Albus Dumbledore wraca do Hogwartu. Tymczasem Syriusz odkrywa sposób na ucieczkę. Nie jest to jednak takie proste.
Julie obudziła się z dziwnym uczuciem, jakby z niepokojem. Nie miała pojęcia czemu, ale wiedziała, że wkrótce coś stanie się w Hogwarcie. Nie potrafiła jednak określić co. Po raz pierwszy chciała, żeby zjawił się Lucjusz Malfoy. Może przynajmniej pozbyłaby się tego dziwnego przeczucia. Lecz wcale nie to najbardziej ją przerażało. Było jej ciepło, gorąco, a ten pokój był przecież chłodny. Julie obawiała się, że traci panowanie nad mocą ognia. A jedyna rzecz, która mogłaby ją przed tym ocalić, znajdowała się wiele mil stąd. Wszystko zależało od tego, jak szybko Syriuszowi uda się uciec.
- Opanuj się. Bez paniki. Nic się nie dzieje - powtarzała dziewczynka, jakby próbowała przekonać samą siebie. - Będzie dobrze. Syriusz ucieknie z Azkabanu i odda mi Wisior Ognia. Uda mu się. Musi.
Wszyscy uczniowie mają natychmiast udać się do swoich dormitoriów - rozległ się donośny, choć przytłumiony głos McGonagall.
Julie z walącym sercem wstała, podeszła do ściany i przytknęła do niej ucho, mając nadzieję, że coś usłyszy, ale nic to nie dało. Dowiedziała się jednego. Nadal była w Hogwarcie. Nagle musiała odskoczyć, bo pojawiły się drzwi. Do pokoju wszedł Lucjusz Malfoy. Dziewczynka zerknęła na kamienną ścianę, ale po drzwiach już nie było śladu.
- Co tam się dzieje? Czemu McGonagall kazała wracać co dormitoriów? - zapytała Gryfonka, czując że dziwne uczucie nasila się. Było jej coraz bardziej ciepło.
- Nic, co powinno cię interesować - odpowiedział chłodno Malfoy, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę satysfakcji. - Gdzie jest Księga Założycieli? - spytał po raz setny.
- Nie powiem ci - odparła Julie. - To musi mieć związek z dziedzicem Slytherina - pomyślała. - Co tym razem zrobił, że McGonagall wysłała uczniów do dormitoriów?
- Nie bądź głupia, Black - powiedział śmierciożerca. - Widzę w jakim jesteś stanie. Tracisz panowanie nad mocą ognia. Uwierz mi, ja bym stąd łatwo uciekł, a twoje zwęglone ciało zostałoby tu na zawsze.
Julie przełknęła ślinę. On miał rację. Nie wiedziała co robić. Bała się utraty kontroli, ale jednocześnie nie chciała mówić Malfoyowi gdzie jest księga. Nie mogła mu powiedzieć.
- Nie powiem - powiedziała i zamknęła oczy, czekając na reakcję Malfoya, spodziewając się bólu. Ten jednak nie nadchodził. Odważyła się otworzyć jedno oko.
Lucjusz Malfoy stał z uniesioną różdżką, ale dłoń, w której ją trzymał, zamarła mu w powietrzu, jakby ktoś rzucił na nią petryfikusa. Powoli opuścił rękę. Nie mógł pokazać małej, że się bał. Dobrze wiedział jaką niszczycielską siłę ma niekontrolowana magia żywiołu.
- Wrócę tu później - oznajmił zimnym głosem, licząc, że to tylko chwilowe i jej przejdzie. Poza tym nie mógł ryzykować, że ktoś go zobaczy w zamku, gdy dziedzic Slytherina zabrał małą zdrajczynię krwi. Wyszedł z pokoju zostawiając osłupiałą Julie.
***
McGonagall wraz z całym personelem Hogwartu, wyłączając Lockharta i Filcha, który miał sprawdzić czy wszyscy uczniowie zastosowali się do polecenia, weszła do gabinetu dyrektora. Nauczycielka transmutacji miała zmartwioną minę, jak wszyscy zresztą. Oprócz Snape'a, którego twarz jak zwykle nie wyrażała cienia emocji.
- Molly i Artur pojawią się wkrótce. Nie mam pojęcia jak im to powiemy. Ich jedyna córka... I dalej nie wiemy gdzie jest Julie Black - powiedziała McGonagall poważnym tonem, choć w jej głosie dało się wyczuć troskę.
- A jeśli obie dziewczynki są w Komnacie Tajemnic? - zapytała profesor Sprout.
- Nie sadzę. Jeśli dziedzic Slytherina porwał pannę Black, to już dawno byłoby o tym napisane na ścianie - odpowiedział Snape.
- Powiadomię Albusa. Bez niego nic nie zdziałamy - zdecydowała nauczycielka transmutacji. - Fa... Fawkes? - Wyciągnęła rękę, żeby przywołać feniksa, ale ten teleportował się, znikając w płomieniach.
- Już wie? - spytała cicho pani Pomfrey, lecz nikt jej nie odpowiedział. Każdy patrzył w miejsce, w którym zniknął ptak.
Nie minęło nawet kilka sekund, gdy Faweks wrócił, lecz nie sam.
- Albusie! Wiesz już co się stało? - zapytała McGonagall, gdy feniks puścił swojego właściciela na ziemię, a sam usiadł na żerdzi.
- O czym, Minerwo? Z jakiego powodu to zebranie? - odpowiedział pytaniem Dumbledore, choć tak naprawdę domyślał się, że stało się to, czego się obawiał.
- Potwór z Komnaty Tajemnic zabrał Ginny Weasley - odparł profesor Flitwick zmartwionym głosem. - Co teraz zrobimy, Albusie? - zapytał.
- Bez wiedzy gdzie znajduje się Komnata, obawiam się, że niewiele, Filiusie - odpowiedział starzec. - Są też dobre wiadomości. Wróciłem, bo mam podejrzenia, że Julie nadal jest w Hogwarcie.
Dumbledore podszedł do szklanej gabloty, za którą spoczywał Miecz Gryffindora. Zauważył, że rubiny, którymi była wysadzana rękojeść, błyszczały jak nigdy wcześniej. Ostrożnie wyjął artefakt.
- Jest ciepły - szepnął do siebie. - Trzeba się śpieszyć.
W tym momencie drzwi gabinetu otwarły się i wszedł Argus Filch. Wyraźnie zaskoczył go widok Dumbledore'a.
- Witaj Argusie, rozumiem że sprawdziłeś czy wszyscy uczniowie są w dormitoriach? - zapytał uprzejmie starzec.
- Oczywiście, dyrektorze. Brakuje dwóch uczniów. Pana Pottera i pana Weasleya - odpowiedział Filch, a przez jego twarz przebiegł cień satysfakcji.
- Och, oczywiście... - powiedział Dumbledore, jakby woźny przyniósł radosną nowinę.
- Dyrektorze, dlaczego miecz jest ciepły? Czy to ma związek... z tym? - spytał Snape, lecz nie uzyskał odpowiedzi.
Dumbledore zdjął z półki Tiarę Przydziału i powoli włożył do niej miecz. Wydawałoby się, że długi przedmiot nie zmieści się do kapelusza, ale on po prostu zniknął w jego wnętrzu. Starzec położył tiarę na biurku. Podszedł do Faweksa i pogładził go palcem po łebku.
- Gdy... ktoś poprosi o pomoc, przyślij mu to, dobrze? - zapytał Dumbledore, wskazując na Tiarę Przydziału. - Potem pomożesz im się wydostać.
Feniks wydał z siebie cichy, melodyjny dźwięk na znak zgody.
- Co mamy robić, Albusie? Wysłać uczniów do domów? - zapytała McGonagall nie rozumiejąc co, podobnie jak wszyscy zebrani, Dumbledore miał na myśli prosząc Fawkesa, by przysłał tiarę z mieczem Gryffindora.
- Nie, na razie niech zostaną w swoich dormitoriach... - odpowiedział starzec.
- Powiadomię Radę Nadzorczą. Muszą wiedzieć, co się stało. I przywrócić cię na stanowisko - powiedziała nauczycielka.
- Dobrze, a teraz wybaczcie, ale muszę się pośpieszyć - odparł Dumbledore, podchodząc do drzwi.
- A co z Potterem i Weasleyem? - spytał Snape. - Znowu wpakowali się w kłopoty, prawda?
- Dadzą sobie radę, Severusie - odpowiedział spokojnie starzec i wyszedł.
***
Syriusz po raz pierwszy w życiu marzył, by poczuć to samo zimno, co inni więźniowie... Albo przynajmniej lekki chłód, żeby poczuć choć odrobinę ulgi. Wisior Ognia okropnie parzył. Doskonale wiedział, co to oznacza. Miał niewiele czasu. Problem w tym, że nadal nie wiedział jak przejść obok dementorów tak, żeby go nie wyczuły.
- Syriuszu... - Usłyszał słaby głos gdzieś obok siebie.
- Julie, co się dzieje? - zapytał Black. - Nie powinnaś tak po prostu tracić panowania nad magią żywiołu.
- Nie mam pojęcia. Zaczęło robić mi się ciepło, coraz cieplej. Nie potrafię tego powstrzymać. Wróciłam tu, żeby choć "częściowo" być blisko Wisiora Ognia. Tylko że to raczej niewiele da - odpowiedziała dziewczynka. - Błagam, powiedz, że wiesz już jak stąd uciec. - W jej głosie dało się wyczuć rozpacz i strach zmieszane z błagalną nutką.
- Prawie. Cele otwierają tylko trzy razy, żeby dać jedzenie, jeśli można to tak nazwać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zwiać w porze "obiadowej". W godzinach popołudniowych w ministerstwie zawsze wszyscy są zabiegani i panuje chaos. Zanim zorientują się, że w Azkabanie brakuje więźnia, ja będę już daleko stąd. Problem stanowią dementorzy. Od razu mnie wyczują, jeśli sobie wyjdę z celi. No i otwierają je tylko odrobinę. Co prawda jestem na tyle chudy, żeby się prześliznąć, ale zanim by mi się to udało, oni by mnie dopadli - odparł Syriusz. - W tym planie brakuje jeszcze jednego elementu, ale nie wiem jakiego.
- Masz Wisior Ognia. Dementorzy nie mogą się zbliżyć do twojej celi - zauważyła Julie.
- Na krótką chwilę są w stanie się do mnie zbliżyć. To by im wystarczyło, żeby mnie z powrotem tu wsadzić. Poza tym widuję tylko po kilka z nich, ale jestem pewien, że jest ich tu cała chmara - wyjaśnił Black
- Czyli człowiek nie może stąd wyjść? - zapytała dziewczynka. - Nie mówiłeś tego wcześniej.
- Bez różdżki nie ma szans - odpowiedział gorzko Syriusz. - Chwila... no tak... - Podniósł się z pryczy, a na jego twarzy po raz pierwszy od lat pojawił się uśmiech. - Już wiem czego brakuje w moim planie ucieczki. Dzięki, Julie.
- Przecież ja nic nie powiedziałam - zauważyła Gryfonka.
- Zauważyłaś, że człowiek nie może stąd wyjść. A więc muszę zmienić się w swoją drugą formę. Dementorzy nie wyczuwają zwierząt, ich umysł jest mniej złożony. Pomyślą, że po prostu tracę zmysły, jak wszyscy tutaj - wyjaśnił mężczyzna podekscytowanym głosem.
- Zwierząt? Umiesz zmieniać się w zwierzę? - zapytała Julie.
- Tak, jestem animagiem. Wielkim, czarnym psem - odpowiedział Syriusz. - Ach, nie sądziłem, że aż tak tęsknię za moim drugim ja. Nawet wliczając w to pchły - dodał rozmarzonym głosem. Oczami wyobraźni widział siebie jak w swojej psiej formie biega po jakiejś kwiecistej łące.
- Jesteś pewny, że się nie domyślą, że uciekłeś jako pies? - Dziewczynka nadal nie była przekonana.
- Ministerstwo Magii nie wie, że jestem animagiem. Zostałem nim nielegalnie jak miałem piętnaście lat - odparł Black. No to do dzieła
Stanął na środku celi. Julie "stanęła" w kącie, chcąc dać Syriuszowi jak najwięcej wolnej przestrzeni. Choć i tak jej nie widział ani nie mógł dotknąć. Zamknął oczy i zacisnął dłonie w pięści. Próbował skupić się na przemianie. Kiedyś to było takie proste. Zmieniał się przecież wiele razy. Po jego czole zaczęły spływać strużki potu. Nabrzmiała żyła pulsowała mu z wysiłku, a wychudła pierś falowała w szybkim oddechu. Serce waliło jak oszalałe.
- Syriusz! - krzyknęła Julie, gdy mężczyzna niespodziewanie upadł na ziemię.
Podniósł się powoli, masując obolałe ramię. Musiał zamrugać parę razy, bo widział zamazany obraz. Był wściekły na samego siebie. Dlaczego zemdlał? Odpowiedź natychmiast przyszła mu do głowy.
- W porządku, Julie - powiedział siadając na pryczy. - Niemal dwanaście lat tego nie robiłem. Zapomniałem, że jestem słaby. Bardzo.
- Co teraz? - zapytała dziewczynka.
- Muszę nabrać sił. Myślę, że uda mi się na tyle, żeby się przemienić i uciec - odpowiedział Syriusz. - Będę próbował co jakiś czas.
- Tylko się nie przemęcz - poprosiła Julie.
- Będę uważał - obiecał Black. - Jak z tobą? Już przeszło? - zapytał.
- Chyba jest trochę lepiej - stwierdziła dziewczynka. - Pójdę już. Powodzenia Syriuszu.
***
Albus Dumbledore stał przed kamienną ścianą na siódmym piętrze.
- To musi być tutaj... - mruknął do samego siebie.
Przeszedł obok ściany trzy razy powtarzając w myślach "chcę wejść tam, gdzie uwięziono Julie Black." Drzwi jednak się nie pokazały.
Spróbował inaczej sformułować prośbę, lecz nadal nic się nie działo. A może się pomylił? Tylko raz przypadkiem znalazł się w tym pokoju. Nawet nie był pewien, czy mu się to nie przyśniło. Nie był wcale pewien czy dobrze próbuje się dostać do środka. Położył dłonie na kamiennej ścianie. Była ciepła, wręcz gorąca. Zostało naprawdę niewiele czasu. Zaledwie sekundy mogły dzielić Julie od utraty panowania. O ile już go nie straciła. Dumbledore zastanowił się dlaczego Lucjusz Malfoy wybrał akurat to miejsce. Czyż nie ryzykował tym, że ktoś przypadkowo tu wejdzie i znajdzie dziewczynkę? Nagle wpadł na pewien pomysł. Tak, to mogło się udać. Dumbledore kolejny raz przeszedł trzy razy obok ściany. W myślach powtarzał "pokaż mi miejsce, które możesz pokazać tylko Lucjuszowi Malfoyowi." Czuł że serce mu przyśpiesza, gdy jego oczom ukazały się drzwi. A więc ten pokój istniał naprawdę. Z różdżką w pogotowiu wszedł do środka. Julie stała oparta o ścianę naprzeciwko. Jej oczy płonęły, a ciało otaczały ogniste płomyki. Nie było jak wtedy, gdy pierwszy raz straciła kontrolę. Zdążył w ostatniej chwili.
- Desine Aliquidstatem! - zawołał Dumbledore, celując różdżką w dziewczynkę.
Złoty promień trafił ją w pierś. Ogień natychmiast zniknął. Julie zdążyła jedynie zarejestrować podchodzącego do niej Dumbledore'a, zanim osunęła się po ścianie tracąc przytomność.
Musiałabym przeczytać dodatkowo poprzednie części, których nie udało mi się przestudiować. Przyznam, że ta mi się podoba, chociaż jest taka... Hm, niemożliwa? Szczerze to myślę, że pokój nie otworzyłby się na takie myśli Albusa, ale to twoje ff, więc nie wnikam głębiej.
Podoba mi się twój styl. Piszesz bardzo ładnie. W międzyczasie dodania kolejnej części, chętnie przeczytam te, które mi zostały. Wena i te sprawy