Albus Dumbledore przybył do Azkabanu, by porozmawiać z jednym z więźniów.
O małą wyspę uderzały morskie fale. Albus Dumbledore patrzył na ten ponury krajobraz z twierdzą na czele. Komuś obserwującemu to z oddali mogłoby się wydawać, ze srebrne włosy starca są jedynym jasnym punktem w tym miejscu. Dyrektor Hogwartu, choć jako Naczelny Mag Wizengamotu miał prawo do wizytowania Azkabanu, nie robił tego, jeśli nie musiał. Ostatni raz był tu wiele lat temu, aby wydobyć wspomnienia Morfina Gaunta. Teraz znowu był zmuszony wejść do tego strasznego miejsca. Czuł się okropnie. Nie dlatego, że się bał. Nie przez aurę dementorów. Bał się rozmowy z tym, do kogo tu przyszedł. Usłyszał trzask towarzyszący aportacji i ujrzał dwóch mężczyzn ubranych w czarne szaty z emblematem Ministerstwa Magii na piersi. Mieli takie miny, jakby i z nich dementorzy wyssali całe szczęście. Dumbledore ze współczuciem pomyślał, że zewnętrzny strażnik Azkabanu, to najgorsza praca na świecie. Posiadali oni specjalne przywileje - mogli teleportować się na wyspę lub wprost do Azkabanu. Urzędnicy ministerstwa, którzy mieli prawo do wizytacji, mogli to zrobić po zgłoszeniu, że chcą tu przybyć. Oczywiście z podaniem celu. Gdyby ktoś inny spróbowałby się aportować tu lub deportować, natychmiast zostałoby powiadomione ministerstwo. Albus zobaczył jak smutni panowie stukają różdżkami w kamienny mur, mrucząc przy tym niezrozumiałe formułki. Pojawiło się wgłębienie, do którego jeden ze strażników włożył dłoń. Gdy ją wyjął, pojawił się otwór, który rozrósł się do wielkości drzwi. Troje czarodziejów wzdrygnęło się z lodowatego zimna, które ich uderzyło.
- Jest pan pewien, że nie chce, abyśmy weszli tam z panem? - zapytał jeden ze strażników.
- Tak, poradzę sobie - odpowiedział Dumbledore i wyjął różdżkę. - Expecto Patronum! - Z jej końca wystrzelił srebrny feniks, przez co od razu zrobiło się cieplej.
- To nie było konieczne - zauważył drugi strażnik, choć w oczach obu mężczyzn jakby wróciła chęć do życia.
- Wiem, ale nigdy nie mogę się powstrzymać - przyznał Albus. - Poza tym chcę mieć pewność, że dementorzy nie będą nam przeszkadzać - dodał z odrazą w głosie.
Uważał, że trzymanie tych kreatur w Azkabanie było niebezpieczne nie z powodu ich natury, lecz dlatego, że prędzej czy później wypowiedzą posłuszeństwo Ministerstwu Magii i przyłączą się do Lorda Voldemorta. Niestety, na wygnanie tych potworów nie zgodził się ani Bartemiusz Crouch ani Korneliusz Knot.
- Źle zrozumiałeś, Dumbledore - odezwał się pierwszy strażnik. - Dementorzy nie zbliżają się do jego celi. Początkowo myśleliśmy, że on nie daje im się najeść, ale chyba coś innego ich od niego odpycha. Jakby nie mogli się zbliżyć - wyjaśnił.
- Rozumiem - odparł Albus, choć nie do końca szczerze.
Otwór był dla niego zbyt niski, więc musiał się pochylić, żeby nie uderzyć głową w kamień. Czuł się tak, jakby wchodził do czeluści piekieł. Patronus trochę pomagał, ale nie tak, żeby nie dało się odczuć aury dementorów i śmierci czyhającej w powietrzu. Dumbledore zobaczył, jak więźniowie przyciskali się do krat, żeby poczuć ciepło srebrnego feniksa. Wszyscy, prócz dwójki z nich. Starzec zatrzymał wzrok na czarnowłosej kobiecie, która siedziała na pryczy, patrząc pogardliwym spojrzeniem.
- Rudolfie! Gdzie twoja godność?! - warknęła na mężczyznę, który wyciągał ręce przez kraty niczym karykatura zombie.
- To zabawne, że akurat ty mówisz o godności, Bellatriks - stwierdził Dumbledore.
Otwierała i zamykała usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale Albus ruszył dalej, a za nim jego patronus. Zatrzymał się przed jego celą. Stał na środku ze zdumioną miną. Nie trudno było odnieść wrażenie, że jemu najwięcej pozostało z człowieczeństwa wśród osadzonych, choć i on bardziej przypominał trupa niż żywego człowieka.
- Dzie... - zaczął Dumbledore, ale natychmiast umilkł. Użycie zwrotu "dzień dobry" byłoby tu co najmniej nie na miejscu. - Witaj, Syriuszu - powiedział, starając się brzmieć uprzejmie.
On wciąż patrzył na niego ze zdumioną miną, ale teraz dodatkowo zmarszczył brwi. Albus zrobił krok do przodu i od razu uderzyło go ciepło, o wiele silniejsze od tego emanującego ze srebrnego feniksa. Naszła go absurdalna myśl, którą natychmiast odrzucił. To było niemożliwe.
- Dumbledore - wychrypiał Syriusz od dawna nie używanym głosem. - Co pan tu robi? - zapytał.
- Pozwól, że najpierw upewnię się, że nikt nas nie podsłucha - odpowiedział Albus, wyjmując różdżkę. Dwóch dementorów natychmiast spojrzało w jego stronę, ale nie zbliżyli się nawet o cal. - Muffliato! - zawołał.
Syriusz wytrzeszczył oczy.
- Zna pan zaklęcie Snape'a? - spytał ze zdziwieniem w głosie.
- Oczywiście, Severus, jak sam zresztą wiesz, wymyślił parę całkiem pożytecznych zaklęć - odpowiedział Dumbledore. - Przejdźmy do rzeczy. Wiem, że Procjon powierzył ci coś, zanim umarł. Czy pamiętasz co to było? - zapytał.
Twarz Blacka nagle zrobiła się poważna. Patrzył na Dumbledore'a, ale go nie widział.
Do małego mieszkania wszedł młody mężczyzna o kasztanowych włosach mokrych od deszczu. Jego zielone oczy ciskały iskry, dyszał szybko, jakby przebiegł maraton.
- Co ci się stało, Procjonie? Uciekałeś przed śmierciożercami? - zapytał młody Syriusz.
- Nie, pokłóciłem się z Paulem - odpowiedział przybysz.
- Niech zgadnę, znowu o to, że zadajesz się ze mną? - zapytał mężczyzna.
- Ta, i pewnie poleciał do swojego brata, żeby zabronić mu przyjaźnienia się z tobą. Znowu - odpowiedział Procjon.
- Na szczęście on jest trochę bardziej ogarnięty - stwierdził Syriusz. - Ale chyba nie przyszedłeś tu, żeby ponarzekać na Paula?
- Oczywiście, że nie. Chcę dać ci coś na przechowanie. - Kasztanowo-włosy wyjął z kieszeni płaszcza coś niedbale zawiniętego w szary papier.
- Co to jest? - zapytał zaciekawiony Syriusz.
- Sam zobacz - odpowiedział Procjon, podając mu pakunek.
Syriusz odwinął papier i rzucił go na podłogę. W ręku trzymał złoto-szkarłatny wisior w kształcie płomienia zawieszonego na cienkim, czarnym sznureczku.
- Wisior Ognia - zdumiał się. - Ale dlaczego mi go dajesz? - zapytał.
- Jak dobrze wiesz, od pokoleń jest w mojej rodzinie. Rozmawiałem z Dumbledore'em i powiedział mi, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że to Julie jest dziedziczką Gryffindora. Myślę, nie, ja wiem, że on będzie chciał ją zabić. Chcę mieć pewność, że Wisior Ognia będzie bezpieczny. Myślałem nad tym, żeby powierzyć go Paulowi, ale postanowiłem, że dam go tobie, Syriuszu - wyjaśnił Procjon.
- Czyli chcesz utrzeć mu nosa? - spytał mężczyzna, unosząc jedną brew.
- Można tak to nazwać - zgodził się jego kuzyn. - James powierzył ci życie swojej rodziny, więc ja mogę dać ci na przechowanie Wisior Ognia.
Syriusz zawahał się. Powiedzieć mu? Lily i James na pewno nie będą się gniewać... Nie! - pomyślał. Ustalili, że nikt poza ich czwórką nie może się dowiedzieć. Procjon nie może wiedzieć.
- No dobrze, przechowam to, ale... co dalej? - zapytał.
- Gdy nadejdzie czas, zabiorę wisior od ciebie - odpowiedział Procjon. Przez chwilę zastanawiał się jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. - Jeśli jednak zginę, zanim Julie będzie wystarczająco duża, ty oddasz jej Wisior Ognia. Pamiętaj, tylko jej. Nikomu innemu. Dobrze go pilnuj.
- Masz to jak u Gringotta. - Syriusz włożył wisior do kieszeni spodni. - Będę mieć go zawsze przy sobie - powiedział takim tonem, jakim zwykle wymawia się przysięgę.
- Syriusz? - z zamyślenia wyrwał go głęboki głos Dumbleodre'a.
- Wisior Ognia - powiedział przytomnie.
- Tak, pamiętasz co z nim zrobiłeś? - zapytał spokojnie Albus, chociaż biła od niego wręcz namacalna magiczna aura.
- Ee... nie bardzo... znaczy... - Syriusz jąkał się, mając przy tym minę skarconego dziecka.
Procjon kazał mu przekazać Wisior Ognia tylko Julie. Ale to przecież Dumbledore. Co jeśli to jedyna okazja, żeby ona dostała wisior? A może to wcale nie jest Albus Dumbledore lecz jakiś oszust? Syriusz spojrzał na srebrnego feniksa. Nikt poza dyrektorem nie miał takiego patronusa. Ale czy to powinno zagwarantować, że jest prawdziwy?
- Czy jak ktoś zmienia postać pod wpływem eliksiru wielosokowego, to dostaje też jego patronusa? - zapytał, nadal patrząc na srebrnego feniksa.
- Och, oczywiście, że nie. Patronus jest zwykle indywidualny i tylko silne uczucie może go zmienić - odpowiedział Dumbledore. - Choć, nie ukrywam, to całkiem mądre pytanie. Myślę jednak, że śmierciożercy mieliby problem ze zdobyciem choćby mojego włosa. Nie wspominając o tym, że zewnętrzni strażnicy w ministerstwie bardzo dokładnie sprawdzają, również pod kątem użycia eliksiru wielosokowego, zanim zatwierdzą zgodę Ministra Magii na wizytację. Przeszukali nawet moją brodę... Zresztą. - Dumbledore machnął ręką: - Co ja ci będę mówił. Pewnie sam wiesz jacy oni są dokładni.
- No... niezupełnie. Mnie przeszukał Knot, tych strażników widziałem ledwie dwa - trzy razy.
- Więc mówisz, że nie pamiętasz co zrobiłeś z Wisiorem Ognia?
- Nie, pamięć trochę mi się zatarła odkąd... odkąd tu jestem.
- Naprawdę nic sobie nie przypominasz? Może pamiętasz gdzie go mogłeś zostawić?
- Nie, w domu wuja Alpharda byłem tylko raz, więc to wykluczone, a w moim starym mieszkaniu raczej bym go nie zostawił.
- A w swoim rodzinnym domu? Wiem, że schowałeś tam parę rzeczy.
- Tak, w moim dawnym pokoju. Uznałem ten dom za najbezpieczniejsze miejsce do ukrycia tych rzeczy, ale jestem pewien, że Wisiora Ognia tam nie zostawiłem. Zresztą, na pewno już go pan przeszukał.
- Nie mylisz się, nie znalazłem ani śladu wisioru, więc postanowiłem po raz pierwszy od wielu lat skorzystać z uprawnienia do wizytacji tutaj.
- Co się stanie jeśli Julie go nie dostanie? - zapytał Syriusz, patrząc Dumbledore'owi w oczy, czując jak przenikają go spojrzeniem, jakby starzec chciał zajrzeć mu w głąb duszy.
- Magia żywiołu rośnie w siłę wraz z wiekiem właściciela. Julie wkrótce zacznie dojrzewać. Jej moc ognia już ma wyjątkową siłę. Nieświadomie użyła jej pod koniec pierwszego roku. To zdecydowanie szybko, szybciej niż się spodziewałem. Jak wiesz, Wisiory Ognia, Powietrza i Ziemi, mają za zadanie kontrolować magię żywiołów. Jeśli dziedzice Gryffindora, Ravenclaw i Hufflepuff, stracą panowanie nad swoją mocą, a bez wisiorów z pewnością tak się stanie, to ich moc zabije nie tylko ich, ale i wszystko w otoczeniu - odpowiedział Albus, ciągle świdrując go spojrzeniem.
- Ale... przecież... na logikę rzecz biorąc Voldemort jest już staruszkiem, choć w porównaniu z panem jest młodzieniaszkiem... Czy zatem jego moc wody nie powinna go już dawno zabić?
- Teoretycznie tak, tylko że Tom Riddle nie jest już człowiekiem i nie sądzę, żeby kiedykolwiek potrafił uaktywnić magię wody. Jak wiesz, Salazar Slytherin zostawił swój, jeszcze zwyczajny wisior w Hogwarcie, gdy opuścił go na zawsze. Myślę, że nie miał pojęcia, co zrobili pozostali założyciele.
- Ale co mają do tego dziedzice Ravenclaw i Hufflepuff? Wisiory Powietrza i Ziemi przecież nie zaginęły, prawda?
- Nie, ale podejrzewam, jestem wręcz pewien, że te trzy wisiory w jakiś sposób się uzupełniają, podobnie jak blizny dziedziców.
- A co z Wisiorem Wody? Z nim się nie uzupełniają?
- Nie, to znaczy, tak by pewnie było, gdyby jego prawowity właściciel odkrył swoją moc wody.
- Odrzucony przez inne jak Slytherin przez pozostałych założycieli?
- Tak... myślę, że można tak to nazwać.
Syriusz zawahał się. Julie i dziedzice Ravenclaw i Hufflepuff zapewne nawet nie zdawali sobie sprawy z niszczycielskiej siły magii żywiołu. Ale Wisior Ognia... Tak bardzo nie chciał się tego pozbawiać... ale tu chodziło o czyjeś życie...
- Syriusz, mogę użyć na tobie legilimencji. Być może uda mi się wygrzebać wspomnienie tego, co zrobiłeś z Wisiorem Ognia - powiedział Dumbledore. Nie była to propozycja, raczej stwierdzenie faktu.
Black siadł na pryczy, jakby pchnięty niewidzialną siłą. Wytrzeszczył oczy, poczuł na karku kropelki potu. Ale czego właściwie się bał? Nie miał nic do ukrycia przed Dumbledorem, a to mogła być jego szansa... Jeśli on zobaczy, co naprawdę wydarzyło się jedenaście lat temu... Tylko czy Knot uwierzy w słowa Albusa, niepoparte żadnymi dowodami? Nie... to nie mogłoby się udać. Syriusz przełknął ślinę, gdy uświadomił sobie, że jednak miał coś do ukrycia przed profesorem. Coś mu mówiło, że on nie może się dowiedzieć się o jego nielegalnej animagii. Nie teraz.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, panie profesorze - powiedział, starając się ukryć drżenie w głosie.
- Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? - zapytał spokojnie Dumbledore.
- Nie, nie ma - skłamał Syriusz.
- Wiesz może skąd bije to ciepło odpychające dementorów od twojej celi?
- Nie mam pojęcia, emanuje już tak od dawna... właściwie odkąd tu trafiłem. Nie wiem, co to jest. Może gdzieś tu pod ziemią ukryte jest złoże magmy?
- Złoże magmy? Jesteśmy na środku morza Północnego! Zresztą, jeśliby samo ciepło mogłoby odepchnąć dementorów, to żeby je pokonać wystarczyłoby po prostu wyczarować ogień, a patronusy byłyby zbędne.
- No... może nie jest to złoże magmy, ale ja naprawdę nie wiem skąd bierze się to ciepło. Nie żeby mi przeszkadzało. Bez dementorów w pobliżu celi da się tu nawet wytrzymać.
Dumbledore odwrócił się. Czuł, że cała ta rozmowa poszła na marne. Miał jednak wrażenie, że Syriusz coś przed nim ukrywał.
- Może jest coś w czym mógłbym ci pomóc? - zapytał, odwracając głowę, by na niego spojrzeć.
- Nie, nie sądzę, profesorze, nie sądzę - odpowiedział Black poważnym głosem, jakby nienależącym do niego.
Syriusz, patrząc na oddalającego się Albusa wraz ze srebrnym feniksem, poczuł się okropnie. Być może właśnie stracił jedyną szansę, żeby odzyskać wolność. Przed laty nie powiedział Procjonowi o zamianie. Gdyby to zrobił, miałby świadka, który potwierdziłby jego wersję. Czuł, że zawiódł i Jamesa, i Procjona. Ale to nie było najgorsze. Zachował się jak samolub, choć Dumbledore powiedział mu, że magia żywiołu mogła zabić, jeśli była niekontrolowana. A może nie wszystko stracone? Syriusz podjął decyzję, nad którą zastanawiał się odkąd tu trafił. Musiał stąd uciec. Tylko jak?
No Ano ta część wyszła Ci dużo lepiej niż poprzednie. Jest sporo opisów i od razu lepiej się czyta. Dialogi też wyszły Ci bardzo zgrabnie, nie czuje się w nich takiej sztuczności, jak niekiedy. Coś zaczyna się dziać i fajnie, że wprowadziłaś wątek Syriusza, osobiście ciekawa jestem jak go rozwiniesz. Opowiadanie jest bardzo interesujące. Duży progres widać, że się postarałaś i oby tak dalej ;]