Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Piątek, 10.04
Hermiona otrzepała swoją pelerynę wyskakując z kominka w Atrium. Była już prawie połowa kwietnia, ale rano było jeszcze zimno, więc ciągle ją nosiła, choćby tylko w drodze do jej biura.
Zrobiła tylko jeden krok robiąc miejsce następnej osobie, która mogła w każdej chwili wyjść za nią i aż przystanęła zdumiona. W powietrzu śmigało pełno mniejszych i większych ptaków. Robiły pełno zamieszania, pikując z góry na czarodziejów, którzy rozpierzchali się gwałtownie na boki. Niektóre kąpały się w Fontannie Magicznego Braterstwa by po chwili otrzepać skrzydła i wzbić się w powietrze. Parę ptaków wbiło się boleśnie w piersi i brzuchy wychodzących z kominków. Świergot mieszał się z wrzaskami czarodziejów ze Służb Porządkowych, którzy próbowali zawrócić przybywających do pracy urzędników. I z krzykami tychże ostatnich.
Przechodzący obok niej starszy czarodziej o smagłej cerze, szpakowatych gęstych włosach i równie szpakowatej bródce odskoczył nagle na bok, pośliznął się na ubrudzonej odchodami drewnianej posadzce i klapnął efektownie na tyłek. Upadając upuścił teczkę i parę pergaminów wyleciało na ziemię. Kolejne stado ptaków z głośnym furkotem przeleciało zaraz obok i rolki pergaminów odturlały się aż pod ścianę.
Hermiona podbiegła do siedzącego na ziemi mężczyzny.
– Proszę mnie chwycić za ramię – pochyliła się i spróbowała mu pomóc się podnieść.
Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, złapał mocno i jakoś udało mu się stanąć na nogach.
– Dziękuję... – powiedział, patrząc na nią parę sekund dłużej, ale natychmiast zaczął rozglądać się za pergaminami, które właśnie zaczęły drzeć na strzępy dwa duże, zielono upierzone ptaki. – Sio! Zostawcie to! – krzyknął.
Ale zanim zdążył postąpić w ich kierunku, Hermiona machnęła różdżką wołając „Accio pergamin!” i rolki posłusznie śmignęły w jej kierunku, płosząc ptaszyska.
Dziewczyna oddała je starszemu panu, który uśmiechnął się, szybko schował do teczki i zapiął ją starannie.
– Panna Granger, jak mniemam – ukłonił się patrząc na nią z zainteresowaniem.
– No cóż... tak – odparła zaskoczona. – Skąd pan wie? – po czym natychmiast się poprawiła. – A z kim mam przyjemność?
– Charles Patil – podał jej rękę. – Jestem dziadkiem Parvati i Padmy...
W tym momencie ktoś wreszcie wpadł na pomysł użyć Sonorus, bo ponad ogólnym hałasem rozległ się trochę niepewny głos.
– Proszę państwa, mamy mały... wypadek... Ministerstwo zostało... W Ministerstwie jest pełno ptaków. W tej chwili podjecie pracy jest absolutnie niemożliwe, więc prosimy nie próbować dostać się na poszczególne Poziomy... Wszyscy będą musieli opuścić budynek. Prosimy udać się do toalet, skąd zostaną uruchomione dodatkowe połączenia na zewnątrz...
Nie można było powiedzieć, żeby to przemówienie jakoś specjalnie uspokoiło zamieszanie panujące w holu, ale po chwili czarodzieje skierowali się, nadal chaotycznie, w kierunku toalet. Hermiona też tam ruszyła, odruchowo przypominając sobie, kiedy pierwszy i ostatni raz musiała z nich „korzystać”. Prawie dwa lata temu, gdy wyruszyli z Harrym i Ronem do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.
– Ale bajzel – powiedział ktoś obok, przechodząc dość szybko.
Dziewczyna obejrzała się na starszego pana, który był tuż za nią. Zwolniła, żeby zrównał się z nią. Ten natychmiast podjął przerwaną rozmowę.
– Wnuczki całe lata opowiadały mi o pani i pokazywały pełno zdjęć. Już nie mówiąc o tym, że po zakończeniu wojny było ich pełno w Proroku Codziennym.
– I tak natychmiast mnie pan poznał? – zapytała z niedowierzeniem.
– Uratowała pani życie moim wnuczkom. Nie wie pani nawet, jak jestem jej za to wdzięczny...
Hermiona potrząsnęła głową uśmiechając się radośnie.
– Proszę nie przesadzać... W tym zamieszaniu może to one uratowały mnie? – I żeby zmienić wątek zagadnęła go. – I pan tu pracuje?
– Można powiedzieć, że jeszcze tak. Niebawem odchodzę na emeryturę.
– W jakim Departamecie?
– Transportu Magicznego. Wie pani, świstokliki, miotły, teleportacja... Ja zajmuję się świstoklikami.
Rozmawiając doszli do toalet. Przed wejściem stała już duża grupa czarodziejów, więc stanęli w kolejce. Pan Patil ukłonił się Hermionie jeszcze raz.
– Proszę mi wybaczyć, pójdę się przywitać... – i podszedł do stojącego trochę dalej innego starszego pana.
Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, skinęła głową odpowiadając na nieme powitanie, po czym obróciła się z powrotem.
– Mówię ci, gorzej niż wtedy, kiedy jeszcze używaliśmy sów! – usłyszała rozmowy innych.
– Pewnie, zasrały wszystko. Całą wodę w Fontannie trzeba będzie wymieniać!
– Zasrane, upierzone, nie wiem jak oni to posprzątają...
– Mam nadzieję, że powiększą te toalety, bo inaczej nigdy się stad nie wydostaniemy...
– A mi naprawdę chce się sikać...
Hermiona parsknęła śmiechem na tą ostatnią wypowiedź i natychmiast postanowiła się opanować. Nagle ktoś przedarł się przez tłum i podszedł do niej.
– Pan Rockman! Dzień dobry! – zawołała na widok starszego, nobliwie wyglądającego czarodzieja, który stanął przed nią.
– Dzień dobry, Hermiono – odparł ten. – Ale się narobiło... Posłuchaj mnie, moja droga. W biurze na górze jest jeszcze gorzej. Nie wiem, kiedy to sprzątną. Nie wracaj po południu do pracy. Weź sobie wolne. Tyle się napracowałaś, że zasłużyłaś na odpoczynek.
– Bardzo dziękuję, panie Rockman! To bardzo miło z pana strony!
– Ależ to drobiazg! Miłego dnia i do zobaczenia w poniedziałek.
– Nawzajem! Do widzenia.
Poczuła się nagle dziwnie radosna. Wspaniały dzień! Ktoś miał genialny pomysł z tymi ptakami...! Będę mieć dłuższy weekend... Może uda mi się wpaść do rodziców... która jest, już w pół do dziewiątej?! Jeśli szybko stąd wyjdę, to zdążę przed otwarciem gabinetu. Potem zrobię zakupy, jakiś świetny obiad... Straciła trochę animuszu na wspomnienie ostatnich, nielicznych rozmów z Ronem, ale potem na nowo zalała ją fala nadziei. To właśnie jest szansa na naprawienie sytuacji! Dobry obiad, będę w domu... będziemy mogli wreszcie pobyć trochę razem...
Snując plany na to co ugotuje i jak się ubierze, żeby ładnie wyglądać, ciesząc się na ten wieczór, Hermiona była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła nawet uwagi na to, jak wyszła z budynku.
Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, ale gdy doszła na miejsce, była już prawie dziewiąta. Niestety nie miała za wiele czasu na pogaduszki z rodzicami, którzy już przebierali się w fartuchy i przygotowywali na przyjęcie pierwszych pacjentów. Obiecała wpaść do nich w niedzielę i poszła robić zakupy. Połaziła sobie po sklepach z ciuchami i kupiła ładną sukienkę. Zawsze miała ze sobą mugolskie pieniądze, więc mogła sobie zaszaleć. W innym sklepie znalazła buty na obcasie, pasujące jak ulał do sukienki, więc też je kupiła.
Jedzenie postanowiła kupić dopiero pod domem, żeby nie musieć chodzić za daleko z ciężkimi siatkami.
Opamiętała się, kiedy zobaczyła, że zaczynają zamykać niektóre sklepy. To już południe?! To śmigamy do domu!
Niektórzy mijający ją ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na jej pelerynę, ale ponieważ cała reszta ubioru nie bardzo różniła się od mugolskiego, nie wzbudzało to sensacji. Tylko raz jakiś chłopiec, stojący na przejściu dla pieszych, złapał swoją mamę za rękę i zapytał patrząc na Hermionę: „Mamo, czy tu kręcą filmem?”
– Nie mówi się „kręcą filmem” ale „kręcą film”, Freddy – napomniała go kobieta obracając się i ukazując Hermionie ładnie zaokrąglony brzuszek.
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie do malca i mamy i mrugnęła okiem.
– Jesteście w ukrytej kamerze...!
I roześmiała na głos widząc, jak kobieta rozgląda się dookoła. Spojrzała jeszcze raz na jej wystający brzuch i ruszyła do przodu.
Może za parę lat... kiedy Ron skończy Szkołę Aurorów i dostanie fajną pracę będziemy i my mogli o tym pomyśleć... choć wcześniej chyba przydałoby się pobrać...
Po przejściu paru ulic wsiadła do mugolskiego metra i szybko dojechała do domu. W otwartym jeszcze sklepie kupiła chleb, warzywa, mleko i mięso i poszła już prosto do bloku, w którym mieszkali.
Stając przed drzwiami rozejrzała się szybko na boki i wyciągnęła różdżkę. Nie miała pojęcia, gdzie w torebce są jej klucze, a Alohomora działała bezbłędnie i na zwykłe, niemagiczne zamki do drzwi.
Weszła i postawiła na ziemi torbę i siatki. Obróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi i jej wzrok padł na coś kolorowego, leżącego na podłodze koło kanapy. Coś jasnobłękitnego...
Nie miała żadnych ubrań w tym kolorze, Ron też nie. Hmmm? Zamknąwszy drzwi podeszła i podniosła to coś, co okazało się być jedwabną chustą.
Nadal nie rozumiejąc wyprostowała się i w tym momencie usłyszała jakiś zduszony jęk dobiegający z ... sypialni? Kolejny, jeszcze głośniejszy. Czując, że coś jej umyka, ominęła kanapę i natknęła się na leżące na ziemi spodnie. Znajome, męskie spodnie...
Ktoś jęknął jeszcze raz i w tym momencie Hermiona zrozumiała. Nagła świadomość poraziła ją i uderzyła tępo gdzieś w brzuch wyciskając powietrze z płóc. Serce zaczęło jej nagle walić w piersi jak oszalałe, w gardle poczuła rosnącą gulę i aż zaczęła się dławić próbując ją przełknąć. W chwili przerażenia mignęło jej w głowie, żeby może nie iść dalej. Jeśli nie pójdzie, to nie zobaczy i wtedy to nie będzie prawda... Ale nie, musiała zobaczyć! Musiała wiedzieć!
Drżącą ręką dotknęła delikatnie klamki i otworzyła drzwi...
W łóżku... w ICH łóżku! leżała całkowicie naga kobieta, której nie znała. Długie blond włosy rozsypały się po poduszce. Pomiędzy jej rozchylonymi nogami leżał Ron. Miał na sobie jeszcze rozpiętą koszulę i skarpetki, ale nic poza tym. Oboje mieli zamknięte oczy i miarowe jęczenie blondynki i stękanie Rona zupełnie zagłuszyło otwieranie drzwi.
Hermionie zakręciło się w głowie. Przerażenie, horror, złość zmieszały się w niej tak gwałtownie, że zapomniała, że ma oddychać. Po parunastu sekundach poczuła, że się dusi i nabrała powietrza ze zdławionym krzykiem.
To sprawiło, że para w łóżku raptownie otworzyła oczy i spojrzała w jej kierunku.
Hermiona nie zwracała uwagi na blondynkę. Szeroko otwartymi oczami patrzyła prosto na Rona, który aż otworzył usta i tak zamarł.
Nie miała pojęcia ile czasu tak trwali. Sekundy, minuty...? Trzęsącą się strasznie dłonią zakryła sobie usta i wypuściła powietrze, co jakby otrzeźwiło Rona. Uklęknął na piętach, odsłaniając zarówno swoją dumnie naprężoną męskość, jak i całe ciało blondynki, która odruchowo uniosła nogę, żeby się zakryć.
– Her.. miona... – wyjąkał. Hermiona złapała się framugi drzwi, żeby nie upaść. – Ja... ci... wszystko...
Dopowiedziała sobie w myślach brakujące słowo i w tym momencie zalała ją furia.
– Ty dupku... – nie poznała zupełnie swojego zdławionego głosu. – Wytłumaczysz mi?!
Ron w panice owinął się połami koszuli, a blondynka daremnie próbowała przykryć piersi dłońmi.
– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! – krzyknęła Hermiona i poczuła, jak z krzykiem odchodzi część jej paniki. – Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie wracaj!
To ją tak osłabiło, że na nowo pokój zatańczył jej przed oczami. Obrzuciła pijanym spojrzeniem blondynkę i zataczając się wybiegła z domu.
Miała w głowie jedną myśl. Uciec stąd. Prawie upadła na poręcz na klatce i przyszło jej do głowy jedno jedyne miejsce, gdzie mogła uciec. Miejsce, w którym półtora roku temu Ron ich zostawił. Nie patrząc zupełnie, czy dookoła nie ma sąsiadów obróciła się na pięcie deportując się.
CDN...
Chcę zobaczyć który geniusz stwierdził, że dobrym pomysłem będzie trzymanie atakujących ludzi ptaków w Ministerstwie.
I czuję się zawiedziona. Liczyłam na dramę, na krew i łzy, na podpalenie rudego, a ta tylko każe mu się wynosić. Smutno. A z drugiej strony się cieszę, że więcej Hermiony z nim nie zobaczymy