Severitus | AU 5 tom
Rozdział 13. Witaj, Syriuszu!
Dwie najlepsze rzeczy w życiu to ciepły croissant i szybki powrót do domu.
— Stephen King „Czarna bezgwiezdna noc”
Syriusz Black zawsze spodziewał się, że umrze w walce, a także że w chwili śmierci zobaczy anioły piękne jak jutrzenki, które wystąpią spośród jasności przy chórze trąb i tym podobnych. Jednak tego, czego nie brał pod uwagę, to bólu w każdej kości oraz wdzierającego się w nozdrza smrodu spalonych desek. Otworzył oczy i jęknął. A tak dobrze wszystko się zapowiadało — wykonał zadanie i miał wrócić do Anglii.
Zdrętwiałymi palcami sięgnął do kieszeni. Złoto zabłyszczało w słońcu. Kluczyk. Roześmiał się słabo.
Przeturlawszy się na bok, kopnął końcem buta martwego śmierciożercę, tak dla dobra sprawy. Chwiejnie podźwignął się na nogi i zamrugał. Z kryjówki, w której zatrzymał się między aportacjami, pozostało jedynie gruzowisko oraz osmolone ściany. Jak te zakapturzone kanalie wytropiły go, pozostawało poza jego zdolnością pojmowania. Ściskając w dłoni różdżkę, pokuśtykał do drzwi. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz, gotowy do obrony, jeśli napastników było więcej niż trzech. Jednak nikt nie wyskoczył z ciemności, nie rzucił z ukrycia zaklęcia ani nie wykrzyczał zabijającej klątwy.
Pospiesznie nałożył czary maskujące oraz neutralizujące wszelkie ślady magii, po czym przetransmutował każde ciało w kość i schował do woreczka. Następnie aportował się o trzydzieści mil na północ, żeby zakopać je w lesie. Uśmiechnął się złośliwie. Barany nie zawiadomiły Voldemorta, więc przez jakiś czas ich pan będzie miał nie lada problem z dojściem, gdzie podziali się brakujący zwolennicy.
Od kiedy Syriusz wyruszył w drogę powrotną, spotykały go same kłopoty. Zaraz po opuszczeniu chaty natrafił na mantykorę, która uparła się go pożreć. Bez szans zwycięstwa w walce jeden na jeden próbował aktywować świstoklik, ale wypadł mu z rąk, gdy stworzenie zamachnęło się na niego ogonem uzbrojonym w trujące żądło. Dosłownie w ostatniej chwili udało mu się aportować, lecz na afrykańskiej granicy niefortunnie przyuważyli go miejscowi aurorzy. Ci powiadomili angielską ambasadę, a tamci z kolei skontaktowali się z ambasadami we Włoszech. Pościg za nim ciągnął się aż do Wenecji, w której udało mu się wmieszać w tłum mugoli, a następnie jako pies przedostać mugolskim środkami transportu do Słowenii. Nieznany mu wcześniej kraj okazał się spokojny i względnie wolny od aurorów, więc zdecydował się spędzić w nim trzy dni. W końcu na stacji benzynowej wypatrzył ciężarówkę udającą się z towarem do Niemiec. Tym sposobem przebył Austrię i Czechy, aż dotarł do Frankfurtu. Stamtąd pod osłoną nocy aportował się do Belgii i francuskiego Calais, po czym przeciął kanał La Manche do nadbrzeżnego Dover. Będąc już w Anglii, zrobił postój w jednej z dawnych kryjówek Zakonu, jednak jakimś cudem śmierciożercy wywęszyli jego trop i tak oto jest tutaj — poobijany, choć wciąż żywy.
Syriusz wyciągnął z kieszeni lusterko i rzucił na siebie kilka zaklęć zmieniających wygląd. Przetransmutował wyświechtaną szatę w surdut, wyczarował siwą brodę oraz dopasował do niej kolor włosów. Tu i ówdzie dodał też kilka zmarszczek oraz spędził trochę czasu na manipulowaniu kształtem swojej twarzy, wzorując się szczególnie na nosie Snape'a. Kiedy już upewnił się, że nikt go nie rozpozna, pozostawił za sobą las z zakopanymi śmierciożercami, ominął Londyn i po kilku aportacjach pojawił się przed posiadłością Albusa Dumbledore'a. Przekuśtykał przez ogród i kołatką w kształcie feniksa zastukał do frontowych drzwi. Wkrótce ujrzał w nich znajomą twarz dyrektora.
Albus omiótł jego sylwetkę, dłużej zatrzymując się na oczach. A niech to! Zupełnie zapomniał ich zmienić.
— Zgubiłem świstoklik — wypalił, wiedząc, że został rozpoznany. — A uściślając, zjadła go mantykora. Długa historia…
Srebrne brwi Dumbledore'a wystrzeliły w górę.
— Ach tak. W każdym razie dobrze cię w końcu widzieć.
— Wzajemnie, bo niewiele brakowało.
— M-hm…
Broda starszego czarodzieja zakołysała się, gdy cofnął się o krok, wpuszczając swojego gościa do środka. Syriusz rozejrzał się ciekawie po oświetlonym holu, przez moment rozkoszując się grubą warstwą ochronnej magii, która krążyła w powietrzu i otulała jego ciało niczym miękki, ciepły koc. Pewnie dzięki zaklęciom Albus wiedział, kim jest naprawdę już w momencie pojawienia się w ogrodzie. Dumbledore zaprowadził ich do salonu i kazał się rozgościć. Z westchnieniem przyjemności Syriusz opadł na pluszową kanapę.
— Prawdę powiedziawszy — zaczął Albus, przywołując z kuchni dwie filiżanki oraz liście czarnej herbaty. Zalał je gorącą wodą wyczarowaną z różdżki — zastanawiałem się, czy kogoś po ciebie nie wysłać, ale doniesienia z czarodziejskiego rządu były obiecujące.
— Naprawdę?
— Bezskutecznie ścigano cię przez całe państwo, a potem zniknąłeś jak druzgotek w wodę. Cukru? — Kiedy Syriusz skinął głową, Albus przywołał srebrną cukiernicę. — Podejrzewam, że Łapa miał w tym swój udział.
— Owszem, ale właśnie przez to moja podróż wydłużyła się.
— Czy zdobyłeś to, o co prosiłem?
Syriusz wyciągnął kluczyk z kieszeni. Dumbledore chwycił przedmiot pomarszczonymi palcami i przyjrzał mu się z bliska.
— Niesamowite… Gdybyś tylko miał pojęcie, Septimusie.
— Mówiłeś, że przed śmiercią przekazał ci pewne wspomnienia… i to dzięki nim odkryłeś, gdzie powinniśmy szukać. Rozumiem, że miał kontakty, choć wciąż nie mam pojęcia, skąd. Zastanawiam mnie jednak, co dokładnie znajdziemy, gdy otworzymy skarbiec? Jeśli oczywiście gobliny nam pozwolą?
— Wiedzę — odparł zwięźle Albus. Nie wyjaśniając nic więcej, wyczarował pióro, kałamarz oraz kawałek pergaminu. Następnie naskrobał dwie wiadomości. Kątem oka Syriusz zauważył, że adresatami byli Lupin oraz londyński Gringott. — Wróć do domu i odpocznij. — Dumbledore przywołał Fawkesa i przekazał mu zapieczętowane listy. — Jutro czeka nas wszystkich bardzo ciężki dzień.
Syriusz zmarszczył brwi. Spodziewał się, że przez najbliższe kilka miesięcy będzie umierał z nudów. Albus kategorycznie zabronił mu brania udziału w jakichkolwiek misjach. Jedynym wyjątkiem była podróż do Afryki.
* * *
Następnego ranka dokładnie zrozumiał, co Dumbledore miał na myśli.
Lupin, ten podstępny futrzak, śmiał mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku! Oczywiście Syriusz nie bardzo w to wierzył. Po Voldemorcie i śmierciożercach na wolności można spodziewać się tylko chaosu. Jednak był tak zmęczony, że oczy same się zamykały i groziło mu zaśniecie na stojąco. Założył więc, że jeśli wydarzyłoby się coś naprawdę poważnego, jego przyjaciel nie zataiłby tego przed nim.
Niestety mylił się.
Nietknięta herbata ostygła, a talerz ze śniadaniem leżał porzucony nieopodal. Syriusz zaciskał kurczowo palce na Proroku Codziennym i z niedowierzaniem wpatrywał się w pierwszą stronę. Z każdym poruszeniem oczu śledzących tekst jego twarz przybierała coraz bardziej szarawy odcień.
Napad na Privet Drive... porwanie... śmierć najbliższej rodziny... zdementowano... przemówienie w ministerstwie... atak Sami-Wiecie-Kogo... wyczerpanie magiczne... utrata opieki... sierociniec...
— Miałeś go chronić! — zagrzmiał Black. — To... to... — Potrząsnął gwałtownie gazetą. — Powinienem zostać, powinienem... Gdzie on jest? GDZIE ON JEST?!
— Harry jest bezpieczny i nie trafił do sierocińca.
— Czy nic mu nie jest? Jest zdrowy?
Lupin spojrzał na Dumbledore'a z niepokojem. Starszy czarodziej westchnął.
— Obecnie jego życiu nie grozi niebezpieczeństwo.
— Obecnie...? — wyszeptał. Patrzył na Dumbledore'a, jakby ten na jego własnych oczach przeistoczył się w zjawę. — Co to znaczy obecnie?
Dumbledore wytłumaczył mu, że podczas ucieczki Harry został złapany przez Lucjusza Malfoya. Jednak zamiast zaprowadzić chłopca do Voldemorta, mężczyzna postanowił zemścić się na nim, używając klątwy Cruciatus. Albus zapewnił, że Harry znajduje się teraz w bezpiecznym miejscu, a nowo wynaleziony eliksir Severusa pozwoli na pełne wyleczenie. Gdy skończył mówić, na twarzy Syriusza widać było czystą determinację. — Chcę go zobaczyć. Natychmiast.
— Zaaranżuję spotkanie tylko pod warunkiem, że wysłuchasz mnie do końca. Są rzeczy, które Prorok nie opisał, a które musisz wiedzieć. — Dumbledore zawahał się, ale po chwili kontynuował: — Pewna osoba sprzeciwiała się wyjawieniu komukolwiek, jak naprawdę wygląda obecna sytuacja. Ostatecznie jednak doszliśmy do porozumienia, że będzie najlepiej, jeśli dla was obu zrobimy wyjątek. — Pominął fakt, że Severus jasno wyraził się, że skoro Albus ma zamiar powiedzieć prawdę Blackowi, to równie dobrze może od razu ją zdradzić Lupinowi, bo „pewnikiem ten zapchlony kundel i tak wszystko wygada swojemu przyjacielowi od siedmiu boleści”.
Syriusz przytaknął w zgodzie. W dłoni trzymał różdżkę, jakby był gotów w każdej chwili wypaść z kuchni i aportować się do miejsca, w którym przebywał Harry. Bez zbędnych wstępów Dumbledore wyjaśnił, w jaki sposób odkryli możliwość uniknięcia oddania jego chrześniaka do sierocińca i uniemożliwienia procedury adopcyjnej. Kiedy wyjawił, że biologicznym ojcem Harry'ego jest nie James Potter a Severus Snape, Syriusz wyglądał, jakby go spetryfikowano. Tylko mruganie powiekami świadczyło, że jeszcze żyje.
— Dobrze się czujesz? — zapytał Lupin.
Syriusz zamrugał, po czym wybuchnął gromkim śmiechem.
— A to dobre! — Dumbledore uważnie obserwował zza okularów-połówek, jak Syriusz zgina się w pół, śmiejąc się tak mocno, że całe krzesło się trzęsło. Wzrok Lupina podążał nerwowo między nimi. — Co obiecałeś Snape'owi, żeby się na to zgodził? Merlinie… jego mina musiała być bezcenna… — W końcu opanował się na tyle, żeby usiąść prosto i wytrzeć łzy z oczu. Mimo to wciąż z jego ust wymykały się pojedyncze chichoty. — Przynajmniej mi mogłeś powiedzieć prawdę, Albusie. Umiem dotrzymać każdej tajemnicy. Doprawdy, Harry synem Snape'a… — Pokręcił głową z niedowierzaniem. — Nie mam najmniejszego pojęcia, jak udało ci się przekonać ludzi do tego pomysłu, ale widzę, jak na to wpadłeś. Jasne, wszyscy wiedzą, że przez większość swojego życia się przyjaźnili, a do tego teraz uważany jest za szpiega jasnej strony — pominął, że wciąż mu nie ufa — więc Snape jest idealnym kandydatem dla bajki, jakoby mieli romans. Poza tym bardzo wygodny jest fakt, że James zaginął krótko przed ślubem, a Harry jest wcześniakiem. Skoro każdy był przekonany, że James nie żyje, to kto by obwiniał Lily? — Nagle spoważniał. Bolesne wspomnienia usunęły wszystkie ślady wcześniejszego rozbawienia. — Nawet ja sam namawiałem ją, żeby zaczęła się z kimś spotykać. Trudno było spodziewać się, że tak szybko zapomni, ale nie mogłem patrzeć, jak codziennie płacze.
Dumbledore westchnął ciężko.
— Sęk w tym, że Severus naprawdę jest ojcem Harry'ego.
Tym razem Syriusz gapił się na Dumbledore'a tępo. Przez chwilę zdawał się szukać na jego twarzy oznak żartu, ale znalazł jedynie śmiertelną powagę. Momentalnie zbladł.
— Lunatyku, powiedz mi, że to nieprawda. — Lupin spojrzał na niego bezradnie. — Wiedziałeś!?
— Albus powiedział mi tydzień temu.
— Harry synem Snape'a? Jak to jest możliwe? No jak!?
Widząc nieunikniony wybuch, Lupin chwycił przyjaciela za ramię i powtarzał jego imię za każdym potrząśnięciem.
— Syriuszu, uspokój się!
Głowa Syriusza obróciła się tak gwałtownie, że w pokoju rozbrzmiało głośne strzyknięcie kości.
— Ty mi mówisz, że mam się uspokoić? Jak ja mam się uspokoić?
Wyrwał ramię z uścisku i wstał tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się z łoskotem. Następnie zaczął chodzić od ściany do ściany, wydeptując w dywaniku dziurę.
— Nie wierzę… Po prostu nie wierzę…
Wszelka racjonalność uleciała z niego, niczym powietrze z przekłutego balonika. Jego umysł wirował od natłoku myśli — a każda kolejna była straszniejsza od poprzedniej. Jest ojcem chrzestnym syna Snape'a! Snape'a. Gdy tak miotał się po jadalni, zupełnie przegapił znaczące spojrzenie Albusa pod tytułem „Remusie, bądź mu głosem rozsądku”. Lupin westchnął ciężko, jakby zbyt zmęczony życiem.
Dopiero po godzinnej perswazji, podczas której Lunatyk wybijał mu z głowy coraz to nowsze pomysły, a szczególnie te, które kończyły się bolesną śmiercią Snape'a, Syriusz pozwolił posadzić się na krześle. Dumbledore zrobił świeżą herbatę, po czym suto przyprawił ją eliksirem uspokajającym. Black zaakceptował napój bez dyskusji i wypił go duszkiem. Trzymając w ręku pustą filiżankę, spojrzał na jej dno, jakby oczekiwał zobaczyć tam przyszłość. Zmarszczył brwi. Nie poparzył się, więc Albus musiał schłodzić herbatę…
Lupin bezgłośnie powiedział do Albusa „źle z nim”. Równie bezgłośnie dyrektor odrzekł „to widać” i dodał „jaka szkoda”, co sprawiło, że Lupin spojrzał na niego dziwnie.
W końcu Syriusz wyrwał się z otępienia.
— To jest… nawet nie wiem, jak to określić…
Remus stracił cierpliwość i warknął:
— Jeśli dla ciebie jest to trudne, to pomyśl, jak czuje się sam Harry. Weź się w garść, Black!
Łapa spojrzał na Lunatyka w zdziwieniu. Ostatni raz jego przyjaciel użył tego tonu, gdy Syriusz próbował spotykać się z trojaczkami Swanson jednocześnie.
— Remus ma rację — wtrącił się Albus. — A zważywszy na ostatnie wydarzenia, trzeba podejść do tej sytuacji ostrożnie. — Nagle spojrzał na Syriusza przenikliwie. Jego niebieskie oczy zdawały się przeszywać na skroś. — Zastanawia mnie, czy moje obawy są słuszne.
— Jakie obawy? — zapytał Syriusz.
— Możliwe, że się mylę, ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że miłość i lojalność względem Jamesa mogą… ach, jakby to powiedzieć… zaślepić cię.
Syriusz zamrugał, wpatrując się tępo w Albusa.
— Co masz na myśli?
— Że odrzucisz Harry'ego, tak jak to zrobił Severus, gdy myślał, czyim jest synem.
Te słowa podziałały na niego, jak kubeł zimnej wody, a jednocześnie wywołały kolejną falę złości.
— Jeśli sądzisz, że zniżę się do poziomu tej śmierciożerczej kanalii…!
Wstał gwałtownie, ponownie przewracając krzesło. Och, bolało go jak cholera, że James nie pozostawił po sobie potomka i światła linia Potterów wymarła bezpowrotnie. Snape zabrał jego przyjacielowi to, co było najdroższe każdemu czarodziejowi! Dziedzica! Do tego nie mógł uwierzyć, że ze wszystkich ludzi, Lily wybrała właśnie jego! Owszem, przyjaźnili się, ale przecież już wtedy podejrzewali, że ten sukinsyn przyłączył się do Voldemorta. Jak ona mogła tak po prostu pójść do jego domu? A gdyby ten bydlak coś jej zrobił? Syriusz potrząsnął głową. Nie ma sensu zastanawiać się nad niebezpieczeństwami, które nie mają teraz znaczenia.
Syriusz pomyślał o Harrym. Znał go od kołyski. Wystarczyło raz na malca spojrzeć i człowiek przepadał bezpowrotnie, więc naturalnie był oczkiem w głowie każdego. Potem na własne oczy widział, na jak wspaniałego i odważnego chłopca wyrósł. Gryfon z krwi i kości! Ile trzeba mieć ikry, by stanąć do walki przeciw całej hordzie dementorów i ratować azkabańskiego zbiega przed Pocałunkiem? Na dodatek na hipogryfie?
Pocieszył się faktem, że Snape nie wychowywał Harry'ego, więc nie zdążył go zepsuć. Już sobie wyobrażał, jak uczy go czarnej magii i bycia tchórzliwą kreaturą bez zasad oraz kręgosłupa moralnego. Wzdrygnął się. Syn Lily w łapach Snape'a, toż to potworne! Westchnął ze zrezygnowaniem. No cóż, rodziny się nie wybiera, sam po sobie wiedział to najlepiej. Nie było powodu winić Harry'ego, że ma takiego ojca.
Jego rozważania przerwał głos Albusa.
— Chcę wiedzieć, co zamierzasz. Twój chrześniak czy nie, nie dopuszczę do tego, żebyś go zranił.
Syriusz machnął ręką lekceważąco.
— Tak, tak… Jasne, rozumiem. — Dumbledore spojrzał na niego ostro. W błękitnych oczach nie było ani krztyny łagodności. Syriusz wyrzucił w górę ręce w geście poddania. — Przyrzekam, że nie zranię go.
Albus skinął głową i wstał.
— Zatem porozmawiam z Severusem. I tak jest kilka rzeczy, które miałem z nim omówić. — Spojrzał znacząco na najnowsze wydanie Proroka Codziennego leżące na stole. Na jego pierwszej stronie widniało zdjęcie Lucjusza Malfoya. — Jeśli nie będzie żadnych przeszkód, myślę, że godzina szesnasta będzie najodpowiedniejsza. Severus otworzy dla ciebie kominek. Wystarczy, że wypowiesz „Prince Manor”. — Na odchodnym dodał: — Nie rozczaruj mnie, Syriuszu.
* * *
Snape nie żartował. Po trzech godzinach Harry miał nadzieję już nigdy więcej nie widzieć kociołka. To, nad czym przyszło mu pracować, było tak obrzydliwe, że nie dawało się tego opisać słowami. Miało czułki, drgało, pulsowało, śmierdziało zgniłymi jajkami oraz wyślizgiwało się z rąk, czyniąc jego zadanie, jakim było wyrywanie czułek, prawie niemożliwym. Na dodatek śluz przyczepiał się do palców tak mocno, iż Harry podejrzewał, że będzie musiał zetrzeć skórę, by się go pozbyć.
Po raz kolejny jego żołądek skręcił się od ostrego zapachu i nawet oddychanie ustami nie pomagało. Oczy łzawiły mu przez prawie cały czas, więc zaczął poważnie zastanawiać się, czy można w ten sposób się odwodnić. Nawet nie mógł wytrzeć mokrych policzków, bo ręce miał sklejone śluzem, a nie był na tyle szalony, by zbliżać je w okolice twarzy. Co te… stworzenia w sobie mają? Wywar z cebuli zamiast krwi? Wreszcie Harry'emu udało się złapać wijącą się czułkę, więc szybko wyrwał ją. Wydała z siebie obrzydliwy dźwięk, przypominający chrzęst łamanych kostek skrzyżowany z obscenicznym mlaśnięciem.
— Do czego używa się… tego czegoś? — zapytał, marszcząc nos i krzywiąc się jednocześnie.
— Do Confinium Exiti1. Wysoce leczniczej mikstury działającej na wszystkie komórki. Czułki mucocela, znanego też jako fundir lub śluzowiak pensylwański, wytwarza śluz, który jest wykorzystywany w eliksirach…
— Fuj…
— …odkażających ze względu na właściwości utleniające. Same czułki jednakże posiadają gruczoły uaktywniające pewne procesy. Bez nich mucocele nie mogłyby wyprodukować i roznieść na swoim odwłoku chroniącego ich śluzu. Dzięki wykorzystaniu tego samego mechanizmu jest możliwe rozprzestrzenianie leczniczego eliksiru na cały organizm czarodzieja, jak również zwielokrotnienie siły jego działania. Confinium Exiti stosuje się, gdy trzeba działać szybko, a nie jest znana przyczyna choroby ani jej umiejscowienie. Analogicznie rzecz ujmując, jest ekwiwalentem bezoaru zwalczającego trucizny.
— Ekwiwalentem?
— Odpowiednikiem. Czymś o tej samej wartości.
Harry powrócił do pracy, już tak bardzo nie przejmując się tym, jak okropne było to zajęcie. Taki eliksir mógł uratować niejedno życie. Jeśli trzeba się troszeczkę namęczyć przy czułkach, było warto.
* * *
Harry opadł z jękiem na łóżko. Był wykończony. Oczywiście Snape nie ułatwiał mu życia i zaraz po pracy w laboratorium dał mu szczegółowy wykład na temat tego, jak głupim wyskokiem była jego ucieczka poprzedniego dnia. Mężczyzna wymienił wszystkie niebezpieczeństwa, na które Harry mógł się narazić i przedstawił każdy scenariusz, jaki mógł go czekać, a wszystkie kończyły się w ten sam sposób: jego śmiercią — czasami powolną i bolesną, a niekiedy szybką jak mrugnięcie okiem, ale zawsze śmiercią. Snape ostrzegł go też, że ponieważ nie można mu ufać w tak elementarnej kwestii jak własne bezpieczeństwo, nałożył na posiadłość zaklęcie, które natychmiast powiadomi go, jeśli Harry choć zbliży się do jej granic.
Wyglądało na to, że wczoraj Snape specjalnie odpuścił sobie strofowanie go, by następnego dnia Harry był boleśnie świadom każdego usłyszanego słowa. Możliwe również, że mężczyzna nie chciał ryzykować ponownej utraty panowania nad sobą. Pomimo że przez cały czas tyrady jedynie groźnie górował nad Harrym, to pod koniec sprawiał wrażenie, jakby tylko nadludzką siłą woli powstrzymywał się przed wywleczeniem go z pokoju i zaprowadzeniem do sali tortur. Harry już wolał pracować nad czułkami śluzaków pensylwańskich, niż przeżywać to doświadczenie.
Kiedy Snape przedstawił mu wszystkie konsekwencje, które musiałoby ponieść multum osób, czuł się naprawdę podle. Od środka zżerały go potworne wyrzuty sumienia i miał ochotę pacnąć sam siebie za bycie takim idiotą. Miał prawdziwe szczęście, że dom Snape'a jest położony na odludziu. Co by było, gdyby natrafił na śmierciożerców? Głupi, głupi…
Schował twarz w poduszce, starając się o niczym nie myśleć, a już na pewno nie o tym, że na odchodnym mistrz eliksirów powiedział, że oczekuje od niego rozpoczęcia pracy nad zadaniami domowymi.
Po półgodzinie pogrążania się w ponurych myślach zdecydował, że woli nie wystawiać swojego szczęścia na próbę. Zwlókłszy się z posłania, usiadł przy biurku. Następnie rozwinął rolkę z tematami i po dwukrotnym ich przejrzeniu, wybrał zaklęcia. Miał wymienić i sklasyfikować wszystkie czary zmieniające objętość, a następnie scharakteryzować jedno zwiększające i jedno zmniejszające z uwzględnieniem sposobu ich działania, ograniczeń oraz wpływu na stałe cechy różnych rodzajów obiektów. Zadanie było trudne, ale konkretne i przynajmniej Harry wiedział, od czego powinien zacząć. Z półki wybrał podręcznik do klasy czwartej i otworzył go na odpowiednim rozdziale. Na czystym arkuszu pergaminu spisał wszystkie wymienione w książce kategorie oraz rozpoczął przyporządkowanie znanych mu zaklęć. Teoretycznie zawsze odrabiał zadania domowe, korzystając z tego, co miał pod ręką. Jego oceny pozostawiały wiele do życzenia, ale nie spędzało mu to snu z powiek.
Harry zamarł z końcówką pióra zawieszoną tuż nad pergaminem i rozszerzył oczy. Przez głowę przeszła mu potworna myśl, że być może Snape zechce przejrzeć to, co Harry napisał. Och nie… Mistrz eliksirów szydził ze wszystkich jego prac i już wyobrażał sobie, jak po raz kolejny staje się pośmiewiskiem.
Zdecydował, że tuż przed obiadem znajdzie bibliotekę i poszuka paru książek na temat zaklęć zmieniających objętość.
* * *
Harry przystanął w połowie korytarza, rozglądając się wokół. Kompletnie się pogubił i rozważał poproszenie o pomoc któryś z portretów, gdy zza drzwi po prawej stronie usłyszał stłumione głosy. Mógłby przysiąc, że jeden z nich należał do dyrektora. Wiedziony ciekawością podszedł bliżej.
— Jak Harry sobie radzi?
— Sam go zapytaj.
— Chciałbym usłyszeć to od ciebie.
— A niby skąd ja mam wiedzieć?
W szczelinie między drzwiami Harry zobaczył dość gustownie urządzony gabinet. Za masywnym biurkiem siedział Snape. Dumbledore natomiast stał odwrócony plecami i wpatrywał się w oszkloną gablotę oraz znajdujący się w niej rząd fiolek o różnych kształtach i kolorach.
— Opiekujesz się nim, prawda?
— Jeśli niepokoisz się, że twojemu Złotemu Chłopcu dzieje się krzywda, to możesz spać spokojnie. Jeszcze się nie pozabijaliśmy.
Dumbledore odwrócił się, żeby spojrzeć na Snape'a, i Harry zobaczył jego profil. Na twarzy starszego czarodzieja widniała lekka nagana.
— Nie o to mi chodziło.
Kącik ust Snape uniósł się lekko, jakby mężczyzna próbował ukryć uśmiech, ale nie do końca mu się to nie udało.
— Och, ale ja dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Jednak nic z tego. Jak już mówiłem, jeśli chcesz cokolwiek wiedzieć, sam go zapytaj.
— Nie sądzę, że w tej chwili byłoby to dobrym posunięciem. Chciałbym ograniczyć z nim kontakty do czasu rozwiązania naszego problemu.
Snape zmarszczył brwi.
— Jakiego problemu?
Przez długą chwilę Dumbledore milczał, na powrót wpatrując się w gablotę. Kiedy w końcu odezwał się, jego głos brzmiał bardzo poważnie.
— Czy czytałeś dzisiejsze wydanie Proroka?
— Nie miałem okazji. Twój idealny pupilek sprawił, że nie tknąłem nawet prywatnej korespondencji.
Dumbledore dotknął szkła długimi palcami i przez chwilę obserwował, jak cień jego ręki załamuje światło na buteleczkach, zmieniając ich barwę.
— Lucjusza Malfoya zwolniono z powodu braku dowodów. — Snape przymknął oczy, a jego usta lekko się poruszały. Wyglądało to, jakby liczył do dziesięciu. Dumbledore kontynuował: — Ponieważ Kingsley znalazł go ogłuszonego w środku lasu, adwokat podważył zarzut, jakoby brał udział w wydarzeniach na Privet Drive. Linią obrony Marvella była próba wrobienia jego klienta poprzez obezwładnienie go i zostawienie w lesie po uprzednim podrzuceniu maski oraz szaty śmierciożercy. Wypalony znak jest oczywiście kwestią zamkniętą, jako że w poprzednim procesie Lucjusz został uniewinniony. Ta sprawa nawet nie została podjęta. Nie ma też świadków, bo oficjalnie ciebie tam nie było i twoje zeznanie nie wchodzi w grę.
— A różdżka?
— Nie miał jej.
— Jak to nie miał jej?
— Kingsley osobiście oddał ją urzędnikom, ale jakimś sposobem zniknęła, podobnie jak dokumenty potwierdzające jej przekazanie. Możesz sobie wyobrazić aferę, jaka wybuchła.
— Ale przecież musieli sprawdzać ją na miejscu. Ktoś na pewno sporządzał protokół…
— No właśnie, ktoś. Problem w tym, że nie wiadomo kto.
— To jakiś absurd!
Dumbledore odwrócił się od gablotki, żeby spojrzeć na Snape'a.
— Wizengamot ma zawiązane ręce, a opinia publiczna podzieliła się. Sporo osób widzi, że zniknięcie dowodów nie jest kwestią zwykłej niekompetencji pracowników. Ponieważ jednak sprawa dotyczy Lucjusza Malfoya, szanowanego członka czarodziejskiej społeczności, niektórzy wierzą, że aresztowano go przez pomyłkę.
— To niech Potter zeznaje. Można powołać się na specjalne okoliczności, jakim jest jego stan zdrowia. Wybierz kogoś zaufanego i zrób przesłuchanie tutaj.
— Bez dowodu zbrodni nie będzie miało prawnej mocy.
— Tylko pod warunkiem, że nie zostanie złożony wniosek o użycie Veritaserum. Wtedy każde słowo Pottera będzie miało stopień dowodu.
— Harry nie może w ten sposób zeznawać.
Snape spojrzał Albusa z widocznym oszołomieniem.
— Jeśli to jedyna możliwość...
Dumbledore uniósł dłoń.
— Utajniłeś dokumenty Harry'ego, a więc dostęp do nich mają tylko Naczelni Magowie Wizengamotu. W przesłuchaniu muszą wziąć udział dwaj świadkowie oraz protokolant, co oznacza, że cały proces spada na mnie, Aurelię i Emeralda. To jest bardzo wygodna sytuacja, bo wszystkich nas obowiązuje Przysięga Tajności, dzięki której nie możemy zdradzać danych z teczek bez zgody ich właścicieli. Co więcej, Harry zeznawałby pod starym imieniem i nazwiskiem, ponieważ jeszcze nie zalegalizowałeś jego nowych danych. Mimo to samo przesłuchanie zostanie zapisane na dokumencie otwartym, a tutaj... — Dumbledore wyciągnął mocno sfatygowaną kopertę i podał go mistrzowi eliksirów. — ...posiadam dowód, że są rzeczy, o których ministerstwo wiedzieć nie powinno. I to jest teraz nasz problem i priorytet.
Mężczyzna przyjrzał się listowi, natychmiast rozpoznając pismo.
— To od Pottera, tak? Skąd...
— Hedwiga przyleciała do mnie w dniu napadu na Privet Drive. Miała zwichnięte skrzydło i wszystko wskazywało na to, że została zaatakowana. Oddałem ją pod opiekę Hagrida, który zajął się jej leczeniem. Podejrzewam, że już wróciła do Harry'ego.
— Czyli próbowano przechwycić pocztę Pottera. Nie jest takie zaskakujące, skoro obserwowano go przez cały czas. Wiadomo, kiedy list wysłano? Nie widzę daty…
— Rzucone przeze mnie zaklęcie ujawniło, że Harry napisał go dwudziestego szóstego czerwca, czyli dokładnie dwa tygodnie przed atakiem. — Snape otworzył usta, ale domyślając się pytania, Dumbledore zaprzeczył: — Nie, przede mną nikt go nie czytał. To także sprawdziłem.
Nastąpiła długa cisza, podczas której Snape pogrążył się w lekturze. W końcu podniósł głowę.
— Sny...?
— Nie takie zwykłe sny. Harry ma możliwość łączenia swojego umysłu z umysłem Voldemorta.
— Ale to niemożliwe. — Snape spojrzał ponownie na list. — Na odległość? Jak dotąd żyję, pierwsze słyszę. Potter musiał mieć jakieś omamy. Pewnie to zwykłe koszmary lub reminiscencje po porwaniu.
— Osobiście sprawdziłem wszystkie ofiary, o których Harry śnił. Każdą z nich zamordowano z użyciem zabijającej klątwy. — Czarodziej poprawił okulary na nosie i spojrzał Severusowi prosto w oczy. — Wydarzenia na Privet Drive ściśle łączą się z Voldemortem, więc padną pytania z nim z wiązane. A ta informacja — wskazał ręką w kierunku listu — absolutnie nie może wypłynąć.
Severus westchnął cierpiętniczo.
— Rozumiem. I podejrzewam też ku czemu zmierza ta rozmowa…
— Harry musi nauczyć się oklumencji. Chcę, żeby zamknął dostęp do swojego umysłu.
Dłużej Harry nie słuchał. Było mu niedobrze, serce dudniło w piersi, a nogi drżały tak mocno, że ledwo był w stanie się na nich utrzymać. Fragmenty rozmowy przemykały szaleńczo przez jego umysł.
Lucjusza Malfoya zwolniono z powodu braku dowodów… Harry ma możliwość łączenia swojego umysłu z umysłem Voldemorta… Chciałbym ograniczyć z nim kontakty do czasu rozwiązania naszego problemu…
Wrócił do swojego pokoju, choć sam nie wiedział, jak mu się to udało. Gdy zamknął drzwi, osunął się po nich, a następnie oparł czoło na zgiętych kolanach.
* * *
Potter spóźniał się. Severus zaczął rozważać, czy nie wysłać po niego Milly, gdy w progu dostrzegł ruch. Chłopak wszedł do jadalni śmiertelnie blady, drżąc na całym ciele. Severus podszedł do niego i uniósł dłoń. Potter szarpnął się do tyłu, ale mężczyzna złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Ignorując fakt, że chłopak zesztywniał z zaciśniętymi powiekami, przycisnął dłoń do czoła. Było nieco zbyt ciepłe, ale nic nie wskazywało na gorączkę.
— Coś się stało — stwierdził. Potter otworzył oczy. Widać było w nich strach. — Powiedz, co się stało.
Chłopak otworzył usta, ale natychmiast zamknął je, nie wypowiadając ani słowa. W tym momencie Severus poważnie zaniepokoił się. Co wywołało taką reakcję? Może to jakiś efekt uboczny eliksiru post-Crucio?
Skierował Pottera ku krześle i delikatnie popchnął, zmuszając go, by usiadł. Wyciągnąwszy różdżkę, wymruczał zaklęcie diagnostyczne. Sfera zaświeciła na niebiesko w okolicach czoła, co oznaczało, że chłopak był w szoku. Co u licha? Chyba nie spowodowała tego dzisiejsza rozmowa? Wczoraj Severus zrobił to, co zwykle: skupił się na jednym celu, odsuwając wszystko inne na bok. Nie było miejsca na jego własne uczucia, nie w tamtej chwili. Chłopak był w totalnej rozsypce i jego organizm nie poradziłby sobie z kolejnym stresem. Tak więc zachował idealny spokój, a nawet odwlekł moment uświadomienia Potterowi jego własnej głupoty. Dopiero dziś, gdy zaczął mówić o tym, jak katastrofalnie mogła skończyć się ucieczka, czuł, że jego opanowanie wymyka mu się z rąk. Mimo to sądził, że uporał się z sytuacją całkiem dobrze. Przynajmniej ani razu nie nazwał Pottera idiotą. To już jakiś postęp, prawda?
Machnięciem różdżki przywołał eliksir uspokajający. Potter spojrzał na fiolę z obawą, ale ostatecznie dał się nakłonić do wypicia. Po kilku minutach jego oddech unormował się, a drżenie ciała ustąpiło.
Snape przysunął krzesło i usiadł naprzeciwko.
— Chcę wiedzieć, co się stało. — Potter zamarł, jakby zamieniono go w kamień i jedynie wpatrywał się w Severusa nawiedzonym wzrokiem. — Powiesz mi po dobroci albo wyciągnę to z ciebie siłą. Wybieraj.
Ostre słowa w końcu otrząsnęły go z otępienia. Bardzo dobrze. Jeden krok naprzód. Teraz drugi. Severus nie czekał długo.
— Ja… — odchrząknął. — Usłyszałem rozmowę… w gabinecie… z profesorem Dumbledore'em.
Nagle Snape poczuł przemożne pragnienie, żeby chwycić Pottera za ucho i wytarmosić, aż wreszcie coś trafi do jego pustego łba. Czy nie nauczono go, że cudzych rozmów się nie podsłuchuje? Z drugiej strony chłopak dostał już swoją nauczkę, więc ostatecznie powiedział tylko:
— Zatem już wiesz o Lucjuszu oraz więzi umysłowej z Czarnym Panem.
Potter przytaknął.
— Ale coś się zmieniło… od… od tamtej nocy z Malfoyem. Żaden sen nie jest już tak wyraźny. Mam wrażenie, jakbym oglądał wszystko przez zamgloną szybę.
— To da się łatwo wyjaśnić. Twoje nerwy nie są w pełni naprawione, więc każda więź natury umysłowej może być teraz zakłócona. Sytuacja zmieni się wraz z postępem leczenia.
Nagle obaj usłyszeli trzask drzwi i natychmiast Severus sięgał po różdżkę. W następnej sekundzie w progu stanął nie kto inny jak Syriusz Black. Piękne wyczucie czasu, kundlu, zdążył pomyśleć Severus, zanim ciemne oczy Blacka omiotły całą scenerię i skupiły się na wciąż bladym Harrym.
— Co mu zrobiłeś, Snape?!
W mgnieniu oka mistrz eliksirów wstał i stanął przed Blackiem, odcinając go od Harry'ego.
— Nic mu nie zrobiłem, idioto!
— Jasne, bo akurat tobie można wierzyć — warknął Black, co brzmiało jak prawdziwe szczęknięcie.
Merlinie, jak ten człowiek działał mu na nerwy…
— To już twój problem. Albo skulisz ogon, jak przystało na grzecznego kundla, albo cię stąd wyrzucę i nie będzie mnie obchodzić, że chłopak jest twoim chrześniakiem. To ja jestem jego ojcem. Wystarczy jedno moje słowo, a już nigdy więcej go nie zobaczysz.
To, co wypłynęło z ust Syriusza, było najbardziej obraźliwszą i skandaliczną litanią przekleństw, jaką Harry w życiu słyszał.
— Dumbledore dowie się o tym! — Spojrzał na Harry'ego, który obserwował teraz całą scenę zza ramienia Snape'a. — Jest cały roztrzęsiony! Co za niezwykły zbieg okoliczności, że akurat pod twoją opieką!
Snape zwęził oczy i niebezpiecznie niskim głosem wysyczał:
— Potter sam jest sobie winien. Gdyby nie…
Jednak nie dokończył zdania, bo Syriusz wyszarpnął różdżkę z kieszeni i w ułamku sekundy wystrzelił zaklęcie. Wokół posypały się iskry, gdy czerwony promień rozbił się o tarczę Snape'a. W następnej chwili obaj jednocześnie wykrzyczeli Expelliarmus! Ich różdżki wyleciały w powietrze, zatoczyły łuk, po czym spadły z trzaskiem na ziemię. Zanim mistrz eliksirów zdążył odzyskać równowagę, Syriusz złapał Harry'ego za nadgarstek i gwałtownie przyciągnął do siebie. Mimowolnie Harry podciągnął ramiona do góry i schylił głowę. To sprawiło, że Black zamarł.
Po kilku długich sekundach, podczas których nikt nie poruszył się ani nie odezwał, Harry uchylił zaciśnięte powieki. Spojrzał na Syriusza, a potem na Snape'a. Obaj wpatrywali się w niego — Snape z wściekłością, a Syriusz z bolesnym zdumieniem.
— Harry, ty… boisz się mnie?
Harry potrząsnął głową w zaprzeczeniu, ale nie zmienił obronnej postawy. Nagle ciszę przeciął pełny furii syk Snape'a:
— Ty zapchlony głupcze, przez ciebie będę miał tu kolejny atak postcruciatusowy. — Syriusz rozszerzył oczy i zbladł. — Jasne, nawet nie przyszło ci to do głowy, prawda? Nic dziwnego, skoro jest kompletnie pusta! Chłopak był przez godzinę torturowany przez Lucjusza, więc wpadłeś na genialny pomysł, żeby rozpętać bójkę, a potem nim szarpać.
Syriusz skrzywił się ze złością, ale zacisnął usta, milcząc. Następnie zrobił krok do tyłu.
— Przepraszam… — wyszeptał Harry, próbując jakoś naprawić tę sytuację. To był tylko głupi odruch. Od czasu spotkania z Lucjuszem był przewrażliwiony, ale przecież tak naprawdę nie obawiał się, że Syriusz zrobi mu krzywdę.
— Nie — uciął Snape. — Nie będziesz tego kundla przepraszał.
— Wybacz, Harry — powiedział Syriusz lekkim tonem, zupełnie ignorując Snape'a. — Rzeczywiście moja reakcja była zbyt gwałtowna. — Rozejrzał się po jadalni i westchnął. — Możemy usiąść i porozmawiać?
Harry przytaknął. Syriusz wypatrzył różdżkę i schował ją do kieszeni. Kiedy zauważył, że Snape wciąż stoi pośrodku jadalni ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, rzucił nieuprzejmie:
— Mógłbyś usunąć stąd swoją czarującą obecność?
— Nie wiem, czy to bezpieczne zostawiać cię z nim samego, Black.
Harry modlił się w duchu, żeby Snape sobie poszedł. Naprawdę chciał z Syriuszem porozmawiać.
W końcu mistrz eliksirów wyprostował się sztywno i w łopocie szat wymaszerował z jadalni. Gdy jego kroki ucichły, Syriusz spojrzał na swojego chrześniaka.
— Jak się trzymasz, Harry? — Wskazał kciukiem na drzwi, za którymi Snape zniknął. — Pewnie nie są to wymarzone wakacje, ale chyba da się jakoś przeżyć starego nietoperza, co?
Harry próbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu to raczej blado.
— Hej, co jest?
— Przyzwyczajam się.
Syriusz spojrzał na niego twardo.
— Skądś znam ten ton. Źle cię traktuje? Wystarczy powiedzieć, a przeklnę go tak, że zobaczy gwiazdy.
Harry nie miał zamiaru niczego zdradzać z poprzedniego dnia. Już wyobrażał sobie, jak Syriusz by zareagował. Pewnie wściekłby się na Snape'a i o wszystko go obwinił, a przecież to Harry nie powinien zaczynać kłótni, a tym bardziej uciekać.
— Nie jest łatwo. My… nie lubimy się. — Kogo ty oszukujesz, Harry? To jest grube niedopowiedzenie. — Ale… mam wszystko, co trzeba; nowe ubrania, książki, własny pokój, codzienne posiłki. Jest… dobrze. — I było. Choć jeszcze dwa dni temu nie potrafił wyobrazić sobie, że kiedykolwiek będzie to możliwe. Oczywiście gdzieś w głębi duszy wątpił w zapewnienia Snape'a. Podejrzewał, że to tylko kwestia czasu, aż mężczyzna zmęczy się nim. Jednak przynajmniej na razie, pomimo całej władzy, jaką nad Harrym posiadał, nie miał zamiaru jej nadużywać. Nagle Harry spojrzał na ojca chrzestnego z obawą. — Nie przeszkadza ci, że... nie jestem synem Jamesa?
Syriusz westchnął.
— Dowiedziałem się dopiero dzisiaj i przyznam, że jeszcze nie do końca to do mnie dotarło. Wciąż wyglądasz jak James, chociaż… — Nachylił się, żeby przyjrzeć mu się z bliska. — Tak, widzę różnice. Chociażby twoje włosy nie są już tak rozczochrane jak wcześniej. Zazwyczaj sterczały we wszystkich kierunkach. Zawsze śmiałem się z Jamesa, że któryś z jego przodków skrzyżował się z jeżozwierzami…
Nagle zasępił się, jakby bolało go, że wygląd Harry'ego jest tylko iluzją.
— Teraz będzie już inaczej, hę?
Harry potrząsnął głową.
— Nieprawda. On wciąż był moim tatą, choćby przez tamten krótki czas. Nie pamiętam go, mimo że bardzo chciałbym. Wiem, że kochał mnie i oddał za mnie życie, a to jest ważniejsze niż więzy krwi. — Harry odsunął grzywkę z oczu i spojrzał na swoje palce. Kiedyś były krótsze dość niezgrabne, a teraz wydłużyły się oraz stały się szczuplejsze i jakby bardziej delikatne. Takie jak Snape'a. — Wiesz, że od kiedy spędziłem wakacje z rodziną Rona, marzyłem, żeby była moją? Tak ich traktuję. Jak moją rodzinę. I tak traktuję ciebie. — Proszę, nie odrzucaj mnie.
Syriusz uśmiechnął się krzywo, czochrając mu włosy.
— Wciąż jesteś synem Lily. Te piękne zielone oczy nigdy nie znikną. — Nagle skrzywił się lekko. — Mam nadzieję, że nos też nie zniknie. Znając wygląd Snape'a, to byłaby wielka szkoda!
Tym razem na ustach Harry'ego pojawił się szczery uśmiech. Potarł nos. Nie, przez ostatnie dwa tygodnie nie zmienił się ani odrobinę, więc może taki już zostanie.
________________________
[1] łac. confinium — kres, łac. exitium — destrukcja, zagłada.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: PIERWSZA LEKCJA OKLUMENCJI
Trochę mi zajęło przeczytanie MP, aczkolwiek wierną czytelniczką zostanę do końca. Także jedną fankę na naszej stronie masz na pewno. Co prawda trochę leniwą, ale...
Na początku trochę średnio pasował mi Syriusz. A w zasadzie cała ta pierwsza część, w której był tylko on. Zdecydowanie lepiej czyta mi się kwestie z Snape'em i Harrym - chłonę ich relacje jak gąbka. Syriusz wydawał mi się zbyt brutalny (chociażby to zakopywanie ciał Śmierciożerców), ale później, gdy już spotkał się z dyrektorem i Harrym, sympatia do niego wróciła. Jego reakcja na szokującą wiadomość była dość zabawna, to samo tyczy się bójki. Cieszy mnie to, że Harry pomału zaczyna akceptować sytuację i czekam na moment, w którym pójdzie do Hogwartu. Bo pójdzie, prawda?
Jeszcze takie drobne pytanie - w Severitusach musi pojawiać się Lupin? To jest jakiś wymóg? Dlaczego w ogóle zdecydowałaś się pisać tego typu opowiadanie?