Po niezbyt udanym spotkaniu Klubu Pojedynków dochodzi do sprzeczki Julie i Simona. Wkrótce Gryfonka zostaje uwięziona w tajemniczym pokoju.
Z Wielkiej Sali znikły długie stoły, a na środku pojawił się podest wokół którego zebrał się tłum. Wśród żeńskiej części rozległo się przeciągłe westchnięcie, gdy wszedł Lokhart. Za nim jak cień stanął Snape.
- W związku z ostatnimi atakami profesor Dumbledore pozwolił mi na utworzenie Klubu Pojedynków, żeby nauczyć was jak się bronić - oznajmił Lokhart, szczerząc zęby. - Profesor Snape zgodził się być moim asystentem. Nie martwcie się jednak, waszemu Mistrzowi Eliksirów nie stanie się krzywda. - Nauczyciel roześmiał się, lecz Snape pozostał niewzruszony.
Lokhart rzucił swoją pelerynę w stronę grupki dziewczyn z piątego roku, które wydały z siebie głośne westchnięcie i potraktowały ją, jakby była czymś świętym. Obaj profesorowie stanęli naprzeciw siebie i wyjęli różdżki.
- Raz... dwa... - odliczał nauczyciel obrony.
- Expelliarmus! - zawołał Snape, zanim zdążył jego przeciwnik powiedzieć "trzy".
Lokhart ugodzony czerwonym promieniem przeleciał przez pół sali, uderzył z łoskotem o ścianę i osunął się po niej. Po chwili wstał, otrzepując się i uśmiechając, jakby nic się nie stało.
- Bardzo sprytne, profesorze, bardzo sprytne. To doprawdy doskonały pomysł, żeby zademonstrować to uczniom. Doskonale wiedziałem, jaki był pana zamiar i gdybym tylko chciał, nie doszłoby do tego - stwierdził nauczyciel, lecz twarz Snape'a nadal nie wyrażała żadnych emocji.
Następnie Lokhart podzielił ich na pary. Ku przerażeniu Julie, ustawił ją naprzeciw Eveline. Kątem oka zauważyła, że Kate stanęła przed Simonem. Zachowuj się naturalnie. Udawaj, że jej nie znasz - powiedziała do siebie w myślach.
- ... Natomiast pan Potter zmierzy się z... może Weasley? - zaproponował Lokhart.
- Pan wybaczy, profesorze, ale różdżka Weasleya sieje zamęt nawet przy najprostszych zaklęciach. Jeszcze wyśle Pottera połamanego do szpitala - odparł Snape. - Pan pozwoli, że sam wybiorę z kim Potter będzie się pojedynkować - dodał i nie czekając na odpowiedź wskazał na Draco Malfoya.
Ślizgon spojrzał na Harry'ego z pogardą, na co ten odpowiedział mu takim samym spojrzeniem.
- Pamiętajcie, że ćwiczymy zaklęcia rozbrajające i tylko takie. Nie chcę tu widzieć żadnych innych - powiedział Lokhart. - Start!
Wielką Salę wypełniły świetliste promienie. Już po kilku sekundach Neville leżał na posadzce z kaktusem zamiast ręki, a Seamus podpalił sobie włosy. Julie szybko przekonała się, że nie miała łatwej przeciwniczki. Chciała zerknąć jak radzi sobie Kate, lecz nie było jej widać wśród śmigających tu i tam zaklęć. Eveline wykorzystała jej nieuwagę i trafiła ją Tarantallegrą. Gryfonka, próbując opanować nogi, rzuciła rictusemprę, przez co Krukonka zaniosła się niepohamowanym śmiechem. Nagle nastała cisza, świetliste promienie przestały latać w powietrzu, a uczniowie stali nieruchomo, jakby ktoś zatrzymał czas. Julie szybko zobaczyła, co było tego powodem. Na podłodze między Malfoyem a Potterem wił się długi, czarny wąż, którego Draco musiał przed chwilą wyczarować.
- Spokojnie, bez paniki, zajmę się tym - powiedział Lokhart, choć uśmiech spełzł mu z twarzy.
Wycelował różdżkę węża, mruknął coś niezrozumiałego i gad podskoczył pod sufit, by po chwili znowu opaść na podest, nie odnosząc żadnych obrażeń. Zwierzę zaczęło pełznąć w stronę Justina Finch-Fletchleya. Nagle Harry zaczął wydawać z siebie dźwięk, który nie przypominał żadnego ludzkiego języka. Był to bardziej syk. Wąż znajdujący się już kilka cali od Puchona odwrócił ku niemu swój łeb. Snape wycelował w gada różdżkę i ten zniknął spowity kłębem dymu. Wszyscy patrzyli na Pottera, jakby popełnił jakąś zbrodnię, choć on sam nie wiedział o co chodziło. Szczerze mówiąc, Julie też nie. Nagle poczuła jak ktoś ciągnie ją za rękaw. Był to Simon.
- Ej, co ty... - zaczęła, ale chłopiec nie dał jej dokończyć.
- Musimy porozmawiać - powiedział. - Trzeba tylko znaleźć Eveline. O! Tam jest!
Dalej ciągnąc ją za rękaw, podbiegł do Krukonki.
- Możesz w końcu mnie puścić? - zdenerwowała się Gryfonka.
- Och, tak, jasne, sorry - odparł Simon i puścił jej rękaw.
- Chodźcie, musimy znaleźć jaką pustą salę - powiedziała Eveline.
Trójka uczniów weszła do pustej klasy, która znajdowała się w pobliżu Wielkiej Sali. Po wiadrach, mopach i miotłach można było stwierdzić, że był to składzik woźnego. A raczej kiedyś był, bo przybory do sprzątania były zakurzone i spowite pajęczyną, jakby od dawna nikt z nich nie korzystał.
- No więc dowiem się o co chodzi? - zapytała zirytowana Julie.
- Potter jest wężousty - odpowiedział Simon.
- Gadał do tego węża, sama słyszałaś - dodała Eveline.
- No dobra, ale co z tego? - Dziewczynka nadal nic nie rozumiała.
- On jest Dziedzicem Slytherina - oznajmił Puchon konspiracyjnym tonem.
- Zwariowałeś, prawda? Niby dlaczego miałby nim być? - zapytała Julie.
- Jak to "dlaczego"? To ty nie wiesz jaka była najsłynniejsza cecha Salazara Slytherina? - zdziwił się chłopiec. - Przecież każdy czarodziej to wie!
- Przypominam ci, że mnie wychowali mugolscy dziadkowie. I jakoś nie interesuje mnie najsłynniejsza cecha gościa, którego potomek chce mnie zabić - odparła Gryfonka.
Simon zrobił taką minę, jakby chciał odpyskować, ale w porę odezwała się Eveline:
- Uspokójcie się! Nie możemy sobie pozwolić na utratę panowania nad sobą!
Julie doskonale wiedziała o czym mówiła. Tym razem Dumbledore mógłby nie zdążyć na czas.
- No więc może mnie ktoś łaskawie oświecić? - zapytała, łapiąc się pod boki.
- Salazar Slytherin też rozmawiał z wężami - odpowiedziała Krukonka. - I teraz wszyscy myślą, że Potter jest jego praprapraprawnukiem.
- Ale... przecież to nie może być prawda - powiedziała dziewczynka.
- Z tego co nam wiadomo, może - odparł Simon.
- Nawet jeśli jest potomkiem Slytherina, to jeszcze nie znaczy, że jest Dziedzicem. Przodkiem Zachariasza Smitha była Helga Hufflepuff, tak samo jak twoją, a jednak to ty jesteś jej Dziedzicem, nie on - zauważyła Julie.
- No... niby racja, ale dlaczego szczuł węża na Justina? - zapytał Puchon.
- A skąd wiesz co chciał zrobić? Pytałeś go o to? Równie dobrze mógł mu powiedzieć, żeby zostawił go w spokoju - zauważyła dziewczynka.
- Tak, ale mowa węży to umiejętność czarnoksiężników. Nie znam żadnego normalnego czarodzieja, który gadałby z wężami - odparł chłopiec.
- Przecież Harry jest w Gryffindorze. Jeśli byłby Dziedzicem Slytherina, to musiałby być w Slytherinie - powiedziała Julie.
- Słyszałam, że Tiara Przydziału chciała go w nim umieścić - stwierdziła Eveline.
- No nawet jeśli, to gdyby chciał mnie zabić, już dawno by to zrobił. Widujemy się przecież codziennie w Wieży Gryffindoru. No i to on pozbawił Voldemorta mocy - zauważyła Gryfonka. Na dźwięk imienia Czarnego Pana Simon wzdrygnął się.
- Gdyby próbował cię zabić, od razu rzuciłby na siebie podejrzenia. Nie wiemy jak pokonał Sama-Wiesz-Kogo. On był potężnym czarnoksiężnikiem. Może po prostu trafił na silniejszego od siebie... - zaczął Puchon.
- ... niemowlęcia - przerwała mu Julie. - Nie wiem jak udało mu się przeżyć, ale nie sądzisz, że nawet jeśli miałby być tym Dziedzicem Slytherina, to nie pomogłoby mu to pokonać największego czarnoksiężnika świata, mając zaledwie roczek?
- No niby tak - zgodził się Simon. - Ale dotychczas ofiarami ataków są ci, którzy w jakiś sposób narazili się Potterowi. Nie uważasz, że to nie może być przypadek? - zapytał.
- Co masz na myśli? - Dziewczynka nie wiedziała o co mu chodziło.
- Najpierw pani Norris - wszyscy wiemy, że Potter jej nie znosi - odparł Puchon.
- Podaj mi kogoś, kto lubi tą kotkę i nie nazywa się Argus Filch - zadrwiła Julie.
- Colin Creevey. Potter mógł się wkurzyć na niego za te zdjęcia. No i musiałaś słyszeć jak wyrażał się o tych mugolach, u których mieszka - powiedział Smon, ignorując jej wypowiedź.
- I według ciebie miałby chcieć zrobić małemu Creeveowi krzywdę tylko dlatego, że robił mu zdjęcia? Dla twojej informacji, Harry opowiadał mi o Dursleyach. I wierz mi, też byś mówił o nich źle, gdybyś wiedział co to za ludzie. A Potter musiał wytrzymać z nimi dziesięć lat i nadal wraca do nich w wakacje - odparła Gryfonka.
- Jest coś, co wyklucza Pottera jako Dziedzica Slytherina - zauważyła Eveline. - W Księdze Założycieli jest napisane, że ma pochodzić on z rodu Gauntów, lecz sam nosić inne nazwisko, bo ród wymarł.
- Nie wiemy nic o rodzinie Pottera, poza tym, że jego ojciec nazywał się James Potter, był czystej krwi i ożenił się z mugolaczką, Lily Evans - odparł Simon.
- Oczywiście, jakoś tam Harry może być spokrewniony z Gauntami, bo w końcu wszystkie rody czystej krwi są ze sobą powiązane, ale Dziedzic Slytherina prawdopodobnie pochodzi od Gauntów ze strony jednego z rodziców. Czyli pewnie matki, co by wyjaśniało dlaczego ród wymarł - powiedziała Julie.
- Ty uparcie bronisz Pottera, bo jesteście z jednego Domu - stwierdził oskarżycielsko Puchon.
- A ty chyba wziąłeś sobie za punkt honoru, żeby udowodnić, że jest Dziedzicem Slytherina - odparła kąśliwie Gryfonka. - Odnoszę wrażenie, że nie przepadasz za nim od wyników zeszłego Pucharu Domów.
- A jak mam za nim przepadać? - zapytał Simon. - Hufflepuff po raz pierwszy od wieków nie miał ostatniego miejsca i co? Potter dostał od Dumbledore'a punkty, Gryffindor skoczył na pierwsze, a my znów na czwarte! - Chłopiec zrobił się czerwony na twarzy.
- Pragę zauważyć, że nie tylko Potter otrzymał wtedy punkty. Zapomniałeś chyba o Ronie Weasleyu, Hermionie Granger no i Neville'u Longbottomie, dzięki któremu wygraliśmy Puchar - odparła Julie. Podeszła do drzwi, i zanim je otworzyła, jeszcze raz zwróciła się do Puchona. - Następnym razem, jeśli nie chcecie mieć wiecznie ostatniego miejsca, zacznijcie coś robić, a nie tylko siedzicie w cieniu. Podobno jesteście najbardziej pracowitym Domem, a jakoś nigdy nie słyszałam, żeby ktoś z Hufflepuffu szczególnie przysłużył się Hogwartowi - zadrwiła i wyszła nie czekając na odpowiedź.
W Wieży Gryffindoru Julie spostrzegła, że nawet Gryfoni patrzyli na Harry'ego, jakby był trędowaty. Wszyscy oprócz Rona, Hermiony, Freda, George'a i Ginny. Choć ta ostatnia tak naprawdę unikała patrzenia na Pottera. On, Weasley i Granger wspięli się po schodach do dormitorium chłopców. Dziewczynka podążyła za nimi.
- Nie przejmuj się, stary, niedługo zapomną - pocieszył go Ron. - W poprzednim roku straciliśmy kupę punktów i ludzie szybko o tym zapomnieli.
- Ale tu nie chodzi o punkty - żachnął się Harry. - Co jeśli naprawdę jestem tym Dziedzicem Slytherina? - zapytał.
- Nie jesteś - odezwała się Julie, zanim Ron lub Hermiona zdążyli otworzyć usta. - Przecież pamiętałbyś jeśli byś coś wypuścił na mugolaków. I niby dlaczego miałbyś to robić? No i musiałbyś chcieć mnie zabić.
- Tak, ale... zaraz... Mnie? A niby dlaczego musiałbym cię zabić, jeśli rzeczywiście byłbym tym Dziedzicem Slytherina? - zapytał zdziwiony Potter.
Dziewczynka nie wiedziała co odpowiedzieć. Miała przecież nikomu nie mówić. Nawet Kate nie wiedziała wszystkiego.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo Dumbledore prosił o dyskrecję. Myślę, że możesz jednak wiedzieć, że Dziedzic Slytherina pochodzi z rodu Gauntów, choć sam ma inne nazwisko - powiedziała Julie. - Czyli nie możesz to być ty.
- Czy Ma... - zaczął Ron, ale Hermiona dała mu kuksańca w bok, więc zamilkł.
***
Atmosfera w szkole pogorszyła się jeszcze bardziej. Na domiar złego potwór z Komnaty Tajemnic znów zaatakował. Tym razem spetryfikowany został Justin Finch-Fletchley, przez co Puchoni jeszcze bardziej utwierdzili się w przekonaniu, że Harry Potter był Dziedzicem Slytherina. Chłopiec faktycznie znalazł jego nieruchome ciało i Prawie Bezgłowego Nicka wiszącego w powietrzu. Duch oberwał najbardziej, ale drugi raz nie mógł umrzeć. Julie tylko raz, podczas śniadania w Wielkiej Sali, odważyła się zerknąć na Simona. Od rozmowy w starym składziku nie odezwali się do siebie ani razu. Miało to i dobre strony, bo tak łatwo było im udawać, że się nie znają. Eveline próbowała ich pogodzić, ale żadne nie chciało jej słuchać. Chociaż Gryfonka w duchu przyznała jej rację co do jednego - chłopiec mógł poczuć się urażony jej słowami o Hufflepuffie. Nie miała jednak zamiaru go przepraszać dopóki nie zrozumie, że fakt bycia wężoustym nie oznacza od razu, że lata się po szkole i petryfikuje mugolaki. Pomyślała, że najłatwiej byłoby odkryć kim jest Dziedzic Slytherina, sprawdzając zamek nocą.
- Oszalałaś? - zapytała Kate, gdy późnym wieczorem w dormitorium Julie przedstawiła jej swój plan.
- A znasz lepszy sposób? - odpowiedziała pytaniem dziewczynka.
- No nie, ale... to niebezpieczne.
- Dlatego biorę ze sobą lusterko. Słyszałam, że Hermiona poradziła Penelopie Clearwater patrolować w ten sposób korytarze.
- Może powinnam iść z tobą?
- Nie, jesteś z rodziny mugoli, to zbyt ryzykowne.
- A jeśli ci nie pozwolę?
- Od kiedy to muszę pytać się ciebie o pozwolenie, żeby coś zrobić?
- Chcesz ryzykować tylko po to, żeby złapać tego całego Dziedzica Slytherinu?
- Chcę ci przypomnieć że ten cały Dziedzic Slytherina chce mnie zabić. Wiec nie oczekuj, że będę grzecznie siedzieć i czekać aż sam przyjdzie mnie ukatrupić.
- No dobra, tylko uważaj na siebie.
- Będę.
Julie wyszła z dormitorium. Kate siedziała osłupiała na łóżku. Nie powinna była się na to zgodzić. Spojrzała na łóżko przyjaciółki i z przerażeniem zobaczyła na nim jej różdżkę. Zbiegła na dół, ale Julie już nie było w Pokoju Wspólnym. Dziewczynka schowała różdżkę do kieszeni spodni. Wzięła własną i lusterko na wszelki wypadek. Wyszła z Wieży Gryffindoru, czując że serce wali jej jak młotem.
- Lumos! - szepnęła Kate i strumień światła oświetlił opustoszały korytarz.
***
Julie szła ciemnym korytarzem, oświetlanym tylko przez pochodnie. Ledwie co widziała w lusterku. Pomyślała, że mogłaby oświetlić drogę zaklęciem Lumos. Sięgnęła po różdżkę, ale okazało się, że jej nie miała. Poczuła jak ze strachu coś ściska jej żołądek. Nagle zrobiło się jasno. Ale przecież ona nie mogła tego zrobić. Spojrzała w lusterko i zobaczyła bladą twarz mężczyzny z długimi, niemal białymi włosami. Patrzył z wyższością i pogardą. W prawej ręce trzymał zapaloną różdżkę. Chociaż widziała go pierwszy raz, od razu wiedziała kim był. Odwróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Lucjusz Malfoy - powiedziała zaskakująco chłodnym głosem.
- To doprawdy nierozsądne chodzić nocą po zamku, gdy tu dzieją się takie nieszczęścia - odparł Malfoy tonem, który nie wyrażał żadnych emocji. - Tak samo jak nie słuchanie tego, co się każe.
- To ty przysłałeś tę pogróżkę - Bardziej stwierdziła niż zapytała Julie.
Choć starała się tego nie okazywać, była przerażona. Stała na opustoszałym korytarzu naprzeciw jednego ze śmierciożerców, którzy zabili jej rodziców i mieli zabić ją. W duchu przeklęła siebie za to, że zostawiła różdżkę w dormitorium. Zerknęła na portrety, ale postacie w nich głośno chrapały. A może to Malfoy jest Dziedzicem Slytherina? Gryfonka natychmiast odrzuciła tą myśl. Gdyby tak było, już leżałaby spetryfikowana albo martwa. Pomyślała, żeby użyć Magii Ognia i podpalić mężczyznę. Ukarać... Nie! - powiedział jej jakiś głosik z tyłu głowy. Nie potrafi panować nad Mocą Żywiołu. Mogłaby zrobić krzywdę także sobie. Pozostało jej tylko uciekać. Nie zdążyła jednak przebiec nawet kilkunastu cali, gdy poczuła jak w plecy trafia ją zaklęcie. Ostatnie, co pamiętała, to ręka Lucjusza Malfoya ciągnąca ją po posadzce.
***
Julie obudziła się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Ku jej zaskoczeniu było wyjątkowo duże. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to miejsce znajdowało się blisko Hogwartu. W końcu nie minęło za wiele czasu odkąd zaatakował ją Malfoy, a chyba poczułaby coś, gdyby się teleportowali. Poza tym w Hogwarcie nie można się deportować. Podniosła się z podłogi, czując jak kręci się jej w głowie. Pokój był pusty, na pewno magiczny - aura była wręcz namacalna. Potrzeba mi choć odrobiny światła - jęknęła w myślach. Ku jej zdumieniu na środku pomieszczenia pojawiła się mała świeczka. Jej niewielki płomyk pozwolił na rozróżnianie szczegółów. Pomieszczenie było wielkie, prawie tak duże jak Wielka Sala. To było bez sensu. Dlaczego Lucjusz Malfoy miałby ją więzić w takim pokoju? Nie dane było jej się nad tym zastanowić, ponieważ nagle poczuła, że odpływa. Była już na granicy świadomości, gdy zobaczyła ciemną wodę... mnóstwo wody... jakby jakieś morze albo ocean.
Czy mi się wydaje, czy to wspomnienie o Hufflepuffie i Gryffindorze to jest jakaś aluzja do obecnej sytuacji, która ma miejsce u nas na stronie?
Ogólnie część mi się nawet podoba. Fajnie, że prawdziwą historię z Komnaty Tajemnic przeplatasz ze swoją wizją. Nie widziało mi się jednak za bardzo to, że Lucjusz zrobił krzywdę małej Julie. Tak po prostu, bez żadnego (wytłumaczonego przez Ciebie) powodu. Ale rozdział jest długi, dopracowany, z nutką tajemnicy na sam koniec - moim zdaniem tym razem sobie poradziłaś.