Minerwa nabiera podejrzeń co do Hermiony,
a Smith i Lawford zanoszą Norrisowi bardzo złe wieści
Wtorek, 28.07
Severus zapoznał Minerwę z planem podłożenia włosa dopiero nazajutrz. Poprzedniego wieczora nie był w stanie. Był pijany szczęściem i nie potrafił się uspokoić. Jeszcze u Hermiony pomyślał, żeby pójść do Hogsmeade i dopiero stamtąd wrócić do zamku okrężną, dłuższą drogą, ale dopiero wiele kroków za szkolną bramą zorientował się, że poszedł prosto do Hogwartu. Szedł do siebie nic nie widząc i stanąwszy przed drzwiami nie rozumiał, jak mógł tam dość tak prędko. Wchodząc do gabinetu na wszelki wypadek przybrał poważny wyraz twarzy, ale na pozdrowienia Albusa odpowiedział tylko machnięciem ręki i szybko zniknął za drzwiami do komnat.
Usiadł na łóżku, schował twarz w rękach i umiał tylko uśmiechać się i myśleć o kilku ostatnich godzinach.
Po raz pierwszy w życiu rzeczywistość była lepsza niż sny i marzenia, po raz pierwszy tak naprawdę chciał żyć, lecz nie dla siebie, ale dla niej, chciał jej ofiarować wszystko, choć wiedział, że niczego od niego nie oczekuje, pragnął zrobić wszystko, by uczynić ją szczęśliwą, bo zrozumiał, że tylko w ten sposób on sam mógł być szczęśliwy.
Ledwo się pożegnali, a już za nią tęsknił.
Severus Snape wreszcie odkrył uczucie zwane miłością i po raz pierwszy w życiu cieszył się, że przegrał walkę z samym sobą.
Zszedł na śniadanie przepełniony energią i ochotą do działania, choć w nocy nie spał za wiele. Zaczarowane niebo było idealnie błękitnie, bez śladu ani jednej chmurki, co doskonale pasowało do jego nastroju. Minerwa siedziała już przy stole, więc podał jej jak zwykle rękę i usiadł po przeciwnej stronie.
– Późno wczoraj wróciłeś – powiedziała, podsuwając mu talerz z kiełbaskami, za którymi się rozglądał. – Wszystko poszło wam dobrze?
Och, gdybyś tylko wiedziała JAK dobrze...
– Świetnie. Twoja Gryfonka miała wspaniały pomysł na Smitha. Dzięki niej nasz Auror przeżyje niezapomniane chwile w swoim życiu – odpowiedział, uśmiechając się do talerza i na nowo przypominając sobie, jak się całowali.
Minerwa spojrzała na niego wyraźnie zaintrygowana.
– Co takiego wymyśliła?
Severus pokręcił głową i odstawił talerz na bok.
– Pamiętasz, jak na drugim roku przemieniła się w kota?
– Drugi rok? – zmarszczyła brwi Minerwa, przeszukując w pamięci ostatnie lata. – To wtedy, kiedy mieliśmy tu Lockharta?
– Sądziłem, że będziesz raczej pamiętać otwarcie Komnaty Tajemnic, a nie tego uśmiechniętego idiotę?
– Otwarcie Komnaty było faktycznie epokowym wydarzeniem, ale ten, jak się o nim łaskawie wyraziłeś, idiota, był chyba jeszcze bardziej epokowy. Ale zostaw Lockharta, to takiego wymyśliła Hermiona? – ponagliła go Minerwa.
Severus znów uśmiechnął się radośnie i tym razem Minerwa poczuła się zgoła oszołomiona. Co takiego, o Merlinie, ona mogła wymyślić?!
– Mam przyjąć Smitha w peruce – wyjaśnił.
To tylko skomplikowało sprawę. Minerwa odłożyła łyżkę na stół i popatrzyła dziwnie na Severusa.
– To wszystko? Ten genialny pomysł to założenie peruki?
– Mam schować moje włosy pod perukę, a na szacie położyć inny włos.
– Chyba nie kota?! Przecież to będzie podejrzane, szczególnie po tym, co ostatnio mówiłeś – zaprotestowała Minerwa.
Do sali wleciała sowa i podleciała do stołu. Przez chwilę biła skrzydłami szukając wolnego miejsca do wylądowania i zmierzwiła włosy Severusowi, który bezwiednie odgarnął je za ucho. Kiedy w końcu zostawiła Proroka i Żonglera i dostała kawałek bekonu, Severus dokończył.
– Nie, to będą ludzkie włosy. Ale chyba najlepiej będzie, jak ci pokażę wspomnienie, żebyś zobaczyła czyje. Bo właśnie to jest genialne.
– Nie ukrywam, że tak chyba faktycznie będzie najlepiej, bo w tej chwili muszę przyznać, że niewiele rozumiem z twoich wyjaśnień. O ile wiem, nigdy nie pozwalałeś studentom dawać tak beznadziejnych odpowiedzi – powiedziała w końcu trochę sarkastycznie.
Ale o dziwo jej kolega nie warknął na nią, ale pokiwał głową. Miała tylko nadzieję, że wspomnienie będzie rzeczywiście genialne.
Po śniadaniu Severus wrócił do swoich komnat przygotować wspomnienie. Normalnie nie było to skomplikowane, ale dziś musiał bardzo uważać, żeby nie pokazać za dużo. Dlatego, kiedy w jego myślach brunetka przeszła koło niego i wyszła na dwór, smagnął różdżką i przerwał cieniutką nitkę i umieścił srebrzystą mgiełkę w myślodsiewni. Następnie wrzucił szczyptę proszku do kominka i przywołał Minerwę.
– Patrz uważnie na osobę, która ma długie czarne włosy – podpowiedział, wskazując jej płaską misę.
Czarownica pochyliła się nad naczyniem i zanurzyła twarz w płynnej substancji. Przyglądał się jej, gdy tak tkwiła parę minut, aż w końcu wyprostowała się pomagając sobie rękoma.
Miała wyraźnie rozbawiony wyraz twarzy.
– Chcesz mi powiedzieć, że Smith przemieni się w tą kobietę?! – zapytała z niedowierzaniem. – Merlinie... !
– Wyobraź sobie ich miny – poradził Severus, ruchem różdżki opróżniając myślodsiewnię. – Jestem pewny, że już znaleźli kogoś, kogo chcą zabić, tak jak ostatnim razem i Smithowi brakuje tylko moich włosów. Kiedy zamiast mnie przemieni się w tą kobietę... trochę się zdziwi – uśmiechnął się kolejny raz tego poranka. – I jestem pewien, że letnia szata nie wytrzyma.
Minerwa zasłoniła sobie usta dłonią.
– Faktycznie, Smith będzie miał co wspominać – parsknęła śmiechem i spoważniała. – Ale to rozwiąże problem tylko tymczasowo. Jestem pewna, że za chwilę będą szukać jakiegoś innego rozwiązania. Będziemy musieli zacząć o tym myśleć.
– W tej chwili niewiele wymyślimy. Musimy ich podsłuchać, żeby wiedzieć, co będą chcieli zrobić dalej.
Minerwa trochę niechętnie musiała się z nim zgodzić.
Gdy wróciła zamyślona do swoich komnat, stanęła przy oknie i spoglądając na zieloną trawę uśmiechnęła się lekko z niedowierzaniem na wspomnienie tego, co przed chwilą widziała. Nie tylko grubawej czarnowłosej kobiety, ale również i miny Hermiony, kiedy tamta popatrzyła na Severusa, a potem przeszła potrącając go. Jej mała Gryfonka była wyraźnie wściekła.
Ciekawe, czy Severus coś zauważył.
Norris odkładał właśnie na bok długi raport, którzy przygotował dla Ministra, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Po sposobie stukania poznał, że to jego sekretarka.
Co ta zdzira chce ode mnie o tej porze, przecież mówiłem jej wyraźnie, że do piątej ma mi nie przeszkadzać...
– Wejść! – warknął niechętnie.
Pani Flynn weszła niepewnie do jego gabinetu i zatrzymała się tuż za drzwiami.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszli panowie Smith i Lawford w bardzo ważnej sprawie.
Spojrzał na nią zaskoczony i natychmiast przybrał normalny wyraz twarzy.
– Niech wejdą.
Kobieta otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła gości gestem do środka, po czym z ulgą zamknęła je z drugiej strony. To była jej ulubiona czynność w pracy – zamykanie drzwi Z DRUGIEJ strony Norrisa.
Norris wstał, żeby przywitać się z przyjacielem i Smithem i uderzyła go ich dziwna bladość.
– Co się dzieje? – spytał krótko, kiedy oboje już usiedli na fotelach.
Smith zerknął kątem oka na Lawforda. Lepiej było, żeby to on wszystko powiedział.
– Dziś rano przyszli do mnie robotnicy z Rathlin i powiedzieli, że na wyspie pojawiło się pełno Mugoli... – Lawford nie miał ochoty być posłańcem złych nowin, ale czuł, że nie ma wyjścia. – Bardzo dużo... Więc poszedłem po Teddy'ego i razem aportowaliśmy się w zamku w niewidkach, żeby przyjrzeć się, co się tam dzieje... – urwał.
– No i co się tam dzieje? – ponaglił go Norris po chwili.
Lawford popatrzył na Smitha i z powrotem na Norrisa.
– Pojawili się mugolscy wojownicy. Wiesz, ci których mugole nazywają wojskowymi. Są ich tysiące. Na całej wyspie. Rozstawili setki domów, namiotów, ściągnęli ich maszyny wojskowe, co jeżdżą i latają... i najgorsze z tego wszystkiego jest to, że zaczęli urządzać się w zamku... Całe szczęście, że aportowaliśmy się w niewidkach, bo było ich tam pełno. Robotnicy uciekli, kiedy tylko wojskowi weszli do środka i kiedy tam wróciliśmy, właśnie rozkładali ich rzeczy w Wielkiej Sali.
Norris zesztywniał i milczał.
– Sprawdziliśmy wyspę aportując się w różnych miejscach – ciągnął Lawford. – Są wszędzie. Wygląda to tak, jakby bawili się w wojnę czy coś... podzielili się na wiele grup, rozbili obozy i kontaktują się ze sobą. Teddy posiedział dłużej w zamku, żeby ich podsłuchać – skinął na Smitha, który niechętnie przejął pałeczkę.
– Z tego, co mówili, wynika, że to potrwa wiele miesięcy. Mówili coś o operacjach morskich, lądowych i powietrznych i o jakiś symulacjach akcji.
Do Norrisa zaczęła docierać cała sytuacja i poczuł, że za chwilę pęknie.
– Czyli wyrzucili nas stamtąd, tak? – spytał cicho, drżącym głosem. – Nie możemy tam wrócić, tak?
Smith poczuł się pewniej, więc odparł zakładając nogę na nogę.
– Peter, z tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy wynika, że nie. Wiele tysięcy mugoli obsadziło wyspę na wiele miesięcy, ustawicznie się przemieszczają i zajęli zamek, robiąc sobie z niego bazę. Nie ma mowy o tym, żeby jutrzejsze spotkanie z prasą mogło się odbyć. Kiedy zobaczą tam tyle mugo...
– Kurwa mać! – wrzasnął Norris, waląc pięścią w biurko i spuścił głowę, żeby ukryć na chwilę grymas wściekłości.
Smith urwał natychmiast. Już raz widział, jak Norris dostał szału, wolał przez to nie przechodzić drugi raz.
– Cholerny, pieprzony świat! Jak to możliwe?! Jak to się mogło stać?! Dlaczego nikt nie pomyślał o zabezpieczeniach antymugolskich?!
Smith i Lawford popatrzyli po sobie spłoszonym wzrokiem. Istotnie, powinni zacząć od tego, żeby otoczyć cały teren zaklęciami antymugolskimi, tak samo jak Hogwart... Za to odpowiedzialny był Smith i teraz mężczyzna zbladł jeszcze bardziej.
– Powinniście uczynić zamek nienanoszalnym, ukryć go zupełnie! Nie tylko straciliśmy szkołę, ale i będziemy musieli tłumaczyć się wszystkim, że wydaliśmy na darmo tysiące galeonów! – ryknął Norris, wstając gwałtownie. – Banda kretynów! Którzy nie potrafią o niczym pomyśleć! Czy do was dociera, że właśnie szlag trafił najważniejszy punkt w naszych planach?! Wszystko, co przygotowywaliśmy od miesięcy, stracone!
Podszedł do ściany i rąbnął w nią pięścią.
– Może znajdziemy jakiś sposób... żeby ich stamtąd wykurzyć... – bąknął cicho Smith.
– Ty idioto, jeśli cokolwiek zrobimy, pojawi się kolejne parę tysięcy, żeby sprawdzić, co się dzieje! – wydarł się Norris, odwracając się do niego. – Schrzaniłeś całą sprawę od początku i teraz zamiast się do tego przyznać, wynajdujesz mi jakieś kretyńskie rozwiązania?! – kiedy dał krok w jego stronę, Smith oparł się głębiej w fotelu i zacisnął odruchowo różdżkę w ręku. – Idiota! Pracuję z idiotą! Najprostszej sprawy nie potrafisz załatwić!
Lawford w duchu cieszył się, że to nie on odpowiadał za zabezpieczenia na Rathlin, postanowił jednak pomóc trochę Smithowi.
– Peter, nikt nie myślał, że na niezamieszkałej przez dziesiątki lat wyspie mogą nagle pojawić się mugole. Nie przypuszczaliśmy, że coś takiego może się zdarzyć. Nie mamy żadnego kontaktu w tamtym środowisku i ...
Norris zerknął niechętnie na przyjaciela.
– Davy, właśnie widać, że nikt nie myślał. A on powinien myśleć! – machnął ręką, wskazując na Smitha. – Szef Aurorów, który odpowiada za bezpieczeństwo, nie umie nawet pomyśleć, żeby zabezpieczyć najważniejszy punkt naszego programu...!
Usiadł ciężko za biurkiem.
– Zastanówmy się. Jest jakaś szansa, żeby się ich pozbyć w środę, choćby na godzinę, żeby można było pokazać szkołę przedstawicielom prasy?
– Jak dla mnie nie ma żadnej szansy – odparł Lawford.
– Cudownie. Przegraliśmy z kretesem, Snape znów jest górą. Czy w takim razie można ich się pozbyć później?
Lawford popatrzył na Smitha, który siedział nadal blady jak płótno.
– Nie widzę, jak...
Norris wziął różdżkę i zaczął się nią bawić, rozmyślając.
– Zmieniacz czasu? Cofnąć się o kilka dni?
Smith pokręcił głową.
– Z tego, co mówili robotnicy, pierwsze grupy mugoli zaczęły się pojawiać już tydzień temu, ale nie wchodzili do zamku. I było ich o wiele mniej. I już wcześniej latali nad zamkiem, jakby sprawdzali teren...
– To czemu, do jasnej cholerny, wcześniej się o tym nie dowiedziałem?! – warknął na nowo Norris.
Lawford wykrzywił się.
– Dokładnie o to samo zapytaliśmy robotników. Powiedzieli, że nie wydawało im się to specjalnie ważne...
– Pieprzona banda idiotów! Smith, póki nie wymyślimy, co dalej, trzymaj ich w areszcie. Nie chcę, żeby chodzili i gadali o tym, co widzieli! Czy chociaż TO jest jasne?!
Smith skinął głową i spuścił wzrok na nogi. Norris zastanawiał się chwilę.
– Czyli nie mamy wyboru i musimy wysłać szlamy do Hogwartu. Po prostu cudownie.
Lawford pochylił się do przodu opierając ręce na kolanach.
– Może spróbujmy przełożyć o tydzień spotkanie z prasą, może jednak znajdziemy jakiś sposób, żeby choć na chwilę usunąć stamtąd mugoli. Chodzi mi o to, że w tej chwili nie wiemy, jak to zrobić, ale może jak rozeznamy się bardziej w sytuacji... może znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Smith natychmiast poparł go.
– Zamknę wszystkich w areszcie tymczasowym, najlepiej w Ministerstwie, żeby ich mieć na oku...
– Żeby ich wszyscy zobaczyli i pytali, co się dzieje? – syknął Norris. – Zamknij ich z areszcie w Azkabanie, w ten sposób nikt nie będzie o niczym wiedział! Dementorom nic nie musisz mówić. Mów dalej, Davidzie.
Ale Lawford nie miał już więcej pomysłów.
– O której masz jutro spotkanie ze Snapem? – spytał Smitha.
– O piętnastej.
– Może rzucić na niego Imperiusa – zaproponował Lawford, patrząc na Norrisa.
Ten zaprzeczył natychmiast.
– Wolę go zaszantażować. Wtedy załatwimy go raz na zawsze i nie będzie trzeba pilnować, czy Imperius nie słabnie i go nadzorować, jak to robimy z Shakleboltem. Sam będzie się pilnował i wiedział po której stronie ma być. I nie spieprz tego tym razem – dorzucił, patrząc złym wzrokiem na Smitha. – Przygotowałeś już wszystko?
– Co masz na myśli...? – odparł ten niepewnie.
– Co mam na myśli?! Jak tylko będziesz miał włos Snape'a, masz natychmiast przemienić się w niego i kogoś zabić, tak żeby jakiś mugol to zobaczył! Mam nadzieję, że nie muszę mówić ci, jak to zrobić! – Norris wyraźnie postanowił wyżyć się dziś na Aurorze.
– Ach, to! Tak, już mam plan! – zawołał Smith z ulgą. – Niedaleko mnie jest mugolski żłobek czy przedszkole. Wybiorę się tam i wpierw rzucę Cruciatusa na dzieciaki, a potem Imperiusem zmuszę opiekunki, żeby je zabiły. A potem je zabiję Avadą, zostawię niby przez przypadek tylko jedną. Masowy mord i trzy niewybaczalne, to go załatwi na całego.
Norrisowi to się najwyraźniej spodobało, więc Lawford nie odważył się odezwać, choć on sam zesztywniał ze zgrozy. Cruciatus na małe dzieci?! Ten Smith jest doszczętnie ZŁY. Nie odważył się dokończyć myśli, że z Norrisem najwyraźniej też coś jest nie tak.
– Bardzo dobrze. Daj mi znać, jak tylko wrócisz od Snape'a, aportuję się do ciebie i pójdziemy tam razem – powiedział Norris rozkazującym tonem i Lawford zagryzł zęby. – Davy, aportujmy się na Rathlin, chcę to sam zobaczyć. Spotkajmy się jutro wieczorem u mnie. Wszyscy.
– O ósmej, jak zwykle? – spytał Smith, wstając.
– Do ósmej chyba skończysz? – odparł pytaniem Norris. – Do jutra, Smith. Będę czekał na wiadomość. Chodź, Davy, aportujmy się na Rathlin.
Smith wyszedł z ulgą z gabinetu i najszybciej jak mógł poszedł do swojego biura przechodząc pod portretem Adalberga, który uważnie przyjrzał się jego minie zbitego psa.