniu z rodzicami wychowawczyni pochwaliła go za wyniki w nauce. Ciotka Petunia jednak zbagatelizowała słowa nauczycielki, ostrzegając, że siostrzeniec lubi kłamać i oszukiwać, więc na pewno ściągał na klasówkach i przepisywał zadania od innych. Twarz Harry'ego paliła ze wstydu… Wuj zbliżył nabiegłą krwią twarz i wycharczał przez zaciśnięte zęby: „Jeszcze jeden dźwięk, a pożałujesz, że się urodziłeś, przeklęty bachorze!...”. Głos ciotki Marge borował mu w mózgu jak jeden ze świdrów wuja Vernona: „Jesteś dumny ze swoich rodziców, tak? Z rodziców, którzy pozabijali się w wypadku samochodowym, bo byli, jestem tego pewna, pijani… ” [1]
— Nie chcę! Nie będę! — krzyczał Harry. To była wina Dudleya. Harry nie dotykał jego głupich zabawek!
Wuj trzymał chłopca za kark. Był cały purpurowy na twarzy ze złości.
— Zepsułeś komputer Dudziaczka, to teraz poniesiesz konsekwencje.
Zanim Harry się obejrzał, został zamknięty w komórce.
— Wypuść mnie! — krzyczał Harry. — Wypuść!
Nie będzie siedział w komórce. To niesprawiedliwe. W tamtym tygodniu spędził w niej cały tydzień, a za trzy dni idzie do szkoły. Ostatnio ciotka Petunia niemal zupełnie o nim zapomniała. Nie dopuści teraz, by był karany za nic. Walił więc w drzwi, krzycząc. Dursleyowie nie będą chcieli, żeby sąsiedzi usłyszeli podejrzane hałasy, i w końcu dla świętego spokoju ustąpią.
Ku oczekiwaniu Harry'ego drzwiczki otworzyły się. Jednak tego, co wydarzyło się później, nie przewidział. Wuj Vernon, który zupełnie stracił cierpliwość, wyciągnął go z komórki i zdzielił zaciśniętym w ręku pasem. Harry szarpał się i kwilił z bólu, ale na nic zdały się uniki. Wkrótce zaczął błagać wuja, żeby go puścił, na przemian przepraszając i obiecując, że już będzie grzeczny.
— Ani mru mru, zrozumiano? — wysapał wuj. — Jeszcze jeden raban, a będziesz siedział w komórce aż do Bożego Narodzenia! — Zatrzasnął drzwiczki z taką siłą, że aż kawałek tynku odpadł ze ściany. — Niewdzięczny bachor — mruczał, tupiąc po schodach w drodze do sypialni, podczas gdy Harry leżał skulony na łóżeczku i płakał…
Harry stał przed kamienną misą, na której powierzchni widniała twarz mamy. Po chwili niezdecydowania zrobił krok do tyłu, ale wtedy pojawiła się Milly. Przestraszony podskoczył i myślodsiewnia wessała go do środka…
Nagle zaklęcie zostało przerwane.
Łzy upokorzenia zasłaniały Harry'emu oczy, dłonie drżały niepowstrzymanie, a klatka piersiowa unosiła się w tak szaleńczym tempie, że czuł, iż zaraz wpadnie w nadciągającą histerię. Tylko dwa razy w życiu zupełnie nad sobą nie panował. Kiedy nadmuchał ciotkę Marge i gdy zgubił się na wakacjach z Dursleyami. Miał wtedy sześć lat, był zupełnie sam i bał się, że nigdy nie trafi do domu. Późnym wieczorem policja odprowadziła Harry'ego i wuj spuścił mu manto za sprawianie kłopotów.
— Jesteś zadowolony!? — krzyknął. Próbował wytrzeć łzy, ale w ich miejsce pojawiały się kolejne. — Obiecałeś, że nie będziesz mnie tak traktował! Obiecałeś! — Złapał łapczywy oddech, ale płuca odmawiały mu posłuszeństwa. — Zam-mknąłeś mnie… bo chciałem cię przeprosić… rano nie mogłem wyjść… byłem… jestem… głodny, bo zapomniałeś o mnie, albo to była kara, nie wiem… Nie chciałem wejść do tych wspomnień… Przepraszam, okej?! Mój Boże… Przep-praszam.
Harry obrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju.
W głowie kołatała mu się tylko jedna myśl.
Wbrew temu, co Snape zapowiadał, nie był lepszy od Dursleyów.
___________________
[1] Słowa Vernona zostały zapożyczone z „Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego”, a fragment z Marge z „Harry'ego Pottera i Więzień Azkabanu”.
Czytając początkowe akapity tego rozdziału, miałam wrażenie, że pisanie tego przychodziło Ci, może nie z wielkim, ale jednak, trudem. Ale im dalej się zagłębiałam, tym odchodziłam od tego założenia. Na przemian uśmiechałam się (popis nastoletniego zachowania Harry'ego - próby złości przerzucone ze Snape'a na Milly), dziwiłam (dlaczego oni mają posiłki zawsze o określonych godzinach i Harry boi się spóźnić choćby o sekundę? To w sumie dziwne, przecież w każdym domu są pewne odstępstwa. Próbowałam sobie to później wytłumaczyć tym zapisem o uroczystościach w świecie czarodziejów, ale przecież śniadanie to żadna gala) i wzruszałam (szczególnie końcówka była poruszająca serce, naprawdę zrobiło mi się żal Harry'ego). Tematykę myślodsiewni bardzo lubię, w Twoim wykonaniu tym bardziej, więc jestem pod dużym wrażeniem całości. Mam nadzieję, że nie będziesz kazała nam długo czekać na kolejną część.