Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Poniedziałek, 20.06
Krajowe Centrum Rozpoznania Fotograficznego
Biuro Analiz Informacji Obrazowych
Trzech mężczyzn siedziało przed dużym ekranem i oglądało po raz kolejny krótki, 9–minutowy przekaz z Rathin Island. Kiedy się skończył, zapadła krótka cisza.
Jack pochylił się i oparł głowę na rękach. Mack i Kovalsky spoglądali na niego, nie śmiejąc się zabrać głosu.
– Co to ma być, panowie? – odezwał się w końcu Jack. – Chciałem dowiedzieć się, jak wygląda Rathlin Island, a wy pokazujecie mi jakiś film Science Fiction.
Pokręcił głową, Mack i Kovalsky czekali.
– Dobra. Uznajmy, że ponarzekałem pięć minut i mamy to za sobą. Teraz powiedzcie mi co to, do jasnej cholery, ma być.
Mack popatrzył na Kovalsky’ego i niemal niezauważalnie potaknął.
– Panie podpułkowniku – zabrał głos młody chłopak. – Sądzę, że jakaś nieznana nam grupa posługuje się jakimś nowym, nieznanym sposobem kamuflażu. Nie ma on nic wspólnego z tym, czym my posługujemy się dotychczas.
– Trochę dużo tego nieznanego – burknął Jack i zreflektował się natychmiast. – Przepraszam, Kovalsky, to nie była uwaga do was. Mówcie dalej.
– Przeglądałem późniejsze przekazy, ale nie znalazłam już ani jednego z tych ludzi na wyspie. Na wcześniejszych też nikogo nie widać.
– Z tego mogłoby wynikać, że to był zupełny przypadek – wywnioskował Mack. – Mamy szczęście, że akurat na to trafiliśmy. Gdybyśmy oglądali jakikolwiek inny przekaz, na nic byśmy nie wpadli.
– Czyli to nie są testy kamuflażu. Muszą robić tam coś innego – zaopiniował Jack i podrapał się po głowie. – Pokażcie mi jeszcze raz ten filmik.
Kiedy dwóch mężczyzn znikło z jednego miejsca i pojawiło się z drugim, Jack powiedział nagle.
– Stop. Cofnij kawałek... i daj w zwolnionym tempie.
We troje patrzyli, jak mężczyźni znikają i pojawiają się.
– TO nie jest kamuflaż. Co TO ma znaczyć? – spytał Jack. – Można to powiększyć jeszcze trochę? Chętnie bym sobie ich obejrzał z bliska.
Kovalsky poruszył się niespokojnie.
– To największe powiększenie, jakie mogę zrobić nie tracąc na jakości obrazu. Jeśli powiększę, dostaniemy większy obraz, ale będzie pixelizował.
– Spróbujmy. Chcę się im przyjrzeć.
– Chce pan zobaczyć, czy to są inni, czy ci sami ludzie?
– Thomas, przecież nie mogą być ci sami! Nikt nie potrafi znikać i pojawiać się w innym miejscu! – prychnął Mack.
– Można przypuszczać, że raczej testują synchronizację. Dwóch tu, dwóch tam i koordynują się nawzajem. Albo jest jeszcze ktoś trzeci, kto ich koordynuje – zaczął rozmyślać Jack.
Kovalsky powiększył trochę obraz i skupił na obu mężczyznach. Owszem, byli do siebie podobni, ale może to tylko długie włosy sprawiały takie wrażenie?
– Jakaś długowłosa banda – mruknął pod nosem. – Więcej nie mogę, już i tak zaczyna być widać pixele.
– Nie możesz wyostrzyć? – spytał Jack.
– Niestety nie, panie podpułkowniku. To tylko na filmach mają takie komputery, które pozwalają powiększać w nieskończoność.
Przyglądali się pierwszej dwójce. Widać ich było pod ostrym kątem i wiatr rozwiewał im włosy. Poza tym widać ich było krócej niż drugą dwójkę. Kiedy zniknęli, Kovalsky odnalazł tamtych drugich i spróbował powiększyć jeszcze odrobinę.
– Mają długie włosy, ale nie mają bród – rzekł trochę bez sensu, ale odniósł wrażenie, że doskonale zrozumieli o czym myśli.
Przez jakiś czas mężczyźni szli przed siebie, pozostając na ogół tyłem do nich. Potem zatrzymali się i jeden z nich zniknął zupełnie, a drugi jakoś częściowo.
– Tu mu kamuflaż nie zadziałał – zwrócił im uwagę Mack.
– Popatrzcie, znikają również ich cienie – dodał Jack. – Cholera, to jest faktycznie coś zupełnie nowego...
Poczuł, że pieką go oczy, więc przetarł je kciukiem i palcem wskazującym.
– I mówisz, że ani wcześniej, ani później ich nie widziałeś – zwrócił się do Kovalsky’ego.
– Nie, panie podpułkowniku.
– Nie wiemy, co oni tam robią. Ale może oni wiedzą o naszym satelicie i chowają się na czas przelotu? – zasugerował Mack.
– Czyli w takim razie nie możemy nic z tym zrobić? – zapytał niechętnie Jack.
Mack zamyślił się. Nie miał za wielkiej wiedzy o satelitach, ale w czasie ostatniej operacji przeciw terrorystom trochę się dowiedział.
– Będzie trochę mętnie, panie podpułkowniku – zastrzegł. – Z tego co wiem, można pobawić się kątem nachylenia satelity. Wtedy zbierałby obraz może trochę gorszej jakości, ale za to albo wcześniej, albo później. Im jest wyżej, tym bardziej można pograć z czasem. Nie wiem dokładnie ile, ale dwa lata temu wystarczyło odchylić satelitę od idealnej pozycji pionowej nad obiektem o zaledwie 3° i dostaliśmy wyprzedzenie o ponad dziesięć minut.
– Chcesz powiedzieć, że jak go trochę pochylimy, to będzie przelatywał nad Rathlin dziesięć minut wcześniej, tak?
Mack pobujał głową na boki.
– Będzie zbierał dane wcześniej. Jeśli tamci chowają się przed naszym satelitą, wiedzą dokładnie, kiedy przelatuje. Wystarczy przyspieszyć albo opóźnić obserwację. Być może wtedy ich dopadniemy.
Jack wstał energicznie i sięgnął po czapkę.
– Panowie, dziękuję bardzo. Zajmę się tym i dam wam znać, jak tylko uda mi się uzyskać zgodę na tą zmianę. Kovalsky, oglądaj każde zobrazowanie i w razie czego natychmiast daj nam znać. Choć Danny – zwrócił się do swojego porucznika.
Mack wstał i oboje uścisnęli rękę Kovalsky’emu.
– Nie muszę chyba dodawać, że sprawa ma pozostać między nami trzema – dodał Jack. – Nie wiemy, kim tamci są i jakie mają dojścia. Nie możemy dopuścić, żeby dowiedzieli się o tym, że ich podglądamy.
Kovalsky wyprężył się na baczność. Nie miał czapki, więc nie mógł zasalutować.
– Rozkaz, panie podpułkowniku!
– Spocznij, spocznij. Zrobiłeś kawał dobrej roboty znajdując ich, synu. Teraz musimy to dobrze rozegrać.
Kiedy tylko wrócili do Sztabu Generalnego, kazał sekretarce dowiedzieć się z kim powinien się spotkać w sprawie satelity i zaaranżować spotkanie natychmiast.
Środa, 24.06
Hermiona czekała w znajomo wyglądającej poczekalni przerzucając bezmyślnie kartki książki z zaklęciami, którą ze sobą wzięła.
Wczoraj wieczorem przeszukali ostatni raz Klinikę, a kiedy wróciła do domu, żeby zająć czymś myśli, do późna wpisywała do komputera podsumowanie narady u Smitha, które Severus jej zostawił.
Pomimo świadomości, że jest bezpieczna, bo w Klinice nie ma ani jednej fiolki z prawdziwym eliksirem była lekko zdenerwowana. Lekki strach przed nieznanymi badaniami mieszał się z zupełnie irracjonalną obawą, że może jednak przeoczyli jakąś fiolkę...
W czytaniu z pewnością nie pomagały okulary, które dostała od Severusa. Były duże, prawie prostokątne i wyglądały na męskie. Na wszelki wypadek zmieniła ich kolor z czarnego na złoto–brązowy, żeby nie przyciągały uwagi. Co jakiś czas musiała je poprawiać, bo zsuwały jej się z nosa.
Razem z nią w poczekalni siedziały dwie inne kobiety. Obie miały już dzieci i teraz rozmawiały przyciszonymi głosami na temat zupek, marchewki, najlepszych pieluszek i nowych, samowracających do buzi smoczków. Minęła już ósma trzydzieści i Hermiona poczuła, że stresuje się coraz bardziej.
– Panna Granger – w otwartych drzwiach pojawiła się jakaś młoda dziewczyna, zapewne stażystka. – Proszę wejść.
Dwie kobiety zamilkły i spojrzały na nią z zainteresowaniem. Hermiona podniosła się, złapała osuwające się okulary i weszła do gabinetu.
– Dzień dobry, panno Granger – powiedział Uzdrowiciel siędzący za biurkiem i podniósł się wyciągając do niej rękę.
– Dzień... dobry – odpowiedziała niepewnie.
– Proszę usiąść. Przypuszczam, że zna pani cel wizyty?
Początek nie był taki straszny. Pobrali jej krew do analizy, Uzdrowiciel kazał się jej położyć na wąskim łóżku i sprawdził jej ogólny stan zdrowia, przesuwając wolno różdżką nad jej głową, klatką piersiową, brzuchem i plecami. Zmierzyła się, zważyła i ku swemu zdumieniu odkryła, że schudła ponad 3 kilo. Dał jej niebieską kulkę i kazał pocierać nią przez parę minut o wnętrze lewej dłoni.
Potem zadał jej pełno pytań na temat samopoczucia, chorób przebytych w dzieciństwie i chorób rodzinnych, szczególnie ze strony ojca. Dopytywał się o różne obrażenia, których doznała podczas potyczki w Ministerstwie parę lat wcześniej i tych podczas ostatniej wojny. Bardzo zainteresowała go jej reakcja na Crucio Bellatrix.
Następnie obejrzał jej lewą dłoń, zapisał coś na karcie, podziękował i kazał przejść do gabinetu obok. Musiała znów trochę czekać, aż zwolniło się miejsce.
Dość gruba Uzdrowicielka wskazała jej podobne do pierwszego, wąskie łóżko i poprosiła o podciągnięcie bluzki.
– Rozsmaruję pani na brzuchu kilka próbek różnych zaklęć, które mogą wypływać negatywnie na przebieg ciąży. Proszę się nie martwić, to nie są stężone zaklęcia, więc reakcja organizmu będzie natychmiastowa, ale bardzo krótkotrwała – powiedziała, podchodząc do niej z buteleczkami na małej tacce. Już otwierała pierwszą z nich, kiedy nagle zamarła. – Jest pani pewna, że nie jest pani w ciąży?
– Absolutnie pewna.
Odkorkowała więc butelkę, zanurzyła długi pędzelek i wyciągnęła bardzo powoli. Na czubku była czerwona maź, której przyjrzała się bardzo uważnie, a następnie namalowała grubą kreskę w poprzek brzuch Hermiony. Dziewczyna odruchowo napięła mięśnie.
– Łaskotki? – uśmiechnęła się na to domyślnie Uzdrowicielka.
– Tak... trochę...
– Chyba wszystkie nas tak pokarało... niektóre panie trzeba bez mała trzymać, tak się wiją ze śmiechu.
Hermiona uśmiechnęła się w odpowiedzi i poczuła, jak odpływa z niej napięcie. Po chwili znów się skuliła, bo pani namalowała kolejną kreskę. Po niej przyszła kolej na pięć innych. Przy przedostatniej poczuła lekkie pieczenie skóry.
– Dobrze, teraz musimy poczekać pięć minut. Do za dziesięć dziesiątej.
– To już tyle tu siedzę? – spytała zaskoczona, bo wydawało się jej, że minęło raptem pół godziny.
– Czas szybko biegnie, prawda? Proszę mi powiedzieć... czy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie została pani ugodzona żadną klątwą?
Hermiona odwróciła wzrok udając, że stara sobie przypomnieć, ale w rzeczywistości zastanawiała się, czy przyznać się do Klątwy Wrzącej. Co, jeśli to badanie ją wykryje? Ma udać, że zapomniała? A może tylko powie, że nie wiedziała...? A jeśli jej błędna odpowiedź sfałszuje rezultaty?
A potem nagle zdała sobie sprawę z tego, że cokolwiek powie, nie ma to najmniejszego znaczenia! To badanie było absolutnie niepotrzebne, to był tylko parawan dla Norrisa do podawania eliksiru i przyznawanie go nie zależało od bzdurnych wyników, ale od czystości krwi! Ginny z pewnością mogłaby być traktowana dziesiątkami złych klątw i nic by jej nie dali, ona, nawet jeśli nigdy w życiu nie zostałaby trafiona żadnym urokiem, miała zagwarantowane podanie eliksiru.
– Nie w ciągu ostatniego pół roku. Wcześniej owszem, ale minął od tego rok.
– Co to było za zaklęcie?
– Cruciatus. I pewnie parę innych – Uzdrowicielka spojrzała na nią zszokowana, więc wyjaśniła uspokajająco. – Wie pani, to w czasie Bitwy o Hogwart. Wtedy każdy oberwał choćby jednym urokiem.
– Biedactwo...
Kobieta spojrzała na nią z wyrazem współczucia w oczach i Hermionie zrobiło się jej żal. Pewnie wierzy, że to, co robi jest ważne, ma uzdrawiać innych i nawet nie domyśla się, że ktoś może z wyrachowaniem używać jej do tak koszmarnych celów...
Uzdrowicielka wzięła kawałek czystej gazy i zaczęła ścierać kolorowe smugi, co na szczęście nie łaskotało. Hermiona uniosła głowę, żeby przyjrzeć się śladom. W jednym miejscu widniała czerwona pręga, pozostałe znikły zupełnie.
– Co to znaczy? – spytała, wskazując na czerwony ślad. – Trochę piekło, ale teraz już nic nie czuję.
– To znaczy, że jest pani wyjątkowo podatna na Klątwę Ciemnej Strony. Proszę poczekać, posmaruję skórę maścią na oparzenia...
Maść wyglądała zupełnie tak jak ta, którą używała dwa tygodnie temu. Być może to właśnie Severus ją zrobił? Przyniosła rzeczywiście ulgę i Hermiona zaczęła się zastanawiać, co takiego mogli jej rozsmarować. W sumie było wiele takich rzeczy, to i tak nie miało znaczenia.
Opuściła bluzkę i usiadła. Uzdrowicielka wyszła i wróciła dopiero po paru minutach. Zatrzymała się jeszcze w pomieszczeniu obok mówiąc głośniej.
– Nie mamy w tej chwili na to żadnego lekarstwa, tylko eliksir, który może osłabić działanie Klątwy...
Serce Hermiony zabiło gwałtownie. Jeszcze przed chwilą była rozluźniona, ale nagle cała zesztywniała. Teraz! Najważniejsza chwila w jej życiu! Poprawiła okulary i wbiła spojrzenie w uchylone drzwi... Nagle zdecydowała, że w razie czego po prostu nie przełknie eliksiru, wypluje go gdzieś... albo zwymiotuje. Albo fiolka wyleci jej z ręki... Naprawdę wyleci jej z ręki...
Palce zacisnęły się odruchowo, ale różdżka leżała na biurku. Zerwała się i jednym susem dopadła krzesła przy biurku, łapiąc różdżkę. Czy Cadere było zaklęciem niewerbalnym...? Jeśli fiolka nie będzie żółtawa...
Uzdrowicielka weszła do gabinetu trzymając fiolkę w ręku, ale zasłaniając kartą z wynikami badań. Hermiona wzrokiem pełnym rozpaczliwego napięcia próbowała dojrzeć jej odcień. Kobieta usiadła przy biurku, podniosła głowę, żeby spojrzeć na dziewczynę i zaskoczył ją strach malujący się w jej oczach.
CDN...