Podświadomości Julie udało się porozmawiać z Syriuszem Blackiem.
Julie kompletnie straciła rachubę czasu, zresztą nie bardzo ją obchodziło jaki jest dzień. Bardziej zastanawiało ją dlaczego wpadała w stan półświadomości. Lucjusz Malfoy rzadko przychodził do tajemniczego pokoju, a jak już, to tylko na chwilę. Co jednak wystarczało mu na zadanie jej dodatkowych rozcięć, nie tylko na twarzy. Dziewczynka potrafiła leżeć w stanie półświadomości przez pół dnia. Mgła na tajemniczej wysepce powoli opadała, ujawniając ciemny zarys jakiegoś budynku. Podczas jednego z takich momentów udało jej się "dotrzeć" do środka owej budowli, która okazała się być niezbyt przyjemnie wyglądającą twierdzą. Przez moment wydawało jej się, że zobaczyła jakiegoś mężczyznę... A może wcale jej się nie wydawało? On sprawiał wrażenie, że wyczuwał jej obecność. Ale jak?
- Black! - Ze stanu półświadomości wyrwał ją głos Lucjusza Malfoya. - Co się z tobą dzieje? Już któryś raz zastałem cię w stanie, jakbyś za chwilę miała zemdleć - powiedział poirytowany śmierciożerca.
- Nie mam pojęcia - odparła Julie. - Ale chętnie bym się dowiedziała dlaczego tak się dzieje.
- Czy jak wpadasz w ten stan... widzisz coś? - zapytał Malfoy, uważnie lustrując ją wzrokiem.
- Nie, nic. Kompletnie nic - skłamała Julie. Kimkolwiek był tamten mężczyzna, mógł być jej jedynym ratunkiem. O ile w ogóle istniał, bo wcale nie była pewna czy to, co widziała, było rzeczywistością.
- Kłamiesz! - warknął Lucjusz celując w nią różdżkę. Julie poczuła jak z jej łuku brwiowego spływa krew.
- I tak ci nie powiem - odparła dziewczynka. - I Księgi Założycieli też nie dostaniesz.
- Jeszcze zobaczymy.
***
Chyba będę musiał znowu poprosić Macnaira o pomoc - pomyślał Malfoy, idąc korytarzem Hogwartu. Zastanawiał się jak może zmusić dziewczynkę do wyjawienia gdzie jest Księga Założycieli, nie ryzykując przy tym tego, że aktywuje moc ognia. A może jednak spróbować Cruciatusa? Jeśli będzie ją trzymać pod jego wpływem przez kilka sekund... i robić przerwy... to może zmniejszy ryzyko? A jakby tak zadawać większe nacięcia? Nie, nie może pozwolić jej się wykrwawić. Nie, dopóki nie ma księgi. Lucjusz rozmyślając omal nie wpadł na profesor McGonagall.
- Dobrze, że cię widzę, Lucjuszu - powiedziała, choć jej wzrok wcale nie okazywał radości na jego widok. Wręcz przeciwnie, patrzyła na niego z pogardą. - Muszę z tobą pomówić, mogę prosić do mojego gabinetu? - zapytała uprzejmie.
- Oczywiście, pani profesor - odpowiedział Malfoy, starając się by jego głos nie zdradził, że coś ukrywa.
Przez całą drogę do gabinetu McGonagall oboje milczeli, choć nauczycielka transmutacji podejrzliwie łypała na śmierciożercę. Odniosła dziwne wrażenie, że zawsze opanowany Lucjusz Malfoy był podejrzanie nerwowy. McGonagall gestem ręki zaprosiła go do swojego gabinetu. Odczekała aż Malfoy usiądzie na krześle, a sama zajęła swoje miejsce za biurkiem.
- A więc... o co chodzi? - zapytał Lucjusz, starając się brzmieć zdawkowo. Ta stara jędza coś podejrzewa, pomyślał.
- Jak sam wiesz, dziedzic Slytherina ponownie otworzył Komnatę Tajemnic i czyhająca w niej groza zaczęła atakować uczniów - odpowiedziała McGonagall.
- Tak, to naprawdę przykre. To okropne... jak ktoś mógłby chcieć zrobić krzywdę mugolakom? Słyszałem, że ministerstwo magii poważnie rozważa decyzję czy szkoły nie należy zamknąć - powiedział Malfoy, choć w jego głosie wcale nie było zmartwienia.
- Owszem, ale nie o tym chcę mówić. Ostatnio potwór spetryfikował Kate Deamers. Zadziwiający jest fakt, że, oprócz jej własnej, znaleźliśmy przy niej także różdżkę Julie Black. I to właśnie o niej chcę pomówić - powiedziała nauczycielka.
- Och, coś się stało? - zapytał śmierciożerca, starając się brzmieć zdawkowo.
- Tak, panna Black zniknęła. Już ponad miesiąc temu. Oczywiście zaraz po zauważeniu jej zniknięcia wysłałam list do Dumbledore'a - odpowiedziała McGonagall. - Ostatnio coś często widuję cię w Hogwarcie...
- Jestem w Radzie Nadzorczej. Martwię się o bezpieczeństwo uczniów. W końcu mój syn również uczęszcza do tej szkoły.
- Dormitorium Dracona znajduje się w lochach. Jak wyjaśnisz to, że widuję cię na wyższych piętrach?
- Ja tylko sprawdzałem czy potwór nie zaatakował kolejnego mugolaka.
- Dobrze cię znam, Lucjuszu. Możesz mydlić oczy Knotowi, ale ja wiem jaki jesteś naprawdę. Przez siedem lat nauczałam cię w Hogwarcie.
- Sugeruje pani, że mógłbym chcieć zrobić małej Julie krzywdę?
- Czyżbym miała powód, przez który mogłabym cię o to podejrzewać?
- Ależ skąd, oczywiście, że nie. Nie mam najmniejszego pojęcia co stało się z małą Julie. Nawet nie wiedziałem, że zniknęła.
- Jakoś ci nie wierzę.
Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i ich oczom ukazała się pani Pomfrey.
- Pani profesor, potwór znowu zaatakował ucznia - poinformowała pielęgniarka, rzucając nieco zaskoczone spojrzenie na Malfoya.
- Och nie, kto tym razem? - zapytała McGonagall z przejęciem w głosie.
- Hermiona Granger - odpowiedziała pani Pomfrey. - Znaleźliśmy przy niej lusterko.
McGonagall wyprostowała się na krześle, jakby ją piorun strzelił.
- Gdzie znajdę pana Pottera i pana Weasleya? - spytała, starając się utrzymać spokojny ton.
- Z tego co mi wiadomo pan Potter powinien za chwilę z drużyną Gryfonów rozpocząć mecz z Puchonami. Pan Weasley zapewne jest już na trybunach - odpowiedziała pani Pomfrey.
- No tak, prawie o tym zapomniałam - powiedziała nauczycielka, wstając z krzesła. - Dziękuję ci, Poppy. - Odczekała aż pielęgniarka wyjdzie i zwróciła się do Malfoya. - Możesz już odejść, Lucjuszu, ale wiedz, że mam cię na oku.
- Do widzenia, pani profesor - odparł śmierciożerca uprzejmie sztucznym tonem i opuścił gabinet nie zaszczycając McGonagall ani jednym spojrzeniem.
***
Syriusz stał w kącie celi obserwując jak dwoje czarodziejów z Brygady Uderzeniowej zaglądało pod jego pryczę. Korneliusz Knot, który stał przed celą, wyraźnie unikał wzroku Hagrida. Gajowy wyglądał jak siedem nieszczęść, jakby odeszła mu ochota do życia, co w tym miejscu było czymś normalnym. Black miał ochotę wybuchnąć śmiechem. To, czego szukali, było zbyt dobrze ukryte. I czy oni naprawdę myśleli, że schowałby coś, co odpędza dementorów od jego celi między deskami pryczy?
- Tu nic nie ma, panie ministrze - odezwał się jeden z czarodziei, gdy wreszcie uznali, że dalsze przetrząsanie celi nie ma sensu.
- Tu musi coś być! Czuję to - odparł oburzony Knot. - Jeśli nie ma tego w samej celi, to Black musi mieć to blisko siebie - stwierdził. - Sam go przeszukam - dodał, widząc że drugi z Brygadzistów już kierował się w kierunku Syriusza.
Zewnętrzny strażnik otworzył celę, by minister mógł wejść do środka. Black był spokojny, nie stawiał oporu. Wiedział, że i tym razem go nie znajdzie. Knot był zbyt głupi, żeby na to wpaść. Minister pchał mu dłonie do kieszeni tak mocno, jakby chciał włożyć tam całe ręce. Po kilku minutach przetrząsania jego szaty, w której nie było zbyt dużo kieszeni, musiał odpuścić.
- Cwany jesteś, Black, ale ja i tak to coś znajdę - powiedział chłodno Knot. - Black? - zapytał marszcząc brwi.
Syriusz patrzył nieobecnym wzrokiem, widział ministra, ale go nie dostrzegał. Znów miał to uczucie czyjejś obecności w jego celi... Tylko tym razem wyraźniejsze. I jakby głos, który z pewnością nie należał ani do Knota ani do czarodziei z Brygady Uderzeniowej, a nawet nie do zewnętrznego strażnika.
- Black! - krzyknął minister, machając mu dłonią przed nosem.
- Co? - zapytał Syriusz. Tajemnicza obecność osłabła, ale nie całkiem zniknęła.
- Co z tobą? Patrzyłeś nieprzytomnym wzrokiem... Aha! W końcu i na ciebie przyszła pora, hę? Bardzo dobrze, najwyższy czas. Jesteś tu prawie dwanaście lat, już dawno powinieneś postradać zmysły. - Knot klasnął w dłonie i zaczął je pocierać, jakby spełnił się jego nikczemny plan.
Syriusz tylko uśmiechnął się ironicznie. Nawet bez Wisiora Ognia dementorzy nie daliby rady odebrać mu zmysłów. Świadomość niewinności była wystarczająco silna, żeby go przed tym uchronić, a nie była to szczęśliwa myśl, więc dementorzy nie mogliby mu jej zabrać. To nawet nie była myśl, bardziej obsesja. Odczekał aż czwórka czarodziejów opuści Azkaban i usiadł na pryczy. Tajemnicza obecność znów stała się wyraźniejsza.
- Kim jesteś? - pomyślał Syriusz, mając nadzieję, że tajemniczy ktoś to usłyszy.
- Pomóż mi - odezwał się głos w jego głowie. Poczuł jak serce zabiło mu mocniej. To był głos dziewczynki. I był pewien, że wiedział kim ona jest, chociaż nigdy nie słyszał jej głosu. Nie licząc gaworzenia, gdy była niemowlakiem.
*W tym samym czasie
Julie znowu wpadła w stan półświadomości, ale tym razem było inaczej. Była tego świadoma, to znaczy, wiedziała gdzie jest jej podświadomość. Może nie do końca wiedziała, ale potrafiła zatrzymać się w miejscu i rozejrzeć się. Zobaczyła twierdzę. Czarne kamienne ściany sprawiały, że przeszedł ją dreszcz, chociaż nie była tam obecna ciałem. I czuła lodowate zimno. Nie było tutaj żadnego źródła światła, nawet przez małe otwory z kratami nie przebijało się światło słoneczne. Julie czuła się tu tak, jakby nigdy nie miała być szczęśliwa. Ale dlaczego podświadomość przywiodła ją właśnie tutaj? Zauważyła, że znajduje się w ciasnym pomieszczeniu oddzielonym od reszty budynku kratami. Byli tu ludzie. A raczej wraki ludzi, którzy patrzyli przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, skuleni w kątach cel. Obok nich co jakiś czas przelatywały najstraszliwsze kreatury jakie kiedykolwiek widziała. Poczuła ucisk w gardle, gdy dostrzegła, że na pryczy w celi na przeciwko leżał Hagrid. Chciała go zawołać, ale przypomniała sobie, że przecież była daleko, może nawet bardzo daleko stąd. Gajowy nie mógłby jej usłyszeć. Była w celi tego mężczyzny, którego widziała już wcześniej. Przed nim stał minister magii, a obok dwóch czarodziei. Jednak oni nie sprawiali wrażenia, jakby ją wyczuwali, w przeciwieństwie do niego. Niech już sobie stąd idą - pomyślała Julie. I rzeczywiście, Knot i czarodzieje po chwili opuścili twierdzę, a więzień usiadł na pryczy.
Nagle, w swojej głowie, usłyszała czyjś głos. Jego głos.
- Kim jesteś?
Znowu poczuła jak przeszywa ją dreszcz, ale i ekscytacja. Mężczyzna, choć również bardziej przypominał wrak niż człowieka, to jednak coś go różniło od innych. Był świadomy i najwyraźniej wyczuwał jej obecność. I chyba mógł ją usłyszeć. Nagle zdała sobie sprawę, że w jego celi było ciepło, a kreatury omijały ją szerokim łukiem.
- Pomóż mi - pomyślała Julie, mając nadzieję, że on to usłyszy.
Zobaczyła jak w oczach mężczyzny, które jako jedyne wyglądały na żywe, pojawił się błysk.
- Julie Black - odezwał się, bardziej chyba do siebie niż do dziewczynki.
- Tak, ale skąd... pan wiedział? I kim pan jest? Co to za miejsce? - zapytała Julie.
- Nazywam się Syriusz Black, a to miejsce... osobiście nazwałbym go piekłem - odpowiedział mężczyzna, a w jego głosie dało się wyczuć gorycz.
Julie poczuła jak serce wali jej w piersiach, co nie byłoby dziwne, gdyby nie fakt, że tu była tylko jej podświadomość. Nagle zrozumiała. To był Azkaban, więzienie czarodziejów. Przypomniała sobie, gdzie słyszała o Syriuszu Blacku. Jej matka wspominała o nim tamtego wieczoru, zanim umarła. Nie mogła sobie jednak przypomnieć dlaczego o nim powiedziała.
- Dlaczego tu trafiłeś? - zapytała Julie, uznając że nie chce wiedzieć jak nazywają się kreatury strzegące tego miejsca.
- Byłem głupcem, skończonym głupcem, Julie. To długa historia, kiedyś ją poznasz - odpowiedział Syriusz.
- Znałeś mojego ojca, prawda?
Julie przypomniała sobie rozmowę z Paulem. Mówił, że Black to potwór, nie człowiek. Wściekł się, gdy o nim wspomniała. Ale jak teraz patrzyła na Syriusza, nie mogła w nim znaleźć niczego, poza więzienną szatą, co by sugerowało, że był złym człowiekiem. Prawdę mówiąc, odnosiła wrażenie, że znalazł się tu przez pomyłkę.
- Oczywiście, że znałem Procjona. Był niżej ode mnie w Hogwarcie. Przyjaźnił się z bratem mojego byłego przyjaciela - odparł Syriusz, z wyraźną pogardą "wypowiadając" dwa ostatnie słowa.
- A więc znasz też Paula - bardziej stwierdziła niż zapytała Julie.
- Tak, ale teraz jest to najmniej istotne. Co się dzieje? Dlaczego twoja podświadomość się tu znalazła?
- Nie mam pojęcia dlaczego.
Opowiedziała mu o Lucjuszu Malfoyu, uwięzieniu w nieznanym miejscu i wpadaniu w stan półświadomości, co w końcu "doprowadziło" ją tutaj. Nie powiedziała mu tylko czego chciał Malfoy.
- To Wisior Ognia musiał przyciągnąć tu twoją podświadomość - stwierdził Syriusz.
- Masz Wisior Ognia? - zapytała ze zdziwieniem Julie.
- Tak, aż ciężko mi uwierzyć, że Knot naprawdę nie wpadł na to, gdzie go schowałem - odpowiedział Black. - Twój ojciec dał mi go na przechowanie, gdy miałaś rok. Miałem oddać go tobie, jeśli Procjon nie będzie mógł po niego wrócić, ale wyszło, jak wyszło, i dalej go mam.
- Możesz mi go dać? - zapytała dziewczynka z nadzieją w głosie. - Będę mogła bez ryzyka użyć mocy ognia przeciwko Malfoyowi.
- Niby jak mam to zrobić? - żachnął się Syriusz. - Przecież jest tu tylko twoja podświadomość. Zaczynam żałować, że nie dałem wisiora Dumbledore'owi, gdy tu był.
- Dumbledore tu był?
- Tak, pytał o Wisior Ognia. Ale twój ojciec kazał mi oddać go tylko tobie. Nikomu innemu.
Julie poczuła jakby serce podeszło jej do gardła. Była pewna, że po jej czole spływał teraz pot.
- A jak niby teraz masz zamiar oddać mi Wisior Ognia? Przecież nie powiem nikomu, że moja podświadomość była w Azkabanie i z tobą rozmawiała. Dumbledore powiedział ci, że bez Wisiora Ognia moc ognia mnie zabije? Nie wspomnę o mocy powietrza i ziemi Eveline i Simona. Bez mojego wisiora ich na niewiele się zdadzą - powiedziała Julie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że "wypowiedziała" imiona dziedzica Ravenclaw i dziedzica Hufflepuff.
Syriusz jednak nie wyglądał, jakby to sprawiło na nim wrażenie. Julie zastanawiała się czy powinna mu ufać. Niby było w nim coś, co wzbudzało zaufanie, ale przecież tu nie trafiały zwykłe rzezimieszki. No i on miał Wisior Ognia.
- Oddam ci wisior jak ucieknę - odparł Syriusz.
- Jak masz zamiar tego dokonać? - zapytała Julie.
- Jeszcze nie wiem, ale nie spocznę dopóki czegoś nie wymyślę - odpowiedział Black. - Ewentualnie mogę oddać wisior Dumbledore'owi, ale wątpię, żeby drugi raz się tu pojawił.
- Dlaczego nie oddałeś mu go wtedy, gdy tu był?
- Przyznam, zachowałem się samolubnie. Widzisz, Wisior Ognia odpędza dementorów od mojej celi. Dzięki temu życie tu, że tak powiem, jest bardziej znośne. Chociaż nie obraziłbym się, gdyby czasem tu zaglądali. Wiesz, czuję się trochę samotny.
- Czyli bez Wisiora Ognia postradałbyś zmysły tak jak inni?
- Nie, mam jedną myśl... bardziej obsesję... która nie jest szczęśliwa, więc dementorzy nie mogą mi jej wyssać. To ona pozwala mi zostać przy zdrowych zmysłach. Dzięki wisiorowi po prostu nie zabrali mi szczęśliwych wspomnień, przynajmniej nie tych najszczęśliwszych, bo pamięci nie mam już jednak takiej samej, odkąd tu trafiłem.
- Nie powiesz mi dlaczego tu trafiłeś?
- Już ci mówiłem, Julie. To długa historia, ale kiedyś ci ją opowiem
- To pokażesz mi chociaż Wisior Ognia? Żebym na sto procent wiedziała, że na pewno go masz?
Julie "usiadła" obok niego na pryczy.
- No to co ja mam zrobić, Syriuszu? Malfoy powiedział, że poprosił ten pokój, żeby otwierał się tylko na jego rozkaz - powiedziała dziewczynka.
- Co nie znaczy, że naprawdę tak jest. McGonagall zapewne już zauważyła twoje zniknięcie i powiadomiła Dumbledore'a - odparł Syriusz.
- Niby jak? Przecież ci mówiłam, że Dumbledore'a nie ma w szkole.
- Ale nie mówiłaś, że jego feniksa nie ma. A tak się składa, że te ptaki mogą deportować się w Hogwarcie. I nie sądziłaś chyba, że Dumbledore naprawdę opuściłby Hogwart?
- Oczywiście, że nie.
Nastała cisza, żadne z nich nie wiedziało co "powiedzieć". Julie pomyślała o Hagridzie. Jak on teraz musiał się czuć? Czy Knot naprawdę uważał, że Hagrid byłby zdolny kogokolwiek skrzywdzić? Przecież on był chyba najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znała. W końcu nieraz była u niego na herbatce.
- Ile najczęściej tu wytrzymują? - zapytała Julie.
- Najsłabsi wymiękają po kilku godzinach, ale najwytrwalsi nadal się trzymają. Niektórzy głównie dlatego, że chyba postradali zmysły, zanim tu trafili. No, w każdym razie ja jestem jedyny, który zachował całkowitą świadomość, a siedzę tu już prawie dwanaście lat - odpowiedział Syriusz. - Za co Hagrid tu trafił? - spytał.
- Malfoy powiedział mi, że Hagrid był kiedyś oskarżony o otwarcie Komnaty Tajemnic - odpowiedziała Julie.
- Co?! Przecież on nawet muchy by nie skrzywdził! - powiedział zaskoczony Black.
- Mnie tego nie musisz mówić - odparła ponuro dziewczynka. - Na ile cię tu posadzili? - zapytała, chociaż dobrze znała odpowiedź.
- Dożywocie, ale nigdy nie miałem zamiaru siedzieć w tym miejscu do śmierci - odpowiedział Syriusz, a jego głos stał się nieco przygnębiony.
- To co ty tu jeszcze robisz? - zapytała Julie, zanim zdołała się powstrzymać.
- Nikt wcześniej stąd nie uciekł. Potrzebowałem motywacji, żeby zacząć myśleć jak tego dokonać. A na początku, gdy tu trafiłem, nie miałem ochoty o czymkolwiek myśleć. I bynajmniej nie z powodu dementorów, bo nadal miałem Wisior Ognia. Powiedzmy, że przechodziłem lekkie załamanie. Druga sprawa to to, że jeśli już uda mi się stąd uciec, przez pewien czas będę musiał się ukrywać, bo na pewno będą mnie ścigać - odpowiedział Syriusz.
- Skąd ja mam wiedzieć, czy trafiłeś tu słusznie, skoro nie chcesz mi powiedzieć dlaczego cię tu zamknęli? - zapytała Julie, licząc na to, że dowie się o nim czegoś więcej.
- Mocno bym skłamał, gdybym powiedział, że jestem zupełnie bez winy - przyznał Black. - Ale jest ktoś, kto jest bardziej winny ode mnie. I nie spocznę, dopóki go nie dorwę. - W jego oczach pojawiło się groźne spojrzenie.
Znowu zapadła cisza. Julie odniosła wrażenie, że Syriusz chciał o coś zapytać, ale nie wiedział czy powinien. Poczuła coś w rodzaju współczucia. To musiało być okropne uczucie. Mieć świadomość, że gdyby nie Wisior Ognia, który nawet nie należał do niego, obok jego celi co jakiś czas "przechodziliby" dementorzy. Dziewczynka miała nadzieję, że szybko uda mu się stąd uciec.
- Ten potwór z Komnaty Tajemnic... dużo mugolaków zaatakował? - zapytał Syriusz.
- Z tego co mi wiadomo, spetryfikował czwórkę uczniów, w tym moją przyjaciółkę, i kotkę Filcha. Najbardziej oberwał Prawie Bezgłowy Nick, ale to duch. Nie umrze drugi raz - odpowiedziała Julie.
- Czyli nikt jeszcze nie zginął? - upewnił się Black.
- Na szczęście - stwierdziła dziewczynka.
- Harry... Harry Potter, jest z tobą w jednej klasie, prawda? - zapytał nagle Syriusz.
Julie przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. Dlaczego on pytał o Harry'ego?
- No tak, jesteśmy w jednej klasie - odpowiedziała. - Ale dlaczego o niego pytasz? - spytała.
- Jak sobie radzi? - zapytał Black, jakby nie usłyszał pytania.
- Ee... chyba całkiem nieźle. W zeszłym roku został nawet szukającym w drużynie Gryfonów. Najmłodszym w tym stuleciu - odparła Julie, kompletnie zaskoczona. Dlaczego on pytał o obcego mu chłopca?
- Pewnie jest tak dobry w quidditcha jak James - powiedział Syriusz bardziej do siebie niż do Julie.
- Znałeś ojca Harry'ego? - zapytała ze zdziwieniem dziewczynka.
- Tak, był moim przyjacielem, ale nie mówmy o nim teraz - odparł Black. - Nie mogę teraz oddać ci Wisiora Ognia, ale myślę, że może uda mi się przekazać ci część jego mocy. Musisz mnie tylko "dotknąć", Julie - powiedział, wyciągając do niej prawą, szponiastą dłoń.
Julie, czując jak serce wali jej w piersiach, choć była tu tylko podświadomością, zbliżyła swoją rękę do jego. Zdążyła jednak "dotknąć" tylko jego opuszek palców, gdy poczuła, że zaczyna "oddalać" się z tego miejsca. Nie potrafiła tego powstrzymać i już po chwili znów leżała w tajemniczym pokoju. Dotknęła swoich palców, którymi zdążyła "dotknąć" Syriusza. Były ciepłe, ale wiedziała, że to za mało, by ryzykować użycie mocy ognia. A jeśli by tak znowu spróbować "dostać się" do Azkabanu? - pomyślała, lecz wszelkie próby ponownego wpadnięcia w stan półświadomości spełzły na niczym.
***
- To przeze mnie... to przeze mnie... - powtarzał jak mantrę Simon.
Szedł właśnie razem z Eveline na transmutację. Wkrótce po zaginięciu Julie, McGonagall wypytywała ich kiedy ostatnio ją widzieli. Nie wspomnieli oczywiście o kłótni Gryfonki z Simonem.
- Daj spokój - powiedziała Eveline. - Niby dlaczego przez ciebie? - zapytała.
- Pokłóciliśmy się z Julie przed jej zaginięciem. I to o co? O to, że Potter jest wężousty - odpowiedział Puchon.
- No dobra, a co by zmieniło, gdybyś TY się nie pokłócił z Julie? - spytała Krukonka, unosząc lekko brew.
- Moglibyśmy to zrobić razem... cokolwiek chciała zrobić - odparł Simon. - Ty na pewno nie zostawiłabyś różdżki - zauważył.
- Tak, i sądzisz, że ktokolwiek, kto porwał Julie, nie dałby sobie rady z trójką dwunastolatków, nawet gdybyśmy wszyscy mieli różdżki? Przecież nie możemy używać magii żywiołu, bo by nas zabiła - powiedziała Eveline, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Ty w ogóle się przejmujesz tym, co może się z nią stać? - zapytał chłopiec, nieco oskarżycielskim tonem.
- Jasne, że się przejmuję, ale nie uważam za mądre, gdybyśmy i my wpakowali się w kłopoty tak jak ona - odparła dziewczynka.
Nagle obok nich przeszedł Lucjusz Malfoy. Szedł szybkim krokiem, prawdopodobnie nawet ich nie zauważył.
- Dokąd on... - zaczęła Eveline, ale Simon już ciągnął ją za rękaw szaty.
- Chodź, pójdziemy za nim, to się dowiemy - powiedział chłopiec.
- Ale... mamy transmutację - zauważyła dziewczynka.
- Olać to, on może nas zaprowadzić do Julie - odparł Simon.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała Eveline, zerkając czy Malfoy nie zorientował się, że za nim idą.
- To śmierciożerca. Nie wiem na pewno, ale on chyba był jednym z tych śmierciożerców, którzy zabili jej rodziców - odpowiedział Puchon.
Nie odzywając się do siebie szli za Malfoyem, uważając żeby nie usłyszał ich kroków.
Ana, Ana, Ana. Jestem z Ciebie niebywale, ogromnie dumna! Pamiętając Twoje początki w pisaniu fan ficków i porównując je do tego rozdziału, do tego tekstu... różnica jest ogromna, a progres wielki. To jest naprawdę niesamowite, piękne i wręcz wzruszające. Jestem naprawdę dumna, że mogę obserwować Twój rozwój na przestrzeni tych miesięcy. Piszesz już naprawdę interesujące teksty, w których nie roi się od błędów, a wszystko jest przemyślane. Nie ma sztywnych dialogów ani nudnawych opisów nie wiadomo czego. Właśnie takie fan ficki czyta się z przyjemnością, brawo ;D
Ale żeby nie było za słodko mam jednak kilka uwag. Jedna najważniejsza - nie rób z Lucjusza Malfoya idioty. No przykro mi bardzo, ale jakby nie wiem jak bardzo Lucjusz nie był okropny, to idiotą jednak stanowczo nie był. On był cwany i inteligenty. W końcu wywinął się DWA razy od Azkabanu, posądzany o przynależność do Voldemorta. Był też w głównych szeregach Voldzia, a ten jednak kretynów blisko siebie wcale nie trzymał. U Ciebie Lucka próbuje przechytrzyć dwója 13latków, którzy go "śledzą". Śledzą śmierciożercę, który sam jest z pewnością przeszkolony w sztuce śledzenia, w końcu wykonywał rozkazy Czarnego Pana. Poza tym Lucjusz Malfoy ukazuje niechcący zdenerwowanie przed McGonagall? Ana, przesadziłaś nieco! I po raz kolejny zwracam uwagę na to, że 13latka uwięziona u śmierciożercy musi się bać. A Twoja Julie jest w ogóle pozbawiona strachu, gada sobie z Malfoyem jak równy z równym. Strasznie mi to w tym opowiadaniu niestety przeszkadza.
Poza tym pilnuj końcówek słów, bo czasami Ci się one mylą ;D Piszesz np. "ona zjadła chleb i on był smaczna". Zamiast "ona zjadła chleb i on był smaczny". Czasami po prostu mylą Ci się podmioty.
I pilnuj, by nie było powtórzeń!