Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Czwartek, 11.06
Kolacja prawie już się kończyła, kiedy do Wielkiej Sali wleciała spóźniona sowa i wylądowała przy stole nauczycielskim. Niektórzy rzucili na nią krótkie spojrzenie, ale tak naprawdę nikogo prócz Minerwy to nie zainteresowało. Snape przeczytał list i zachował kamienną twarz, więc dopiero po kolacji mogła dowiedzieć się więcej.
– I co? – spytała, kiedy już wszyscy nauczyciele skończyli jeść i odeszli od stołu.
– List od Cwela. Mamy się spotkać dziś o dwudziestej trzeciej we Wrzeszczącej Chacie.
Minerwa skrzywiła się patrząc gdzieś w przestrzeń, w kierunku stołów. Dwoje drugorocznych Krukonów, którzy akurat bawili się jedzeniem, czym prędzej odsunęło od siebie talerze i usiadło prosto.
– Czemu wy zawsze musicie spotykać się w nocy, najlepiej o północy?
– To proste, ani on, ani ja nie chcemy, żeby widziano nas razem. I tej porze jest już zupełnie ciemno. Poza tym we Wrzeszczącej Chacie możemy sobie w spokoju porozmawiać.
Minerwa już chciała mu powiedzieć, że niektórym uczniom zdarzało się zawędrować w nocy i tam, ale w porę się opanowała. Zacisnęła usta jeszcze bardziej. Krukoni poderwali się z miejsc i uciekli z sali.
– Widzę, że nie tylko ja straszę uczniów – powiedział jadowicie.
– Nigdy nie uda mi się osiągnąć twojego poziomu, Severusie. Daj mi proszę znać, jak wrócisz.
– Chcesz przetestować zmieniacz jeszcze dzisiaj?
– Nie, chce być pewna, za nic ci się nie stało.
Miał ochotę rzucić kolejny komentarz, ale tylko skinął głową. Widocznie martwienie się o innych było zaraźliwe.
Wieczorem podszedł do szafy i zaczął przerzucać ubrania na wieszaku. W końcu wybrał luźne spodnie i koszulę i narzucił na ramiona czarną pelerynę. Z szuflady nocnej szafki wyjął skórzaną sakiewkę ze skóry wsiąkiewki i wysypał zawartość na łóżko. Odliczył trzydzieści galeonów i schował z powrotem do woreczka, który wsunął do lewej kieszeni spodni, zaś resztę zostawił na prześcieradle. Po krótkim wahaniu przywołał złoty pierścień z rubinem i włożył do drugiej kieszeni. Upewnił się w lustrze, że koszula dobrze skrywa lekkie wybrzuszenia i obciągnął mocniej materiał. Rozejrzał się dookoła czy niczego nie zapomniał, poprawił pelerynę i wyszedł z komnat. Lekkim krokiem zbiegł po schodach i opuścił szkołę.
Księżyc świecił jasno na niebie, poza tym drogę znał doskonale. Szedł szybkim, pewnym krokiem, zręcznie omijając kamienie i wystające korzenie drzew. Nie zwracał uwagi ani na pohukiwanie sów, szelest wiatru w koronach drzew, szemranie niewielkiej rzeczki, ani na wycie, które nagle dobiegło z oddali. Dochodząc do wioski użył skrótu do Wrzeszczącej Chaty. Kiedy stanął przed zniszczonymi drzwiami, rozejrzał się szybko i rzucił Homenum Revelio. Zaklęcie nie wykryło niczyjej obecności, więc pchnął drzwi i wszedł do środka.
Uderzył go zapach butwiejącego drewna, stęchlizny i kurzu. Powietrze było ciężkie i wilgotne. Rzucił Lumos i z mroku wyłonił się niewielki przedpokój, schody prowadzące na górę i drzwi do różnych pomieszczeń. Pierwsze po lewej wiodły do salonu. Pchnął je lekko i usłyszał trzask pękającego drewna, po czym drzwi runęły na podłogę, wzniecając tumany kurzu.
Wszedł do środka i wyczarował kilka świec na stole. Fotel, w którym kiedyś siadał, był już tak zapadnięty, że postanowił nie ryzykować i wyczarował zwykle krzesło. Usiadł i kichnął parę razy od wirującego kurzu.
Cwel przyszedł prawie pół godziny później. Był to niski mężczyzna, o zapadłych, niedogolonych policzkach, stalowo szarych oczach i posiwiałych włosach. Zaczynał już łysieć, wyraźnie zakola wydłużały jeszcze bardziej pociągłą twarz. Ubrany był raczej jak mugol; w wełnianą marynarkę w ciemną kratę, czarny golf i brązowe spodnie. Machnął ręką na powitanie, ale jej nie podał.
– Sie masz, brachu – jego głos był ostry i ochrypły.
– Witam – odparł Snape. – Jesteś spóźniony. Zacząłem się już zastanawiać, czy przyjdziesz.
– Trafiła mi się robota, rozumiesz. Zebrałem trochę fantów, głównie świecidełek. A potem musiałem śmignąć tu. Nie łatwo, choć łysy kapuje dziś nieźle.
Snape wzruszył ramionami.
– Twoje interesy mnie nie obchodzą. Kiedy następnym razem wyznaczysz mi spotkanie, masz przyjść punktualnie.
– To ty masz do mnie sprawę, nie ja.
– Zgadza się. Ja mam sprawę. Nie zapominaj, że to również ja płacę. Następnym razem nie będę... tak wyrozumiały. Teraz do rzeczy, nie mam całej nocy.
Cwel usiadł w zapadniętym fotelu i sięgnął do wewnętrznej kieszeni poplamionej marynarki. Snape ścisnął lekko różdżkę w ręku. Nie wiedział, czy siedzący przed nim złodziej zobaczył ten gest, czy też się go domyślił, bo zarechotał głośno.
– Nie cykoruj, koleś. Szukam tylko towaru.
Wyciągnął jakiś woreczek i rzucił go na stół przed sobą.
– Chcesz, to się pogap.
Snape wziął ostrożnie do ręki woreczek i wyczuł pod palcami łańcuszek i nieregularny kształt. Smagnął różdżką i przedmiot wysunął się i zawisł w powietrzu. Na długim łańcuszku, w ruchomym kółku bujała się mała klepsydra pobłyskując w świetle świec. Obiecany zmieniacz czasu.
– Upewniłeś się, że działa?
Cwel zakaszlał parę razy i potaknął.
– Polatałem sam do tyłu. Dwa obroty, dwie godziny. Kulawo, że inne się rozwaliły, bo to dobra rzecz. Wiesz, robię na okrągło i do tego potrzebuję choć jednego brata do blikowania (stania na czatach). A tak mógłbym filować i równocześnie obrabiać, bez chodzenia w ciemno.
Snape wziął zmieniacz do ręki i zaczął go drobiazgowo oglądać. Wyglądał na nieuszkodzony. Do tej pory wszystko, co otrzymał albo dowiedział się od Cwela, było w porządku.
– Jak to dostałeś?
– Taki jeden, z którym kiedyś garowałem, dał mi cynk, jak tylko Niewymowni je wyrzucili. Ciachnąłem wszystkie, ale część była rozpiżona zupełnie, a część nie działała. Został tylko ten.
– Ile za to chcesz?
– Pięćdziesiąt galeonów.
Snape wbił w Cwela zimny wzrok i nie spuszczał oczu, póki złodziej nie spojrzał w bok, na ścianę.
– Dobra, nie mniej niż czterdzieści.
– Uznajmy oboje, że od śmiechu rozbolały mnie wszystkie żebra. Teraz poważnie.
– Posłuchaj, Snape, wiesz, że zawsze dawałem ci dobry towar i...
– I za każdym razem dobrze ci płaciłem.
– Nie mam ochoty trafić znów do żadnej budy w Azkabanie czy mugolskiej, więc mam wielu braci, którym muszę odpalić ich dolę. To kosztuje.
– To część twojego interesu i nie obchodzi mnie, jak to załatwiasz. Poza tym, z tego co mówiłeś, po prostu to dostałeś i już, niczym nie ryzykowałeś, więc nie widzę związku – powiedział wolno Snape, nadal na niego patrząc. – Dziesięć galeonów teraz i dziesięć później, jak już przekonam się, że to działa.
Cwel na nowo zaniósł się kaszlem. Po chwili przestał i spojrzał na Snape’a. I na nowo spuścił wzrok.
– Dobra, stoi. Dziesięć musowo teraz, reszta później. Dasz mi znać, tak?
Snape sięgnął do kieszeni po sakiewkę i wyjął z niej dziesięć monet, które położył na stole przed sobą.
– W ciągu tygodnia, góra dwóch, dostaniesz resztę.
Cwel sięgnął zaborczym ruchem po pieniądze i włożył je do kieszeni.
– Jak rąbnęliście Voldemorta, skończyła się twoja robota. Dostałeś nawet medal, słyszałem. Ustawiasz kogoś nowego...?
Snape błyskawicznie przystawił mu różdżkę do piersi i Cwel rzucił się do tyłu tak mocno, że fotel zatrzeszczał niepokojąco.
– Milcz! – warknął lodowatym głosem. – Żadnych pytań! Znasz zasady, więc nie każ mi ich powtarzać.
– Dobrze, już dobrze! Tylko byłem ciekaw...
– Na twoim miejscu nie mówiłbym już ani słowa więcej. Zamknij się i znikaj stąd, jeśli nie chcesz, żebym się zdenerwował – przerwał mu po raz kolejny Snape.
Odsunął się od złodzieja, a ten niemal zerwał się na równe nogi i wyszedł pospiesznie.
Snape schował zmieniacz czasu do kieszeni i również wyszedł i aportował się na szkolne błonia. Wysłał patronusa do Minerwy i poszedł do swoich komnat. Na testowanie zmieniacza będzie czas jutro.
Piątek, 12.06
Hermiona uznała, że to był dla nich stracony tydzień. Nic sensownego się nie wydarzyło, nic sensownego nie zrobili.
Snape nie musiał już w każde południe czekać przed Ministerstwem nie wiedząc czy Norris i Lawford pójdą na obiad – teraz po prostu czekał na informacje od portretów, z których jeden był w Atrium. Ale w tym tygodniu był tylko jeden wspólny lunch i Snape nie musiał używać podsłuchu, żeby usłyszeć wszystko co mówili. Norris wybrał restaurację, w której każdego kolejnego klienta dosadzano do już zajętych stolików, żeby nie było pustych miejsc. Snape został usadzony przy ich stole. Przywitał się mówiąc „Hello” i potem przeszedł na grecki, który pamiętał jeszcze z czasów praktykowania na Mistrza Eliksirów. Norris i Lawford uwierzyli, że nic nie rozumie z tego co mówią, ale rozmawiali dość ostrożnie. Tak więc zamiast przyjść do niej i dać jej przesłuchać rozmowę, po prostu napisał na magicznym pergaminie krótkie podsumowanie.
Nie było cotygodniowego sobotniego spotkania u jednego z członków bandy – jak zaczęła ich nazywać. Snape przekazał jej tylko krótką wiadomość, że Norris spotkał się z Rockmanem i Lawfordem w swoim gabinecie. Cholera, nie wiemy o czym gadali... Czy tak, czy inaczej by się nie dowiedzieli, ale Hermionę to strasznie gryzło. Bała się, że był jakiś ważny powód zmiany ich zachowań i fakt, że nie wiedzieli co się dzieje, nie dawał jej spokoju.
Tymczasem ogólna sytuacja stawała się coraz trudniejsza.
Po artykule w Żonglerze zarzucającym Prorokowi kłamliwe oświadczenia w sprawie „Drugiego dziecka” ukazała się odpowiedź. Wyglądało to tak, jakby Prorok próbował się delikatnie wycofać, ale równocześnie zdementował zarzuty Lovegooda twierdząc, że miał wszelkie podstawy do podawania takich informacji. Następnego dnia pojawiła się plotka, jakoby to sam Naczelny Uzdrowiciel udzielił wywiadu Prorokowi ukrywając swoją tożsamość. Ten jednak zatrzasnął drzwi przed nosem reporterów obu gazet. Wtedy, bo dwa dni później zdecydował się jednak udzielić ekskluzywnego wywiadu Prorokowi i potwierdził plotkę. Powiedział, że poczuł się do tego zmuszony widząc gwałtowne reakcje na ustawę, zgodnie z którą od teraz każda czarodziejska para musiała starać się o pozwolenie na posiadanie więcej niż jednego dziecka. Konieczne były liczne badania w Św. Mungu i ostateczne świadectwo Uzdrowiciela z Oddziału Kobiecego. Zdaniem Proroka ustawa miała na celu wyłącznie ochronę zdrowia i życia kobiet i procedura o uzyskanie pozwolenia była bardzo uproszczona. Zdaniem Żonglera było dokładnie na odwrót. Ksenofiliusz dotarł do anonimowego źródła, które potwierdzało, że niezbędne było przedstawienie badań zdrowotnych przodków do drugiego pokolenia wstecz. Dodatkowo wymagane były wyniki SUMÓW i OWUTEMÓW wnioskującej pary i wszelkie inne dyplomy ukończonych szkół, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich, oraz drzewo geneanalogiczne.
Zdezorientowani ludzie zaczęli coraz bardziej się niepokoić.
W kolejnym artykule Lovegood zażądał odpowiedzi na pytanie jak będą traktowane ciąże bez pozwolenia: czy będą to nielegalne ciąże i czy za chwilę rząd zamierza wprowadzić przymusową aborcję.
Pytanie wywołało prawdziwą burzę. Mathew Turner z Departamentu Chorób Magicznych próbował zbagatelizować całą sprawę tłumacząc, że Żongler błędnie odczytuje wysiłki rządu i że próbuje podważyć autorytet Ministerstwa. W ten sposób wbił rządowi nóż w plecy, bo nazajutrz ludzie zaczęli się tłumnie domagać oświadczenia Ministra Magii w tej sprawie. Zarówno w Żonglerze, jak i na ulicach pojawiły się plakaty z napisami:
„Zamach na prawa obywatelskie! Co na to Minister?!” , „Czy Minister przyzwoli na wyginięcie społeczności czarodziejów?”, „Drugie dziecko NIE jest dzieckiem Voldemorta!”
Pojawiło się też jedno, bardzo kontrowersyjne: „Czarodzieje – do łóżka!!”, w odpowiedzi na które ktoś przyczepił na drzwiach „Różowej Chatki” nieopodal Pokątnej kartkę z napisem „Nie możesz z żoną, wstąp do nas...”.
W ICH sprawie nic nie drgnęło.
Snape napisał do niej parę słów we wtorek wieczorem o spotkaniu z Douglasem i Smithem. Choć brzmiały jak zawsze poważnie, między wierszami można było wyczuć satysfakcję. Odniosła wrażenie, że po prostu chciał trochę ... pogadać?? Ale parę słów jej nie wystarczało, chciała więcej. Chciała wiedzieć dokładnie jak to spotkanie wyglądało!
Po tonie artykułów w gazetach mogła się tylko domyśleć, że przebiegło... niezupełnie po myśli odwiedzających. Ponieważ nie wymyślili żadnego sposobu na powstrzymanie budowy szkoły, Snape zdecydował, że zaprotestuje przeciw dzieleniu uczniów i uczeniu ich w osobnych szkołach. W artykułach cytowano jego negatywną opinię i wyjaśnienia, że oddzielanie uczniów mugolskiego pochodzenia od tych z rodzin czarodziejskich na pewno nie pomoże w ich integracji. Na pytanie, czy nie sądzi, że uczniom z niemagicznych rodzin potrzebny jest inny program nauczania, odparł:
„Nie, nie sądzę. W ciągu setek lat Hogwart kształcił zarówno jednych jak i drugich. Niektórzy z uczniów mających niemagicznych rodziców odnieśli wiele sukcesów w naszym społeczeństwie, czasem okazując się być o wiele zdolniejszymi niż uczniowie z rodzin czystej krwi. To jest chyba najlepszy dowód na to, że program nauczania jest doskonale przystosowany dla wszystkich. Czego się boicie? Że czarodzieje czystej krwi będą mieli konkurencję? I dlatego staracie się za wszelką cenę ich odizolować? Osobiście uważam, że nie można było znaleźć bardziej durnego pomysłu!”
Wywiad tylko dolał oliwy do ognia. I tak już wzburzeni czarodzieje znaleźli kolejny powód, żeby zacząć wieszać psy na rządzie.
Hermione zachwycił jego sarkastyczny komentarz. Podpisywała się pod nim obiema rękoma.
CDN...