Zanim wykonał jakikolwiek ruch, w jego stronę mknęły już dwa czerwone promienie. Zdążył tylko odepchnąć Linę, zanim różdżka wyślizgnęła się z jego dłoni i powędrowała w stronę jednego z osobników.
– Stać! – wrzasnął jeden z obcych, którego o wiele za duża głowa obracała się ze złością w każdy z możliwych kierunków. Po chwili z jego różdżki wystrzelił kolejny urok, trafiając postać chowającą się z jednym z drzew, która padła sparaliżowana na ziemię. Syriusz nie zdołał nawet wyrazić zdziwienia obecnością intruza w lesie, gdyż zaraz potem z krzaków wyskoczył zamaskowany człowiek, atakując kobietę stojącą obok mężczyzny o zbyt dużej czaszce. Ta odbiła jego zaklęcie jakby od niechcenia, odgarniając przy okazji swoje kręcone włosy. Zamaskowany najwyraźniej był zaskoczony jej umiejętnościami, ale kobieta nie dała mu nazbyt wiele czasu do zastanowienia. Skoczyła jak dziki kot od dłuższego czasu szykujący się na swoją ofiarę i samą ręką powaliła napastnika na ziemię. Chwyciła go za nadgarstek i uderzyła nim kilka razy o leżący tuż obok głaz. Mężczyzna wrzasnął z bólu i wypuścił z ręki różdżkę. W tym samym czasie człowiek z ogromną głową został zaatakowany przez kolejnego zamaskowanego, który najwyraźniej czekał na dogodny moment do napaści. Stojący zaledwie kilka kroków dalej krótko obcięty szatyn widać nie miał zamiaru pomóc swojemu koledze - chodził spokojnie między walczącymi, mamrocząc coś pod nosem.
Syriusz rzucił się w stronę leżącej na ziemi Liny, która tkwiła w bezruchu, nie potrafiąc odnaleźć się w zaistniałym chaosie. Wrzaski dręczonego przez kobietę mężczyzny, tylko pogłębiały jej szok. Pojedynek między obcymi przybierał na sile, a pozbawiony różdżki Syriusz czuł się bezbronny niczym dziecko.
– Uciekajmy – powiedziała Lina, próbując niezauważona umknąć walczącym. Nie zdołała jednak nawet zrobić dwóch kroków, kiedy w rękaw jej marynarki wbił się sztylet, tym samym pozbawiając możliwości ucieczki. Zatrzymała się przerażona, szukając źródła ataku. Syriusz wstał szybko, chcąc bronić przyjaciółki, choćby i gołymi rękami. Wywołało to śmiech u kobiety w kręconych włosach, która najwyraźniej rozprawiła się ze swoim przeciwnikiem - zamaskowany mężczyzna leżał nieprzytomny na ziemi. Jej towarzysz najwyraźniej również wygrał pojedynek, bo z o wiele spokojniejszym wyrazem twarzy wycelował swoją różdżkę w Syriusza i Linę.
Ostatni z nich, który w tamtym momencie pochylał się nad zmaltretowanym przez kobietę człowiekiem, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na pozostałych. Ściągnął z twarzy leżącego maskę Śmierciożercy i przyjrzał mu się chłodno.
– No, no... Black, znowu się spotykamy – powiedział, nie odrywając wzroku od drżącego z bólu człowieka. Dopiero teraz Syriusz mógł zobaczyć, w jaki sposób kobieta potraktowała swojego przeciwnika i przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Nie czuł żadnej formy współczucia dla Śmierciożercy, a jednak krew wypływająca spod jego zamkniętych powiek zrobiła na nim nieprzyjemne wrażenie.
– Dorian Rogers, jak miło – rzucił w końcu, chociaż "miło" było ostatnim uczuciem, które mogłoby go teraz nawiedzić.
Nie było to ich pierwsze spotkania, a jakże! Poznali się już wiele lat temu, kiedy Syriusz jako wredny i niewdzięczny bachor przynosił wstyd swojej zacnej rodzinie na jednym z eleganckich przyjęć.
Nawet jako młodzieniec Dorian Rogers robił niezwykłe wrażenie, w każdym razie ciężko było go zignorować. Nie miało to jednak wiele wspólnego z jego aparycją, która należała do przeciętnych. Rogers wyróżniał się urodą w identyczny sposób, w jaki robił to każdy człowiek - był tak samo inny od wszystkich, jak do nich podobny. Niezbyt wysoki, niezbyt urodziwy lustrował ludzi swoimi szarymi oczami, które w żadnym razie sprawiały wrażenia łagodnych czy ciepłych...
... tak, doskonale pamiętał to spojrzenie.
***
Dziewięcioletni chłopiec ubrany w gustowną szatę wyjściową wpatrywał się przez szparę w drzwiach na dwójkę splecionych ze sobą ludzi. Kobieta mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat, chociaż wyglądała na piętnaście. Miała lśniące, złote włosy, pokrytą rumieńcem twarz i długą szyję, w którą w tamtym momencie wgryzł się jego ojciec. Mężczyzna jedną rękę wsunął jej pod sukienkę, drugą próbował w jak najszybszym czasie rozpiąć spodnie.
Zachowanie Oriona Blacka wydało się Syriuszowi do tego stopnia nielogiczne, że aż odsunął się od drzwi i postanowił wrócić na bankiet. Wciąż zdumiony wkroczył do głównej sali, gdzie jego ubrana w lśniącą, czarną sukienkę matka rozmawiała z jakąś starszą kobietą, głaszcząc jednocześnie po głowie jego brata Regulusa. Podbiegł do stołu, na którym leżało mnóstwo wykwintnego jedzenia i postanowił honorowo zjeść wszystkie małże. Już po pierwszym kęsie zmienił własne przyrzeczenie i wypluł ohydztwo do miski. Stojący nieopodal mężczyzna spojrzał na niego karcąco.
– Pani Black, syn... – zaczął, a jego matka wyjątkowo szybko podeszła do stołu, chwytając Syriusza za ręce.
– Co ja ci mówiłam, wstrętny bachorze? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Uśmiechnęła się przepraszająco do mężczyzny, który pokręcił tylko głową i odszedł od stołu z talerzem wypełnionym krewetkami.
– Że mam nic nie jeść? – odpowiedział pytająco chłopiec, udając zawstydzonego, chociaż łobuzerski uśmiech jawnie temu przeczył.
Wtedy dostrzegł
jego. Młody mężczyzna w eleganckiej szacie przeszedł skrzywiony obok stołu, nie zaszczycając spojrzeniem żadnego z gości. Biegnąca za nim o wiele starsza kobieta, dogoniła go dopiero przy jednej z marmurowych kolumn.
– Dorianie! – zawołała, a mężczyzna zatrzymał się niechętnie. - Dorianie, gdzie ty idziesz?
– Do pracy – powiedział spokojnie, chociaż na jego twarzy wciąż można było dostrzec paskudne emocje, których Syriusz w żaden sposób nie potrafił zinterpretować. – Nie mam czasu na takie bzdury.
– Ależ synu... dobrze wiesz, że bez poparcia towarzystwa, nie zajmiesz należnego ci miejsca w ministerstwie – powiedziała o wiele ciszej kobieta, chociaż Syriusz doskonale ją słyszał... o wiele lepiej niż swoją wrzeszczącą matkę.
– Nie będę bratał się z tym robactwem – wycedził, a powietrze wokół niego jakby zgęstniało. Nawet niewyedukowany Syriusz mógł rozpoznać silną magiczną aurę, która wprawiła chłopca w prawdziwy zachwyt.
Mężczyzna odepchnął od siebie kobietę o wiele spokojniej niż wskazywałaby na to otaczająca go moc i skierował się w stronę wyjścia. Kiedy przechodził obok Walburgi, obrzucił ją doskonale znanym dla Syriusza spojrzeniem. Wszelkie formy pogardy chłopcu były bardzo znane, chociaż niedawno ukończyć dziewięć lat. Skrzywienie na twarzy mężczyzny mogło być tylko jakąś specyficzną formą wstrętu, jednak Syriusz nie miał pojęcia, cóż tak brzydziło Doriana Rogersa. Zrozumiał to dopiero wiele lat później, kiedy pierwszy raz wylądował w jego gabinecie. Nie miał ochoty znaleźć się tam po raz kolejny.
***
– Kto by pomyślał... – powiedział wciąż spokojnie Rogers, chociaż wreszcie spojrzał w kierunku pogrążonego we wspomnieniach Syriusza. - Człowiek z tak szanowanej rodziny brata się ze zwolennikami Czarnego Pana.
– Nie jesteśmy Śmierciożercami – wyrzuciła szybko Lina, spoglądając z obawą na kobietę stojącą kilka metrów przed nią. – Zostaliśmy przez nich zaatakowani!
– Zaatakowani? Który to już raz z kolei atakują cię Śmierciożercy, Black? – zwrócił się bezpośrednio do Syriusza, który wzruszył ramionami, udając obojętność.
– Widać mnie nie lubią - odparł, chowając ręce do kieszeni, chociaż wciąż czuł się strasznie niepewnie.
– Tak cię nie znoszą, że jak do tej pory włos ci nie spadł z głowy? – zakpił Rogers, a stojąca obok kobieta zaśmiała się złowieszczo. – To straszne...
– Zabieramy ich, szefie? – zwrócił się do Rogersa mężczyzna z nieproporcjonalną głową. Ten nie odpowiedział, ale widać był to jasny rozkaz dla dwójki, bo po chwili Syriusz wylądował z twarzą w błocie. Magiczne sznury oplotły nadgarstki, kiedy ciało jednego ze Śmierciożerów zostało rzucone tuż obok jego ramienia. Z tak niewielkiej odległości twarz mężczyzny wyglądała jeszcze gorzej niż się spodziewał, przez chwilę miał ochotę zwymiotować.
– Za co tym razem? – zapytał z trudem, krztusząc się błotem, które znalazło się w jego ustach. Nikt nie raczył mu odpowiedzieć, zaczął więc się wiercić, próbując chociaż trochę odsunąć swoje ciało od nieprzytomnego Śmierciożercy.
– Skończ te swoje tańce – powiedział wielkogłowy mężczyzna, kiedy kolejny zwolennik Voldemorta wylądował na nogach Syriusza. Chłopak jęknął z bólu, ale nie znieruchomiał. – Chyba nie chcesz mieć na pieńku z aurorami?
– Z obrońcami sprawiedliwości? Naszymi cichymi bohaterami? - zakpił, walcząc z bezwładnym ciałem leżącym na jego kończynach. – Gdzież bym śmiał. Wspieram ich z całego serca.
***
Sala wstępnych przesłuchań w Kwaterze Głównej Aurorów nie wyglądała zbyt przyjemnie. Było to jasne pomieszczenie z każdej strony otoczone lustrem. Na samym środku stał szklany stół i dwa krzesła - jedno z nich wyglądało wyjątkowo wygodnie, drugie można było śmiało nazwać zwykłym taboretem. W założeniu miało to podkreślać położenie przesłuchiwanego, chociaż aurorzy radzili sobie i bez tego drobiazgu.
– No to jak, Black? – Auror o kędzierzawych, jasnych włosach wpatrywała się w niego spokojnie. Syriusz sporo słyszał o poczynaniach tej kobiety, chociaż przed tym fatalnym dniem nie miał z nią bezpośrednio do czynienia. Mildred O'Harrow była jak dzikie zwierzę trzymane na smyczy. Ze swoimi zapędami do okrucieństwa spokojnie odnalazłaby się w gronie Śmierciożerców, jednak chyba była na to nazbyt inteligentna. Nie lubiła się płaszczyć przed nikim, więc całowanie po stopach Lorda Voldmorta nie odpowiadało jej wymaganiom, wolała dumna i pewna siebie tkwić przy Rogersie. Przynajmniej tak o niej mówił Moody.
– Gdzie jest Lina? – zapytał, uderzając nerwowo palcami o stół.
– Czeka już na ciebie. Z nią rozmawianie przeszło o wiele łatwiej. Od razu nam wszystko powiedziała. – Bawiła się kosmykiem włosów, mierząc Syriusza swoimi niezdrowo błyszczącymi oczami.
– Ja też już wszystko powiedziałem – odparł wściekły. Złapał się za głowę, i zacisnął na kilka sekund powieki, chcąc zebrać myśli. – Możecie mnie wypuścić? Mam ważniejsze sprawy na głowie. Choć raz.
– To dziwne, bo wasze relacje jakoś się nie zgadzają... – rzekła, ignorując prośbę Syriusza.
– Tak? A to ciekawe...
Oblizała wargi, najwyraźniej czerpiąc radość z zabawy, którą chciała sobie zapewnić. Jednak musiała obejść się smakiem i obydwoje o tym wiedzieli. Bez rozsądnych zarzutów i zgody szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, nie mogła go tknąć - zwłaszcza w sali przesłuchań.
– Jeśli nie zaczniesz gadać, zatrzymamy cię tutaj na jakiś tydzień. Może to rozwiąże ci język – rzekła wciąż spokojnym głosem, jakby zeznania Syriusza w ogóle ją nie obchodziły, a rozmowa z nim należała do codziennej rutyny. Było to złudzenie, bo jej palce nerwowo uderzały o stół.
– Nie mogę tu zostać tydzień – wymamrotał.
– No to raz dwa, od początku. Po co udaliście się do lasów Kidney? – Wyciągnęła pióro i pergamin, chociaż Syriusz doskonale wiedział, że auror nic na nim nie zapisze. Nie musiała. Już jakiś czas temu Syriusz zdobył informacje na temat luster otaczających salę przesłuchań. Było to niezwykle rzadkie i cenne szkoła Darevox, które mogła kodować i przekazywać pełny obraz osobie wyposażonej w lusterko poboczne. W ten sposób aurorzy uniknęli ręcznego zapisywania treści zeznań, jak i polegania na pamięci funkcjonariusza, który przesłuchanie przeprowadzał.
– Chcieliśmy odwiedzić wioskę. Mieszka tam taka ładna dziewczyna...
– Nie kpij sobie. Przybiegłeś do Leonoscars, żeby przelecieć jedną z tamtejszych brudasek? W dodatku w towarzystwie innej koleżanki? – Zaczęła kreślić coś na pergaminie, chociaż nie był to z pewnością zapis słów Syriusza.
– Może kręci mnie dzika natura. Pierwotne instynkty tkwią w każdym z nas. W tobie na pewno również, tylko musisz to w sobie odkryć...
Mildred wstała i opuściła pomieszczenie, zostawiając Syriusza samotnego w sali przesłuchań. Minął kwadrans, godzina... a kobieta wciąż się nie pojawiła. W pomieszczeniu zgasło światło, nie docierały już żadne dźwięki. Na Syriuszu nie robiło to wrażenia, bo jego przesłuchania za każdym razem przebiegały tak samo. Na początku aurorzy myśleli, że go przestraszą samą groźną miną i kilkoma "ostrzeżeniami". Potem zadawali w kółko te same pytania, by dla świętego spokoju wreszcie odpowiedział zgodnie z prawdą. Kiedy przekonywali się, że chociażby ze zwykłej złośliwości Syriusz będzie kłamał, zostawiali go na noc w pomieszczeniu. Następnego dnia z braku zasadnych podstaw do zatrzymana, musieli go wypuścić.
Kilka razu udało mu się przysnąć, ale nie na długo. Twarde podłoże i świadomość, że w tej chwili każdy jego ruch jest zapisywany przez magiczne lustro nie sprzyjał rozluźnieniu. Poza tym aurorów nigdy nie można było być pewnym. Już nie raz mieli przebłyski "geniuszu".
W pewnym momencie drzwi uchyliły się, wpuszczając do sali sztuczne światło. Syriusz ze zmrużonymi oczami próbował jakoś zidentyfikować kształty, które po chwili złapały go pod łokcie i wywlekły z pomieszczenia.
Znalazł się na ponurym korytarzu, który znał równie dobrze jak i samą salę przesłuchań. Było to wąskie i długie pomieszczenie o jasnozielonych ścianach i drewnianej, zniszczonej posadzce. Niczym nie przypominało sterylnego, szklanego pokoju, w którym z zasady powinno składać się zeznania. Właściwie dla Syriusza wyglądało dosyć przyjemnie. Nawet powieszone na ścianie portrety znanych morderców w chwili ich złapania czy jakiejkolwiek innej formy upokorzenia, nie odbierały korytarzowi uroku.
– Jesteś wolny – rzucił stojący w rogu Dorian Rogers. – Ciesz się, że nie mam teraz czasu na dziecinadę. Ale uważaj na siebie. Pewnego dnia, kiedy nie będziesz się tego spodziewał...
– ... ty mnie przyłapiesz na tym, czego nigdy nie robiłem i nie będę robił - dokończył za niego Syriusz. – Nie wiem dlaczego się tak upierasz.
– Widziałeś się może ze swoją kuzyneczką?
– A co, chcesz się oświadczyć?
– Zejdź mi z oczu – powiedział i zniknął za drzwiami jednej z sal.
Na końcu korytarza czekała na niego Lina. Była wyraźnie wymęczona. Obok niej stał młody auror o ciemno-rudych włosach i masie piegów na nosie. Przesłuchiwał go, kiedy po raz pierwszy zalazł na skórę Dorianowi Rogersowi. W tamtym momencie nie dał po sobie poznać, że kiedykolwiek mieli ze sobą do czynienia.
– Syriusz Black i Emelina Vance, tak? – zapytał uprzejmie, co brzmiało wręcz komicznie, biorąc pod uwagę, w jakim celu się znaleźli w biurze aurorów.
– Jakbyś nie wiedział... – wycedził wściekły Syriusz.
***
Byli okropnie zmęczeni, ale nie mieli zbyt wiele czasu na odpoczynek. Lina prawie przysnęła w windzie, opierając się na ramieniu Syriusza. Miała potargane włosy, pod okiem można było dostrzec ślady po rozmazanym tuszu. Wsiadający pracownicy Ministerstwa Magii spoglądali na nich z ciekawością i niepokojem, ale nikt nie odważył się nic powiedzieć.
Znaleźli się w Holu, gdzie już żaden ze spieszących się czarodziejów nie zwrócił na nich uwagi. Lina pomachała ręką do kobiety niosącej jakiś karton, z którego wydobywały się dziwne piski. Niedaleko niej stał mężczyzna ubrany w gustowną, czarną szatę. Uśmiechnął się z wyższością do przechodzącej obok czarownicy.
– To on, tak? – szepnęła Lina. Wyprostowała się i ścisnęła różdżkę, jakby szykując się do ataku. – Wiesz, jak się nazywa?
– Skurwysyn – wycedził Syriusz, przypatrując się mężczyźnie kątem oka. Nie wyglądał groźnie, ale żaden Śmierciożerca nie sprawiał takiego wrażenia bez maski. Jeśli chcieli osiągnąć to, co zamierzali, musieli świetnie się ukrywać. Dlatego zapewne nikt by nawet nie pomyślał, że ten szanowany przedstawiciel ministerstwa bez wahania zamordował Edgara Bonesa i jego rodzinę.
Mężczyzna zaczepił przechodzącego obok niego młodzieńca o ciemnych włosach wskazał mu drzwi do nieznanego Syriuszowi pomieszczenia.
Zatrzymał się. Lina spojrzała na niego z obawą, ale nie wykonała żadnego ruchu. Podążyła wzrokiem Syriusza, który bardzo dokładnie analizował zachowanie czarodziejów. Młodzieniec z uprzejmym, ale chłodnym wyrazem twarzy podążył w kierunku wskazanym przez Śmierciożercę.
– Co ty tutaj robisz, szczeniaku... – rzucił pod nosem Syriusz i ruszył za umykającymi czarodziejami. Lina złapała go za skraj szaty i szarpnęła, by ten zwrócił na nią uwagę.
– Nie teraz, Syriuszu - powiedziała z rozdrażnieniem. – Zajmiesz się tym później, słyszysz?
Syriusz najwyraźniej nie słyszał, bo nic nie odpowiedział. Chwycił Linę za nadgarstek i odsunął ją od siebie.
– Idź sama, spotkamy się na miejscu.
Gdyby spojrzał na zegarek, zdałby sobie sprawę, że nawet w tamtej chwili był spóźniony. Po opuszczeniu Ministerstwa Magii mógł być tylko jeszcze bardziej, porażająco i niewybaczalnie spóźniony.
Boru, postaram się sklecić parę zdań, chociaż za dobrze nie idzie mi. Jako że śpię jeszcze, błędów nie szukałem, bo i gdyby jakieś były, bym nie znalazł ich.
Rozdział ciekawy. W porządku walka przedstawiona jest, Chaosu zbędnego, w którym bym pogubił się, nie dostrzegłem. W Ministerstwie Magii też trzyma poziom reszta cała... tak mi się wydaje. Na kolejny rozdział, pozostało ze spokojem czekać mi.