Kiedy nadciągają kłopoty...
Przez godzinę Smith starał się jakoś wrócić do siebie. Dużo czasu zajęło mu zebranie się z podłogi. Trzęsącymi się rękoma zrzucił z siebie całe ubranie i owinął się narzutą z kanapy. I czekał.
Z jednej strony marzył, żeby wrócić już do swojej postaci. Nienawidził tego ciała; ciężkich, dużych piersi, wałków tłuszczu na brzuchu, czy grubych ud.
Z drugiej strony bał się przeraźliwie, jak jeszcze niczego innego, odmienienia się. Będzie musiał stanąć przed Norrisem. Cholera, cholera, cholera...
Parę cali i byłby martwy. On albo Norris albo David. Pieprzony Norris. Odbiło mu już zupełnie.
Przez chwilę walczył ze sobą, ale w końcu poddał się i poszedł do toalety. Kiedy odruchowo sięgnął między nogi i nic nie znalazł, zaklął wściekle wysokim falsetem i usiadł na sedesie. I sikając poczuł łzy napływające mu do oczu.
Drżąc na całym ciele spoglądał na zegar czując, że czas gna do przodu jak oszalały i równocześnie, że stoi w miejscu. Przedziwne uczucie.
Kiedy w końcu poczuł, jak włosy skracają mu się, całe ciało szczupleje i wreszcie wraca do swojej postaci, miał wrażenie, jakby dostał cios w brzuch. Aż zwinął się ze strachu.
Trzęsącymi rękoma ubrał się, to spiesząc się, to zwalniając. Westchnął ciężko i powlókł się w stronę kominka.
Sam nie wiedział, jakim cudem trafił pod gabinet Norrisa. Było dopiero przed w pół do piątą, więc cholerna pani Flynn była jeszcze w sekretariacie. Spróbował przybrać poważną, spokojną minę i poprosił ją o zapowiedzenie jego wizyty.
– Pan Norris powiedział, że oczekuje pana – odparła kobieta, przyglądając się mu uważnie.
W brzuchu miał już chyba stado wijących się węży. Drżącą ręką zastukał i kiedy usłyszał „Wejść!", otworzył drzwi.
Z ulgą zobaczył stojącego przy biurku Davida. Norris siedział w swoim fotelu i wyglądał już normalnie.
– Racz mi wyjaśnić, co to miało być, Smith – powiedział bardzo cichym głosem.
Smith nie pomyślał o tym jeszcze i spanikował na nowo.
– Nie wiem, Peter... ! To były włosy, które przywołałem z szaty Snape'a. Miał je na sobie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że może mieć na sobie włosy kogoś innego... jakiejś kobiety...
– Sądzę, że po prostu mamy pecha – powiedział łagodnie David. – Ta kobieta musiała spotkać się ze Snapem tuż przed wizytą Teddy'ego. Może Snape ma jakąś kochankę, albo to zwykła dziwka... Nie ważne. W każdym razie każdy by się pomylił.
Norris bawił się piórem.
– Widziałeś coś dziwnego? – spytał, patrząc na Smitha.
Smith potrząsnął głową.
– Nie. Nic. Zupełnie. Przyszedłem trochę wcześniej i w gabinecie była tylko McGonagall, ale natychmiast wyszła.
– Jak to wyglądało? Jak dostałeś te włosy?
Smith nie odważył się usiąść. Po pierwsze David też stał, po drugie miał nadzieję, że w ten sposób wizyta potrwa krócej.
– Dałem mu do przeczytania list od dyrektora szkoły i kiedy czytał, zobaczyłem jeden włos na jego ramieniu, więc go przywołałem. Drugi spadł na ziemię, kiedy otrzepywał sobie szatę, jak już miałem wyjść. Podniosłem go z ziemi. Naprawdę!
Norris spojrzał na Davida.
– Pewnie masz rację, Davy. Snape musiał być z tą kobietą wcześniej.
Zamyślił się, więc Smith spojrzał na Davida. Ten posłał mu cień uśmiechu.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zaproponował Norrisowi. – Możesz wysłać do Hogwartu twojego skrzata.
– Nie mogę – zaprzeczył Norris. – Snape odesłał prawie wszystkie skrzaty do Św. Munga, zostawił tylko jedną skrzatkę i jakiegoś młodego skrzata. Natychmiast zobaczą, że Gnypek jest obcy.
– Za dwa tygodnie wszyscy nauczyciele będą w zamku z powrotem...
– Nie będę czekał dwóch tygodni! Chcę Snape'a teraz! – wydarł się Norris i natychmiast wrócił do normalnego tonu. – Przez dwa tygodnie może spieprzyć wszystko, co udało się nam osiągnąć, podburzając tych idiotów!
– Chcesz go zabić, czy zmusić do współpracy? – spytał rzeczowo David, spoglądając znów na Smitha.
– Najchętniej kazałbym go zabić, ale ludzie natychmiast zgadną, kto to zrobił. I dlaczego – powiedział niechętnie Norris. – Nie, musimy go sobie podporządkować.
– W takim razie pozostaje nam Imperius – zaproponował niepewnie Smith. – Udało się nam z Shakleboltem, uda się i ze Snapem. Gdybym chciał, mógłbym rąbnąć go zaklęciem bez problemów...
– Zaskakujące, że ty z niczym nie masz problemów. Ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że coś poszło nie tak... – warknął Norris.
Smith skulił się w sobie na nowo.
– Zróbmy tak, jak poprzednim razem. Trzeba wywabić Snape'a gdzieś, gdzie będzie sam. Dopadniemy go razem i nie ma siły, nawet jeśli będzie się bronił, któryś z nas go dosięgnie – powiedział David.
Norris zadumał się. W końcu podniósł głowę.
– Davy, wymyśl, jak go gdzieś zwabić. Jak najszybciej. Ale dopadniemy go tylko my we troje. Nie chcę tłumaczyć reszcie, że znów się nam nie udało. Do jutra plan ma być gotowy. Póki co, nie organizuj sobotniego spotkania. A ty, Smith, zejdź mi z oczu.
Smith o niczym innym nie marzył, więc wyszedł pospiesznie. Przechodząc przed panią Flynn udało mu się jeszcze zachować dumny wyraz twarzy, ale kiedy tylko wszedł do korytarza, przerażenie, poniżenie, wściekłość i smak porażki wzięły górę, wróciły mdłości i zzieleniał na nowo.
Snape, ty sukinsynie... zapłacisz mi za to...! pomyślał, wlokąc się pod portretem Wafflinga.
Teraz siedział na kanapie i gapił się w okno. Jak mogło do tego dojść?!
.
Norris spojrzał za wychodzącym Smithem i pokręcił głową.
– Davy, coś jest nie tak. Nie umiem powiedzieć co, ale coś tu nie gra – powiedział, patrząc na przyjaciela.
Lawford zdecydował się nie ruszyć z miejsca. Dziś wszystko zaszło o wiele za daleko i chciał to jakoś dać Peterowi do zrozumienia. Jeden z nich mógłby być już martwy. Albo dziesiątki małych niewinnych dzieci i kilka opiekunek. Nie o to chodziło, kiedy dyskutowali pod koniec marca...
– Co jest nie tak? – spytał głucho.
Norris wzruszył ramionami.
– Nie wiem... Mam złe przeczucie... Snape znów jest górą... Za pierwszym razem stłukła się fiolka ze wspomnieniem – nie odważył się dotąd przyznać, że to on to zrobił. – Teraz przypadkiem czarny włos z jego szaty nie jest jego włosem, ale jakiejś czarnowłosej kobiety... Jakoś dziwnie mu się udaje... Do tego można powiedzieć, że wygrał z nami bitwę o nową szkołę...
– Peter, nie sądzisz chyba, że pojawienie się tam mugoli to jego zasługa – zaprzeczył gwałtownie Lawford.
– Szczerze? Nie wiem – machnął ręką Norris. – Nie możemy w tej chwili przeprowadzać aborcji, bo Snape i Lovegood podburzyli całą społeczność czarodziejów... To wszystko jakby nie było jego zasługą, jakby to było przez przypadek, ale coś za dużo tych przypadków.
– Cały czas podajemy eliksir antykoncepcyjny. Gdyby Snape w jakiś sposób wiedział, co się dzieje, z pewnością by do tego nie dopuścił... – nagle Lawford przypomniał sobie, że Norris kazał Watkinsowi sprawdzić, czy wszystko z porządku z eliksirem. – Nigel się odzywał?
– Tak. Powiedział, że wszystko jest w idealnym porządku. Ale skąd ja mam wiedzieć, czy sprawdził wszystko jak trzeba? Może coś przeoczył? Tak jak ten pieprzony Auror–specjalista?!
Lawford postanowił trochę uspokoić Norrisa.
– Są dwie opcje. Albo uznajemy, że to były czyste przypadki, albo że Snape wie o wszystkim... Ale ta druga opcja jest absurdem i doskonale o tym wiesz... Nie wiem nawet JAK mógłby o tym wiedzieć... Nikt nie może zdradzić w żaden sposób, co się dzieje, bo przecież wszyscy złożyli mi Wieczystą Przysięgę – powiedział spokojnym, łagodnym tonem. – To są tylko przypadki, Peter. Czasem się tak układa...
Norris oparł głowę na dłoniach.
– Pewnie masz rację, Davy. Po prostu nie daje mi to spokoju.
– Muszę już iść, Peter – Lawford podszedł do drzwi.
– Ale nie mówmy o tym reszcie – powiedział jeszcze Norris, spojrzawszy na niego.
– Dobrze. Dobry pomysł, Peter. Muszę przyznać, że ... – zawahał się, ale w końcu przemógł się i dokończył – to jedyny dobry pomysł tego dnia.
I wyszedł cicho, nie patrząc na zamarłego nagle Norrisa.
Piątek, 31.07
– I nadal chcesz stawić się na to spotkanie? Chyba oszalałeś! – prawie krzyknęła Minerwa, spoglądając na Severusa.
Już dawno skończyli obiad, ale nadal siedzieli przy stole. Oboje spoglądali na niewinny list i dyskutowali od prawie godziny.
Dopiero przed obiadem Minerwa oddała Severusowi list, który zwykła sowa przyniosła tego ranka. Wcześniej musiała sprawdzić, czy przez przypadek list nie jest ukrytym świstoklikiem, który wysłał mu Norris mimo, że nadawcą miał być Ksenofiliusz Lovegood. Lovegood proponował spotkanie w sobotę o dziewiątej wieczorem na wierzchołku najbardziej wysuniętej na północ plaży jeziora Loch Garten, żeby porozmawiać o strategii dla Żonglera na najbliższe miesiące.
Severus przeczytał list uważnie, ale i bez czytania wiedział jedno – ten list z całą pewnością nie był od Lovegooda. Kiedy w ubiegłym tygodniu usłyszeli, że Norris chce wprowadzić kontrolę sowiej poczty, Severus ostrzegł Lovegooda i zaproponował inny sposób porozumiewania się. Od tamtej chwili listy umieszczali w różnych skrytkach i w omówionym miejscu zostawiali sygnały, które identyfikowały skrytkę. Dla Severusa był to najpewniejszy sposób komunikacji, który praktykował w czasie drugiej wojny. Wiedział, że Lovegood się ukrywa i prawdopodobieństwo odnalezienia go jest znikome, ale nawet gdyby dopadł go Norris, ryzyko, że przez Lovegooda dotarliby do niego, było bliskie zeru.
Wyjaśnił to szybko Minerwie i zaczęli rozmawiać o tym, co się za tym kryje. Oboje domyślali się, że Norris.
– A co proponujesz? Że ukryję się w Spinner's End przez najbliższy rok? Jeśli nie wywabią mnie w ten sposób, to zrobią to w inny. Teraz przynajmniej wiemy, czego się spodziewać – odparł, bawiąc się łyżeczką do kawy.
Minerwa miała bardzo sceptyczną minę. Zasznurowała usta i pokręciła głową.
– Nie podoba mi się to. Nadal nie wiemy, jakie są ich zamiary. Czy chcą tylko rzucić na ciebie Imperiusa, żebyś zaczął z nimi współpracować, czy też będą chcieli cię zabić!
– Stawiam na to pierwsze.
– Jak możesz tak spokojnie o tym mówić! – wybuchnęła czarownica, stukając ręką w stół. – Przecież to nie są jakieś idiotyczne zakłady kto ma rację! Tu chodzi o twoje życie!
– Wiem, Minerwo – powiedział uspokajająco Severus. – Mam cały jeden dzień, żeby wymyślić jakąś strategię.
– Masz? A nie maMY?!
Severus pokiwał głową, żeby ją udobruchać.
– Chodź do mojego gabinetu, Albus też może chcieć coś zaproponować.
Dumbledora akurat nie było, więc czekając na niego kontynuowali rozmowę.
– Powinniśmy wieczorem ściągnąć tu również Hermionę – rzekła Minerwa.
– Wolałbym trzymać ją od tego z daleka.
– Zdecydowanie odradzam. Jak się o tym dowie, będzie bardziej niż wściekła.
Severus uniósł pytająco brew zastanawiając się, co dokładnie ma na myśli. Dostrzegła, że są razem, czy po prostu chodzi jej o to, że Hermiona nie lubi być odsuwana na bok?
Minerwa uśmiechnęła się w dość dziwny sposób.
– Wiesz... nie potrzebuję legilimencji, żeby zauważyć, że Hermiona bardzo cię lubi...
Cóż, trzeba będzie jej jakoś to powiedzieć, ale teraz to nie najlepszy moment.
– Ujmijmy to tak. Ja też ją bardzo lubię i właśnie dlatego nie chcę, żeby w to się pchała – powiedział poważnie, patrząc Minerwie prosto w oczy. – Jeśli mnie dopadną, skończy się najprawdopodobniej na Imperiusie. Możesz się domyśleć, co zrobią z nią, jeśli ją złapią.
Minerwa zamarła i zbladła lekko.
– Wiem, ale nadal uważam, że powinieneś jej powiedzieć. Są sposoby na to, żeby ją ochronić. Nie zawiedź jej, Severusie. To bardzo boli i wiem, co mówię.
Zamarł. Przypomniał sobie, jak zawiódł się na Dumbledorze, kiedy zrozumiał, że po tych wszystkich latach wiernej służby Dumbledore nie powiedział mu, że wydał go na śmierć z ręki Czarnego Pana albo Pottera. Najwyraźniej Minerwa też się zawiodła. Czy teraz Hermiona ma zawieść się na nim?
Westchnął ciężko.
– Dobrze, masz rację. Napiszę jej, żeby przyszła tu po pracy.
Minerwa spojrzała uważnie na Severusa, który wyciągnął medalion, wyjął i powiększył pergamin i stuknął weń różdżką. Nie zobaczyła naturalnie słów, ale widocznie po chwili przyszła odpowiedź, bo Severus stuknął w pergamin jeszcze raz, po czym złożył go i schował do medalionu.
– Będzie tu koło czwartej.
Po chwili pojawił się na portrecie Dumbledore i po wyjaśnieniu mu wszystkiego zaczęli dyskutować, co zrobić z zaproszeniem na sobotę wieczór. Koło czwartej Hermiona poprosiła o zdjęcie osłon i po chwili pojawiła się w gabinecie.
– Dzień dobry – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Uścisnęła rękę swojej profesor i Severusa i ukłoniła się Dumbledorowi.
– Coś wcześnie się dziś wyrwałaś – stwierdził pytającym tonem Severus.
– Nie ma Rockmana i Aylin. Rockman jest od wczoraj w Grecji, na sesji ICW i przez sowę kazał Aylin wynosić się z biura. Nie chce jej widzieć aż do odwołania.
– Wysłała go za późno? – Severus przypomniał sobie jej opowieść. O ile pamiętał, mówiła o tym tego dnia, kiedy bawiła się kieliszkiem. Niby niedawno, a jakby to było w innym świecie.
– Ależ oczywiście – zaśmiała się Hermiona i wyczarowała sobie krzesło, zupełnie odruchowo tuż koło Severusa. – Więc uciekłam zanim ktoś sobie przypomniał o mojej obecności. Niektórzy mają do tego wybitny talent w piątki po południu. Coś się stało?
Severus podał jej list od Lovegooda. Dziewczyna momentalnie spoważniała. Przeczytała go szybko i zmarszczyła brwi.
– Nie podoba mi się to – stwierdziła. – Nie mówiłeś, że już nie kontaktujecie się przez sowy? Poza tym nie podoba mi się to miejsce. Lovegood poprosiłby po prostu o rozmowę w Hogwarcie. To najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.
Całe popołudnie i wieczór zajęło im opracowanie jakiegoś planu na sobotę. Skończyli o dziewiątej wieczorem i Hermiona zapowiedziała, że jutro pojawi się na śniadanie.