Prolog opowiadający jak wszystko się zaczęło.
PROLOG
Był chłodny październikowy wieczór. Po ośnieżonej ścieżce szła zakapturzona postać. Zeschłe liście nie trzeszczały jej pod nogami, ponieważ potrafiła poruszać się bezszelestnie. Wokół rozchodził się rechot żab zamieszkujące okoliczne zamulone jeziora. Drzewa rzucały złowieszcze cienie. Nawet uliczne latarnie dające słabe światło sprawiały, że człowieka przechodził dreszcz, gdy tędy szedł. Nie było więc to często uczęszczane miejsce, nawet za dnia. Tajemniczy mężczyzna jednak się nie bał. Wydawał się doskonale znać okolicę. Powolnym krokiem doszedł do jedynego domu w okolicy. Widać było, że jego mieszkańcy należeli do Slytherinu. Zielone ściany, srebrne zasłony w oknach, godło Slytherina na drzwiach i srebrna klamka w kształcie węża. Jedynie brązowy dach nie mial w sobie nic ślizgońskiego. Postać pchnęła srebrną bramę, po bokach której wznosiły się dumnie dwa węże wykonane ze srebra. Sunął po kamiennej ścieżce tuż obok zamarzniętego stawu, w którym latem pływały karpie koi. Był to jeden z kaprysów właścicielki, która zawsze zazdrościła młodszej siostrze pawi na jej podwórku. Mężczyzna podszedł do drzwi i wysunął białą rękę o długich palcach spod peleryny. Pogładził klamkę jakby była prawdziwym wężem. Jego wzrok padł na napis na drzwiach wykonany ze srebrnych literek, tuż nad godłem:
Dom rodu Lestrange
A pod nim:
Szlamom wstęp wzbroniony
Tak, widać było, że mieszkańcy tego domu bardzo cenią swoją czystość krwi. Postać nacisnęła klamkę w kształcie węża i weszła do środka. Zdjęła pelerynę i powiesiła ją na srebrnym wieszaku w kształcie węża o siedmiu głowach. Funkcję haczyków spełniały ich języki. Teraz można było zobaczyć twarzy mężczyzny. Upiornie bladą, z czerwonymi źrenicami i dziurkami jak u węża zamiast nosa. Można by zadać sobie pytanie czy jest w ogóle człowiekiem. Lord Voldemort wyjął z peleryny jakąś księgę w złotej oprawie i ruszył w głąb domu. Na ścianach wisiały portrety poprzednich właścicieli, którzy witali go ze skinieniem głowy. Wszedł do przestronnego salonu, gdzie przy okrągłym stole siedziało kilkunastu czarodziei. Zajął jedyne puste krzesło, z najwyższym oparciem podtrzymywanym przez dwa srebrne węże. Kobieta siedząca najbliżej zerwała się krzesła.
- Panie mój, podać Ci coś do picia? - zapytała z uwielbieniem w głosie.
- Nie teraz, Bellatriks - odpowiedział chłodno Voldemort, kładąc księgę na stół.
Czarownica skinęła głową i z powrotem usiadła. Miała bujne, czarne włosy układające się w loki i oczy tego samego koloru, przywodzące na myśl bezkresne tunele. Mogłaby uchodzić za piękność, gdyby nie ciężkie, opadające powieki. Czarny Pan spojrzał na księgę. Na przodzie widniał wykonany ze skóry wypukły herb Hogwartu. Przejechał długim palcem po wężu w godle Slytherina, po czym otworzył ją na pierwszej stronie.
- Panie... - odezwał się Śmierciożerca o jasnych, niemalże białych, długich włosach
- Nie teraz, Lucjuszu - Voldemort przerwał mu gestem ręki.
Nikt więcej nie śmiał mu przerwać. W miarę czytania jego długie palce coraz szybciej stukały o blat dębowego stołu. Niektórzy słudzy co jakiś czas próbowali zerkać na księgę, aby dowiedzieć się o czym czyta, ale literki były zbyt małe, by mogli cokolwiek odczytać z odległości w jakiej siedzieli. Godzinę później Voldemort zatrzasnął książkę z głośnym hukiem. Widać było, że był wściekły, ale nikt nie śmiał go zapytać dlaczego.
Jego świszczący oddech był jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu.
- Panie mój, czy wszystko w porządku? - zapytała Bellatriks
- Nie, moja droga. Właśnie dowiedziałem się, że zagraża mi nie jedno niemowlę, ale jeszcze trzy. - odpowiedział Voldemort. - Wyobrażacie to sobie? Muszę zabić czwórkę niemowląt. Problem w tym, że znam miejsce pobytu tylko dwóch. Nawet nie wiem, kim są pozostałe dwa.
- Panie, pierwsze niemowlę to dzieciak Potterów, a te pozostałe trzy? - zapytał mężczyzna o czarnych, tłustych włosach, haczykowatym nosie, ziemistej cerze i czarnych oczach
- To nie istotne, Severusie. Może kiedyś wam powiem. Teraz jednak muszę zrobić coś, na co czekałem od paru miesięcy - odparł Czarny Pan.
Wstał od stołu i wolnym krokiem wyszedł z salonu. Zostawił księgę na stole, ale nikt nie śmiał jej dotknąć.
- Najpierw Harry Potter - powiedział do siebie Voldemort stojąc za drzwiami domu Lestrange'ów.
*Cztery lata później.
Lucjusz Malfoy w towarzystwie krzepkiego, wysokiego mężczyzny wszedł do salonu Lestrange'ów. Odkąd właściciele zostali zesłani do Azkabanu, nikt nie sprzątał domu, więc wszędzie zalegała gruba warstwa kurzu. Nawet stół, z wyjątkiem prostokątnego śladu po księdze, którą niegdyś położył tu Voldemort.
- Po co mnie tu ściągnąłeś, Malfoy? - zapytał krzepki mężczyzna
- Wierz mi, Macnair, że wolałbym powiedzieć o tym komuś innemu, ale nie wielu z nas udało się uniknąć Azkabanu. - odpowiedział chłodno Lucjusz
- Więc o co chodzi?
- Czytaj. Strona numer 777.
Malfoy podsunął Macnairowi pod nos złotą księgę z herbem Hogwartu. Ten otworzył ją na wskazanej stronie. Gdy przeczytał spojrzał na towarzysza nadal nic nie rozumiejąc.
- Ale co niby mamy zrobić? - zapytał
- Czarny Pan nie zdołał zabić pierwszego dzieciaka z tej trójki, bo Potter jakimś cudem go pokonał, ale my możemy to zrobić. - odpowiedział Lucjusz
- Po co, skoro on stracił moc?
- Czyżbyś nie pragnął, żeby wrócił?
- Oczywiście, że tak, ale...
- No właśnie. Nie ma żadnych ale.
- To gdzie mieszka ten dzieciak?
- Nie uwierzysz. W Dolinie Godryka. Obok domu, w którym mieszkali Potterowie. Powinno pójść łatwo. Jej matka jest w piątym miesiącu ciąży, a ona ma tylko pięć lat. Może być problem z ojcem aurorem, ale przecież chodzi nam o to, żeby zabić dziewczynkę. A potem pozostałych dwóch.
- Czekaj... Czarnemu Panu zagraża DZIEWCZYNKA?
- Nie jest to bardziej dziwne niż fakt, że zagraża mu mały chłopiec.
*Tymczasem w Dolinie Godryka.
Obok ruin domu Potterów stał dom, który niczym nie różnił się niczym innym od innych domostw w wiosce. Ale tylko z zewnątrz. Był to bowiem dom czarodziejów. W salonie o ścianach w kolorze ciepłej czerwieni, na jasnobrązowej zamszowej kanapie siedziała kobieta o czarnych włosach i niebieskich oczach, odziana w luźną koszulę nocną w kwiatki. Wyraźnie widać było jej ciążowy brzuszek. Obok niej siedziała mała, najwyżej pięcioletnia, dziewczynka. Miała kasztanowe włosy opadające na ramiona i niebieskie oczy jak matka.
- No, Julie, pora spać - powiedziała kobieta, zamykając książeczkę z bajkami dla dzieci.
- Mamo, a mogę o coś zapytać? - zapytała dziewczynka
- Właśnie to zrobiłaś, ale możesz zapytać jeszcze raz - odpowiedziała jej matka.
- Co wydarzyło się w tym domu obok nas? Dlaczego stoi w ruinie?
- Ech, no dobrze, i tak byś się dowiedziała. Cztery lata temu mieszkała tam pewna rodzina. Byli to czarodzieje tak jak my. Ponieważ Voldemort czyhał na ich życie, postanowili się ukryć pod Zaklęciem Fideliusa, ale niestety zaufali niewłaściwej osobie.
- Kto tam mieszkał?
- James i Lily Potterowie z synem, Harrym. Ja i twój tata byliśmy jednymi z nielicznych, którzy znali ich kryjówkę. Niestety ich Strażnik Tajemnicy zdradził sekret Voldemortowi. Wszedł on do ich domu w Noc Duchów 1981 roku. Zabił Jamesa i Lily. Chciał zabić też małego Harry'ego, ale gdy rzucił na niego zaklęcie, to odbiło się i ugodziło w Voldemorta. Tak stracił on swoją moc, a Harry Potter przeżył jedynie z cienką blizną w kształcie błyskawicy na czole.
- Umarł?
- Nie, nadal żyje, ale jest zbyt słaby, by zaatakować ponownie.
- Kto ich zdradził?
- Syriusz Black. Jest w Azkabanie.
- A to nie jest jakiś kuzyn taty?
- Daleki. A teraz powiedz siostrzyczce dobranoc i do łóżka.
Julie położyła dłoń na brzuchu mamy i poczuła mocne kopnięcie nienarodzonego dziecka.
- Dobranoc, Amy - powiedziała Julie.
Pocałowała mamę w policzek i wspięła się na górę po mahoniowych schodach. Położyła się do łóżka i przykryła się kołdrą w znicze, i zasnęła, nieświadoma, że przed jej domem właśnie aportowali się dwaj zamaskowani Śmierciożercy.
- Ciszej, Macnair! - syknął jeden z nich. - Chyba nie chcesz, żeby nas usłyszeli?
- Przepraszam - mruknął drugi
- Otwórz drzwi.
Macnair wyjął różdżkę i stuknął nią w zamek w drzwiach.
- Alohomora - powiedział i drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
Ally Black poderwała się z kanapy z różdżką w reku. Było to trudne ze względu na brzuch. Wpatrywała się w ciemny przedpokój, w którym właśnie pojawiły się dwie postacie.
- Procjon! Do domu weszli Śmierciożercy! - krzyknęła w stronę schodów.
Tymczasem Lucjusz Malfoy i Walden Macnair już stali w salonie. Pierwszy z nich wycelował różdżkę w kobietę:
- Avada Kedavra!
Zielone światło wypełniło cały salon. Ally padła na czerwono-złoty dywan jak szmaciana lalka, którą ktoś porzucił.
*Tymczasem na górze.
Mężczyzna o kasztanowych włosach i zielonych oczach wpadł do pokoju Julie. W ręku miał różdżkę.
- Julie, wstawaj, szybko! - potrząsnął córkę
- Cooo się staaało?-zapytała dziewczynka ziewając
- Nie ma czasu na wyjaśnienia, chodź - odpowiedział Procjon
Wziął córkę na ręce. Machnięciem różdżki spakował najpotrzebniejsze rzeczy do dziecięcego plecaka. Zawiesił go sobie na ramieniu.
- Trzymaj się mocno - powiedział i Julie splotła palce na jego karku tak, że aż zbielały jej knykcie.
Przez ułamek sekundy nie mogła złapać oddechu. Gdy w końcu jej się to udało, okazało się że byli w domu jej mugolskich dziadków ze strony matki. Po schodach zeszła rozespana kobieta, a za nią jej mąż.
- Co tu robisz o tej porze, Procjonie? - zapytał mężczyzna
Ojciec Julie jednak nie odpowiedział. Posadził dziewczynkę na skórzanej kanapie.
- Pokaż prawą rękę, Julie - powiedział
Dziewczynka posłusznie podciągnęła rękaw piżamki w miotły. Na jej przedramieniu blizna w kształcie ognistej błyskawicy. Wcześniej jej tu nie było.
- Tato, skąd to się wzięło? - zapytała
- Dowiesz się, gdy będziesz starsza - odparł Procjon. - Teraz posłuchaj mnie uważnie. Chcę rzucić na ten dom Zaklęcie Fideliusa. Myślę, że jesteś wystarczająco duża, żeby być Strażniczką Tajemnicy. Pamiętaj, żeby zastanowić się dziesięć razy, zanim komuś ją zdradzisz.
- To już zaklęcia ochronne nie wystarczą? I właściwie co się stało?
- Do naszego domu wtargnęli dwaj Śmierciożercy, ale nie mam pojęcia kto...
- Zabili mamę? I Amy?
- Pewnie tak. Podejrzewam, że nadal są w domu i szukają ciebie.
- Mnie? Dlaczego?
- Kiedyś się dowiesz, ale jeszcze nie teraz.
Mężczyzna wstał z klęczek i zwrócił się do teściów:
- Chodźmy na górę, to wszystko wam wytłumaczę.
Cała trójka weszła na górę i wrócili po kilku minutach. Dziadkowie Julie mieli zadumane spojrzenia. Rzucenie Zaklęcia Fideliusa na dom nie trwało dłużej niż minutę.
- Wracaj z babcią i dziadkiem do domu, Julie - rozkazał Procjon
- A dokąd ty idziesz? - zapytała dziewczynka
- Wracam do Doliny Godryka, zobaczyć co się dzieje.
- Ale przecież mogą cię zabić!
- Tak, tak pewnie zrobią.
Mężczyzna deportował się.
- Tato! - zawołała za nim córka
- Chodź, Julie, nie stójmy tak na mrozie - powiedziała łagodnie jej babcia, patrząc na trawnik pokryty śniegiem.
Był bowiem grudzień. Dziewczynka skinęła głową i weszli do domu.
*Tymczasem w Dolinie Godryka.
Procjon Black deportował się przed drzwiami swojego domu. Były uchylone. Wszedł do środka i w salonie zobaczył martwą żonę z rozłożonymi ramionami. Nie zaskoczyło go to, ale coś ukłuło go w serce, gdy pomyślał o nienarodzonej młodszej córce... która już nigdy się nie urodzi. Wszedł na górę. Trafił akurat na moment, gdy Śmierciożercy wychodzili z dziecięcego pokoju. Nie mieli kapturów. Musiały im spaść, gdy szukali Julie.
- Gdzie dziewczynka? - zapytał Macnair
- Uważaj, bo ci powiem! - odpowiedział Procjon, wyjmując różdżkę
Śmierciożerca był jednak szybszy:
- Avada Kedavra!
Procjon Black padł martwy na podłogę tak jak jego żona.
Powiem Ci tak. Początek bardzo przyjemny, ale końcówka już jest słaba. Bo tak naprawdę zapominasz się chyba wczuć w to co piszesz. Nagle pięcioletnia dziewczynka ogarnie bycie Strażnikiem, po dowiedzeniu się, że zabili jej mamę i nienarodzoną siostrzyczkę nie płacze, a ojciec spokojnie jej mówi, że wraca do Śmierciożerców i pewnie też umrze, a ona nic? No nie kupuje tego absolutnie. Dodatkowo jeszcze to mnie zabolało:
Ale poza tym pomysł masz naprawdę świetny plus to, że każde dziecko będzie miało błyskawicę. Ciekawe jakie będą pozostałe dzieci.
Tylko na drugi raz proszę, przeczytaj fan ficka przed dodaniem, bo musiałam poprawiać zwykłe literówki, które popełniłaś, podejrzewam, przez nieuwagę ;D
Czekam na rozdział pierwszy, do pisania marsz!