***
W sypialni paliła się tylko jedna świeca, ale siedzącej przy lustrze kobiecie w białym szlafroku to nie przeszkadzało. Delikatnie czesała wyjątkowo zadbane włosy, wpatrując się we własne odbicie. Przygryzła dolą wargę, jakby chciała sprawdzić, czy wygląda to dostatecznie pociągająco. Zadowolona z efektu uśmiechnęła się do siebie. Wyciągnęła z szuflady małe flakoniki z eliksirami, które zaczęła wcierać w złote kosmyki.
– Długo tak będziesz się stroić? – zapytał. Przetarł oczy i spojrzał z zaciekawieniem na kobietę.
– Szczotkowanie włosów to bardzo ważna czynność dnia. Ważna i niezwykle intymna, więc przestań się tak patrzeć – powiedziała głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, nie przerywając zabiegów pielęgnacyjnych.
– Intymna... też mi coś – odparł, ziewając. Przez chwilę leżał, wpatrując się w sufit. Już dawno przyzwyczaił się do wymalowanych na nim bukietów kwiatów różnej maści, jednak wciąż czuł się przytłoczony ich "obecnością". Rośliny bowiem nie tylko wyglądały jak żywe – budziły w nim niepokój, jakby wijące się pędy miały opuścić swoje więzienie i zacząć go dusić w chwili, w której nie będzie tego spodziewał.
Zmarszczył brwi, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. Ostatnio nic nie układało się po jego myśli i wątpił, by szczęście zaczęło mu sprzyjać. Czuł, że z jakiegoś powodu los sobie z niego kpi i nawet do tej pory oczywiste sprawy wydawały mu się skomplikowane i nie do rozwikłania. Starał się odrzucić myśl o budzącym się do życia bólu głowy, który ostatnimi czasy dokuczał mu nazbyt często. Splątana roślinność na suficie tylko to nieprzyjemne uczucie pogłębiała, więc zmusił się do wstania.
– Już idziesz? – zapytała kobieta, wciąż wpatrując się w lustro. Najwyraźniej skończyła pielęgnować włosy, bo malutkie flakoniki zniknęły ze stolika. – Mógłbyś chociaż powiedzieć, co u ciebie słychać.
– Interesuje cię to? – zaśmiał się. Sięgnął po leżące na podłodze skarpetki i obejrzał je z każdej strony. Starał się wymusić w miarę neutralny wyraz twarzy, chociaż ucisk w czaszce doskwierał mu coraz bardziej.
– To chyba oczywiste.
Wstała i podeszła powoli do Syriusza. Nie miał pojęcia, czy dostrzegła w jego oczach dyskomfort. Wolał, by nie widziała. Nie chciał jej niczego tłumaczyć... nawet jeśli nie musiał.
– Nie poznaję cię, Aileen – powiedział, kiedy kobieta usiadła obok i dotknęła jego policzka. Na jej twarzy zakwitł tajemniczy uśmiech.
– To co u ciebie... słychać?
Poczuł jej oddech przy swoim uchu. Doskonale wiedział, co to za gra, ale nie miał na nią czasu. Odepchnął od siebie kobietę i zaczął wkładać spodnie. Aileen fuknęła obrażona, ale najwyraźniej się poddała.
– Jesteś taki nieromantyczny – westchnęła rezygnując ze swojego uwodzicielskiego tonu. Położyła się na plecach i zaczęła oglądać idealnie wypielęgnowane paznokcie.
– Następnym razem porozmawiamy – powiedział, starając się przyjąć pozę winowajcy, chociaż wcale nie było mu przykro.
Rzadko odwoływali się do dłuższych konwersacji. Zazwyczaj ograniczali się do kilku faktów ze swojego życia, a potem wykorzystywali czas w znacząco inny sposób. Aileen pracowała jako redaktorka kobiecego pisma "Czarownica", które swoim nakładem powoli zbliżał się do popularniejszej "Kobiety Pokątnej". Znali się jeszcze z czasów szkoły, kiedy James stosował swoje końskie zaloty wobec Lily, a Syriusz potrzebował jednej dziewczyny, by odczepiła się od niego reszta damskiego grona łowców. Aileen nadawała się idealnie: o nic nie pytała, niczego nie wymagała. Sama z pewności wierna nie była, ale ani tego Syriusz od niej nie wymagał, ani nie było mu to do niczego potrzebne. Jedyne, co mu przeszkadzało to świadomość, że ta relacja prędzej czy później będzie musiała się skończyć i nie miał na to zbyt wielkiego wpływu - nie on podejmował tutaj decyzję. Zastanawiał się tylko, kiedy to "prędzej czy później" spotka i jak się w tym odnajdzie.
– Następnym razem, to ja mogę nie mieć czasu na rozmowy – rzuciła Aileen, przesuwając palcami po zgrabnej nodze.
– Tak jak i tym razem – odparł Syriusz, wpatrując się w jej wędrującą dłoń, która bynajmniej nie zatrzymała się tam, gdzie w zasadzie powinna, gdyby Aileen nie była sobą. Westchnął ciężko, walcząc z samym sobą, ale w końcu podszedł do kobiety i pocałował ją w policzek.
– Zostań – rzuciła, przyciągając go do siebie
– Nie.
Chwycił ją za nadgarstek, uśmiechnął się przepraszająco i skierował w stronę wyjścia.
***
Był w środku ciemnego, gęstego lasu. Snująca się mgła tworzyła atmosferę żywcem wyciągniętą z horroru. Co jakiś czas słyszał szelest liści, ale nie wiedział, czy to tylko odgłos przebiegającego zwierzęcia, czy może szpiegującego go człowieka.
Obecność drugiej osoby była niemalże namacalna, jednak w żaden sposób nie potrafił wskazać, gdzież ów intruz się znajdował. Rozglądał się na boki, ale w takiej ciemności niewiele mógł zobaczyć.
W końcu dostrzegł błyszczące, żółte oczy w jednym z krzewów. Pobiegł w tamtym kierunku, po drodze potykając się o leżącą na ziemi gałąź. Niestety, nim zdążył znaleźć się na miejscu, ślepia zniknęły, a z nimi tajemnicza istota. Zaklął pod nosem, a oburzone sowy, do tej pory siedzące na jednej z gałęzi, odleciały, robiąc zdecydowanie zbyt wiele hałasu.
– Cześć Syriuszu. – Usłyszał głos za sowimi plecami. Machinalnie odwrócił się. Zobaczył znajomą twarz, chociaż była w opłakanym stanie. Ozdabiała ją masa siniaków, krwi i zadrapań.
– Caradoc? Co ci się stało? – zapytał z nutą strachu w głosie.
– Przecież wiesz...
Poczuł straszliwy ucisk w głowie. Starał się nie zwracać na niego uwagi, ale obraz jakby rozmazywał się przed jego oczami.
– Nie powinno cię tu być. Miałem to zrobić sam – powiedział, starając się skupić na otaczającym go lesie.
– Widać ktoś zmienił zdanie.
Złapał się za włosy. Teraz nie dostrzegał już nic poza gęstą mgłą i pociętą twarzą Caradocka. Spróbował ruszyć kilka kroków do przodu, ale jego nogi jakby straciły siłę, bo po chwili ugięły się pod ciężarem jego ciała. Padł na ziemię, wciąż trzymając się za włosy. Kręciło mu się w głowie, ale zdołał wykrztusić:
– Wynoś się stąd...
***
Tej zimy śnieg niestety nie zaszczycił swoją obecnością wyczekujących na niego dzieci, jednak nikt nie mógł mieć pretensji do ładnej pogody, świecącego słońca i bezchmurnego nieba. Przynajmniej było ciepło. Ptaki ćwierkały zdezorientowane na dachu jednego z domów w Dolinie Godryka, tworząc specyficzną i bardzo nieświąteczną atmosferę. A jednak w salonie można było dostrzec kilka zimowych ozdób, chociaż całość mieściła się w granicach dobrego smaku: pachnąca choinka, błyszczące lampki, ręcznie malowane bombki. Wszystko to sprzyjało tworzeniu rodzinnej atmosfery, chociaż z pewnością czegoś brakowało. Wiedzieli o tym jednak tylko mieszkańcy domu, a nie mieli ochoty się tym dzielić.
James Potter uderzał pięścią w radio, jakby to miało naprawić uszkodzony sprzęt. Mruczał pod nosem formuły zaklęć, jednak z głośnika wciąż wydobywał się trzeszczący, mugolski bełkot.
– Przestań już – powiedziała Lily, stawiając na stole wazę. Marszczyła nos, jakby przeszkadzał jej zapach tego, co w naczyniu pływało.
– Zdrowy tryb życia, Lily? – zażartował Syriusz, przypatrując jej się zza stołu. Zajrzał do wazy, w której znalazła się w jego mniemaniu "zielona papka", którą większość społeczeństwa pospolicie nazywała jarzynową. – Nie macie żadnego mięsa?
– Marudź tak dalej, to będziesz jadł czerstwy chleb i suchy ser – rzuciła ze złością.
James wciąż walczył z radiem, z którego wydobywał się coraz głośniejszy szum.
– Nie denerwuj się tak, przecież nie chciałem cię obrazić – powiedział Syriusz. – Wszystko w porządku?
– James, powiedziałam dość! – warknęła, nie odwracając się w stronę męża.
– No co z tym jest? – wymamrotał pod nosem James, podnosząc sprzęt do góry i przypatrując mu się z bliska. Lily podeszła do niego, szybkim ruchem wyrwała mu radio z dłoni i rzuciła nim o ścianę. James spojrzał na nią zdezorientowany.
– Zwariowałaś? To nasz jedyny kontakt z muzyką. Mam kupić gitarę?
Nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni.
– Co ją ugryzło? – szepnął do niego Syriusz, zerkając na kawałki plastiku leżące na podłodze.
– Myślisz, że wiem?
Reparo – powiedział, celując różdżką w szczątki radia. Powoli wszystkie części sprzętu złożyły się w całość. Z głośnika zaczął wydobywać się czysty dźwięk piosenki "czarna chimera". James spojrzał zdziwiony i odstawił przedmiot na półkę.
– I powiedz, że od uderzenia sprzęt się nie naprawia – zaśmiał się.
– Oooo... dobra gitara...
Obydwoje zamilkli, wsłuchując się w utwór. James nucił sobie pod nosem, podczas gdy Syriusz wyciągnął z kieszeni czarny kamień zawieszony na cienkim rzemyku - lekki , niezbyt wielki, wykonany z dosyć dziwnego kruszcu, którego nie potrafił zidentyfikować. Znaki wyryte były dosyć topornie, jakby zabrało się za to dziecko. Nie określał przedmiotu jako źródła jakiejkolwiek magii, był nazbyt zwyczajny. Przypatrywał mu się przez dłuższą chwilę, a siedzący na drugim krześle Peter zaglądał mu przez ramię.
– Dziesiąty raz już go wyciągasz. Przecież ustaliliśmy, że nie mamy pojęcia co oznacza – wysapał.
– Muszę się spotkać z Dumbledorem – rzekł spokojnie Syriusz.
– To też już ustaliliśmy – dodał z przejęciem Peter. Zerknął na Jamesa, jakby szukał w nim poparcia, jednak ten milczał, kołysząc się w rytm muzyki.
– Minął miesiąc – rzucił z irytacją Black, spoglądając na przyjaciół. Podrzucił kamień kilka razu i położył go na stole. Chyba jednak nazbyt go w tym miejscu denerwował, bo po chwili ponownie chwycił go i schował do kieszeni.
Z radia wydobywał się niski głos wokalisty, który delikatnie przebijał się przez dźwięki ostrej gitary i perkusji.
A czarna bezczelna chimera,
Co drogie dziś nam zabiera.
– Tak, tak. Dumbledore traktuje nas nie w porządku – pokiwał głową Peter. James nie zwracał na nich uwagi, nucił sobie pod nosem, wyglądając co jakiś czas do kuchni.
– Ma dużo spraw na głowie – wytłumaczyła Lily wchodząca w tym momencie do salonu z naręczem talerzy. James przyciągnął ją do siebie i zaczął śpiewać jej do ucha razem z wokalistą zespołu. Lily zaśmiała się tylko, próbując utrzymać zastawę w rękach. – Głupi James Potter.
– Śliczna Lily Potter – dorzucił, biorąc od niej talerze. Pocałował ją radośnie w policzek, przez co wyraz twarzy kobiety złagodniał.
– Rzucajcie we mnie dalej tą swoją miłością, to się porzygam – powiedział poirytowany Syriusz, co James ponownie skomentował głośnym śmiechem, ale puścił swoją żonę. Peter jakby się zaciął i nie wiedział, po której stronie stanąć, ostatecznie decydując się na neutralność.
Zabrali się za obiad. Syriusz skrzywił się w pierwszym momencie, ale jako że od świtu nic nie jadł, postanowił nie marudzić - zwłaszcza, że Lily była niezwykle wrażliwa, jeśli chodzi o jej podrygi w kuchni. Peter chyba nie miał najmniejszego problemu ze smakiem zupy, bo zaraz po skończeniu jednego talerza zabrał się za kolejny. James albo już przywykł albo zwyczajnie nauczył się nie wyrażać myśli dotyczących potraw żony - z jego twarzy nie znikał pogodny wyraz twarzy, chociaż momentami wydawało się, że zaraz parsknie śmiechem. O dziwo, najbardziej krzywiła się Lily, która już po pierwszej łyżce zamarła i wpatrywała się w talerz przez dłuższą chwilę.
– Co jest ze mną nie tak? – wymamrotała do siebie. Uderzała nerwowo palcami w stół, przygryzając wargi.
– A nie możemy dać sobie spokoju z Dumbledorem? – wypalił James, a Lily spojrzała na niego zszokowana. Chyba zdał sobie sprawę, że jego uwaga wywołała dosyć dziwne wrażenie, więc dodał: – Na pewno nie chce, byśmy teraz czekali nie wiadomo ile czasu. Możemy przecież sami się czegoś dowiedzieć. Ostatnio powiedział nam, że sprawdzi to, jak tylko upora się z innymi problemami. To chyba lepiej, jak trochę go w tym wyręczymy.
– Nie jestem entuzjastką działania na własną rękę – rzuciła Lily.
– To nie jest działania na własną rękę, tylko kontynuowanie zadania, które trafiło do nas wcześniej – powiedział chyba trochę zbyt ostro James.
– Tylko, że teraz mamy trochę inne zadanie...
– Które stoi w miejscu – burknął.
– Jak cały Zakon – dodał Syriusz.
Zapadła cisza. Nikt nie miał ochoty pociągnąć tematu. Walka z Voldemortem i jego zwolennikami w niczym nie przypominała wyobrażeń Syriusza. Kiedy pierwszy raz usłyszał o Zakonie Feniksa, od razu przed jego oczami stanął obraz bitwy, w której powalali przeciwników na ziemię, a rozwiązywanie zagadek trwało raptem kilka dni, niczym w książkach o
szpiegujących. Jednak z każdym kolejnym tygodniem Syriuszowi wydawało się, że błądzi po omacku, w dodatku bez żadnego wsparcia Ministerstwa Magii, które teoretycznie powinno opowiedzieć się po stronie dyrektora Hogwartu. Większość spraw, które miały ich prowadzić ku zwycięstwu, pozostawała nierozwikłana. Zaczynali coś, a potem czekali, aż wszystko samo się rozwiąże. Ostatecznie nic się nie zmieniało albo zwyczajnie przeobrażało się w coś o wiele gorszego. Śmierć Edgara Bonesa i jego rodziny dwa miesiące wcześniej wcale nie poprawiała im humoru, a brak emocji z tym związanych wpędzał ich w jeszcze większy dół emocjonalny. Wszyscy już tak przyzwyczaili się do nawiedzających ich z każdej strony wieści na temat morderstw na znajomych im osobach, że często po takiej informacji przechodzili do codzienności. Jednak była to codzienność o wiele smutniejsza.
– No pokaż ten kamień – powiedziała Lily do Syriusza, przerywając milczenie. Ten podał jej tajemniczy przedmiot jakby od niechcenia... już nie pierwszy raz to robił.
Lily przez dłuższą chwilę próbowała odczytać znaki wyryte na kamieniu. Wyciągnęła różdżkę i cicho wymawiała nieznane mu formuły. Wokół niej zaczęły tańczyć dziwne, oliwkowe płomienie, które co jakiś czas uderzały w trzymany przez nią przedmiot. James bujał się na krześle, obserwując swoją żonę z ciekawością, podczas gdy Syriusz i Peter wymienili porozumiewawcze spojrzenie.
– Nic mi to nie mówi – rzekła po kilku minutach. – Naprawdę nic.
Bynajmniej ich to nie dziwiło. Już kilka razy przerabiali odczytywanie znaków na kamieniu, Lily nawet udała się do londyńskiej biblioteki, by sprawdzić słowniki runów, hamarów, sao czy innych starodawnych pism. Jednak w żadnym z nich nie znalazło się nic, co mogłoby stanowić jakąkolwiek wskazówkę.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak jechać do Leonoscars – zaproponował James. – Tylko oni mogą...
– Byłem już tam, dwa razy. Ale miejscowi milczą jak zaklęci – przerwał mu Syriusz. Wstał poruszony i zaczął chodzić w kółko po salonie. Zatrzymał się przy kominku, na którym stało kilka ramek razem ze zdjęciami. Irenaeus i Martha Potterowie wpatrywali się w niego z uśmiechem, obejmując dziesięcioletniego, rozczochranego chłopca.
– Może źle do nich podszedłeś – powiedziała Lily. – Ludzie z tej wioski chyba niespecjalnie przepadają za wywiadem. Ukrywają Leonoscars w lesie, nic nie mówią o zaklęciach, które mają ich chronić. Nic dziwnego, że nie chcieli się zwierzać.
– Tylko oni nie chcieli w ogóle rozmawiać. Nawet na niego spojrzeć – zapiszczał Peter.
– A ta Natalie? – zapytała Lily, na co James parsknął śmiechem. Syriusz spojrzał na niego z wyrzutem.
– Ona ma jajo zamiast mózgu. Kompletnie nic nie rozumie z tego, co się do niej mówi – powiedział, a Peter pokiwał gorliwie głową.
– To nie ty masz do niej mówić, ale ona do ciebie – zauważyła.
– Ale jej się nie da słuchać! – zawołał ze złością, co James skwitował kolejnym parsknięciem. Syriusz spojrzał na niego zdenerwowany. – A tobie co tak do śmiechu?
– Nie, wydaje ci się. – James zrobił głupią minę. Starał się za wszelką cenę zamaskować złośliwy uśmieszek, ale niespecjalnie mu to wyszło.
– Jeśli będziesz do tego podchodził w ten sposób – mówiła Lily – nigdy niczego się nie dowiesz. Postaraj się jakoś ją podejść. Może nie powie nic ciekawego, ale chociaż zapozna cię ze znaczącą osobą. Przecież ten przywódca to jej ojciec
– Nie wiadomo czy to przywódca – wtrącił Syriusz.
– Ale z pewnością ktoś istotny.
– Zgadzam się z Lily... – powiedział powoli James.
– Też mi nowość – mruknął Syriusz. James tylko uniósł brwi, ale nie skomentował tej uwagi. Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na krześle. Przeczesał ręką swoje czarne włosy, paradoksalnie robiąc jeszcze większy bałagan na głowie. Przez chwilę mierzyli się z Syriuszem spojrzeniami, bezgłośnie wyrażając myśli. W końcu jednak Black ustąpił. – Świetnie, niech wam będzie. Ale tym razem nie idę tam sam... ani z Liną. Pójdziesz ze mną James i sam będziesz gadał z tą psychopatką.
– Ja też bardzo chętnie... – dodał Peter.
– No to ustalone.
Alien mnie wzruszył. Wiadomo, tylko kosmitka zgodziłaby się na taki układ z Syriuszem Blackiem! Ale w ogóle, że też nie wpadłam na to, jakim cudem Łapa pozbywał się swoich fanek. Przecież to takie oczywiste! Plus za pomysł, myślę, że ten wątek byłby bardzo prawdopodobny.
Było kilka błędów, większość wynikała z pośpiechu. Co do przecinków, nie zawsze stawiamy je tam, gdzie czytając, mimowolnie bierzesz oddech. Musisz tego pilnować. To jest dobry sposób, ale jednak do późniejszej weryfikacji.
James jest przeboski. Uwielbiam go, kocham i chcę go dużo w tym ficku! Wraz z Lily są przesłodcy, choć jej charakter akurat wyobrażałam sobie inaczej. Co gorsza, przypomina mi nieco mniej opanowaną Linę, więc musisz uważać, by nie zlewać tych dwóch osobowości w jedną! Ale James - ciasteczko. I mój ulubiony fragment:
- Śliczna Lily Potter
Nie mogę się doczekać wyprawy tej dwójki do Leonoscars. Tylko gdzie w tym wszystkim jest Lupin?